Stalker

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Regis
Pćma
Posty: 278
Rejestracja: wt, 22 lut 2011 17:14
Płeć: Mężczyzna

Stalker

Post autor: Regis »

Rozmiękłe błoto mlaskało pod butami. Powietrze było wilgotne po nocnym deszczu. Pomimo, że dopiero co zaczął się sierpień dął zimny wiatr, wyczuwało się nadchodzącą jesień. Wysuszone, obmierzłe połacie łąk ciągnęły się naokoło, tu i ówdzie upstrzone kępą krzaków lub obumarłym szkieletem drzewa, które już nigdy nie miało pokryć się zielenią. Trzy gawrony siedzące na zwiędłej wierzbie poderwały się z głośnym krakaniem. Usłyszałem cichy szelest trzcin, a po chwili kątem oka spostrzegłem ruch. Wiatr? Mutanty? Bandyci? Nie dając nic po sobie poznać powoli skierowałem się w stronę sporego, omszałego głazu. Będąc o krok od niego jednym susem wskoczyłem za osłonę i otworzyłem huraganowy ogień z kałasznikowa w stronę zarośli. Wystrzeliłem cały magazynek i już miałem wpakować na pohybel cholernym potworom drugi, gdy usłyszałem trochę zbyt ludzki jak na mutanta głos:
- Pojebało cię, stary?
- Ktoś ty? - zapytałem groźnie.
- No proszę. Zapomina się już o starych przyjaciołach. - Osobnik ze zwichrzoną brodą, który wyłonił się z krzaków splunął.
Ubrany był w znoszony oliwkowy kombinezon przeciwpromienny i zniszczoną kamizelkę kuloodporną, na której widać było liczne ślady zadrapań i dziur po kulach. Przez ramię miał przewieszony zmodyfikowany do granic możliwości karabin SVD z ogromną lunetą. Ten karabin… Ale przecież oni wszyscy zginęli…
Wyszedłem zza głazu i podszedłem do przybysza.
- ku**a, czyżby… To ty, Slavik, czy twój duch?
- Ja, ja. Widzę, że nietęgo u ciebie z oczami. - Uśmiechnął się bezczelnie. - Z głową zresztą też, ale z tym zawsze miałeś problemy, dlatego mnie to nie dziwi. Wódka wypaliła ci szare komórki. Ale oczy… zawsze miałeś sokoli wzrok, stary.
- Pieprz się. Mutanty się panoszą, bandytów coraz więcej, wzroku nie można w obecności innych odwrócić, bo nóż w plecy, a ty się czepiasz. Po za tym mówili, że zginąłeś w Prypeci.
- Tak mówili? No to mieli prawie, ku**a, rację. Ale o tym pogadamy już przy flaszce „Wybornej”. Cholera, nie masz pojęcia jaką mam ochotę się napić. Dawno nie piłem wódki. Nie pamiętam już, jak smakuje. Prowadź do Schronu.
- Dobra, miałem właśnie wracać - zgodziłem się.
Powoli, z uwagą stawiając kroki, ruszyliśmy ścieżką ledwie widoczną wśród zarośli. Bacznie spoglądaliśmy na licznik Geigera i wykrywacz anomalii, a jeszcze baczniej naokoło. Dopiero teraz zauważyłem, że wycackana snajperka Slavika ma połamaną kolbę i kilka sporych rys, jakby od pazurów zmutowanych psów. Było to co najmniej dziwne, bo dbał o nią lepiej niż kiedyś o żonę. Nawet odkładając ją na chwilę owijał zawsze szmatami, żeby, jak on to mówił: „nie zmarzła”. Czyścił ją nieraz codziennie, chociaż niemal błyszczała. Można powiedzieć, że miał pierdolca na jej punkcie. Nie pytałem jednak o nic wiedząc, że po pierwsze - poza bazą niebezpiecznie jest robić dużo hałasu, a po drugie - „Wyborna” rozwiąże mu język i o wszystkim się dowiem. Po trzygodzinnym marszu dojrzeliśmy wystającą nad szkieletami uschłych drzew żelbetonową kopułę Schronu. Podobno była w nim kiedyś jakaś pracownia naukowa czy coś. W każdym razie gdy przybyliśmy do Zony ze Slavikiem Schron był zamieszkany przez stalkerów. Parę razy uderzyłem pięścią w grube pancerne drzwi, które przetrwałyby chyba nawet Apokalipsę. Po chwili uchyliły się i w otworze ukazała się paskudna gęba Seroka, odźwiernego w Schronie.
- Hehe. Witam, paniczów - powitał nas swoim olśniewającym uśmiechem pożółkłych zębów zionąc cebulą. - Zapraszamy, za pół godziny wyładowanie, czuję to w kościach.
Zeszliśmy na sam dół, 3 piętra pod ziemię, do baru „U Kudłatego”. Bar był podobny do reszty bunkra - niczym nieurozmaicony beton z widocznymi naciekami, przewodami poprowadzonymi w zbiegach ścian i podłogi oraz biegnące niewiadomo gdzie i po co zardzewiałe rury. Wyglądu lokalu dopełniały zbite z surowych desek stoły i stare krzesła, prawdopodobnie pozostawione przez poprzednich mieszkańców. Kudłaty, właściciel tegoż przybytku miał bardzo pasującą ksywkę. Facet nie golił się chyba od kilkunastu lat, miał zarośniętą jak u zmutowanego dzika fizjonomię. Mimo swej tuszy, gdy tylko nas zobaczył przybiegł czym prędzej węsząc spory zarobek.
- Kogoż to ja widzę! Toż to Slavik, cały i zdrowy! Jak wyprawa? - Zaczął łasić się jak pies. - Bardzo cieplutko mieliście?
- Bywało gorąco przy dupie - mruknął mój towarzysz i rzucił na blat stołu stówę. - Dawaj Kudłaty gulasz dla nas dwóch i flaszkę „Wybornej”. Tylko ma być, kapcanie, zimna, a nie ciepła jak dla chamstwa.
Kudłaty sprawnym ruchem zgarnął pieniądze i pobiegł do kuchni.
- Widzę, że na brak gotówki nie cierpisz - rzuciłem z ironią zdejmując kombinezon.
- Poczekaj, potem ci coś pokażę to padniesz - szepnął. - Stary, nieźle się obłowiłem…
Urwał, bo podszedł do nas jeden ze stalkerów, Szrama. Był myśliwym specjalizującym się w trudnych zleceniach. Tacy jak on nazywani byli potocznie łowcami.
- Witam. Nie chcielibyście zarobić? Mam zlecenie na cerbera, a mój druh leży chory.
- Po ile płacisz na głowę? - zapytałem rzeczowo. Przydałoby się trochę kasy.
- Po tysiaku.
- Eeee… to dziękujemy.
- No dobra, dobra. Nie znajdę tutaj lepszych zabijaków od was. Niech będzie 1500, ale to ostatnie moje słowo.
- Dobra. Stoi - odparłem zadowolony. Już widziałem oczyma wyobraźni tę kasę. - Slavik?
- Idę z wami - mruknął bez przekonania mój kompan.
- Dobra, to ja idę się przygotować. Tutaj macie po pięć stów na głowę. Reszta po wykonaniu zadania. O północy przed Schronem, panowie. Zabijemy bydlaka jak wróci nażarty z polowania.
- No i imprezę ch** strzelił - mój przyjaciel spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Jak to mawiają: świat się zmienia, wszystko drożeje, a żyć trzeba - odparłem zgarniając moją część wypłaty do kieszeni.
- Jak uda się to, co zamierzam to będziesz mógł się podcierać kasą, stary.
- Tak? To może dokończysz swoją opowieść?
Kudłaty przyniósł flaszkę i jedzenie, więc zamilkliśmy. Popatrzył się na nas z zaciekawieniem i poszedł sobie.
- No dobra - mój druh odprowadził go wzrokiem i zaczął pałaszować swoją porcję. - To najpierw kolejeczka, co by w gardle nie zaschło.
Nalał wódki do kieliszków i przepił do mnie.
- Ahhh… Nie ma to jak „Wyborna”. Ale do rzeczy. Gdy leżałeś i kurowałeś się po naszej przygodzie z pijawkami, mi się strasznie nudziło, więc jak tylko Saszka dał hasło do wyprawy w pobliże elektrowni, bez zastanowienia zgłosiłem się. Na początku szło dobrze, ale potem wpakowaliśmy się w gówno po same uszy i poszliśmy w rozsypkę…
- Siema chłopaki! - Usłyszałem krzyk tuż nad uchem i aż podskoczyłem. - Co u was?
- ku**a, Suchy, nie możesz chociaż raz przywitać się jak człowiek nie drąc ryja? - burknąłem trąc ucho, w którym mi dzwoniło od hałasu.
- Nie zwracaj na siebie uwagi - poparł mnie Slavik. - I tak większość chłopaków uważa cię za idiotę.
- Co nie przeszkadza im korzystać z moich usług - uśmiechnął się promiennie Suchy.
Miał rację. Był doskonałym rusznikarzem i nawet w surowych warunkach Zony potrafił zrobić z najgorszego karabinu maszynę do zabijania. Wycackane SVD Slavika wyszło właśnie z warsztatu Suchego. Mimo, że nie przybył z nami do Zony i nie znaliśmy się wcześniej to przypadliśmy sobie do gustu i szybko się zaprzyjaźniliśmy. Może dlatego, że w odróżnieniu ode mnie i Slavika miał poczucie humoru? W każdym razie był to człowiek nietuzinkowy, żeby nie powiedzieć - dziwny. Mógł siedzieć w Schronie i nie narażając życia zbijać koksy, a tymczasem nieraz wyłaził ze swoją strzelbą sprowadzoną jakimś cudem z USA na polowania na mutanty, żeby jak to powiedział: „Odprężyć się po całych dniach nudy w Schronie”. Ja tam mu się nie dziwiłem, można było dostać kurwicy z nudów, o czym się przekonałem kurując się miesiąc i leżąc na dupsku, ale i tak przypięto mu łatkę dziwaka. Sam wygląd odróżniał go od rzeszy stalkerów. Chociaż miał około trzydziestu lat (przynajmniej tak twierdził), wyglądał na około dwadzieścia. Długie blond włosy do ramion, błękitne, dziecięce oczy i gładko ogolony zarost kontrastowały z łysymi głowami i co najmniej kilkudniowym zarostem większości chłopaków. Nawet gdy wszystkim żółkły i wypadały zęby od promieniowania, jego zawsze pozostawały śnieżnobiałe, jak z reklam pasty do zębów.
- Dobra, w każdym razie cieszę się, że was widzę chłopaki. Musimy się jutro napić, bo dzisiaj to mam nawał roboty - rzucił i już go nie było.
- Złote dziecko - Slavik uśmiechnął się. - To na czym skończyliśmy, stary?
- Opowiesz jutro. - Spojrzałem na zegarek. - Teraz kończymy flachę i spać, co by w nocy nie marudzić.
***
- Szszsz… Zaraz będzie legowisko, uważajcie.
Noc była bezksiężycowa, ledwo widziałem plecy skradającego się przede mną Blizny. Plan był taki, żeby zakraść się jak najbliżej jamy. Gdyby cerber był w środku - strzelamy, jeśli nie - czekamy aż wróci.
Powoli, krok za krokiem zbliżaliśmy się do niewielkiego pagórka. Nawet jedna gałązka nie trzasnęła pod naszymi butami. Otchłań jamy rosła w oczach. Z pieczary dochodziło głośne sapanie. Cerber był w potrzasku.
Zakradliśmy się około pięć metrów od jaskini i przycupnęliśmy za czymś, co kiedyś mogło być zarówno domem jak i ogrodzeniem. W każdym razie dawało osłonę w razie kontrataku. Wiatr wiał nam w twarz, więc nie musieliśmy się obawiać, że bestia nas wywęszy. Blizna pokazał na migi, że strzelamy na trzy.
Wpakowaliśmy w jamę tyle amunicji, że z mutanta musiało zostać sito. Blizna wychylił się, żeby wrzucić do środka granat, gdy coś szorstkiego otarło się o mnie i rzuciło swoim impetem na Slavika, który zaklął paskudnie upadając. Pięć metrów dalej ogromny dwugłowy cerber wielkości samochodu osobowego o czarnej sierści potężnymi pazurami rozszarpywał Bliźnie kamizelkę i plecy. Z jego wielkich pysków kapała żółtawa ślina. Krew lała się strumieniem, Blizna charczał jak zarzynane prosię.
- Tam, drugi cerber – krzyknąłem wskazując go Slavikowi. - Ja odwrócę uwagę, ty wal w łeb.
- Dobra. Rozwalmy go, ku**a!
Odbiegłem trochę dalej i wpakowałem w monstrum chyba z pół magazynka. Rozwścieczone, znalazło się przy mnie jednym skokiem. Usłyszałem strzał, lecz mutant tylko się zachwiał. Mój towarzysz trafił go, ale nie w łeb. Instynktownie zasłoniłem się przed ciosem karabinem. Nie, nie widziałem całego swojego życia przelatującego przed oczami ani nic z tych rzeczy, to bujda. Cerber uderzył łapą, a ja poczułem jak odrywam się od ziemi. Na szczęście ogromne pazury ześlizgnęły się po karabinie. Gdyby nie on, już bym miał flaki na wierzchu. Rzuciło mną o drzewo dziesięć metrów dalej, aż posypały się z niego ostatnie pożółkłe liście, a z płuc uszło mi całe powietrze. Jakby spod ziemi usłyszałem przekleństwa mojego przyjaciela, strzały i ryk wściekłego cerbera. Zacząłem spadać w ciemność. Zemdlałem.
Gdy się ocknąłem zobaczyłem Slavika klęczącego nad Blizną i trzymającego coś fosforyzującego w dłoniach. Martwa bestia leżała nieruchomo w kałuży karminowej krwi kilka metrów dalej. Mimo, że w uszach dzwoniło mi tysiąc dzwonków, a mdłości podchodziły aż do gardła podniosłem karabin, wstałem i chwiejąc się podszedłem do nich. Tym czymś fosforyzującym okazała się niewielka błękitna kula wielkości pięści. Tam, gdzie przykładał ją do ran Blizny w ciągu paru sekund obrażenia zabliźniały się.
- Co to jest? - zapytałem przerażony.
- Właśnie takie rzeczy znajduje się w Sarkofagu - odparł zajęty zasklepianiem ran łowcy. - Zona skrywa wiele tajemnic. Jedne są straszne, inne mogą pomóc. Do nas należy ich odkrycie.
Gdy skończył schował artefakt do niewielkiego pudełka, które wsunął do sakwy.
- Daj mu wódki - wskazał na Bliznę. - Musimy spadać. Może kręcić się tu więcej mutantów.
Wlałem łowcy wódkę do ust. Ocknął się na chwilę, zwymiotował, wychrypiał kilka przekleństw, po czym znowu zemdlał.
- Dobra, ubezpieczaj mnie - powiedziałem. - Poniosę go, bo znowu zemdlał.
Uważając na mutanty powoli skradaliśmy się przez łąki. Droga do Schronu nie była daleka, ale i tak dała mi się we znaki. Blizna ciążył mi niemiłosiernie, na domiar złego zaczęła boleć mnie noga, która ucierpiała podczas zderzenia z drzewem.
Nasz powrót wzbudził sensację. Stalkerzy widząc rannego otoczyli nas, by wypytać, co się stało. Na szczęście musiałem zanieść łowcę do medyka, dzięki czemu ominęło mnie opowiadanie tej samej historii raz po razie, tak, by każdy zainteresowany zaspokoił swoją ciekawość. Gdy doktor go zbadał nie mogąc się nadziwić dziwnym strupom, zobaczył moje potłuczenia i też zostawił na obserwację zakazując opuszczania łóżka do jutra.
Następnego dnia bolały mnie wszystkie gnaty. Starość nie radość. Dopiero po południu udało mi się pogadać na osobności ze Slavikiem.
- Powiesz mi w końcu co się wydarzyło w Prypeci?
- Stary, co tu gadać. Przeszliśmy podziemnym tunelem, wiesz, „dwójką”, a w Prypeci skierowaliśmy się w stronę Sarkofagu. Trochę kluczyliśmy, bo mapy mieliśmy niedokładne. Przez pierwsze dwa dni jakoś się udawało omijać mutanty, tych świrów, najemników z Czarnego Legionu i wojsko. Ale trzeciego dnia wszystko zaczęło się pieprzyć. Rano Wowka Żygynow poszedł się odlać i zabiły go zmutowane psy. Znaleźliśmy go obgryzionego nieźle, ze spuszczonymi gaciami. Widok prześmieszny. Ale nikomu do śmiechu nie było. Potem dwóch straciliśmy na anomalii, kwas ich przeżarł tak, że nie było co zbierać. Znałeś braci Broników? Nie? Może i lepiej. Następnego dnia złapał nas na cel jakiś cholerny wojskowy snajper, profesjonalista, bo nie mogłem go wykryć. Zabił najpierw kolesia co na szpicy szedł, potem Saszkę. Udało mi się go zdjąć, ale było za późno. I wtedy się zaczęło. Część ludzi, w większości z saszkowej drużyny, chcieli wracać, inni woleli iść dalej. Jeszcze inni obwiniali mnie, że nie zdjąłem snajpera zanim zabił Saszkę. Sypały się coraz gorsze przekleństwa. Myślałem, że zaraz się sami powystrzelamy. Wtedy zaatakowali ci cholerni legioniści . Walili na prawo i lewo, poszliśmy w rozsypkę. Pamiętam tylko, że słyszałem jakieś potężne wystrzały, nie wiem co to było i nie chcę wiedzieć. Ukryłem się na strychu jednego z wieżowców i siedziałem tam ładnych parę godzin, przeczekałem wyładowanie, potem ruszyłem dalej. Żebyś wiedział, jakie tam są wyładowania, stary. Wali i trzęsie jak cholera. Wieczorem udało mi się podkraść do sarkofagu. Kompas i wykrywacz anomalii wariowały. Licznik Geigera szalał. Nagle z jednej anomalii wyleciał ten artefakt. Zabrałem go, ale bałem się podejść bliżej, bo miałem kilka dziur w kombinezonie od tej strzelaniny. Pokręciłem się kilka godzin wokoło, przy okazji wpadłem na patrol wojskowy, który siadł mi na dupę. Zgubiłem ich, ale wyśledziły mnie te psiejuchy, czarni. Ledwo żyłem, zaczynało mi już ze zmęczenia w oczach ćmić. Cofałem się, zastawiałem pułapki, ale mimo strat ciągle siedzieli mi na ogonie. Wtedy wpakowaliśmy się na hordę zmutowanych psów. Uciekłem piwnicami, ale dwa pognały za mną. Musiałem je zabić, stąd rozwalony mój kochany karabin i te ślady na kamizelce. Jakimś cudem ostatkiem sił udało mi się przekraść tutaj, ale „dwójką” już nie pójdziesz. Zajęli ją najemnicy.
Milczałem chwilę rozmyślając nad tym, czego się właśnie dowiedziałem.
- Czego oni szukają w Prypeci? - motywy Legionu pozostawały dla mnie wielką zagadką. Nie była to zgraja bandytów, ale świetnie wyćwiczone, karne oddziały, które nie bały się walczyć nawet wobec przewagi liczebnej wroga. Wykonywały one jakieś zadanie, którego cel był jedną z wielu tajemnic Zony.
- A niech szukają, czego tylko chcą, byleby mnie zostawili w spokoju - mruknął mój kompan. - Słyszałem, że nieźle się krwawią z wojskiem, ale są górą.
- No dobra, to co planujesz?
- Chcę się dostać do Sarkofagu albo chociaż w pobliże elektrowni - zauważyłem dziwny błysk w jego oczach. - Myślę, że parę spraw tam się wyjaśni. Podobno naukowcy zostawili masę dokumentów. Po za tym można się nieźle obłowić.
- Żartujesz? - Nie byłem pewien, czy dobrze słyszę.
- Noo… Podobno był już ktoś, komu się udało…
- No i co się z nim stało? - Też znałem tę historię, ale nie miała ona happy endu.
- Pieprzyć to. Wchodzisz w to czy nie? Pomyśl co znajdziemy w środku, jeżeli na obrzeżach znajduje się takie cuda?
- A niech cię cholera, Slavik. Wchodzę!
- Za to wypijmy! Kudłaty! Dawaj tu flaszkę migiem! Albo nie, daj od razu trzy!
Nim się obejrzałem stały przy nas kieliszki i wódka. Barman zaczynał mnie zadziwiać. Ruszał się szybciej, niż można się było po nim spodziewać.
- To za wspólny cel! - Mój przyjaciel nalał wódki do kieliszków i uniósł swój w górę.
- Oby nam się - Również podnosiłem swój.
Trzy butelki zeszły szybciej, niż się spodziewałem. Następne dwie też.
- Ale jak nam rogi, mój Slaviczku, od promieniowania urosną to co zrobimy?
