Pieprzyk
Moderator: RedAktorzy
- Metallic
- Kadet Pirx
- Posty: 1276
- Rejestracja: sob, 22 mar 2008 21:17
- Płeć: Mężczyzna
Pieprzyk
Taki kawał mięcha w trzewiach dysku odnalazłem. Oceńcie, czy strawny :)
Może być trochę zasuszony, bo starawy. Ale wciąż zdatny do spożycia, mam nadzieję.
edycja: zjadło myślniki.
Cały koszmar zaczął się pewnego styczniowego przedpołudnia.
N wstał o 10.00 i poszedł do kuchni, aby przed śniadaniem wycisnąć sok ze świeżych pomarańczy, który pijał każdego dnia na czczo. Sięgnął po standardową porcję witamin C, B i magnezu w tabletkach oraz tranu w kapsułkach, położył je na szklanym spodeczku. Podłączył wyciskarkę do prądu i wziął do ręki nóż, by przekroić jeden z owoców.
Lecz miska, gdzie zwykle leżały pomarańcze, była pusta.
Natychmiast ogarnęła N złość – jak zawsze, kiedy nieoczekiwany incydent psuł jego ściśle ustalony porządek dnia. W jego głowie pojawiła się myśl, że gdyby uwzględnił w harmonogramie zakupy, problem by zniknął, jednak odgonił ją natychmiast. Zarzucając, że coś źle zaplanował, przeczyła jego doskonałości, co naturalnie stanowiło o jej błędności.
Kolejna myśl była owocem leniwej strony jego osobowości – brzmiała "nie napijesz się dziś soku". Jednakże o 15.00 czekały N zajęcia na uczelni, a bez porannej porcji soku z pomarańczy dla poprawienia cery i nastroju nie wyobrażał sobie, by w ogóle wychodzić z domu, a co dopiero pojawiać się na Wydziale Filologii.
Po krótkiej wewnętrznej walce uznał jednak, że szybki wypad do sklepu stanowi zdecydowanie mniejsze zło, a przy odrobinie szczęścia nikt nie zauważy, że nie pił dzisiaj swojego soku. N ubrał się szybko, okręcił szyję szalikiem tak, że ten zasłaniał mu pół twarzy, naciągnął czapkę najmocniej, jak się dało i wyjrzał przez wizjer na korytarz.
Był pusty. N przemknął się chyłkiem przez klatkę schodową. Zgarbił się, wbijając wzrok w ziemię, aby uniknąć ewentualnego spotkania z którymś z sąsiadów i ruszył w stronę osiedlowego hipermarketu.
Kiedy znalazł się w sklepie, zdjął czapkę i przejrzał się w przeszklonych drzwiach. Przygładził włosy, których niesforne kosmyki sterczały pod dziwnymi kątami. Spojrzał z lewego i prawego profilu. Znów poprawił. Wziął koszyk i poszedł w stronę działu z owocami.
Napełnił pomarańczami dwie siatki i już miał je zważyć, lecz jego ręka zamarła w powietrzu.
Po przeciwnej stronie koszy z wystawionymi owocami stała zgarbiona staruszka we fioletowym berecie i intensywnie się w niego wpatrywała. N nie lubił ludzi gapiących się na niego, najbardziej działali mu na nerwy w autobusach. Jakby mieli się na co gapić! Przecież wyglądał idealnie.
Tak było zazwyczaj. Dziś jednak miał świadomość tego, że nie wypił porannej porcji swego soku, co mogło przecież odbić się na jego wyglądzie. We wzroku staruszki było coś dziwnego. Nie patrzyła prosto w oczy N. Utkwiła spojrzenie trochę niżej, na jego nosie.
N poczuł dreszcz strachu i odruchowo zrobił zeza. Ponieważ nic nie zobaczył, a babcia w berecie wciąż się na niego gapiła, chwycił siatki z pomarańczami i pobiegł do kasy. Czując pot spływający po plecach, poprzysiągł sobie, że dziś po powrocie z uczelni zrobi duże zakupy, by nigdy więcej nie dopuścić do tak przykrych okoliczności.
Położył owoce na taśmie i skupił się na odwracaniu twarzy od ludzi stojących w kolejce, aby nie mogli mu się lepiej przyjrzeć. Z kasjerką było już gorzej: musiał stanąć z nią twarzą w twarz.
- Życzy pan sobie reklamówkę? - uniosła głowę, by na niego spojrzeć: przez chwilę ich spojrzenia spotkały się, po czym wzrok kobiety powoli ześliznął się... na czubek jego nosa.
- Nie, dziękuję – wymamrotał czując, że zaraz zemdleje.
Podał kasjerce dzisięciozłotowy banknot i wybiegł ze sklepu, ślizgając się na zamarzniętym chodniku. Uszy wypełnionych po brzegi siatek rozciągały się niczym sprężyny, jednak dzielnie wytrzymywały ciężar świeżych owoców. Dopiero, kiedy miał wejść do klatki schodowej, wydarzyła się tragedia.
Rozległ się trzask i reklamówki pękły jednocześnie, jak na komendę. Pomarańcze potoczyły się radośnie we wszystkich kierunkach, lądując w kałuży lub na osiedlowej drodze, ginąc pod kołami parkującego samochodu. N, skamieniały ze zgrozy, patrzył na tę rzeź niewiniątek, ściskąjąc w dłoniach resztki reklamówek. Kiedy zobaczył, że kierowca-morderca pomarańczy wysiada z pojazdu, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, uciekł do mieszkania.
Zamknął drzwi i oparł się o nie, jak gdyby spodziewając się nadciągającego szturmu. Nasłuchiwał. Kiedy nic się nie wydarzyło, poszedł do kuchni i przygotował sobie podwójną dawkę witaminy C w tabletkach. Popił wszystko wodą i zajął się przygotowaniem śniadania.