- Ja już mam rogi, ta ku**a mi je przyprawiła. Hehehe. - Miał na myśli swoją byłą żonę. - Pamiętasz jak żeśmy się bili z murzynami w Afryce?
- Pamiętam, pamiętam. Wybrzeże Kości Słoniowej. - przytaknąłem. Znaliśmy się bowiem ze Slavikiem ładnych parę lat, od czasu służby w jednym plutonie w Legii Cudzoziemskiej.
- Ale mam nadzieję, że ta ku**a, moja żona, smaży się w piekle - uśmiechnął się promiennie. - Dobrze jej tak. Zdradziła mnie dziwka z sąsiadem.
- Dobrze jej się za to odpłaciłeś - przypomniałem.
Sprawa podwójnego zabójstwa jakiej dopuścił się mój przyjaciel na swojej żonie i jej kochanku była przez miesiąc na pierwszych stronach gazet w Czechach. A było to tak: wróciwszy na urlop do swojej ukochanej Pragi i zastawszy kochanków w łóżku zarżnął oboje nożem kuchennym. Przy czym najpierw kochasia wykastrował na oczach niewiernej żony. Posłali za nim list gończy, ale w Legii miał zmienione dane, więc go nie znaleźli. Gdy skończyły się nam kontrakty we Francji postanowiliśmy kupić sprzęt i spróbować swoich sił w Zonie.
- Bo to zła kobieta była - skwitował. - Suka zwykła.
- I za to wypijmy - napełniłem kieliszki.
- Za Zonę, która nam matką, żoną i kochanką! Kudłaty, donieśże wódki, stary!
***
Nazajutrz wtajemniczyliśmy w plan Suchego.
- Jesteście pijani. Powiedzcie, że wymyśliliście to po pijaku. - Suchy patrzył się na nas jak na wariatów.
- No tego akurat nie - łeb mi pękał, ale byłem cierpliwy. Na razie.
- Chybaście do końca ocipieli.
- No raczej… - Slavik też nie wyglądał najlepiej.
- Naprawdę chcecie to zrobić? Chcecie iść do Sarkofagu?
- ku**a, Suchy. - zdenerwowałem się. - Sprawa jest prosta: wchodzisz w to czy nie?
- Nie ma mowy. I wam też nie radzę. Ostatnio…
- Na razie. Trzymaj się - ruszyłem do wyjścia.
- Ah, zapomniałbym - Slavik podał mu swoje SVD. - Bądź łaskaw wymienić mi kolbę.
- I sprawdź czy u mnie wszystko gra. - Oparłem kałacha o ścianę.
Deski, którymi wyłożone było drugie piętro Schronu trzeszczały przy każdym kroku. Szliśmy w milczeniu, kontemplując się kacem.
- To teraz do Motłotoja? - Czech pierwszy przerwał milczenie. - Oby załatwił szybko sprzęt.
- Ja bym się raczej martwił, czy nam starczy kasy. - zamyśliłem się. Chociaż wczoraj, po przeliczeniu naszych oszczędności mieliśmy niewielką fortunkę, to jednak towary Motłotoja miały świetną renomę. I cenę.
Stanęliśmy przed solidnymi drzwiami, na których nabazgrano czarnym sprayem: „Skup i sprzedaż – najlepsze ceny w Zonie!” Zapukałem, lecz nie doczekałem się odpowiedzi. Lekko pchnąłem drzwi. Otworzyły się z przeciągłym zgrzytem zardzewiałych zawiasów. Z głębi ciemnego magazynu usłyszałem stukanie młotkiem. Skierowaliśmy się w stronę źródła dźwięku omijając graciarnię, która zajmowała całe pomieszczenie. Można tam było znaleźć wszystko. Od różnorakiej broni aż po rzeczy tak niespotykane i niepotrzebne nikomu w Zonie jak płyty winylowe lub telewizor.
W najdalszym kącie, przy dębowym biurku oświetlonym dwoma dużymi jarzeniówkami siedział Motłotoj, człowiek, który potrafił sprowadzić do Zony dosłownie wszystko. Majstrował właśnie przy radiostacji. Światło odbijało się na jego łysinie. Usłyszawszy kroki odwrócił się.
- A, to wy. Witajcie - uśmiechnął się, a liczne zmarszczki na jego czole wygładziły się. - Czego wam potrzeba? Broni? Leków? Mam świetny środek odstraszający mutanty. Ale ostrzegam. Nie testowałem go.
- Potrzebujemy dwóch kamizelek przeciwpromiennych, takie jak kiedyś nam załatwiłeś, z wkładem balistycznym i noktowizją - wyliczałem. - Po za tym trochę amunicji do SVD, naboje do kałacha i parę granatów. No i prowiantu, powiedzmy na tydzień.
- Hohoho. Panowie wybierają się na jakąś grubszą wyprawę? Zresztą, co mnie to obchodzi – dał znak ręką, by iść za nim. - Gdzieś mam jeszcze tę starą dostawę kamizelek. Powinny być dobre. Amunicja i jedzenie też się znajdzie.
Mimo całkowitego burdelu panującego wokoło szybko udało się nam skompletować ekwipunek.
- Dobra - od razu przeszedłem do rzeczy. - Ile to będzie?
- Jak dla was… dziewięćdziesiąt tysiaczków.
- O nie, nie. - mój przyjaciel zaprotestował gwałtownie. - Mamy tutaj osiemdziesiąt. Albo bierzesz to, albo szukamy dalej.
- No dobra. - Motłotoj z miną człowieka interesu przeliczył podane mu pieniądze. - Zatem dzięki i polecam się na przyszłość.
- Dzięki.
Wyszliśmy obładowani na korytarz i zanieśliśmy wszystko do warsztatu Suchego, który zobaczywszy nas pokiwał głową z niedowierzaniem. Na stole przed nim leżał mój rozłożony kałach.
- A miałem was za realistów…
- Nie pierdol - przerwałem mu.
- Chodźmy się napić. - Slavik najwyraźniej chciał rekompensować sobie długą prohibicję codziennym piciem. - Obgadamy ile kasy ci wisimy.
- Teraz mam robotę, ale wieczorem się napijemy - rzucił Suchy znad rozłożonego na stole karabinu. - A, był tu Blizna, powiedział, żebyście wpadli do niego, ciągle leży u medyka.
Gdy zaszliśmy do „szpitala”, czyli starego laboratorium, do którego wstawiono kilka łóżek. Oprócz nich w pokoju było kilka przeszklonych szafek z lekami stojących pod ścianami i ubabrana zaschniętą krwią solidna dębowa komoda robiąca za stół operacyjny. Było to najbardziej sterylne pomieszczenie, wyłożone w całości białymi płytkami. Łowca grał w karty z dwoma innymi rannymi, zobaczył nas i o mało nie wyskoczył ze skóry.
- Dzięki, dzięki wielkie chłopaki, że mnie nie zostawiliście.
- Za kogo nas masz, stary - bąknął speszony Slavik. - My nie z tych co druha w potrzebie zostawiają.
- Niestety, dużo takich, co zostawiają - wskazał na innego chorego. - Tego tutaj gdy wpadł na anomalię kumpel zostawił na pastwę losu. Na szczęście znalazł go inny stalker.
- A potem okazało się, że go krety dopadły, kurwiego syna - zarechotał tamten. - Znaczy tego niby kumpla, nie tego co mi pomógł.
- No ale my tu gadamy, a zapomniałem, że mam coś dla was. Macie tu po dwa tysiące pięćset. Bierzcie, bierzcie. I tak stratny na tych cerberach nie byłem. Kurde, nie wiedziałem, że są dwa. A żeby ich… Postawiłbym wódkę, ale doktorek zakazał. A tak w ogóle to opowiadał, że jak mnie przynieśliście to rany były zabliźnione. Jak to zrobiliście? Artefakt?
- Artefakt - kiwnął głową mój kompan. - Ale nie pytaj o więcej, proszę.
- Dobrze, niech tak będzie. Nie pytam. Nie pytam też, gdzie się wybieracie, że takie zakupy robicie u Motłotoja. Ale gdybyście potrzebowali pomocy nadajcie sygnał na mojego pagera.
- Kto wie, może skorzystamy - odparłem. - Póki co kuruj się.
Wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy się do baru.
- Tak w ogóle to ja ci wiszę kasę za ten kombinezon co mi wcześniej zostawiłeś, jak mnie pijawki popieściły - przypomniałem sobie.
- Daj spokój, rozliczymy się po wyprawie - machnął ręką Czech. - Kto wie, co komu pisane.
- Tak, kto wie…
- A tak po za tym, to przydałaby się trzecia osoba. Suchy nie chce, ale słyszałem, że Stokrotka wróciła wczoraj w nocy do bazy. Możemy ją odwiedzić.
- Czemu ona? - spojrzałem na niego z wyrzutem. - Kurde, czemu?
- Dobrze wiesz czemu. Nic mnie nie obchodzą wasze miłostki. Ale przyda się dodatkowa para rąk. Rąk, które potrafią dobrze strzelać.
- No dobra, ale choć się najpierw napić.
Zeszliśmy do baru. O tej porze, jak zwykle, ział pustkami. Tylko jeden stolik był zajęty. Poznałem ją od razu. Nie zmieniła się. Jej długie blond włosy związane miała w gruby warkocz sięgający łopatek. Zona nie oszpeciła jej. Dalej była bardzo kobieca i piękna. Nasze oczy spotkały się. Miała źrenice niebieskie jak wiosenne niebo. Takie jak kiedyś. Szybko spuściła wzrok. Nie skrywane pod grubą warstwą kombinezonu wiszącego obok na krześle jej walory ładnie prezentowały się pod samym podkoszulkiem. Podeszliśmy.
- Któż to mnie odwiedza? - uśmiechała się złośliwie patrząc mi prosto w oczy - Zechcą panowie usiąść i zaszczycić mnie rozmową?
Slavik burknął niewyraźnie i usiadł. Też usiadłem, nie będę stał jak głupek. Ale wzroku nie spuściłem, żeby sobie nie wyobrażała za dużo.
- Daj spokój z ironią - zacząłem. - Ze sprawą przyszliśmy. Interes jest.
- Jak interes to mówcie - spoważniała. Cały czas wierciła mnie wzrokiem.
- Głupio się gada o suchym pysku - odwróciłem się, by zawołać Kudłatego. Nie mogłem już znieść tych jej gierek. - Hej! Wódki!
- To żeby gardło nie zaschło - nalałem wódki, gdy tylko znalazła się na stole. - A Slavik opowie w czym rzecz.
Wypiła z nami duszkiem. Słuchała z uwagą Czecha, który napiwszy się gorzałki odzyskał fantazję i opowiadał niczym trubadur. Gdy skończył chwilę zapatrzyła się na brudny blat stołu.
- Czyli chcecie, żebym z wami poszła? - zapytała.
- Otóż to. W końcu co trzy pary rąk to nie dwie - kiwnąłem głową. - I trudniej nas będzie wykryć niż gdybyśmy całą partię skrzyknęli.
- Namawiacie mnie na wyprawę, która albo przyniesie ogromne zyski albo nie przyniesie ich wcale. Ponadto, jeżeli nas wykryją to przepadliśmy, bo troje ludzi to dla czarnych, wojska czy nawet byle bandy fraszka. Nie wliczając mutantów, promieniowania i anomalii. - Nie wiedziałem, czy droczy się tylko, czy naprawdę ma wątpliwości.
- Dokładnie tak. - Slavik pociągną łyka z butelki. - Wóz albo przewóz.
- A niech tam. - Uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafiła. - Może będę żałowała, ale zgadzam się.
- Witamy w drużynie. - Uśmiechnąłem się również. - Wymarsz za trzy dni.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
***
Przygotowania zakończyliśmy następnego dnia. Ze Slavikiem pofolgowaliśmy sobie przed dłuższą prohibicją, więc Kudłaty cieszył się z dużych zysków.
***
Równo ze wschodem słońca opuściliśmy Schron. Żegnani przez Suchego ruszyliśmy na spotkanie przeznaczenia. Tajemnice Zony czekały na wyjaśnienie.
Wszyscy mieliśmy na sobie takie same czarno-piaskowe kombinezony i duże oliwkowe wojskowe plecaki zakupione u Motłotoja specjalnie na wyprawę. Naszą siłę ognia stanowił mój kałach, SWD Slavika, amerykańska M4 z celownikiem optycznym Stokrotki oraz broń krótka.
Plan był prosty. Ryzykujemy przejście tajnym, podziemnym tunelem, którym kiedyś wojsko przewoziło tajne eksperymenty do i z Prypeci, zwanym przez stalkerów „dwójką”. Był zajęty przez Legion, ale trzy osoby nie powinny zwrócić na siebie zbyt dużej uwagi. Ryzykowaliśmy sporo, ale nie chcieliśmy nadkładać drogi i marnować czasu szukając przejścia wśród anomalii otaczających Prypeć.
Do włazu prowadzącego do tunelu dotarliśmy po czterogodzinnym marszu przez bagna. Nie chcieliśmy korzystać z głównego wejścia, które musiało być dobrze strzeżone. Właz odkryliśmy ze Slavikiem kilka miesięcy temu. Mieliśmy nadzieję, że Legion nie wie o jego istnieniu.
Otworzyłem ciężką metalową klapę zamaskowaną krzakami i mchem. Słońce rozproszyło mrok dwa metry w dół, ale głębiej panowała nieprzenikniona ciemność i drabina ginęła w mroku.
- Jaka głębokość? - Stokrotka wskazała ruchem głowy na otwór.
- Pewnie coś około czterdziestu metrów - powiedziałem.
Gwizdnęła cicho unosząc brwi.
- Dobra, zaczynamy. Ja schodzę pierwszy. Zbadam teren i skontaktuję się z wami - zakomendowałem. - Kontakt przy schodzeniu ciągły, potem co piętnaście minut.
- Dobrze. Powodzenia. - Slavik obserwował przez lunetę otoczenie.
- Uważaj na siebie - powiedziała cicho Stokrotka patrząc w dal.
Jeszcze raz sprawdziłem zapięcia kombinezonu i włączyłem noktowizję, po czym zagłębiłem się w ciemność podziemia.
- Jestem pięć metrów pod ziemią. Jak mnie słyszycie?
- Świetnie - usłyszałem w słuchawce spokojny głos mojego towarzysza.
- Dziesięć metrów. Dwadzieścia. Trzydzieści metrów. Zaraz będę na dole - relacjonowałem swoje postępy za każdym razem słysząc bez najmniejszych zakłóceń „świetnie cię słyszę, stary” Slavika. Nagle drabina się skończyła. Spojrzałem w dół. Ktoś lub coś ucięło ją dwa metry nad podłogą. Zeskoczyłem starając się nie robić hałasu i rozejrzałem się. Ściany niewielkiego pomieszczenia zapełniały po sufit zagracone jakimiś paczkami metalowe półki. Najwyraźniej było używane wcześniej jako niewielki magazyn lub kantorek. Drzwi były zamknięte na solidną stalową zasówę. Najprawdopodobniej dlatego nikt jeszcze nie odkrył tego wejścia.
- Jestem na dole - szepnąłem do mikrofonu. - Sprawdzę, czy wszystko w porządku. Odbiór, Slavik.
- Uważaj na siebie. Następny kontakt za piętnaście minut. Bez odbioru.
Podszedłem do drzwi i spróbowałem podnieść zasuwę. Udało się bez najmniejszego problemu. Drzwi uchyliły się ze złowrogim zgrzytem, który odbił się echem w tunelu. Zamarłem, nasłuchując. Stałem tak jakiś czas. Może pięć, a może dziesięć minut podczas których sekundy płynęły powoli, ale oprócz kapania wody żaden odgłos nie zagłuszał martwej ciszy.
- Wszystko gra. Wchodzę do tunelu. Kontakt za dwadzieścia minut - zakomunikowałem. - Odbiór.
- Dobra. Czekamy. Bez odbioru.
Powoli, krok za krokiem ruszyłem korytarzem uważnie patrząc pod nogi. Po kilku minutach doszedłem do miejsca, w którym łączył się z głównym tunelem. Wyjrzałem ostrożnie, lecz tam też panowały totalne ciemności i bezruch. Porzucone wojskowe ciężarówki i czołgi tarasowały drogę.
Nagle poczułem jakiś dziwny niepokój, który zaczął narastać do przerażenia. Szybko schowałem się za beczkami z ropą. Ledwo się ukryłem jakiś cień bezszelestnie przemknął obok mojej kryjówki. Pijawka? One potrafią się kamuflować, ale nie stawać niewidzialnymi. Było ciemno. Mogłeś nie zauważyć. A ten dziwny strach? Nonsens. Zakończ zwiad i wracaj. Już zbierałem się do wyjścia zza beczek, gdy z głębi głównego tunelu usłyszałem strzały , a potem mrożący krew w żyłach krzyk. Zaległem znowu za beczkami próbując oddychać jak najciszej. Na plecach czułem zimny pot. Wydawało mi się, że mój oddech niesie się gromkim echem po całym korytarzu.
Naraz usłyszałem w słuchawkach:
- Tu Slavik. Schodzimy do ciebie. Najemnicy zbliżają się do naszych pozycji. Bez odbioru.
- Nie! Nie schodźcie! - szeptałem szybko. - Tu dzieje się coś dziwnego. Nie…
Spostrzegłem kątem oka cień i coś rzuciło się w moją stronę z dzikim, nieludzkim wrzaskiem.
To nie pijawka, pomyślałem.
Rzuciło mną o stos beczek. Ostatnie rzeczy jakie zobaczyłem to para jarzących się krwistoczerwonych oczu i walące się na mnie baryłki ropy.
***
Zimno. Straszliwe zimno. Wstałem i widząc światło na końcu korytarza, którym przyszedłem, ruszyłem w tamtą stronę. Stokrotka leżała cała we krwi. Z jej rozprutego brzucha buchała falami krew.
- Co się stało? - Zapytałem dziwiąc się spokojowi w swoim głosie. - Potrzebujesz pomocy?
- Nie. Pomoc jest tam - wskazała pancerne drzwi za sobą. - Otwórz je. To twoje przeznaczenie.
Nagle wszystko utonęło w mroku. Po chwili zobaczyłem wpatrzone we mnie krwistoczerwone oczy.
- Przyjdź, wędrowcze. Czekam - rozległ się nieludzki, syczący głos.
Znowu wszystko opanowała ciemność. Jak zza ściany usłyszałem głosy. Były stłumione i niewyraźne, ale dało się rozróżnić słowa.
- Obudź się, stary - krzyczał Slavik. - Cholera!
- Powieka mu drgnęła - radosny głos Stokrotki. - Budzi się.
- W końcu - burknięcie.
Otworzyłem oczy. Czułem się jakoś dziwnie. Po za tym bolał mnie bark i plecy.
- Slavik - wycharczałem. - Daj mi gorzały. Nie mów, że nie masz. Zawsze masz coś na czarną godzinę.
Podał mi swoją metalową piersiówkę z wódką. Pociągnąłem porządnego łyka. Zakaszlałem. Przyjemne ciepło rozeszło się po żołądku.
- Jak… Jak mnie tu znaleźliście?
- Zeszliśmy po drabinie i ruszyliśmy w stronę głównego korytarza. Leżałeś tutaj, nieprzytomny. Co się stało?
- Nie wiem - przypomniałem sobie złowrogi cień i rozejrzałem się dookoła czy nie czai się gdzieś w pobliżu. - Nie chcę o tym tutaj gadać. To… to dziwne miejsce. Wracajmy. Wyjdźmy stąd jak najszybciej. Chodźcie do włazu.
- Widzisz, bo… - Slavik wydawał się być zakłopotany.
- No co? - zdenerwowałem się.
- Włazu już nie ma - wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Jak to? - spojrzałem na nich przerażony. - Jak to możliwe?
- Najemnicy nas wykryli, więc schodząc zaminowaliśmy właz, żeby nie zeszli za nami - pospieszyła z wyjaśnieniami Stokrotka, najwyraźniej zaniepokojona moim przerażonym spojrzeniem. - No i próbowali zejść. I właz się zawalił.
Zakląłem brzydko. Nagle mój wzrok przykuł dziwny znak na ścianie, nade mną. Wstałem i podszedłem do niego świecąc sobie latarką.
- Tutaj leżałem, gdy mnie znaleźliście? - Zapytałem gorączkowo. - Dokładnie w tym miejscu? Nigdzie indziej?
- Tak, a dlaczego pytasz? - Spojrzeli na mnie jak na wariata.
- Dlatego - wskazałem na znak. Dotknąłem go. Przeczucie mnie nie myliło. Był namazany z krwi. Świeżej krwi. Rozejrzałem się. Pięć metrów dalej zauważyłem przewrócone beczki z ropą. Dostrzegłem zdziwienie na twarzach moich towarzyszy.
- Nie pytajcie o nic - powiedziałem widząc, że Stokrotka chce zadać pytanie. - Nie pytajcie. Wszystko opowiem, tylko, do cholery jasnej, wyjdźmy stąd. Idę na szpicy. Reszta za mną. Trzymajcie się bardzo blisko siebie. Najlepiej tuż obok siebie. Nie przestraszcie się, jeżeli… jeżeli zobaczycie coś strasznego. Pamiętajcie, nie możemy się rozdzielić. Tu dzieje się coś dziwnego. Do Prypeci mamy jeszcze kawałek, widziałem drogowskaz. Za mną.
Byli doświadczonymi stalkerami i wiedzieli, że mogą mi zaufać. Bez słowa sprzeciwu ruszyli w drogę. Na szczęście nie trafiliśmy ani na najemników, ani na cienia, jak zacząłem w myślach nazywać potwora. Parę razy wydawało mi się, że w bocznych korytarzach zauważyłem czerwone ślepia, ale nawet, jeżeli nie były to omamy, to momentalnie znikały. Raz tylko na naszej drodze znaleźliśmy rozdarte zwłoki trzech najemników rozwłóczone w promieniu dziesięciu metrów. Poznaliśmy, że to legioniści po strzępach mundurów. Stokrotka zwymiotowała gdy to zobaczyła, a my w milczeniu poczekaliśmy, aż skończy, po czym zachowując od siebie dystans nie większy niż dwa kroki ruszyliśmy dalej.
Gdy wychodziliśmy z tunelu na powierzchnię z głębi podziemi doleciało nas przerażające wycie. Bynajmniej, nie był to mutant. Ku mojemu przerażeniu z głębi miasta odpowiedziały mu dwa inne.
- Musisz nam wyjaśnić parę rzeczy - Slavik spojrzał na mnie wymownie. - Teraz za mną. Znam niedaleko stąd dobrą kryjówkę.
„Dwójka” prowadziła do podziemi tajnego laboratorium V10, które teraz świeciło pustkami. Zaraz po wybuchu w 2015 wkroczyło do niego wojsko i wszystko zabrało. Zaraz po wycofaniu się żołnierzy wkroczyli tu stalkerzy oraz bandyci i zabrali to, co jeszcze zostało pozostawiając kompletną pustkę.
Wydostaliśmy się z budynku i ruszyliśmy opustoszałymi ulicami Prypeci. Miało się już ku wieczorowi. Słońce chowało się za blokami, które rzucały złowrogie cienie.
Kryjówką Slavika okazało się być dwupokojowe mieszkanie na ostatnim piętrze jednego z wieżowców. W puste framugi okien wstawione był płyty pancerne, a za drzwi robiła gruba krata zatrzaskiwana na kłódkę. Jeśli nie liczyć rozwalonego krzesła i przewróconej na bok masywnej szafy bez jednej nogi, które znajdowały się w pierwszym, większym pokoju pomieszczenia były kompletnie puste.
Zrzuciliśmy plecaki, żeby ulżyć naszym barkom. Slavik wyjął ze schowka w podłodze drewno i zajął się rozpalaniem ogniska. Stokrotka siadła w kącie opierając się o ścianę plecami i czyściła swoją parasnajperską M4 z niewielkim celownikiem optycznym.
- Idę na dach, poobserwuję okolicę - rzuciłem do Czecha. - Wezmę twoją eswudeszkę. Kiwnął głową nie przerywając pocierania krzesiwem.
Drabina na dach była tuż obok kraty do naszej kryjówki. Otworzyłem klapę i z karabinem gotowym do strzału przetrząsnąłem cały dach. Po upewnieniu się, że nie ma żadnych mutantów usiadłem na skraju dachu wieżowca.
Ten widok zawsze robił na mnie wrażenie. Wymarłe miasto. Zachody słońca w Prypeci zawsze urzekały mnie swoim niepokojem i surowym pięknem.
Usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem głowę.
- Można się dosiąść? - zapytała uśmiechając się Stokrotka. Uśmiechając się tak, jak kiedyś. I nie czekając na odpowiedź siadła. Obok położyła swój karabin. Taki nawyk każdego stalkera - mieć broń zawsze przy sobie. Nawet idąc srać bierze się karabin ze sobą. Kto tak nie robi - ginie. Szybko i boleśnie.
Wystawiła twarz na ostatnie promienie zachodzącego słońca i przymknęła oczy. Obserwowałem ją kątem oka. Jasne blond włosy zaplecione w gruby warkocz, pełne piersi, których kształtu nie mógł skryć nawet gruby kombinezon, drobna, ale krzepka postawa. Wszystko było w niej piękne. Idealne. Jak na posągach greckich bogiń. Wyczuła, że się na nią patrzę lub chciała przerwać wydłużającą się ciszę i spojrzała się na mnie. Nasze oczy spotkały się na chwilę. Oboje spuściliśmy wzrok. Chrząknąłem.
- Jak się czujesz? Wszystko już w porządku? - Zapytała.
- Całkiem dobrze - spojrzałem na nią, uśmiechnąłem się. - Nic wielkiego się nie stało. To było… to mogło być zwykłe omdlenie.
- To dobrze - odwzajemniła uśmiech. - Martwiłam się.
- Trzeba trochę więcej, żeby mnie zabić.
- Ale pijawki… słyszałam, że o mało… i że to się stało zaraz… zaraz po… naszym rozstaniu.
- Żałujesz tego? - Spojrzałem jej prosto w oczy. Oczy koloru letniego nieba w ciepły, pogodny poranek. Oczy, w których znowu chciałem utonąć.
- Czego? - spuściła wzrok.
- Przecież wiesz - szepnąłem. Położyłem rękę na jej dłoni. Dłoni aksamitnej w dotyku. Nie zabrała jej. Spojrzała mi prosto w oczy.
- Jak niczego w życiu. A ty?
- Nie chcę cię znowu stracić. Wróćmy do Schronu. A potem wyjedźmy z Zony. Znam ludzi, którzy nam pomogą.
- Myślisz, że Zona nas wypuści? - uśmiechnęła się smutno. - Nie lubi, gdy jej dzieci ją opuszczają.
- Będzie musiała polubić, bo…
Położyła mi palec na ustach, a potem długo i namiętnie pocałowała. Jak dawniej. Na szczęście kombinezony nie były trudne w zdejmowaniu. Szybko się ich pozbyliśmy. I zrobiliśmy to. Ona i ja. Zrobiliśmy to na dachu wieżowca, w centrum Prypeci, wymarłego miasta zapomnianego przez Boga, jeśli takowy istnieje. Kochaliśmy się przy ostatnich promieniach zachodzącego Słońca. Kochaliśmy się czule i intensywnie spragnieni siebie po miesiącach rozłąki. Kochaliśmy się łapczywie i na zapas spragnieni tego drugiego. Oboje dostaliśmy to, czego oczekiwaliśmy. Oboje daliśmy drugiemu to, czego oczekiwało. Nie spodziewaliśmy się, jak drastycznie los zweryfikuje niedługo nasze plany.
Gdy zeszliśmy do naszej kryjówki Slavik już grzał posiłek.
- Jak tam obserwacja terenu? - zapytał z bezczelnym uśmiechem i mrugną do mnie filuternie.
- Dobrze, że zeszliście - kontynuował nie doczekawszy się odpowiedzi. - żarcie gotowe, a na dachu niebezpiecznie po ciemku. Taki mutant może się dobrać do gołej dupy i nieszczęście gotowe.
- Uważaj lepiej na swoją gołą dupę - roześmiała się Stokrotka. - Takie mutanty są strasznie niewyżyte. Im wszystko jedno, do kogo dupa należy.
- Slavik - przerwałem ich dywagacje o dupach. - Dawaj żarcie, a potem wam opowiem, co się stało w tunelu.
Po jedzeniu zapaliłem papierosa. Czerwone Marlboro, sprowadzone zza Zony przez Kudłatego za spore pieniądze, ale nie mogłem już palić tego paskudztwa, które skręcali w Zonie.
Skończyłem palić i zacząłem opowieść. Nie przerywali, słuchali w skupieniu. Gdy skończyłem milczeli chwilę.
- Jesteś pewien, że to nie pijawka? - zapytał w końcu Czech.
- Stuprocentowo. Po za tym sami słyszeliście głos tego czegoś.
- A więc Tuchovski miał rację - mruknął.
- Dokładniej w czym miał rację? - zapytałem.
Tuchovski, profesor, który przybył do Zony, aby badać wszystko, co było możliwe do zbadania nigdy nie cieszył się moim zaufaniem. Slavik za to wierzył w jego bzdurne teorie. Pracowaliśmy dla uczonego jakiś czas dopóki na laboratorium nie napadli najemnicy zabijając wszystkich naukowców i kradnąc wyniki ich badań. Miał wiele teorii i tez, ale większość z nich była albo oczywistą prawdą, albo nie miała najmniejszego sensu. Kiedyś chciał zbadać, czy w organizmach mutantów zachodzą takie same procesy życiowe jak w organizmach ich niezmutowanych odpowiedników. Potrzebował do tego żywego mutanta, aby przeprowadzić na nim wiwisekcję. Jak nietrudno zgadnąć, nie było zbyt wielu chętnych do łapania żywych mutantów.
- Kiedyś odkrył, że coś wywołuje zmiany w Zonie - dywagował mój kompan. - Staje się ona coraz bardziej niebezpieczna, a co za tym idzie mutanty są groźniejsze, anomalie i emisje coraz bardziej zabójcze, a promieniowanie wzrasta. Według jego obliczeń za kilkadziesiąt lat zacznie ona się rozrastać, a za kilka tysięcy lat obejmie prawie całą planetę.
- Brednie - przerwałem mu. - Zona nigdy się nie rozrastała i nagle zacznie? Nawet gdyby, to ja będę już dawno przewalał się w grobie. Ty zresztą też.
- Na razie przygotowywała się, zbierała siły. I nadal to robi. Ale potem ruszy jak lawina. Tutaj będzie jądro zagłady. Procesy zachodzące w Zonie to potwierdzają.
- Jego kumpel, nie pamiętam już jak się nazywał, obalił tą teorię - zauważyłem.
- Ale nie traktował Zony jako żywego myślącego organizmu - powiedział mądrym tonem, który zaczynał mnie irytować.
- Bo nim nie jest! Zona to tylko terytorium, kawałek ziemi. Ona nie żyje.
- Mylisz się. To…
- Ah! Zamknijcie się! Proszę - Stokrotka uśmiechnęła się promiennie. - Wasza dyskusja jest bezsensowna.
- Dlaczego? - Zaciekawił się Slavik.
- Bo jutro wracamy ze Stokrotką do Schronu, a w najbliższej przyszłości opuszczamy Zonę - odpowiedziałem. Chciałem, żeby usłyszał tę wiadomość najpierw ode mnie.- Jedź z nami, przyjacielu. Pluń na naukowców, Legion, bandytów, cały ten cyrk i jedź z nami.
Milczał chwilę.
- Ona was nie puści - wyszeptał. - Nie róbcie tego.
- Nie bądź dzieckiem - powiedziałem łagodnie.
- Jeszcze tego nie rozumiesz? Nie bądź głupi! - Zdenerwował się. Spojrzałem na niego zdziwiony, bo rzadko mu się to zdarzało. - Jesteśmy już pieprzonym elementem tej pieprzonej układanki! Jeżeli odejdziemy, układanka runie, a wtedy…
- Nie pieprz bardzo cię proszę - naprawdę zaczynał mi grać na nerwach.
- Zamknij się! Posłuchaj! - Gorączkował się. - Znajdźmy chociaż te dokumenty.
- To zbyt ryzykowne.
- Nie wytrzymam z wami! - Wydarła się Stokrotka. - Jak dzieci! Cholera jasna! Porozmawiajcie o czymś innym!
- Spokojnie, spokojnie. Po co te nerwy? - powiedział uspokajająco Slavik. - Tak sobie tylko dyskutujemy. To może opowiedz jak załatwiłaś Grubego. Miałem cię wcześniej zapytać, ale okazji nie było.
- A o czym tu gadać? - Uśmiechnęła się drapieżnie. - Siedziałam sobie przy starej cementowni, szukałam artefaktów. Nagle patrzę, a tu Gruby, ten stary obleśny dziad idzie ze swoimi przydupasami. Najpierw, że niby taki wychowany zaczął do mnie zagadywać, ale go wyzywałam i kazałam spierdalać. Zrobił się czerwony jak indor i rzucił się na mnie z łapami, wyzywając moją mamę od najgorszych, czego nie lubię, chociaż to wredna suka była, i wykrzykując, co mi zaraz zrobi używając jeszcze brzydszych określeń w stosunku do moich narządów płciowych, czego nie lubię jeszcze bardziej, no bo w końcu cipę ma się tylko jedną, a matki można mieć dwie. Dałam mu więc po mordzie, patrzę, a jego banda rzuca się na mnie jedną. Na strzał za mało czasu, więc wyrwałam nóż i dwóch dostało po gardle. Ostatni mnie obalił, Gruby się podniósł i rechocząc przygłupiasto zaczął rozpinać portki. Widzę, że to nie żarty, bo już ma swojego flaka na wierzchu. Wyrwałam się, kopnęła go w krok, aż się zwinął, a temu co mnie trzymał wpakowałam dwie kule w plecy, bo zaczął uciekać. Podchodzę do Grubego, kuli się z przerażenia, poci się jak świnia, więc przestrzeliłam mu kolano, a jak zemdlał to go związałam i wykastrowałam. Ocknął się i zaczął mnie błagać, żebym go puściła to nie będzie się mścił. Widzicie go, wieprza cholernego! Robi mi łaskę, że nie będzie się mścił. Wkurzył mnie to go jeszcze skopałam i mówię mu, że jak nie ma kuśki to sobie przynajmniej na nim poużywają mutanty albo bandyci, tylko żeby spiął dobrze dupę to nie będzie tak bolało. Zaczął wyć jak baba, to go zostawiłam. Podobno ktoś go uwolnił po dwóch dniach.
Slavik rechotał jak szalony. Miał na pieńku z Grubym, który kiedyś chciał go oszukać, a potem nawet polowali na siebie. Jak to w Zonie.
- Dobrze mu tak - powiedział, gdy przestał się w końcu się śmiać. - A tak na marginesie to ja go uwolniłem.
- I co? - Zainteresowała się Stokrotka.
- I sprzedałem bandytom za trochę żarcia i nabojów.
Zaśmiali się oboje. Złośliwie. W Zonie nie było miejsca na litość.
- Przynajmniej mieli chłopaki używanie - parsknęła śmiechem. - Trzeba sobie jakoś urozmaicać ponury żywot.
Rozmowy przeciągnęły się do późna w nocy. W oddali wyły zmutowane psy.
Ustaliliśmy, że pierwszą wartę obejmie do pierwszej Stokrotka, potem ja do trzeciej, a ostatnią Slavik. Położyłem się, ale nie mogłem zasnąć. Wierciłem się na posłaniu. Ledwo zmrużyłem oczy widziałem parę krwistoczerwonych, demonicznych ślepi wpatrzonych we mnie. W końcu dałem za wygraną, wstałem i usiadłem obok Stokrotki, zapaliłem papierosa i objąłem ją.
- Nie możesz spać, kochanie? - Zapytała. „Kochanie”, jak to słowo obco brzmiało w takim miejscu jak Zona. - Koszmary?
- Za dużo wrażeń jak na jeden dzień - starałem się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło.
- Nie przejmuj się. Niedługo to się skończy. Kilka dni i będziemy w Schronie.
- Wiem. Pokażę ci Warszawę, kochanie.
Milczała chwilę.
- A jeżeli… jeżeli to prawda co powiedział Slavik i Zona nas nie puści? - spojrzała na mnie.
- Proszę cię - uciekłem wzrokiem. - I ty zaczynasz?
- No, ale jeżeli to prawda?
- To nieprawda - spojrzałem jej w oczy i powiedziałem twardo.
- Wierzę. Wierzę ci - przytuliła się mocniej.
Siedzieliśmy tak przy dogasającym ognisku. Czułem jej ciepło. Słyszałem jej spokojny oddech, gdy usnęła. Zapatrzony w dogasające płomienie rozmyślałem nad dzisiejszym dniem.
Czym był ten cień w tunelu? Czy słowa Slavika nie miały w sobie choć cienia prawdy? W końcu przez te kilka lat zrośliśmy się z Zoną jak jeden organizm. To niewiarygodne, jak człowiek może pracować w tak niebezpiecznym i nieprzyjaznym dla niego terytorium. Zona była jak matka, karmiła i karała, gdy ktoś nie przestrzegał jej surowych zasad. Ale ja nikomu takiej matki nie życzę. Chociaż, jeśli przypomnieć sobie moją przeszłość poza Zoną, czy było tak kolorowo? Tutaj przynajmniej wiesz, kto chce cię okraść, do kogo strzelać, a do kogo nie. A w „normalnym” świecie? Małe skurwysyństwa, o które potykamy się na każdym kroku. Nigdy nie mogłem tam sobie znaleźć miejsca. Dopiero w Legii poczułem, że naprawdę żyję. Ale mimo wszystko spróbuję żyć normalnie, dla niej. Dla Stokrotki, która właśnie śpi przytulona do mnie ufnie. Warto spróbować, bo tutaj prędzej czy później dosięgnie któreś z nas śmierć. Czy to od kuli wojskowego snajpera, czy od serii z kałasza jakiegoś najemnika czy po prostu jako pokarm dla jednego z mutantów. Ile istnień pochłonęła już ta przeklęta ziemia? Ilu jeszcze musi zginąć? Saszka, który był świetnym przewodnikiem, zabity tu, w Prypeci, przez snajpera. Młody, jeden z moich najlepszych kumpli, Polak, który przybył do Zony, żeby wykarmić swoją rodzinę w targanym kryzysami i strajkami kraju. Zabił go ogromny zmutowany niedźwiedź. Uczekej, wesoły Tatar, który potrafił udawać odgłosy mutantów. Zastrzelony przez bandytów podczas próby odbicia swojego kumpla. I wielu innych. Kolejne twarze, kolejne nazwiska. Wcześniej czy później każdy stalker podąży ich drogą.
Nagle poczułem przeraźliwe zimno. Wstałem budząc przytuloną do mnie cały czas Stokrotkę.
- Co się stało? - spojrzała na mnie zaspana.
Położyłem palec na ustach nakazując milczenie i przeładowałem swojego AK47. Echo niosło ciche kroki, które się zbliżały. Zgasiłem ognisko i pokazałem na Slavika. Zrozumiała. Obudziła go, lekko nim potrząsając. Zobaczył mnie z wycelowaną bronią i w mig zrozumiał o co chodzi. Z pomocą Stokrotki przeniósł nasz dobytek do drugiego pokoju. Gdy skończyli staną po przeciwnej stronie futryny, a Stokrotka schowała się za szafą. Groza narastała. Kroki zbliżały się. Wiedziałem, że to nie ludzie z karabinami ani mutanty. Wiedziałem, że nadchodzi coś o wiele gorszego. Slavik zapalił latarkę i poświecił na korytarz.
- Kto idzie? - krzyknął, głos lekko mu się załamał.
Jakby na odpowiedź krata i płyty w oknach zadrżały, a z głębi korytarza dobiegł bezczelny, złowrogi śmiech.
Nie wiem po co, ale rzuciliśmy granaty w ciemność korytarza i dołączyliśmy do Stokrotki. Klęczeliśmy tak, czekając z wycelowaną w otwór korytarza bronią. Czekaliśmy na błysk czerwonych ślepi. Śmiech narastał. Stokrotka jęknęła i wbiła paznokcie w moje ramię. Bała się. Trudno było się nie bać.
- Ale żeśmy się, ku**a, wkopali, stary - powiedział spokojnie, ale widziałem w jego oczach strach.
Nagle śmiech umilkł jak ucięty nożem, ale krata i płyty drgały coraz mocniej. Wydawało się, że cały wieżowiec trzęsie się w posadach i tylko czekać, aż runie. Nagle wszystko ucichło.
- Niech wyjdzie do nas Wędrowiec - wysyczał jakiś nieludzki głos.
- Wypierdalać! - Krzyknąłem i strzeliłem w ciemność korytarza na potwierdzenie swoich słów.
- Jeszcze będziesz błagał o litość, głupcze - syknął gniewnie głos.
Po chwili usłyszeliśmy szuranie i ryki na korytarzu. To nie był ten sam odgłos co wcześniejsze kroki. To był odgłos…
- Krety! - Krzyknął blady Czech i zaczął strzelać raz za razem - O ku**a! Posłuchajcie, jak ich dużo! Musimy je powstrzymać, bo wyważą kratę!
Nasze karabiny pluły nabojami, lufy się przegrzewały, a łuski zasłały podłogę w pokoju. Lecz potworów nie ubywało. Wydawało się nawet, że jest ich coraz więcej. Ciała martwych mutantów na korytarzu sięgały niemal na wysokość pasa, gdy usłyszeliśmy głuche łomotanie w pancerne płyty.
- Uwaga, atakują od zewnątrz! Skurwysyny wspięły się i próbują się wedrzeć przez okna! - krzyknąłem.
Naraz jedna z płyt nie wytrzymała naporu i puściły zawiasy. Przez otwór zaczęły wdzierać się do pokoju mutanty. Otworzyliśmy huraganowy ogień w ich stronę próbując wycofać się do drugiego pokoju. Jeden z nich rzucił się na Stokrotkę, powalając ją na podłogę. Chciałem go zastrzelić, ale usłyszałem tylko odgłos iglicy. Odrzuciłem więc karabin na plecy i w biegu wyjmując z pochwy bagnet rzuciłem się na niego. Poderżnąłem mu gardło, ale mimo to rzucił się na mnie z zębami. Na szczęście Stokrotka pozbierała się z podłogi i nie tracąc zimnej krwi zastrzeliła go ze swojego starego, dobrego desert eagla. Ostatnie monstra, które wdarły się przez okno zastrzeliliśmy z pistoletów, bo nie było czasu przeładować karabinów. Od strony kraty dochodziły jeszcze dzikie wrzaski, więc rzuciłem tam granat zabijając lub odstraszając resztę potworów i przy okazji wysadzając kratę, która upadła ciężko na podłogę. Dysząc ze zmęczenia i braku powietrza wyszliśmy na korytarz.
- O ku**a, ale jatka, stary - sapnął Slavik.
Rzeczywiście, to co zobaczyłem w słabym świetle latarki trudno było nazwać inaczej. W pokoju i na korytarzu leżało pełno ciał. Unosił się jeszcze dym po wybuchu granatu. Obok wejścia do naszej kryjówki ciała mutantów sięgały mi powyżej pasa. Powykrzywiane twarze patrzyły wściekle swoimi nieobecnymi oczami. Nic ludzkiego nie było w tych zmutowanych ludziach. Wydłużone ręce z wielkimi pazurami i resztki ubrań nadawały im przerażający wygląd.
- Zwijamy się. Zbieramy graty i wynosimy się, zanim czarni albo zieloni zainteresują się, co to za impreza - powiedziałem. - Pójdziesz z nami, przyjacielu?
- Oczywiście. Wrócę do Schronu po więcej ludzi i sprzętu.
- Prowadź zatem.
Byliśmy na wschodnim krańcu Prypeci, czekał nas długi spacer.
Wzajemnie się ubezpieczając przemierzaliśmy kolejne ulice pogrążone w półmroku poranka. Brnęliśmy przez opuszczone miasto próbując nie zwracać na siebie uwagi. Miejscami na ulicach rosły drzewa, a trawa na chodnikach sięgała pasa. Natura odzyskiwała utracone tereny. Nie miałem jednak czasu podziwiać krajobrazów. Prypeć była zbyt niebezpieczna. Próbowaliśmy omijać wszystkie mutanty i anomalie, ale parę razy trzeba było wysłać kilka monstrów do piekła.
Nagle gdzieś nieopodal nas wybuchła zacięta strzelanina. Przystanęliśmy.
- To gdzieś na prawo od nas, pewnie za tym blokiem - zauważyła Stokrotka.
- Sprawdzę to, ukryjcie się tutaj - zakomunikowałem. - Osłaniajcie mnie.
Podkradłem się powoli do klatki i uchyliłem drzwi po to, by stanąć naprzeciwko wrytych żołnierzy, którzy właśnie mieli wyjść z klatki. Staliśmy tak chwilę patrząc na siebie z niedowierzaniem.
- Nie strzelaj, stalkerze! - krzyknął ich dowódca. - Jestem porucznik Ruzuhov. Oddział, którym dowodzę wpadł w zasadzkę przeważających sił Legionu, zostało mi tylko tych pięciu ludzi.
W tym samym momencie za plecami usłyszałem szczekanie kałasznikowów, ciche strzały z SWD oraz krótkie serie z M4.
- Wejdźcie do klatki, za nami są jacyś wrogowie, zaraz moi towarzysze do nas dołączą, nie zastrzelcie ich - niemal siłą wepchnąłem zdezorientowanych żołdaków w głąb klatki.
Po chwili do budynku wbiegli Stokrotka i Slavik. Wpadli na nas, wywracając żołnierzy. Zaśmiałem się widząc bezgraniczne zdziwienie na ich twarzach na widok żołnierzy. Nie mniej zdziwieni byli żołnierze na widok Stokrotki. Na pewno słyszeli legendy o kobietach-stalkerach, ale oto mieli przed sobą żywą legendę.
- Spokojnie, porucznik Ruzuhov jedzie na tym samym wózku co my. Musimy mu zaufać.
- Musimy - mruknęła Stokrotka. - Bo za nami jest chyba cały batalion Legionu. Siedzimy po szyję w gównie.
Żołnierze aż rozdziawili usta ze zdziwienia. Mniejszą sensację wzbudziłby chyba nawet gadający pies. Nie umknęło to jej uwadze i obrzuciła ich pogardliwym spojrzeniem.
- Dobra, pani i panowie stalkerzy, musimy sobie zaufać wzajemnie. Dwieście metrów na wschód jest schron przeciw wyładowaniom, nasz posterunek. Musimy się do niego przebić.
Żołnierze spojrzeli po sobie. Stokrotka parskęła. Slavik splunął i zaklął.
- Nie ma innej alternatywy? - Zapytałem. - Przecież otaczają nas olbrzymie siły czarnych.
- Niestety - wzruszył ramionami.
- No to jazda. Niechaj służba pójdzie dzisiaj przed chęcią zysku - wycedził Slavik. - Pański oddział pierwszy, panie poruczniku.
Wyskoczyliśmy z klatki bijąc seriami po szykujących się do szturmu najemnikach i biegnąc ile sił w nogach. Nasz niespodziewany atak wywołał takie zamieszanie, że oddział, który powinien nas zmasakrować zaległ zdezorientowany, nie wiedząc skąd naciera wróg. Na szczęście droga na wschód nie została jeszcze zablokowana. Widziałem jak dwóch podkomendnych porucznika zginęło: jednego dosięgła kula snajpera, dostał między łopatki, z drugiego pocisk z RPG zrobił krwawą miazgę na chodniku. Slavik dostał w plecy, ale kula ześlizgnęła się po kamizelce. Upadł i przejechał na brzuchu trzy metry po błocie, po czym wstał i pobiegł dalej. Za plecami słyszeliśmy dzikie okrzyki legionistów, wybuchy i strzały motywujące nas do jeszcze szybszego biegu.
Ledwo zamknęły się za nami drzwi bunkra, uderzyła w niego kanonada złożona z serii z kałasznikowów i pocisków RPG. Budynek cały drżał w posadach, tynk sypał się ze ścian i sufitu. Żelbetonowa konstrukcja schronu na razie wytrzymywała ostrzał. Na razie.
Posterunek, oprócz ocalałych, liczył pięć osób. Trochę za mało, żeby przebić się przez oddział Legionu, jeśli spytaliby się mnie o zdanie, ale nie spytali się. Znowu wzbudziliśmy powszechne zdziwienie, ale kilka swojskich, żołnierskich „ku**a wasza mać” rzuconych przez porucznika w przerwach między rozkazami szybko zaprowadziło porządek i karność w oddziale. Kazał nam iść za sobą. Zeszliśmy po stromych schodach. Schron nie był duży. Pokój robiący za kuchnię i magazyn, kilka łóżek polowych rozstawionych na korytarzu i kibel.
Siedliśmy przy stole w kuchni, porucznik wyjął z szafki wódkę, kieliszki i pęto kiełbasy. Nalał dla wszystkich. Wypiliśmy.
- Przejdę od razu do sedna sprawy, bo szkoda mi czasu - zaczął. - Nie zabiłem was i nie mam zamiaru tego zrobić, bo jesteśmy sobie potrzebni. Niestety, jak się już rzekło, siedzimy po szyję w gównie. Z tego schronu jest tylko jedno wyjście, a jest to te, którym tu weszliśmy. Możemy poczekać, aż Legionowi się znudzi ostrzał, ale na to bym nie liczył. Możemy też zrobić coś innego, o wiele niebezpieczniejszego. Za tą ścianą znajduje się kanał ściekowy. Nie mam pojęcia, czy nie jest zawalony, nie ma tam mutantów lub nie kontrolują go najemnicy. Nie wiem. Co wy na to, stalkerzy?
- No dobra - kiwnąłem głową. - Ale co potem? Wiesz gdzie prowadzi kanał?
Wyjął z kieszeni bluzy mundurowej i rozłożył niewielki, pożółkły skrawek papieru.
- Tak. Mam nawet jego plan. Tak się składa, że nasze drogi biegną razem jakiś czas. Pójdziemy tędy, my wyjdziemy z kanału niedaleko biblioteki, w której jest nasza główna baza, a wy wyjdziecie tutaj, w laboratorium X50. - jego palec sunął po mapie pokazując trasę. - Jest tam tajne przejście. Dam wam kod do drzwi laboratorium na najniższym poziomie, jest tam tajny tunel łączący Prypeć ze strefą zewnętrzną. Wystarczy…
- Zaraz, zaraz, zaraz, panie żołnierzu - przerwała mu Stokrotka przysłuchująca się do tej pory ze znudzoną miną. - Jakie mamy gwarancję, że kod będzie właściwy? Wy sobie pójdziecie, a my zostaniemy w dupie.
- Właśnie, stary - Slavik zmarszczył brwi. - Albo że nas nie rozstrzelacie, gdy dotrzemy do waszej bazy? Słucham.
Porucznik uśmiechną się wymuszenie, samymi wargami.
- A macie jakieś inne możliwości? - Zapytał wskazując na białą chmurę tynku sypiącą się z sufitu.
- Dobra, szefuńciu - uprzedziłem szykującą się do riposty Stokrotkę. - Wchodzimy w to. Ale spróbuj nas oszukać, a znajdę cię nawet w piekle.
- Świetnie - kiwnął głową z uznaniem. - Lubię takich co mówią mało i z sensem. Hasło do drzwi to XKUR962.
Zanim minął kwadrans rozkazy zostały wydane, ładunki wybuchowe podłożone, a reszta amunicji rozdzielona między żołnierzy i nas. O dziwo, mieli nawet amunicję do M4 Stokrotki, chociaż żaden żołnierz nie posiadał karabinu o takim kalibrze. Zebraliśmy się wszyscy na górnym poziomie schronu.
- Dobra, wszyscy są? Gagari, wysadzaj - porucznik kiwnął na jednego ze swoich ludzi.
Potężny wstrząs targnął całym budynkiem. Gdy chmura białego tynku opadła zbiegliśmy po schodach. Naszym oczom ukazała się ciemna paszcza tunelu. Włączyliśmy noktowizory i ruszyliśmy. Ociągałem się chwilę, a gdy zrównałem się ze Slavikiem szepnąłem mu:
- Miej ich na oku. Gdyby coś kombinowali - strzelaj.
Kiwnął głową i przeładował karabin.
Nie minęło pięć minut, gdy za naszymi plecami rozległ się kolejny huk, a zaraz po nim krzyki i szybki tupot.
- Zdobyli schron, musimy przyspieszyć - zakomendował porucznik.
W tym samym momencie jeden z żołnierzy idących na przedzie zacharczał. Zanim zdążyłem odwrócić głowę coś pchnęło mnie na ścianę kanału. Zobaczyłem tuż nad sobą przekrwione, zupełnie nieludzkie oczy kreta. Zaraz po tym jego głowa eksplodowała. Kaliber 7,62 mm Dragunova Slavika był morderczy. Szybko pozbierałem się z ziemi i otworzyłem ogień do kolejnych mutantów. W ciasnym tunelu rozpętało się prawdziwe piekło. Slavik klął, niektórzy strzelali na oślep, na dodatek gdzieś z tunelu niosło się echo zbliżających się kroków. Mutanty zniknęły równie niezauważalnie jak się pojawiły zostawiając cztery ciała martwych żołnierzy. Zostało już tylko osiem osób.
- Nie uciekniemy im - wskazałem w stronę wyjścia do bunkra, skąd dobiegał echo zbliżającej się pogoni. - Zróbmy tu zasadzkę. Ukryjmy się w rozgałęzieniach korytarza.
Porucznik kiwnął głową swoim ludziom na znak, że jest tego samego zdania i bezszelestnie pogrążyli się w mroku. Na szczęście wszędzie było pełno gruzu i śmieci, które dawały może i kiepską, ale jednak osłonę. Pod jedno z ciał podłożyłem odbezpieczony granat, który miał wybuchnąć przy najmniejszym poruszeniu. Czekaliśmy cierpliwie, pogoń była tuż tuż, ale chyba coś zwąchali, bo zwolnili. W końcu weszli w pułapkę. Mieli przewagę liczebną, ale pierwsza seria była zabójcza. Dosłownie ich zmiotła, a podczas wycofania ktoś poruszył ciało i granat zebrał krwawe żniwo, a tuż nad uchem przeleciał mi odłamek dosłownie centymetry mijając moją głowę. Ale nie było czasu się dziwić, bo ruszył na nas drugi szturm. Pociski latały wszędzie wokoło krusząc i sypiąc odłamkami cegieł, a nasza prowizoryczna osłona niewiele pomagała. Najemnicy doszli do wniosku, że w ciasnym tunelu ich przewaga liczebna nie ma znaczenia, więc wycofali się zostawiając kilkanaście drgających jeszcze w konwulsjach ciał, a my nie licząc zabitych ruszyliśmy dalej. Tamtego biegu nigdy nie zapomnę. Echo niosło ryki, wycie i inne niezidentyfikowane odgłosy mutantów, a my pędziliśmy jak wariaci przed siebie. Kto zostawał w tyle - ginął. Martwiłem się tylko o to, żebyśmy dobiegli ja, Slavik i Stokrotka, reszta nie miała znaczenia. Widziałem, jak jeden z żołnierzy upadł, a po chwili za plecami usłyszałem jego przeraźliwy krzyk. Nigdy więcej go już nie zobaczyłem.
Nie pamiętam, ile tak biegliśmy. Zatrzymaliśmy się dopiero, gdy gruba krata zagrodziła nam drogę. Rozejrzałem się wokoło. Została tylko nasza trójka, porucznik i sierżant Gagari.
- Przez ten bieg nie jestem pewien, gdzie jesteśmy - porucznik wyjął plan kanałów. - Musimy znaleźć jakąś studzienkę, żebym mógł się rozejrzeć.
- Musimy jakoś wysadzić tę kratę - powiedział Czech. - Potem możemy się martwić studzienkami.
- Załatwione, odsuńcie się - powiedziała Stokrotka i wysadziła kratę granatem.
Chwilę później trafiliśmy na studzienkę. Porucznik powoli uchylił właz i wyjrzał.
- Trochę pobłądziliśmy, ale nie jest źle - powiedział, gdy zszedł na dół. - Za mną proszę.
Pokonaliśmy jeszcze kilka skrzyżowań na których zatrzymywaliśmy się na chwilę, a Ruzuhov dokładnie oglądał plan, po czym kanał się skończył. Zeskoczyliśmy do zamulonego rowu tuż obok drogi wpadając po kolana w błoto. Usłyszałem świst kuli i zobaczyłem jak Gagari pada w błoto, które wessało jego ciało. Nie wiadomo było skąd padł strzał - wszędzie naokoło były bloki.
- Snajper! - Krzyknąłem i rzuciłem się za wrak samochodu, najbliższą osłonę.
Po chwili dołączył do mnie Slavik. Stokrotka i porucznik schowali się za śmietnikiem po drugiej stronie ulicy.
- Skąd strzelał? - Zapytał mój przyjaciel.
- Nie wiem, nie zauważyłem.
Zaklął szpetnie.
- Jesteśmy w dupie - powiedział po chwili. - To zawodowiec. Połącz się ze swą lubą i powiedz, żeby Ruzuhov powoli wysunął hełm na kiju, czy jakimś innym gównie.
Przekazałem Stokrotce jego polecenie. Porucznik posłusznie spełnił je, ale tamten snajper nie dał się nabrać na tę starą sztuczkę. Mój druh znowu zaklął. Słońce zaczynało powoli zachodzić za bloki.
- Dobra, ściemnia się, zaraz wyjdą mutanty. Na trzy biegniemy do nich. Raz, dwa, trzy.
Te dziesięć metrów pokonaliśmy w rekordowym czasie.
- Zaraz się ściemni, nie możemy zwlekać, a żeby go zlokalizować musiałbym mieć czas - powiedział Slavik. - Biegniemy dwójkami, po dziesięć metrów, za tamten wieżowiec, ubezpieczamy się. Wy pierwsi. Kiwnął na Stokrotkę i na mnie. Jazda!
Wybiegliśmy zza osłony i w podskokach pędziliśmy przez trawnik, gdy Stokrotka krzyknęła z bólu i upadła. W tej samej chwili usłyszałem dwa strzały. Zobaczyłem jak z oddalonego o jakieś 400 metrów wieżowca spada bezwładne ciało. Zawróciłem i ukląkłem przy niej. Cała nogawka nasiąkła krwią.
- Dostałam rykoszetem, kula wyszła z ciała, nic mi nie będzie - uśmiechnęła się do mnie. - Dam radę iść.
Pomogłem zabandażować jej ranę. Po chwili dołączyli do nas Slavik i Ruzuhov.
- Piękny strzał - pochwaliłem kolegę.
- Dzięki - uśmiechnął się lekko. - Co z tobą? - Zapytał Stokrotkę.
- Wszystko gra. Możemy iść dalej.
- Tutaj w sumie powinniśmy się rozstać - powiedział porucznik krzywiąc się. - Ale na razie nie mam czego szukać w bazie. W najlepszym wypadku zdegradują mnie o kilka stopni. Muszę dokończyć swoją misję w pojedynkę, w przebraniu. Pomożecie mi dostać się do tego waszego Schronu? Muszę zniknąć na jakiś czas.
- Pewnie - zapewniłem. - Możesz na nas liczyć.
- Świetnie. No to w drogę.
Przeszliśmy kilka przecznic po czym znowu zagłębiliśmy się w mrok tunelów. Szliśmy powoli, z uwagą nasłuchując każdego szelestu, lecz słychać było tylko echo kapiącej wody.
Po jakiejś godzinie wędrówki bez przeszkód dotarliśmy do kanałów położonych pod X50. Zaczynało mnie dziwić, że nie napotkaliśmy żadnych mutantów. Wydostaliśmy się z kanału i pobiegliśmy korytarzami laboratorium w stronę windy. Wtedy limit szczęścia się wyczerpał. Nie wiem, czy domyślili się trasy naszej ucieczki czy po prostu mieli więcej szczęścia od nas, ale nas znaleźli. Natknęliśmy się na kilkunastoosobowy oddział Czarnego Legionu tuż za schodami prowadzącymi do części administracyjnej laboratorium, jakieś pięćdziesiąt metrów od windy. Powitali nas serią z RPGów i kałasznikowów. Porucznika Ruzuhova zabił pocisk z granatnika, który urwał mi obie nogi i jeszcze kawałek w górę. Zauważyłem, że Slavik syknął z bólu, jego rękaw momentalnie zabarwił się na karminowo.
Ale nie mieliśmy czasu. Było nam wszystko jedno, czy zginiemy teraz, czy później. Byliśmy gotowi na wszystko. Rzuciliśmy granaty, a potem rozwaliliśmy resztę z karabinów. Wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. Widziałem, jak Slavik klnąc na cały głos po czesku wystrzeliwuje kolejne magazynki ze swojego śmiercionośnego SVD. Widziałem, jak Stokrotka, cała czarna od dymu i zbryzgana krwią niczym pogańska bogini wojny kosi kolejnych najemników ze swojego desert eagla. Widziałem jak mój karabin przegrzewa się niemal do czerwoności wypluwając kolejne łuski i szerząc śmierć w szeregach legionistów. Nagle wszystko ucichło.
Na podłodze leżało kilkanaście ciał w czarnych uniformach. Za nami rozbrzmiewały kroki biegnących najemników. Biegliśmy dalej, odstrzeliwując się ścigającemu nas oddziałowi. Wokoło nas pociski kruszyły tynk ze ścian. Już widać było windę. Stała na naszym piętrze, otwarta.
Nagle Slavik jęknął i upadł. Na plecach kamizelki ziała dziura, z której sączyła się krew. Odciągnąłem go za filar.
- Mówiłem, że nam się nie uda - uśmiechnął się do mnie upiornie. - Zona kara swoje dzieci jak matka. Ale jak wyrodna matka.
- Podaj rękę, pomogę ci - powiedziałem.
- Nie, zostaw, nie mogę ruszyć nogami. Uszkodzili mi kręgosłup, wykrwawię się, psia mać. Zostaw mnie, stary. Ratujcie się. Proszę cię tylko o jedno. Dorwij tych skurwysynów i dowiedz się, kto za tym stoi. Żegnaj, przyjacielu.
- Żegnaj, przyjacielu - uścisnąłem jego rękę po raz ostatni.
Pomogłem mu się podnieść i oprzeć plecami o filar, tak, by widział korytarz, z którego przybiegliśmy. Obok niego położyłem resztę moich granatów i pobiegliśmy ze Stokrotką do windy. Nad głowami świstały nam kule. Nie, nie czuję wyrzutów sumienia, że zostawiłem mojego przyjaciela. Nie miał szans przeżyć, a mógł kupić nam trochę czasu. Zawód stalkera rządzi się swoimi prawami.
Przez szczekot kałachów usłyszałem spokojne strzały z SWD i lekko zachrypnięty, opanowany głos Slavika:
Mam tak samo jak ty,
Miasto moje, a w nim
Najpiękniejszy mój świat,
najpiękniejsze dni.

Strzały na chwilę ustały, a po chwili rozbrzmiały znowu.

Zostawiłem tam kolorowe sny.
Kiedyś zatrzymam czas…

Obejrzałem się. Slavik oparty o kolumnę celował spokojnie, jego karabin pluł co chwila ogniem. Wystrzelił cały magazynek, sięgną po kolejny, ale nie znalazł go. Wyciągną swojego wysłużonego glocka i z odległości kilku metrów zabił szturmujących najemników. Jego głos narastał siłą:
…i na skrzydłach jak ptak
Będę leciał co sił…

Po chwili usłyszałem kilka następujących po sobie wybuchów granatów.

…tam gdzie moje sny.

A chwilę po nich jeszcze jeden. I wszystko ucichło. Winda się zamknęła i zaczęła zjeżdżać w dół. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Był w końcu, ku**a, moim przyjacielem i sam uczyłem go tej piosenki.
Stokrotka blada jak trup zwymiotowała. Rozdarłem jej nogawkę. Bandaż na udzie cały przesiąknął krwią. Wziąłem ją na ręce i ruszyłem biegiem w stronę pancernych drzwi na końcu korytarza. Szybko wbiłem kod i otworzyłem je.
Wtedy dosięgły mnie dwie kule z broni najemników, którzy właśnie zjechali drugą windą. Jedna trafiła w łydkę, druga w bark. Zatoczyłem się, ale nie upadłem. Walcząc z falą mdłości i bólem wciągnąłem Stokrotkę za drzwi znacząc białe kafelki czerwoną linią krwi, po czym szybko je zatrzasnąłem.
Upadłem ciężko obok Stokrotki.
- Kochanie, obejmij mnie, proszę - usłyszałem jej szept.
Spełniłem prośbę.
Nie wiem, ile czasu tak leżeliśmy, ale gdy znowu spojrzałem na jej twarz była martwa.
Zmuszając się resztką siły woli podniosłem karabin, otworzyłem kratę i wczołgałem się do tunelu. Wtedy zrozumiałem, dlaczego dla porucznika była to ostateczna droga. Tunel był wykorzystywany jako kanał odwadniający i ściek w jednym. Smród był straszliwy. W ciemności popiskiwały szczury. Nie wiem, ile czasu szedłem. Co jakiś czas traciłem przytomność, wstrząsały mną odruchy wymiotne, bo nie miałem już czym wymiotować i ruszałem w dalszą drogę. Czasem wyłączała mi się świadomość i stawały przed oczami najróżniejsze obrazy: Stokrotka i Slavik strzelający do najemników, Krakowskie Przedmieście jakie znałem z lat mojego dzieciństwa, pierwsze przybycie do Schronu, znowu Stokrotka leżąca martwa na białej posadzce. Zawsze gdzieś w mroku czaiły się czerwone ślepia.
Nagle tunel się zakończył solidną kratą. Pchnąłem ją i o dziwo ustąpiła z przeraźliwym zgrzytem. Wypadłem z tunelu i spadłem dwa metry niżej, na jakiś czas tracąc od uderzenia z ziemią przytomność.
Nagle się ocknąłem i rozejrzałem. Było ciemno, leżałem na brzegu jakiegoś jeziora. W oddali wyły mutanty. Świat wirował mi przed oczami. Usłyszałem szelest trzcin, ale nie miałem siły nawet żeby unieść głowę. Poczułem, że ktoś lub coś mnie podnosi. Zacząłem spadać w ciemność. Zemdlałem.
Zimno. Straszliwe zimno. Zimno przenikające do szpiku kości. Rozejrzałem się wokoło. Leżałem w ogromnej, kopulastej komnacie w kształcie półkola o promieniu jakiś stu metrów. Jej sufit wznosił się wysoko nad moją głową. Ściany i podłoga były ciemne niczym obsydian i gładkie jakby wykute ze skały. Wokoło mnie stały zapalone czerwone świece rzucające niespokojne cienie. Takie same świece tworzyły drogę w stronę drzwi przy których ktoś stał. Był za daleko, nie mogłem dostrzec kto to. Wstałem i ruszyłem drogą wyznaczoną przez świece. Człowiek był odwrócony do mnie plecami i ubrany w kombinezon stalkera. Chrząknąłem. Odwrócił się.
- Witaj, Wędrowcze - powiedział Slavik. - Stąpasz po drodze pani. To dobry znak. Otwórz te drzwi mój przyjacielu i o nic nie pytaj.
- Wiesz, że nie mogę ich otworzyć.
- Nie możesz walczyć z przeznaczeniem. Wejdź i porozmawiaj z Panią - rzucił, po czym odwrócił się do mnie plecami.
Lekko pchnąłem drzwi, które ustąpiły wydając nieprzyjemny, złowrogi zgrzyt odbijający się echem po korytarzu. Wszedłem do środka, w ciemność. Drzwi zatrzasnęły się za mną, pogrążając w całkowitej ciemności. Naraz w ciemności rozbłysło tysiące takich samych jak wcześniej, czerwonych świec. Tworzyły one okręgi. Pośrodku okręgów, w centrum stała naga kobieta odwrócona do mnie plecami. Uważając, aby nie potrącić żadnej świecy ruszyłem w jej stronę. Zatrzymałem się dwa metry od niej. Odwróciła się. Głośno wciągnąłem powietrze.
Była wręcz niewyobrażalnie piękna. Długie, kruczoczarne, falowane włosy opadały kaskadami na jej ramiona i duże, kształtne piersi sięgając aż do jędrnych pośladków. Czarne oczy, głębsze niż dno studni urzekały spod długich rzęs. Czerwone jak dojrzałe wiśnie, pełne usta i wąski nos dopełniały jej cudowną twarz. Przypominała trochę Stokrotkę, ale była nieporównywalnie piękniejsza. Idealnie piękna. Zwinnie, lekko zbliżyła się do mnie kołysząc dorodnym biustem i biodrami. Była niewiele niższa ode mnie.
- Witaj, wędrowcze - przemówiła aksamitnym, łagodnym głosem unosząc rękę w geście powitania. - Cieszę się, że się spotkaliśmy.
- Kim jesteś, pani? - Spytałem.
- Jestem tą, która tworzy i niszczy. Tą, która kocha i nienawidzi. Tą która rodzi i zabija. Tą, która fascynuje i niepokoi. Jestem wierną żoną i zmysłową kochanką. Jestem słońcem i burzą. Jestem życiem i śmiercią. Jestem powstaniem i zniszczeniem. Nie mam imienia, chociaż niektórzy chcą mnie nim określić. Czyż nie znasz mojego imienia, Wędrowcze? Spójrz w głąb siebie, przecież znasz odpowiedź.
- Nie, to nie możliwe - zawahałem się. - Przecież nie jesteś…
- Zoną? Nie, chociaż niektórzy mnie tak nazywają. Co za trywialne, obrzydliwe miano. Jestem kimś więcej niż Zoną. Bowiem Zona jest pod moim władaniem. Przynajmniej częściowo.
- Czego ode mnie chcesz? - Denerwowały mnie jej gierki. - Czyż nie zabrałaś mi już wystarczająco dużo?
- Nie tylko ja jestem winna tej śmierci - zasmuciła się. - To był sprawdzian. Chcieliśmy sprawdzić, czy się nadajesz.
- Nadaję? Do czego? Jacy wy? To jest ktoś jeszcze? - Byłem coraz bardziej zdezorientowany.
- Spokojnie, nie tak gwałtownie - roześmiała się i pogładziła mnie po policzku. - Przecież się jeszcze dobrze nie znamy.
- To sen. Tylko sen. Obudzę się i zapomnę. Chcę się obudzić!
- Ten sen należy do mnie, Wędrowcze. Nie obudzisz się, dopóki Ci nie pozwolę. Drogo zapłaciłam za to widzenie.
- O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego nazywasz mnie Wędrowcem?
- Mało wiesz, jesteś słaby, ale to się wkrótce zmieni, Wędrowcze - obeszła mnie zalotnie i objęła od tyłu. Poczułem jej piersi na plecach. - Nie mogę udzielić ci odpowiedzi na twoje pytania. Tak będzie lepiej, szczególnie dla ciebie. Zaufaj mi.
- Trudno ufać komuś, kto zabija mi ukochaną osobę i najlepszego przyjaciela, żeby przeprowadzić jakiś cholerny sprawdzian.
- Twój przyjaciel żyje i służy mi wiernie. A ona, cóż. Wszystko zależy od Twojej decyzji. Już wkrótce wszystko się rozstrzygnie. Światło czy ciemność. Wybór nie będzie prosty, ale mam nadzieję, że wybierzesz dobrze.
- Nadal nie wiem, o co ci chodzi - zdenerwowałem się. - Mówisz zagadkami, świetnie się przy tym bawiąc, ale mnie to nie śmieszy, bo…
Położyła mi palec na ustach. Odsunęła się od moich pleców i kołysząc wdziękami podeszła do mnie bardzo blisko. Jej sutki niemal mnie dotykały. Spojrzała mi prosto w oczy. Utonąłem w jej oczach. Oczach głębszych niż ocean.
- Dowiesz się więcej, ale w odpowiednim czasie - objęła mnie. Poczułem, że mam wzwód. - Tymczasem… żegnaj.
Pocałowała mnie namiętnie. Wpiła się we mnie jak wampir. Wszystko zawirowało, a świat opanowały ciemności.
- Hej! Otwórz oczy! - Ktoś darł się nade mną. - Otwórz oczy!
- Spierdalaj - wychrypiałem. Kilka osób wybuchło śmiechem. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Leżałem w Schronie, w moim własnym łóżku. Nade mną pochylał się Suchy, a przy łóżku siedział doktor i Blizna.
- Jaki dzisiaj dzień? - zapytałem.
- Piątek, a dokładniej piątkowy wieczór. Spałeś, a dokładniej leżałeś w gorączce cały tydzień - Suchy pospieszył z wyjaśnieniami. - Miałeś fart, że Blizna polował niedaleko. Prawie zagryzły cię mutanty.
- Dzięki - spojrzałem na Bliznę.
- Drobiazg. Powiem ci tylko, że jesteś cholernie ciężki - uśmiechnął się złośliwie.
- Dobra, panowie - doktor przerwał rozmowę. - Chory musi wypoczywać. Żegnam.
Pożegnałem się z chłopakami.
Wtedy właśnie, gdy leżałem sam, podłączony do kroplówek, nafaszerowany lekami przeciwpromiennymi, przeciwtężcowymi i bóg wie jeszcze jakimi, owinięty prawie cały w bandaże złożyłem przyrzeczenie. Może i głupie, ale zamierzam je spełnić. Właśnie wtedy, niezdolny nawet, by wstać o własnych siłach, cały obolały, przyrzekłem Slavikowi i Stokrotce, że ci, którzy odpowiadają za ich śmierć poniosą karę. Żeby miało to trwać całe lata, w końcu ich dorwę. Czarny Legion, ich pracodawcę i wszystkich, którzy będą chcieli mi przeszkodzić spotka kara. Jeszcze wtedy nie wiedziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć w przyszłości.

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Stalker

Post autor: hundzia »

Ale długie... Damy radę :) Swoja drogą - witaj z powrotem Regisie :)
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Regis
Pćma
Posty: 278
Rejestracja: wt, 22 lut 2011 17:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Stalker

Post autor: Regis »

Witam. :) Wena mnie ostatnio omijała, pomysłów brakowało, a z tego wstydu nie mogłem nic wnieść do żadnego tematu. I tak sobie tylko czasem zerkałem nieśmiało co się dzieje.

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Re: Stalker

Post autor: Cordeliane »

Wiesz, jest tu grono takich, co wena nawet nie zna ich adresu, ja na przykład. I to ich nie powstrzymuje - jak widać - przed radosnym uczestnictwem w życiu foruma.
Dobrze, ja już się zamykam i idę spać, wpadłam w jakąś nocną hiperaktywność...
Light travels faster than sound. That's why some people appear bright until they speak.

Regis
Pćma
Posty: 278
Rejestracja: wt, 22 lut 2011 17:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Stalker

Post autor: Regis »

Obiecuję poprawę. Jak tylko minie Krakowski Zawrót Przeprowadzek wrócę do "radosnego uczestnictwa w życiu foruma". ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Stalker

Post autor: Małgorzata »

Długie, długie. I obyś miał, Autorze, dobre usprawiedliwienie dla tytułu. Zapożyczenia nie są za darmo, zwłaszcza te z klasyki. :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Stalker

Post autor: neularger »

Regis pisze:Będąc o krok od niego jednym susem wskoczyłem za osłonę i otworzyłem huraganowy ogień z kałasznikowa w stronę zarośli. Wystrzeliłem cały magazynek i już miałem wpakować na pohybel cholernym potworom drugi, gdy usłyszałem trochę zbyt ludzki jak na mutanta głos:
- Pojebało cię, stary?
Gotowym pomyśleć, że jeden drugiego na powitanie za mocno walną w plery. Albo coś w tym guście. I ten jeden się ździebko zdenerwował. Ale bez przesadyzmu...
Regis pisze:Nie pytałem jednak o nic wiedząc, że po pierwsze - poza bazą niebezpiecznie jest robić dużo hałasu, a po drugie - „Wyborna” rozwiąże mu język i o wszystkim się dowiem.
Jasssne. Usłyszą ich wszystkie okoliczne mutanty. Znaczy te, co nie ogłuchły od kałacha wcześniej... :P

Reszta jak wyczytam dzieła... inne.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
nimfa bagienna
Demon szybkości
Posty: 5779
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:40
Płeć: Nie znam

Re: Stalker

Post autor: nimfa bagienna »

neularger pisze:Gotowym pomyśleć, że jeden drugiego na powitanie za mocno walną w plery
Błagammm. Nie przy jedzeniu!!!
Tłumaczenie niechlujstwa językowego dysleksją jest jak szpanowanie małym fiutkiem.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Stalker

Post autor: neularger »

Upss... Ale orta walnął.
Przepraszam czytających oraz Nimfencję.
I nie pisać postów po nocy...

edit.
Skoro już się tu kręcę...
Rozmiękłe błoto mlaskało pod butami. Powietrze było wilgotne po nocnym deszczu. Pomimo, że dopiero co zaczął się sierpień dął zimny wiatr, wyczuwało się nadchodzącą jesień. Wysuszone, obmierzłe połacie łąk ciągnęły się naokoło, tu i ówdzie
No, nie wiem, panie, nie wiem..., ale coś tu nie tak jest z obrazowaniem, błoto i wilgoć a dalej wysuszone łąki...
I czemu wysuszoną łąka jest obmierzłą?
(...)obumarłym szkieletem drzewa, które już nigdy nie miało pokryć się zielenią.
Dobrze, że doinformowałeś Autorze, bo zawsze myślałem, że martwe drzewa to kwitną jak szalone. I podlewać ich nie trzeba...
Tu miał być, jak myślę, taki wstęp z tych budujących atmosferę. Gawrony, wyschnięte łąki, ogólna martwota. No, niech Ci będzie Autorze, ale to nie zwalnia od obowiązku unikania łopatologii.
Usłyszałem cichy szelest trzcin, a po chwili kątem oka spostrzegłem ruch. Wiatr? Mutanty? Bandyci? Nie dając nic po sobie poznać powoli skierowałem się w stronę sporego, omszałego głazu. Będąc o krok od niego jednym susem wskoczyłem za osłonę i otworzyłem huraganowy ogień z kałasznikowa w stronę zarośli.
Było tak. Gość idzie przez suche a obmierzłe łąki. Widzi, że krzakach przy drodze ktoś/coś się rusza. Nie przyspiesza kroku, nie daje po sobie poznać, że cokolwiek zauważył. Idzie dalej. A jak jest o krok od głazu to, myk, za głaz i wali w zarośla.
A w zaroślach kumpel serdeczny dawno niewidziany. Cudem nieposzatkowany przez pociski, bo okolica niebezpieczna i najpierw się strzela, a dopiero potem pyta.
Kto mi wyjaśni czemu kumpel w zaroślach nie krzyknął do przechodzącego, nie zidentyfikował się? Lubi jak się wali do niego salwą z kałacha na przywitanie? Hobby takie?
I proszę mi nie mówić, że się zorientował później, bo kiedy nad głową śmigają pociski to naprawdę trudno mówić o rozsądnej obserwacji terenu. Leży się wtedy na ziemi, względnie kuli za osłoną opcjonalnie zmawiając modlitwę. A jakoś gość nie miał wątpliwości, kto do niego strzela zza głazu:
Wystrzeliłem cały magazynek i już miałem wpakować na pohybel cholernym potworom drugi, gdy usłyszałem trochę zbyt ludzki jak na mutanta głos:
- Pojebało cię, stary?
- Ktoś ty? - zapytałem groźnie.
- No proszę. Zapomina się już o starych przyjaciołach.

BTW, to może nie jest fanfick klasyki, ale blisko... Niedobszsz Autorze...
A patos śmierci Slavika jest nieznośnym.
Reszta później, ale i tak Margo Cię w drobiazgi porozrywa, Autorze. :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
jaynova
Niegrzeszny Mag
Posty: 1754
Rejestracja: pt, 10 lut 2012 17:42
Płeć: Mężczyzna

Re: Stalker

Post autor: jaynova »

Strrrasznie długie...
"Wśrod szczęku oręża cichną prawa.". - Cyceron.

Regis
Pćma
Posty: 278
Rejestracja: wt, 22 lut 2011 17:14
Płeć: Mężczyzna

Re: Stalker

Post autor: Regis »

neularger pisze:No, nie wiem, panie, nie wiem..., ale coś tu nie tak jest z obrazowaniem, błoto i wilgoć a dalej wysuszone łąki...
I czemu wysuszoną łąka jest obmierzłą?
Skucha :)
neularger pisze:Było tak. Gość idzie przez suche a obmierzłe łąki. Widzi, że krzakach przy drodze ktoś/coś się rusza. Nie przyspiesza kroku, nie daje po sobie poznać, że cokolwiek zauważył. Idzie dalej. A jak jest o krok od głazu to, myk, za głaz i wali w zarośla.
A w zaroślach kumpel serdeczny dawno niewidziany. Cudem nieposzatkowany przez pociski, bo okolica niebezpieczna i najpierw się strzela, a dopiero potem pyta.
Kto mi wyjaśni czemu kumpel w zaroślach nie krzyknął do przechodzącego, nie zidentyfikował się? Lubi jak się wali do niego salwą z kałacha na przywitanie? Hobby takie?
I proszę mi nie mówić, że się zorientował później, bo kiedy nad głową śmigają pociski to naprawdę trudno mówić o rozsądnej obserwacji terenu. Leży się wtedy na ziemi, względnie kuli za osłoną opcjonalnie zmawiając modlitwę.
Wydawało mi się, żeby to było tak:
1. Slavik wchodzi w trzciny, zauważa bohatera, ale go nie rozpoznaje, więc się przyczaja.
2. W tym samym czasie bohater zauważa Slavika. Do ochrony ma daleko, więc nie robi żadnych gwałtownych ruchów, bo gwałtowne ruchy sprzyjają naciskaniu spustu. A bohater jest zimny profesjonał. A nuż ten ktoś przyczajony to spokojny odludek, który nie chce być zauważony?
3. Później jest za ochroną, więc walnie magazynek albo dwa po krzakach dla pewności. Tak w razie czego. W końcu tam życie ludzkie nie ma żadnej wartości.
Nie jest to wiarygodne?
neularger pisze:A patos śmierci Slavika jest nieznośnym.
Chodziło mi o to, żeby był patetyczny, ale jednocześnie trochę prześmiewczy wobec patetycznych śmierci i i tym podobnych. Skoro tego nie zauważyłeś to widocznie nie wyszło tak jak miało wyjść. Się poprawi.

Co do tytułu - nie miałem póki co innego pomysłu. Ale przecież nie jest to nazwa zastrzeżona?
I jeszcze takie drobne pytanie - historia jako całość trzyma się w miarę kupy?

Awatar użytkownika
Anat
Sepulka
Posty: 55
Rejestracja: śr, 29 sie 2012 19:40

Re: Stalker

Post autor: Anat »

Ten karabin… Ale przecież oni wszyscy zginęli…
On starego przyjaciela po karabinie poznał? Nie po twarzy? Ha, w przypadku częstych pewnie w tym świecie kradzieży i zabierania sprzętu trupom metoda "bo broni jego poznacie go" musiała powodować pewne zamieszanie.
Nawet odkładając ją na chwilę, owijał zawsze szmatami
Tu i wszędzie indziej, bo powtarza się ten błąd co chwilę - jak się stosuje imiesłowy przysłówkowe, to się używa przecinków. Zresztą, czego jak czego, ale akurat przecinków w całym tekście należałoby dostawić spokojnie jeszcze drugie tyle.
niczym nieurozmaicony beton z widocznymi naciekami, przewodami poprowadzonymi w zbiegach ścian i podłogi oraz biegnące niewiadomo gdzie i po co zardzewiałe rury
Jak na niczym nieurozmaicony beton, to wyjątkowo urozmaicony ten beton.
- Witam. Nie chcielibyście zarobić? Mam zlecenie na cerbera, a mój druh leży chory.
- Po ile płacisz na głowę? - zapytałem rzeczowo. Przydałoby się trochę kasy.
- Po tysiaku.
- Eeee… to dziękujemy.
- No dobra, dobra. Nie znajdę tutaj lepszych zabijaków od was. Niech będzie 1500, ale to ostatnie moje słowo.
Dziennik został uaktualniony. Masz, quest jak w mordę z kałasznikowa strzelił. Niczym zupełnie nie obudowany.
- Ahhh… Nie ma to jak „Wyborna”
Ach... Nie ma to jak usankcjonowany ortograficznie zapis westchnięć i tym podobnych.
potrafił zrobić z najgorszego karabinu maszynę do zabijania
Ano. Bo zwykły karabin to jeno maszyną do łaskotania kucyków bywa.
Noc była bezksiężycowa, ledwo widziałem plecy skradającego się przede mną Blizny
Tego Blizny, co to wcześniej był Szramą?
Blizna charczał jak zarzynane prosię.
Jako dziecko ze wsi śmiem zaprotestować. Zarzynane prosięta nie charczą.
Zacząłem spadać w ciemność. Zemdlałem.
Tak na przyszłość: to pierwszy raz w tym tekście, jak narrator traci przytomność na koniec walki.
Tam, gdzie przykładał ją do ran Blizny w ciągu paru sekund obrażenia zabliźniały się.
To pocieszające, że rany Blizny zabliźniły się.
Stalkerzy widząc rannego otoczyli nas, by wypytać, co się stało
Bo przeciętny stalker, jak przystało na prawdziwego badassa i twardziela, nie potrafi z własnego doświadczenia wydedukować, co też mogło się wydarzyć.
Trochę kluczyliśmy, bo mapy mieliśmy niedokładne
Mnie się zawsze zdawało, że kluczy się celowo, żeby zmylić pogonie, ale być może się mylę.
Rano Wowka Żygynow poszedł się odlać i zabiły go zmutowane psy.
Aż do tej chwili myślałam, że każdy stalker ma imię czy pseudonim na "S", w ramach jakiejś dziwnej umowy czy czego. Ale nie. Literka "S" jest zachowana wyłącznie dla jednostek o znaczeniu fabularnym. Czyli i tak większości.
Wtedy zaatakowali ci cholerni legioniści .
Trawestując pewien wierszyk: "Stawiał spację przed kropeczką, / bo był głupią biedroneczką"
- Czego oni szukają w Prypeci? - motywy Legionu pozostawały dla mnie wielką zagadką.
A tu, proszę wycieczki, jeden z wielu przypadków błędnego zapisu dialogów.
Ruszał się szybciej, niż można się było po nim spodziewać [...]. Trzy butelki zeszły szybciej, niż się spodziewałem. Następne dwie też.
Ten narrator to taki jakiś mało spodziewający się jest. No i pięć butelek wódki na dwóch? Ja rozumiem, że to są sami twardziele, którzy brodami ścinają drzewa, a małym palcem unoszą czołgi, ale to chyba nie była wódka.
- Ja już mam rogi, ta ku**a mi je przyprawiła. Hehehe
Padam na twarz przed konstrukcją psychologiczną bohatera. Oni rzeczywiście nie są zdrowi na umyśle, ci stalkerzy.
Szliśmy w milczeniu, kontemplując się kacem.
Doprawdy? "Kontemplując się kacem"?
towary Motłotoja miały świetną renomę. I cenę.
Cenę też miały świetną? To dobrze, nie? Taniej im wyjdzie.
Skierowaliśmy się w stronę źródła dźwięku omijając graciarnię, która zajmowała całe pomieszczenie.
Ominęli coś, co zajmowało całe pomieszczenie. Znaczy, wyszli i okrążyli cały sklep?
W najdalszym kącie, przy dębowym biurku oświetlonym dwoma dużymi jarzeniówkami siedział Motłotoj
Człowiek, któremu nikt nigdy nic ze sklepu nie ukradł, mimo świetnej renomy, wysokich cen i właściciela przebywającego w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży.
Światło odbijało się na jego łysinie
"Odbić na" to się coś może na zdrowiu.
który zobaczywszy nas pokiwał głową z niedowierzaniem
Trudno mi to sobie wyobrazić. Jakby kręcił, to i owszem. Ale kiwać z niedowierzaniem?
Rąk, które potrafią dobrze strzelać
Ja przepraszam, ale to nie brzmi zbyt dobrze. Ja wiem, że jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, ale te strzelające ręce jakoś tak nie bardzo.
- No dobra, ale choć się najpierw napić.
Jedno słowo: krwi.
Jej długie blond włosy związane miała w gruby warkocz
Podziwiam o tyle, że włosy się splata w warkocze.
Miała źrenice niebieskie jak wiosenne niebo
Nie brzmi to jak opis dobrego snajpera. Ani dowolnej innej osoby, która mogłaby się im przydać.
Nie skrywane pod grubą warstwą kombinezonu wiszącego obok na krześle jej walory ładnie prezentowały się pod samym podkoszulkiem.
To fascynujące, proszę kontynuować. Cóż za oględność i takt u tegoż zapijaczonego, klnącego jak szewc stalkera. I imiesłowy przymiotnikowe zwykło się zwykle ostatnio pisać łącznie z partykułą "nie".
uśmiechała się złośliwie patrząc mi prosto w oczy
Ta sama, co to przed chwilą, ledwo ich spojrzenia się spotkały, szybko spuściła wzrok? Nabrała szybko odwagi, skubana.
Ale wzroku nie spuściłem, żeby sobie nie wyobrażała za dużo
Słusznie. te baby to zawsze sobie nie wiadomo co wyobrażają. Zwłaszcza, jak ktoś wzrok spuszcza.
- Daj spokój z ironią - zacząłem. - Ze sprawą przyszliśmy. Interes jest.
Jestem niedorosła i niepoważna, ale na jego miejscu to bym z takim tekstem do byłej kochanki nie podchodziła. Zwłaszcza, jeśli ma ona sobie nie wiadomo czego nie wyobrażać.
Nie mogłem już znieść tych jej gierek.
Que? Przecież ona tylko na niego patrzy i normalnie, jak poważny człowiek, rozmawia.
Ktoś lub coś ucięło ją dwa metry nad podłogą
Nie, to nie tak. Ktoś uciął albo coś ucięło. Ni diabła się tego tak skrócić nie da. Poza tym - kto, skoro nikt prócz nich nie wiedział o tej klapie, drzwi zamknięte od wewnątrz na zasuwę? Obawiam się, że sprawca powinien znajdować się wciąż w tym pomieszczeniu, żywy lub martwy. Odcinanie drabiny dwa metry od podłogi, kiedy opuszcza się po tejże drabinie pomieszczenie, byłoby nielogiczne.
Drzwi były zamknięte na solidną stalową zasówę
Oj, powtórzę się. Krwi.
Podszedłem do drzwi i spróbowałem podnieść zasuwę
Zasuwa. Takie coś, co się zasuwa, nie podnosi i opuszcza.
Było ciemno. Mogłeś nie zauważyć. A ten dziwny strach? Nonsens. Zakończ zwiad i wracaj.
To urocze, jak w samym środku narracji pierwszoosobowej, narrator zaczyna sam siebie traktować jak drugiego człowieka.
Rzuciło mną o stos beczek. Ostatnie rzeczy jakie zobaczyłem to para jarzących się krwistoczerwonych oczu i walące się na mnie baryłki ropy.
I masz. Znowu jak coś się dzieje, to narrator traci przytomność. Skubaniec. Zupełnie jak Bella ze "Zmierzchu".
Pociągnąłem porządnego łyka
Założyłem buta, poprawiłem spadającego z ramienia plecaka i byłem gotów do dalszej drogi.
Był namazany z krwi.
A pod nim nagryzmolono obraźliwy napis z pisaka.
Nie przestraszcie się, jeżeli… jeżeli zobaczycie coś strasznego.
Powiedział jeden badass do dwojga innych badassów.
Bynajmniej, nie był to mutant.
No dobrze, nie był to mutant, bynajmniej.
Zaraz po wybuchu w 2015 wkroczyło do niego wojsko i wszystko zabrało. Zaraz po wycofaniu się żołnierzy wkroczyli tu stalkerzy oraz bandyci i zabrali to, co jeszcze zostało pozostawiając kompletną pustkę.
To takie celowe powtórzenie konstrukcji gramatycznej, prawda? Żeby podkreślić, że nieważne, na którą grupę by się w tym świecie nie wpadło, to oni wszyscy siebie warci, a jeden od drugiego się zbytnio nie różni. Prawda?
krata zatrzaskiwana na kłódkę
Ot, ciekawe ustrojstwo.
Slavik wyjął ze schowka w podłodze drewno i zajął się rozpalaniem ogniska
I wcale nie są na obcym terenie, a zapach dymu i pieczonego jedzenia nie jest dobrze wyczuwalny z dużej odległości. Przy okazji: on to ognisko tak na podłodze rozpala?
z karabinem gotowym do strzału przetrząsnąłem cały dach
Dach poczuł się przetrząśnięty, ale nie obraziłby się też o porządne przeczesanie.
Jasne blond włosy zaplecione w gruby warkocz, pełne piersi, których kształtu nie mógł skryć nawet gruby kombinezon, drobna, ale krzepka postawa. Wszystko było w niej piękne. Idealne. Jak na posągach greckich bogiń.

O jejku jej. Zacytowałabym klasyka o dźwięku fapania niosącego się po komnatach, aż szyby dzwonią, ale się powstrzymam. A nie, jednak nie. I radziłabym zapamiętać, jaka to ona jest piękna i idealna.
I zrobiliśmy to. Ona i ja. Zrobiliśmy to na dachu wieżowca, w centrum Prypeci, wymarłego miasta zapomnianego przez Boga, jeśli takowy istnieje. Kochaliśmy się przy ostatnich promieniach zachodzącego Słońca. Kochaliśmy się czule i intensywnie spragnieni siebie po miesiącach rozłąki. Kochaliśmy się łapczywie i na zapas spragnieni tego drugiego. Oboje dostaliśmy to, czego oczekiwaliśmy. Oboje daliśmy drugiemu to, czego oczekiwało.
Przepraszam, będę nieczuła i niedelikatna. W porównaniu z całą resztą narracji, ten fragment wygląda, jakby pisała go pensjonarka, a nie - jak wspomniałeś w poście powyżej - zimny profesjonał.
- Jego kumpel, nie pamiętam już jak się nazywał, obalił tą teorię - zauważyłem.
Gwoli ścisłości, "tę". Ale przyjmę do wiadomości wyjaśnienie, że stalkerowi nie głowie takie drobiazgi.
Jedź z nami, przyjacielu. Pluń na naukowców, Legion, bandytów, cały ten cyrk i jedź z nami.
Widzę go, zimnego profesjonała, jak stoi, dłoń wyciągnąwszy ku przyjacielowi, i prosi go tymi słowy, by przeszłość za sobą zostawił niegodną i skierował się ku światłu, ku nowemu, wspaniałemu światu. Piękna ta wizja.
Jesteśmy już pieprzonym elementem tej pieprzonej układanki! Jeżeli odejdziemy, układanka runie, a wtedy…
- Nie pieprz bardzo cię proszę - naprawdę zaczynał mi grać na nerwach.
Nie rozumiem. Bardzo, bardzo nie rozumiem, o co temu głównemu bohaterowi czasami chodzi.
Wyrwałam się, kopnęła go w krok, aż się zwinął
Słusznie, mądra dziewczyna. A co to za jedna go kopnęła, kiedy Stokrotka się wyrywała?
tylko żeby spiął dobrze dupę to nie będzie tak bolało
Z licznych przeczytanych przeze mnie slashy wynika, że to tak nie działa. Oj, złośliwa Stokrotka złe rady daje.
W Zonie nie było miejsca na litość
Da. Toteż główni bohaterowie nigdy jej nie okazywali, nie przynosząc bynajmniej poharatanego Blizny/Szramy na własnych plecach. I coś nie wierzę, że zrobili to tylko po to, żeby dostać drugą część wypłaty.
- Wiem. Pokażę ci Warszawę, kochanie.
Jeśli miało być romantycznie, to melduję posłusznie, że od nadmiaru słodyczy rozbolały mnie zęby.
Tutaj przynajmniej wiesz, kto chce cię okraść, do kogo strzelać, a do kogo nie.
Kto, ja? Nie, nie wiem.
Zgasiłem ognisko i pokazałem na Slavika. Zrozumiała. Obudziła go, lekko nim potrząsając. Zobaczył mnie z wycelowaną bronią i w mig zrozumiał o co chodzi.
Dobrze, że oni wszyscy tacy domyślni. Ale dałoby się to opisać bez powtórzeń.
Gdy skończyli staną po przeciwnej stronie futryny
Tak, dokładnie tak, jak piszesz i ani odrobinę inaczej. Ale kto stanie?
z głębi korytarza dobiegł bezczelny, złowrogi śmiech
No masz, bezczelny ten śmiech. Jak on śmie tak dobiegać i złowróżbnym być?
Nie wiem po co, ale rzuciliśmy granaty w ciemność korytarza
Przez kratę? Zdolni! To, wnioskuję, zbyt gęsto prętów ustawionych nie miała? Brzmi jak świetna obrona!
Otworzyliśmy huraganowy ogień
Chciałabym tylko zauważyć, że narrator otworzył też huraganowy ogień, kiedy spodziewał się, że w trzcinach kryje się może jakiś mutant. Dobrze wiedzieć, że trochę wtedy przeszarżował.
więc rzuciłem tam granat zabijając lub odstraszając resztę potworów i przy okazji wysadzając kratę, która upadła ciężko na podłogę.
Mądrze, bardzo mądrze. Nie ma to jak rozwalić ostatni element ochronny w kryjówce. A co, jakby to jeszcze nie był koniec?
Powykrzywiane twarze patrzyły wściekle swoimi nieobecnymi oczami.
Mam spory problem z wyobrażeniem sobie nieobecnych oczu, które patrzą wściekle. Spory.
Nic ludzkiego nie było w tych zmutowanych ludziach.
Nie? Było! Pochodzenie, jak sam zaznaczasz.
Wydłużone ręce z wielkimi pazurami i resztki ubrań nadawały im przerażający wygląd.
Zwłaszcza te resztki ubrań. Czasami mi się śni, jak takie resztki ubrań atakują mnie i duszą aż do nieprzytomności.
- Pójdziesz z nami, przyjacielu?
- Oczywiście. Wrócę do Schronu po więcej ludzi i sprzętu.
- Prowadź zatem.
No i masz, jaki Wersal. Mam nadzieję, że to przejaw ich pokopanego poczucia humoru.
Podkradłem się powoli do klatki i uchyliłem drzwi po to, by stanąć naprzeciwko wrytych żołnierzy, którzy właśnie mieli wyjść z klatki.
Nie wiedziałem jednak, że będą chcieli wyjść z klatki, toteż bardzo się zdziwiłem, że chcieli wyjść z klatki. I co to są "wryci żołnierze"?
W tym samym momencie za plecami usłyszałem szczekanie kałasznikowów
Hau, hau. Dźwięk kałasznikowa naprawdę nazywa się szczekaniem?
Na pewno słyszeli legendy o kobietach-stalkerach, ale oto mieli przed sobą żywą legendę.
No popatrz, co za seksizm. A co, kobietom nie wolno być kimś innym niż dama w opałach?
- Musimy - mruknęła Stokrotka. - Bo za nami jest chyba cały batalion Legionu. Siedzimy po szyję w gównie.
Żołnierze aż rozdziawili usta ze zdziwienia. Mniejszą sensację wzbudziłby chyba nawet gadający pies.
A to w tym świecie kobiety nie zwykły się odzywać w ogóle czy też są niewinnymi lelijami, co to je słowo nieuważne do omdlenia może doprowadzić?
Żołnierze aż rozdziawili usta ze zdziwienia [...]. Żołnierze spojrzeli po sobie.
Żołnierze mieli bowiem współdzielony mózg, jako że stanowili jedynie tło, swołocz i mięso armatnie.
Nasz niespodziewany atak wywołał takie zamieszanie, że oddział, który powinien nas zmasakrować zaległ zdezorientowany, nie wiedząc skąd naciera wróg
Może stąd, dokąd ich przed chwilą zapędziliście, panowie najemnicy? To nie miały być jakieś karne, mało głupie oddziały?
Trochę za mało, żeby przebić się przez oddział Legionu, jeśli spytaliby się mnie o zdanie, ale nie spytali się.
No nie spytali się. Ani mnie nie spytali.
kilka swojskich, żołnierskich „ku**a wasza mać” rzuconych przez porucznika w przerwach między rozkazami szybko zaprowadziło porządek i karność w oddziale
Pan porucznik to zupełnie jak Cahir w bitwie o most na Jarudze.
Siedliśmy przy stole w kuchni, porucznik wyjął z szafki wódkę, kieliszki i pęto kiełbasy. Nalał dla wszystkich. Wypiliśmy.
A tam za nimi kanonada złożona z serii z kałasznikowów i pocisków RPG dalej delikatnie stuka w drzwi bunkra?
Z tego schronu jest tylko jedno wyjście, a jest to te, którym tu weszliśmy
No nie, wyraźnie przecież nie, skoro jest jeszcze drugie, przez kanał ściekowy. Jak się da nim wyjść, to jest to wyjście. I "to wyjście", nie "te wyjście"
Porucznik uśmiechną się wymuszenie
Anat też się uśmiechnę na widok któryś już raz takiego samego błędu.
- Zdobyli schron, musimy przyspieszyć - zakomendował porucznik.
Byście nie pili wódki, zakąszając kiełbasą, i ogarnęli się z wydawaniem rozkazów w mniej niż kwadrans, to byście teraz mieli znacznie więcej czasu w zapasie. Nie myślą zbytnio ci bohaterowie, nie?
Pytanie bonusowe: żołnierze wysadzili sami sobie schron, a najemnicy zdobyli go dopiero pięć minut później? Czy o co tu właściwie chodzi?
W ciasnym tunelu rozpętało się prawdziwe piekło. Slavik klął, niektórzy strzelali na oślep, na dodatek gdzieś z tunelu niosło się echo zbliżających się kroków.
A bohater usłyszał to poprzez również odbijające się echem odgłosy wystrzałów, piekła i przeklinania?
skąd dobiegał echo zbliżającej się pogoni.
Echo pogoni zwykł dobiegać zawsze ostatni.
Nigdy więcej go już nie zobaczyłem.
No raczej, skoro zostawił go za plecami. Zdanie nie wnosi ani informacji, ani dramatyzmu.
- Trochę pobłądziliśmy, ale nie jest źle - powiedział, gdy zszedł na dół. - Za mną proszę.
Fascynuje mnie ten ich Wersal, naprawdę.
Mój druh znowu zaklął.
Może jestem dziwna, ale na widok każdego "druha" śmiech mnie ogarnia. I wcale nie pusty - całkowicie radosny.
Wy pierwsi. Kiwnął na Stokrotkę i na mnie. Jazda!
A tu by wypadało oddzielić wypowiedź od wtrącenia narratora.
Wybiegliśmy zza osłony i w podskokach pędziliśmy przez trawnik
Boziuchnu, ale to musiało przezabawnie wyglądać.
Pomogłem zabandażować jej ranę.
Tam, na środku trawnika. Bo przecież nic im nie grozi, a drugi snajper nie ma prawa bytu.
Muszę dokończyć swoją misję w pojedynkę, w przebraniu
Albowiem imię me Zorro i nikt nie może ani mi pomóc, ani poznać mej tożsamości.
zagłębiliśmy się w mrok tunelów
Tunelów? Serio? Patrzę na to słowo tak długo, że aż zaczynam wątpić w swoje przekonanie, że poprawna forma to "tuneli". Ale nie, nie powinnam wątpić.
Porucznika Ruzuhova zabił pocisk z granatnika, który urwał mi obie nogi i jeszcze kawałek w górę
A, znaczy dalszy ciąg historii narrator przedstawia już, że tak powiem, pośmiertnie?
jego rękaw momentalnie zabarwił się na karminowo
Dobrze, że są na tym świecie wciąż mężczyźni, którzy potrafią w środku bitwy odróżnić karmin od szkarłatu.
Stokrotka, cała czarna od dymu i zbryzgana krwią niczym pogańska bogini wojny
Jako kobieta o nicku będącym imieniem jednej pogańskiej bogini wojny, spytam z ciekawości: która?
ze swojego desert eagla
Niet. Jak desert eagle, to desert eagle'a. Jak jest czas na karminową krew, to jest też czas na apostrofy.
Zona kara swoje dzieci jak matka
Pardonsik, co robi? Przy okazji: patos ścieli się gęsto w tej scenie, Neularger ma całkowitą rację. I czy on musi śpiewać? I czy oni muszą go słyszeć przez ten cały hałas?
Nie, nie czuję wyrzutów sumienia, że zostawiłem mojego przyjaciela. Nie miał szans przeżyć, a mógł kupić nam trochę czasu. Zawód stalkera rządzi się swoimi prawami.
W tle słychać dźwięk łopaty, miarowo uderzającej o głowę.
Przez szczekot kałachów usłyszałem spokojne strzały z SWD
.
Które to SWD wcześniej było SVD, w dodatku zdrabniane do "eswudeszki". W sumie: SVDx5, SWDx3 plus nie do końca sensowne zdrobnienie. Konsekwencja pełną gębą. Ale dobrze, że chociaż strzały były spokojne.
Wystrzelił cały magazynek, sięgną po kolejny, ale nie znalazł go. Wyciągną swojego wysłużonego glocka
A osamotnione "ł" płaczą cicho w kąciku.
z odległości kilku metrów zabił szturmujących najemników
Którzy, bucami i dekoracją będąc, nie wpadli na to, żeby raz a porządnie wycelować i strzelić mu w głowę. Nie, bohater musi strzelać, choćby mu mózg z czaszki wyciekał. Czekałam mówiąc szczerze, aż złamie swój karabin, by się w ręce niewiernych nie dostał.
Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku
Jeśli jakiemuś męskiemu mężczyźnie w dowolnym tekście spłynie kiedyś po policzku nie "pojedyncza" czy "samotna" łza, to zobowiązuję się złożyć mu szczere wyrazy szacunku.
wciągnąłem Stokrotkę za drzwi znacząc białe kafelki czerwoną linią krwi, po czym szybko je zatrzasnąłem.
Te kafelki.
wstrząsały mną odruchy wymiotne
Słowo, którego brakuje narratorowi, to "torsje". Ewentualnie "suche torsje". Chociaż to pewnie kwestia indywidualnych upodobań.
Wypadłem z tunelu i spadłem dwa metry niżej, na jakiś czas tracąc od uderzenia z ziemią przytomność.
I masz, znowu przytomność stracił. A co z pogonią?
Poczułem, że ktoś lub coś mnie podnosi. Zacząłem spadać w ciemność. Zemdlałem.
I znowu spada w ciemność. Biorąc pod uwagę, że mdlał też, snując się przez ściek, spędza chyba więcej czasu w omdleniu niż w pełni przytomności.
Leżałem w ogromnej, kopulastej komnacie w kształcie półkola o promieniu jakiś stu metrów. Jej sufit wznosił się wysoko nad moją głową.
No. Na oko to ze sto metrów. Co nie zmienia faktu, że ściany są ciemne niczym obsydian, a całość oświetlona tylko blaskiem świec, więc bohater miałby problem z określeniem wszystkiego tak dokładnie. I nie, pod żadnym pozorem nie "jakiś stu metrów".
gładkie jakby wykute ze skały
Gdyż kucie w skale jest, jak dobrze wszystkim wiadomo, najlepszym sposobem na uzyskanie gładkości ścian.
Była wręcz niewyobrażalnie piękna. Długie, kruczoczarne, falowane włosy opadały kaskadami na jej ramiona i duże, kształtne piersi sięgając aż do jędrnych pośladków. Czarne oczy, głębsze niż dno studni urzekały spod długich rzęs. Czerwone jak dojrzałe wiśnie, pełne usta i wąski nos dopełniały jej cudowną twarz. Przypominała trochę Stokrotkę, ale była nieporównywalnie piękniejsza. Idealnie piękna. Zwinnie, lekko zbliżyła się do mnie kołysząc dorodnym biustem i biodrami. Była niewiele niższa ode mnie.
Żegnaj, Stokrotko. Lepsze jest wrogiem dobrego. Pal licho, że byłaś piękna i idealna. Ta jest idealnie piękna! I naga. Co komu po sentymentach?
Czarne oczy, głębsze niż dno studni
Przepraszam, muszę się wyśmiać. Rozumiem metaforę, ale nie pisz tak. Nie w ten sposób.
- Jestem tą, która tworzy i niszczy. Tą, która kocha i nienawidzi. Tą która rodzi i zabija. Tą, która fascynuje i niepokoi. Jestem wierną żoną i zmysłową kochanką. Jestem słońcem i burzą. Jestem życiem i śmiercią. Jestem powstaniem i zniszczeniem. Nie mam imienia, chociaż niektórzy chcą mnie nim określić. Czyż nie znasz mojego imienia, Wędrowcze? Spójrz w głąb siebie, przecież znasz odpowiedź.
- Tak, pani - odpowiedziałem. - Na imię ci Antyteza.
Na litość, czemu ona pyta bohatera, czy nie zna jej imienia, skoro zdanie wcześniej mówi, że go nie ma? A narrator się wściekał na "gierki" Stokrotki...
- Czego ode mnie chcesz? - Denerwowały mnie jej gierki.
A, przepraszam. Jej gierki też go denerwują. Ma chłopak pecha do tych kobiet. Obie idealne i piękne, ale równie irytujące.
- To był sprawdzian. Chcieliśmy sprawdzić, czy się nadajesz.
- Nadaję? Do czego? Jacy wy? To jest ktoś jeszcze? - Byłem coraz bardziej zdezorientowany.
Czy reakcja na "zabiliśmy wszystkich twojego przyjaciela i ukochaną, żeby sprawdzić, czy się nadajesz" nie powinna być jakaś inna? Coś jakby: "oddalcie się wszyscy ode mnie" poparte serią z ciężkiej broni palnej?
- Trudno ufać komuś, kto zabija mi ukochaną osobę i najlepszego przyjaciela, żeby przeprowadzić jakiś cholerny sprawdzian.
Marzę o tym, żeby kiedyś być równie opanowana.
Odsunęła się od moich pleców i kołysząc wdziękami podeszła do mnie bardzo blisko. Jej sutki niemal mnie dotykały.
Odsunęła się i podeszła blisko, a jej sutki niemal mnie dotykały, co było szalenie istotne, bo przed chwilą wcale mnie czułem jej piersi na swoich plecach.
Pocałowała mnie namiętnie. Wpiła się we mnie jak wampir.
Musiało boleć. I krwawić. I w ogóle to wampiry nie zwykły wpijać się w usta.
- Dobra, panowie - doktor przerwał rozmowę. - Chory musi wypoczywać. Żegnam.
Pożegnałem się z chłopakami.
Scena zupełnie jak z Harry'ego Pottera, a doktor szalenie przypomina panią Pomfrey. To są dorośli i poważni mężczyźni?
Czarny Legion, ich pracodawcę i wszystkich, którzy będą chcieli mi przeszkodzić spotka kara.
Zostaną ukarani w imieniu Księżyca, albowiem krzywdzili słabych i bezbronnych, a w wolnych chwilach dręczyli szczeniaczki.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć w przyszłości.
Ja też nie wiem, z czym przyjdzie mu się mierzyć, ale mam nadzieję, że przeciwnicy zainwestują przy najbliższym awansie kilka punktów w inteligencję, strategię i spostrzegawczość.

I tak, ogólnie ma to sens. Ale przydałoby się dopracować. Odrobinkę.

Edit(s). Literówki.
Od momentu, kiedy wziąłem twoją książkę do ręki, do momentu, kiedy ją odłożyłem, tarzałem się ze śmiechu. Zamierzam ją kiedyś przeczytać
G. Marx

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Stalker

Post autor: Małgorzata »

A ja bardzo chcę wiedzieć, dlaczego "Stalker", Autorze. Bardzo, ale to bardzo CHCĘ WIEDZIEĆ.

Jak mi się flaki trochę uspokoją, to wrócę. Na razie muszę odetchnąć, bo od tych łzawizn i wzniosłości zrobiło mi się niedobrze. Nie, nawet nie przez Ciebie, właśnie tłumaczę tekst równie łzawy i patetyczny. Mój żołądek nie wytrzymał podwójnej dawki, niestety... :X

Znaczy, stalker, Autorze. Wyjaśnij.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Stalker

Post autor: hundzia »

Neu zaczął grzebać ale chyba mu pary brakło, za to Anat pociągnęła łapankę pięknie, klasku klasku! Jednakowoż udało mi się wygrzebać jeszcze kilka uwag.
Powietrze było wilgotne po nocnym deszczu.
Bo normalnie deszcz rozpylony wisi w tym powietrzu, chociaż dął wiatr, będąc w mocy powalać drzewa, zrywać dachy, rozganiać chmury i mgłę oraz inne takie drobiazgi.
Rozmiękłe błoto mlaskało pod butami.(...) Wysuszone, obmierzłe połacie łąk
jak już Neu zauważył – to jakiś dziwny kontrast się zrobił.
Usłyszałem cichy szelest trzcin, a po chwili kątem oka spostrzegłem ruch.
Bo przecież słuch jest najważniejszym zmysłem człowieka.
Nie pomnę juz kto, podejrzewam, że Kres albo Margota, robili kiedyś wykład na temat konstruowania opisu na podstawie percepcji. Człowiek jest wzrokowcem, zauważa najpierw światło, ruch, kształt a dopiero potem dołaczają się inne doznania jak dźwięk, zapach. Jeśli coś zaszeleściło w trzcinach, musiało się najpierw poruszyć a tym samym zostac zauważone, skoro ten dźwięk zwrócil uwagę. Zwłaszcza jeśli stalker wczesniej zareagował na ruch gawronów. Ale to szczegół dyskusyjny.
wskoczyłem za osłonę
Wskakuje się na coś lub do wnętrza czegoś.
Osobnik ze zwichrzoną brodą, który wyłonił się z krzaków splunął.
Szyk przestawny zamierzony? Taka konstrukcja zdania jest dziwna…
Ubrany był w znoszony oliwkowy kombinezon przeciwpromienny i zniszczoną kamizelkę kuloodporną, na której widać było liczne ślady zadrapań i dziur po kulach. Przez ramię miał przewieszony zmodyfikowany do granic możliwości karabin SVD z ogromną lunetą
Współczynniki tegoż kombinezonu:
Obrona: 28-31
Wymagany Poziom: 7
Wymagana Siła: 12
Wytrzymałość: 20
Pozostałych danych nie chce mi się szukać, choć z pewnością są istotne dla fabuły i klimatu.
Prowadź do Schronu.
Bo schron to nazwa równie własna jak Prypeć?
Bacznie spoglądaliśmy na licznik Geigera i wykrywacz anomalii, a jeszcze baczniej naokoło
Bo o ile liczniki superdupera mogą coś przegapić, nasze oczy wypatrzą wszystko inne. Zwłaszcza po tym jak omal nie poszatkowaliśmy przyjaciela, który linijki wcześniej powątpiewa w nasz wzrok:
Widzę, że nietęgo u ciebie z oczami (...)Z głową zresztą też, ale z tym zawsze miałeś problemy, dlatego mnie to nie dziwi. Wódka wypaliła ci szare komórki. Ale oczy… zawsze miałeś sokoli wzrok, stary.
Swoją drogą, ładne powtórzenia.
- Ja, ja. Widzę, że nietęgo u ciebie z oczami. - Uśmiechnął się bezczelnie. - Z głową zresztą też, ale z tym zawsze miałeś problemy, dlatego mnie to nie dziwi. Wódka wypaliła ci szare komórki. Ale oczy… zawsze miałeś sokoli wzrok, stary.
- Pieprz się. Mutanty się panoszą, bandytów coraz więcej, wzroku nie można w obecności innych odwrócić
Było to co najmniej dziwne, bo dbał o nią lepiej niż kiedyś o żonę. Nawet odkładając ją na chwilę owijał zawsze szmatami, żeby, jak on to mówił: „nie zmarzła”.
Rozumiem, że to o snajperce, nie o żonie?
Nie pytałem jednak o nic wiedząc, że po pierwsze - poza bazą niebezpiecznie jest robić dużo hałasu,
A tak, huraganowy ogień z kałacha nie zwraca uwagi i nie hałasuje. Na pewno nie tak jak cicha rozmowa?
przewodami poprowadzonymi w zbiegach ścian i podłogi oraz biegnące niewiadomo gdzie i po co zardzewiałe rury.
Skoro ktoś je poprowadził, to chyba jednak w jakimś konkretnym celu? Schronów chyba nie buduje się na hurra! a jednak zgodnie z planami.
Zeszliśmy na sam dół, 3 piętra pod ziemię, do baru „U Kudłatego”.(...) Kudłaty, właściciel tegoż przybytku miał bardzo pasującą ksywkę
W życiu bym na to nie wpadła! Tak łopatą przez łeb to koniecznie trzeba?
Urwał, bo podszedł do nas jeden ze stalkerów, Szrama. Był myśliwym specjalizującym się w trudnych zleceniach. Tacy jak on nazywani byli potocznie łowcami.
A czy Stalker to nie jest rodzaj łowcy?
Gdy leżałeś i kurowałeś się po naszej przygodzie z pijawkami, mi się strasznie nudziło, więc jak tylko Saszka dał hasło do wyprawy w pobliże elektrowni, bez zastanowienia zgłosiłem się.
Matko Gramatyko zmiłuj się nad nami! Ojcze Szyku odpuść nam nasze winy!
Mimo, że nie przybył z nami do Zony i nie znaliśmy się wcześniej to przypadliśmy sobie do gustu i szybko się zaprzyjaźniliśmy. Może dlatego, że w odróżnieniu ode mnie i Slavika miał poczucie humoru?
Wszak wiadomo, że prawdziwych przyjaciół poznaje się po dowcipie.
- Siema chłopaki! - Usłyszałem krzyk tuż nad uchem i aż podskoczyłem. - Co u was?
- ku**a, Suchy, nie możesz chociaż raz przywitać się jak człowiek nie drąc ryja? - burknąłem trąc ucho, w którym mi dzwoniło od hałasu.
- Nie zwracaj na siebie uwagi - poparł mnie Slavik. - I tak większość chłopaków uważa cię za idiotę.
- Co nie przeszkadza im korzystać z moich usług - uśmiechnął się promiennie Suchy.
Miał rację. Był doskonałym rusznikarzem i nawet w surowych warunkach Zony potrafił zrobić z najgorszego karabinu maszynę do zabijania. Wycackane SVD Slavika wyszło właśnie z warsztatu Suchego. Mimo, że nie przybył z nami do Zony i nie znaliśmy się wcześniej to przypadliśmy sobie do gustu i szybko się zaprzyjaźniliśmy. Może dlatego, że w odróżnieniu ode mnie i Slavika miał poczucie humoru? W każdym razie był to człowiek nietuzinkowy, żeby nie powiedzieć - dziwny. Mógł siedzieć w Schronie i nie narażając życia zbijać koksy, a tymczasem nieraz wyłaził ze swoją strzelbą sprowadzoną jakimś cudem z USA na polowania na mutanty, żeby jak to powiedział: „Odprężyć się po całych dniach nudy w Schronie”. Ja tam mu się nie dziwiłem, można było dostać kurwicy z nudów, o czym się przekonałem kurując się miesiąc i leżąc na dupsku, ale i tak przypięto mu łatkę dziwaka. Sam wygląd odróżniał go od rzeszy stalkerów. Chociaż miał około trzydziestu lat (przynajmniej tak twierdził), wyglądał na około dwadzieścia. Długie blond włosy do ramion, błękitne, dziecięce oczy i gładko ogolony zarost kontrastowały z łysymi głowami i co najmniej kilkudniowym zarostem większości chłopaków. Nawet gdy wszystkim żółkły i wypadały zęby od promieniowania, jego zawsze pozostawały śnieżnobiałe, jak z reklam pasty do zębów.
- Dobra, w każdym razie cieszę się, że was widzę chłopaki. Musimy się jutro napić, bo dzisiaj to mam nawał roboty - rzucił i już go nie było.
A całość jest ważna dla fabuły bo…?
Teraz kończymy flachę i spać, co by w nocy nie marudzić. (...)To najpierw kolejeczka, co by w gardle nie zaschło.
To już któryś raz z kolei, używasz zwrotu coby w sensie żeby stosując niepoprawną pisownię.
Powoli, krok za krokiem zbliżaliśmy się do niewielkiego pagórka. Nawet jedna gałązka nie trzasnęła pod naszymi butami. Otchłań jamy rosła w oczach. Z pieczary dochodziło głośne sapanie.
Otchłań jamy w pagórku. Pięknie. Podróże w czasie i przestrzeni – Tony Halik zaprasza.
otchłań
jama znaczenie drugie
pagórek z naciskiem na niewielkie
pieczara z naciskiem, no, nieważne...
Widzisz tu jakąś sprzeczność? Ktoś tu używa słów nie znając ich znaczenia.
coś szorstkiego otarło się o mnie i rzuciło swoim impetem na Slavika,
Nie coś a cerber, i wiadomo, że impetu nie pożyczył zwłaszcza na Slavika.
który zaklął paskudnie upadając
zaklął paskudnie, czy upadł paskudnie? Polska języka ma interpunkcja stworzona w jakimś celu.
Pięć metrów dalej ogromny dwugłowy cerber wielkości samochodu osobowego o czarnej sierści potężnymi pazurami rozszarpywał Bliźnie kamizelkę i plecy.
Na wdechu: I miał ony Poziom: 30 Płeć: Mężczyzna Charakter: Chaotyczny Zły PD: 68.000 HP: 200 Siła: 25 Zręczność: 17 Kondycja: 16 Inteligencja: 14 Mądrość: 12 Charyzma: 17 KP podstawowe: -12 KP przeciw pociskom: -2 KP przeciw broniom obuchowych: 0 KP przeciw broniom siecznym: 2 KP przeciw broniom kłującym: 1 Odporność na ogień zwykły i magiczny: 0 Odporność na elektryczność: 100 Odporność na kwas: 0 Odporność na magię: 65 Odporność na zimno zwykłe i magiczne: 0 Odporność na bronie obuchowe: 40 Odporność na bronie sieczne: 40 Odporność na bronie kłujące: 40 Odporność na pociski: 40 Rzut obronny przeciwko śmierci: 3 Rzut obronny przeciwko różdżkom: 5 Rzut obronny przeciwko polimorfi: 4 Rzut obronny przeciwko zianiu: 4 Rzut obronny przeciwko czarom: 6 Liczba ataków: 3 Morale: 10 Ucieczka przy morale równym: 5

Na litość Matki Literatury!
Rozwścieczone, znalazło się przy mnie jednym skokiem. Usłyszałem strzał, lecz mutant tylko się zachwiał. Mój towarzysz trafił go, ale nie w łeb. Instynktownie zasłoniłem się przed ciosem karabinem.
Bo cerber był wyrwał mu karabin z garści i walnął go nim bez łeb.
- Daj mu wódki - wskazał na Bliznę. - Musimy spadać. Może kręcić się tu więcej mutantów.
Dobra czysta nie jest zła, a na pewno leczy odwewnętrznie, czego błękitna kula nie zdołała.
Ocknął się na chwilę, zwymiotował, wychrypiał kilka przekleństw, po czym znowu zemdlał.
- Dobra, ubezpieczaj mnie - powiedziałem. - Poniosę go, bo znowu zemdlał.
Sparafrazuję Toma Cruise'a: No shit!?
Nasz powrót wzbudził sensację. Stalkerzy widząc rannego otoczyli nas, by wypytać, co się stało
Bo normalne, że w Zonie pełnej plotworów, mutantów i anomalii każdy wraca czyściutki, nietknięty i przed jedenastą jak tatuś nakazał. A samochód jest zatankowany pod korek.
Widok prześmieszny. Ale nikomu do śmiechu nie było.
Paradoks jakiś? Jak z tą jama co zmieniła się w końcu w pieczarę i jaskinię, w dodatku naśladując otchłań?
Następnego dnia złapał nas na cel jakiś cholerny wojskowy snajper, profesjonalista, bo nie mogłem go wykryć. Zabił najpierw kolesia co na szpicy szedł, potem Saszkę. Udało mi się go zdjąć, ale było za późno. I wtedy się zaczęło. Część ludzi, w większości z saszkowej drużyny, chcieli wracać, inni woleli iść dalej. Jeszcze inni obwiniali mnie, że nie zdjąłem snajpera zanim zabił Saszkę.
Musiał być fachowiec, bo się dobrze schował, a nie dlatego, że zabił zwiadowcę a potem samego Szaszkę, tylko po to by saszkowym ludziom rozbić morale i zdezorganizować ich. "Całych dwóch zabił zanim go znalazłem i ustrzeliłem." Zajcew pod Stalingradem całą armię trzymał na dystans, ale on miał po prostu i oko i szczęście :P
Wieczorem udało mi się podkraść do sarkofagu. Kompas i wykrywacz anomalii wariowały. Licznik Geigera szalał. Nagle z jednej anomalii wyleciał ten artefakt. Zabrałem go, ale bałem się podejść bliżej, bo miałem kilka dziur w kombinezonie od tej strzelaniny
Bo fakt, że liczniki geomagnetyzmu, anomalii i promieniowania oszalały nie był bardziej przerażający od wystrzałów i wyładowań...
Zgubiłem ich, ale wyśledziły mnie te psiejuchy, czarni. Ledwo żyłem, zaczynało mi już ze zmęczenia w oczach ćmić. Cofałem się, zastawiałem pułapki, ale mimo strat ciągle siedzieli mi na ogonie. Wtedy wpakowaliśmy się na hordę zmutowanych psów. Uciekłem piwnicami, ale dwa pognały za mną. Musiałem je zabić, stąd rozwalony mój kochany karabin i te ślady na kamizelce. Jakimś cudem ostatkiem sił udało mi się przekraść tutaj, ale „dwójką” już nie pójdziesz. Zajęli ją najemnicy.
Zapachniało mi Metrem Głuchowskiego... O, jaki miły swądek, szkoda, ze wtórny.
Szczerze miałam ochotę kontynuować, ale się nie da. Nocy mi braknie. Regisie, to jest pełne błędów, patosu i zbędnego melodramatu. Poza tym nie jest w żaden sposób oryginalne.
Stalker i jako nazwa i jako pomysł jest totalnym zapożyczeniem z serii gier RPG. Z tego co widzę to prawie fanfik – nazwa profesji, realia neuroshimowate, Zona, Schrony (dobrze, że nie ma numeru 13). Do tego S.T.A.L.K.E.R.owate anomalie, mutanty. Regis, tu poza tanim melodramatem nie ma nic z twojego pomysłu – tu jest tylko fascynacja grami. Wybacz – ale Strugaccy, Głuchowski, Zelazny byli pierwsi – od nich wzięły się te pomysły. Powielanie czyiś pomysłów jest tylko li naśladownictwem.
Chciałabym pochwalić twój tekst, jestem miłośniczką sf w każdej postaci, jednak tu, naprawdę, nie ma czego chwalić. Ani własnego pomysłu, ani fabuły, są tylko steretoypy, dłużyzny, wytarte schematy i wtórności zaczerpnięte z literatury i gier postapo. Do tego masa błędów językowych i stylistycznych. Szkoda, bo lubię takie klimaty. Ale z głową, a nie powtarzane.
e: przepraszam za linki, ni cholery nie chcą się zlinkowac jak trzeba choć kombinuję. Nie znam się na tym, nie wiem co robię źle. Ktoś może poprawić?


wpis moderatora:
neularger: Może. Poprawił.
Ostatnio zmieniony ndz, 02 wrz 2012 00:03 przez hundzia, łącznie zmieniany 2 razy.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Cordeliane
Wynalazca KNS
Posty: 2630
Rejestracja: ndz, 16 sie 2009 19:23

Re: Stalker

Post autor: Cordeliane »

Ja przepraszam - jeszcze nie przeczytałam do końca samego tekstu, ale przeczytałam łapankę Anat, i skoro smakowite cytaty już są wybrane, to kilka rzeczy bym skomentowała od siebie dodatkowo:
Anat pisze:
Ten karabin… Ale przecież oni wszyscy zginęli…
On starego przyjaciela po karabinie poznał? Nie po twarzy?
No, skoro facet jest zarośnięty i się zmienił, i podobno miał już nie żyć - i, z drugiej strony, była jakaś grupa wyposażona w charakterystyczną broń, którą łatwo zidentyfikować z daleka, łatwiej, niż faceta pod zarostem - mnie się to akurat nie wydaje zbyt naciągane.
Anat pisze:
Trochę kluczyliśmy, bo mapy mieliśmy niedokładne
Mnie się zawsze zdawało, że kluczy się celowo, żeby zmylić pogonie, ale być może się mylę.
Owszem - ostatnie wydanie USJP podaje, że kluczyć można dla zmylenia śladów, ominięcia przeszkody, lub w poszukiwaniu drogi. Czyli niekoniecznie celowo.
Wtedy zaatakowali ci cholerni legioniści .
Trawestując pewien wierszyk: "Stawiał spację przed kropeczką, / bo był głupią biedroneczką"
Jeśli nie jest to nagminny błąd w tym tekście, a z tego, co widzę, nie jest - może jednak należy założyć, że to literówka, czyli warto wytknąć, ale nie warto się zbytnio wyzłośliwiać :)
Jej długie blond włosy związane miała w gruby warkocz
Podziwiam o tyle, że włosy się splata w warkocze.
Plus rażąco zbędny zaimek.
Miała źrenice niebieskie jak wiosenne niebo
Nie brzmi to jak opis dobrego snajpera. Ani dowolnej innej osoby, która mogłaby się im przydać.
Przede wszystkim - to w ogóle nie brzmi jak opis człowieka. Ludzie nie miewają błękitnych źrenic :)
Zaraz po wybuchu w 2015 wkroczyło do niego wojsko i wszystko zabrało. Zaraz po wycofaniu się żołnierzy wkroczyli tu stalkerzy oraz bandyci i zabrali to, co jeszcze zostało pozostawiając kompletną pustkę.
To takie celowe powtórzenie konstrukcji gramatycznej, prawda?
Mnie raczej zastanawia co innego - skoro pierwsi zabrali wszystko, to co niby jeszcze zostało dla drugich?...
Jasne blond włosy zaplecione w gruby warkocz, pełne piersi, których kształtu nie mógł skryć nawet gruby kombinezon, drobna, ale krzepka postawa. Wszystko było w niej piękne. Idealne. Jak na posągach greckich bogiń.
O jejku jej. Zacytowałabym klasyka o dźwięku fapania niosącego się po komnatach, aż szyby dzwonią, ale się powstrzymam.
Ponownie zwróciłabym uwagę na coś innego - postawa nie może być ani drobna, ani krzepka. I widzi mi się, że nie "na" posągach, to nie portrety...
Zgasiłem ognisko i pokazałem na Slavika. Zrozumiała. Obudziła go, lekko nim potrząsając. Zobaczył mnie z wycelowaną bronią i w mig zrozumiał o co chodzi.
Dobrze, że oni wszyscy tacy domyślni. Ale dałoby się to opisać bez powtórzeń.
Ponadto nie ma związku pokazać na kogoś. Można najwyżej wskazać.
W tym samym momencie za plecami usłyszałem szczekanie kałasznikowów
Hau, hau. Dźwięk kałasznikowa naprawdę nazywa się szczekaniem?
Może ktoś obeznany z wojskiem się wypowie, czy tak się mówi potocznie, ale tak, w literaturze można się spotkać ze szczekaniem karabinów.
Siedliśmy przy stole w kuchni, porucznik wyjął z szafki wódkę, kieliszki i pęto kiełbasy. Nalał dla wszystkich. Wypiliśmy.
A tam za nimi kanonada złożona z serii z kałasznikowów i pocisków RPG dalej delikatnie stuka w drzwi bunkra?
I nalewa się raczej komuś, a nie dla kogoś.
Mój druh znowu zaklął.
Może jestem dziwna, ale na widok każdego "druha" śmiech mnie ogarnia. I wcale nie pusty - całkowicie radosny.
Druh - w tekście nawiązującym do literatury rosyjskiej - mnie akurat jakoś nie razi :)
Przez szczekot kałachów usłyszałem spokojne strzały z SWD.
Które to SWD wcześniej było SVD, w dodatku zdrabniane do "eswudeszki".
O ile broniłabym szczekania, to szczekot jest już nie do obrony...
Wystrzelił cały magazynek, sięgną po kolejny, ale nie znalazł go. Wyciągną swojego wysłużonego glocka
A osamotnione "ł" płaczą cicho w kąciku.
Nie znalaz ;)
Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku
Jeśli jakiemuś męskiemu mężczyźnie w dowolnym tekście spłynie kiedyś po policzku nie "pojedyncza" czy "samotna" łza, to zobowiązuję się złożyć mu szczere wyrazy szacunku.
Należy się cieszyć, że nie kryształowa, byłoby już zupełnie jak w blogasku :)
Leżałem w ogromnej, kopulastej komnacie w kształcie półkola o promieniu jakiś stu metrów. Jej sufit wznosił się wysoko nad moją głową.
No. Na oko to ze sto metrów. Co nie zmienia faktu, że ściany są ciemne niczym obsydian, a całość oświetlona tylko blaskiem świec, więc bohater miałby problem z określeniem wszystkiego tak dokładnie. I nie, pod żadnym pozorem nie "jakiś stu metrów".
I, na litość, nie kopulasta komnata w kształcie półkola...
Była wręcz niewyobrażalnie piękna. Długie, kruczoczarne, falowane włosy opadały kaskadami na jej ramiona i duże, kształtne piersi sięgając aż do jędrnych pośladków.
Ze względu na konstrukcję zdania i rozmieszczenie przecinków przed oczami pojawiły mi się duże piersi, sięgające do jędrnych pośladków.
Odsunęła się od moich pleców i kołysząc wdziękami podeszła do mnie bardzo blisko. Jej sutki niemal mnie dotykały.
Co ci Autorzy mają z tym kołysaniem wdziękami? Dopiero w innym tekście było to samo... strasznie oklepane.

Edit: Hundziu, powtórzeń w dialogach chyba nie ma sensu wytykać...
Light travels faster than sound. That's why some people appear bright until they speak.

ODPOWIEDZ