Kiedy zjadł, było już pół do dwunastej. Pozmywał i poszedł czym prędzej do łazienki. Umył zęby i spędził piętnaście minut, dopieszczając je nicią dentystyczną. W pewnej chwili przerwał jednak, wyrzucił nici i przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu w lustrze.
Jego nos wyglądał normalnie. N zlustrował go podejrzliwie z obu stron, niczego nie znajdując. Już miał wrócić do przerwanej toalety, kiedy przypomniał sobie dziwny wzrok babci z supermarketu, a potem spojrzenie kasjerki. Z szafki za lustrem wyjął lupę. Po kolejnych piętnastu minutach znalazł to, czego szukał: na czubku nosa widniał maleńki pieprzyk, którego nie dostrzegł na pierwszy rzut oka.
Nie zastanawiał się zbytnio nad superwzrokiem staruszki, która dostrzegła jego defekt z odległości pięciu metrów. Poczuł wściekłość i postanowił działać od razu. Otworzył szafkę nad pralką.
Cztery półki zastawione były pudełkami, tubkami i słoikami. N przyjrzał im się z miną myśliwego wybierającego typ amunicji na konkretną zwierzynę. Kiedy się zastanawiał, starał się nie marszczyć czoła, aby przypadkiem nie powstały zmarszczki.
Półtorej godziny później N opuścił łazienkę, zadowolony z efektu. Spakował książki i pojechał na uczelnię.
* * *
Drzwi wejściowe Wydziału Filologii przekraczał z niepokojem. W autobusie znów napotkał kilku "gapiących-się-bez-powodu" ludzi i miał wrażenie, że oni wszyscy dyskretnie zerkają na jego nos.
W bufecie odnalazł koleżanki z grupy. Zajęły kilka stolików, powtarzając wspólnie materiał do kolokwium.
- Jak tam, N, wybrałeś się na czas?
- Coś szybko się dziś wyszykowałeś!
Zignorował je i minął, przysiadając się do Kasi, która samotnie zajmowała stolik w rogu sali. Tylko z nią mógł normalnie pogadać. Reszta była zawsze nieprzyjemna i złośliwa. Ale N je rozumiał, przecież wszystkie zazdrościły mu doskonałości.
Wszystkie, oprócz Kasi.
- O, cześć! - uniosła wzrok znad książki i uśmiechnęła się do niego. Kiedy usiadł naprzeciw niej spojrzała na jego nos, po czym natychmiast pochyliła się z powrotem. - Umiesz?
- Ch-chyba tak... - wyjąkał, czując, jak krew odpływa mu z twarzy. - Przepraszam cię na chwilę – wstał, zarzucił torbę na ramię i poszedł do łazienki.
Stanął przed lustrem i oparł się o umywalkę.
- Co z tobą jest nie tak? - mruknął. Dzięki porannym zabiegom udało mu się ukryć pieprzyk, dlaczego więc wciąż wszyscy się na niego gapili? Może efekt, który w lustrze uznał za zadowalający, z ich perspektywy wyglądał inaczej? Może...
- Ja ci pokażę, ty niedobry – powiedział do własnego nosa i wyjął z torby kosmetyczkę.
* * *
Prawie spóźnił się na kolokwium, wszyscy byli już w sali. Wszedł do środka, przeprosił, na szczęście prowadzący zajęcia profesor nie zdążył jeszcze rozdać testów. N minął rząd stolików, nie patrząc na nikogo i starając się nie zważać na intensywe szepty dziewcząt. Usiadł obok Kasi.
- Boże, N, co ci się stało? - zakryła usta ręką.
- Nic. - otworzył torbę w poszukiwaniu długopisu. Na nieszczęście poruszenie było coraz większe, co niektórzy odwracali się już w jego kierunku, szepty stawały się coraz głośniejsze. Wreszcie profesor zainteresował się ich źródłem i spojrzał na N. Jego brwi uniosły się wysoko, aż nad oprawki okularów.
- Proszę pana, czy wszystko w porządku?
- Oczywiście. - N polożył torbę na ziemi i wyprostował się. - Jeszcze raz przepraszam za moje spóźnienie.
- Ma pan krew na nosie.
N poczuł, że znowu zaczyna się pocić, jak zawsze, kiedy ktoś zwracał nadmierną uwagę na zmianę w jego wyglądzie. Zazwyczaj był po prostu doskonały. Jeśli jednak zaszły nagłe, niesprzyjające okoliczności i pojawił się defekt, ukrywał to, jak tylko mógł. Zastanawiał się, czy może by nie udać zdziwionego, lecz doszedł do wniosku, że to by tylko pogorszyło sprawę.
- To nic takiego, proszę pana. Proszę kontynuować zajęcia.
Profesor pokręcił głową i zaczął rozdawać testy, podniecone szepty i chichoty zamilkły. N pochylił się nad kartką, jednak był tak roztrzęsiony, że nic nie napisał.
* * *
Powrót z uczelni był tego dnia dla N koszmarem. W autobusie gapili się na niego wszyscy, bez wyjątku. Wydawało mu się, że nawet kierowca zerka we wsteczne lusterko częściej, niż powinien. Co drugie kąciki ust drgały, jakby każdy, kto spojrzał na N, chciał się roześmiać. Nie mogąc tego wytrzymać, wysiadł na pierwszym przystanku i ruszył do domu piechotą.
Zapadł już zmrok. N wybrał drogę przez park, mając nadzieję, że późnym popołudniem nie spotka tu wielu ludzi i z początku tak właśnie było. Po pewnym czasie usłyszał skrzypienie śniegu i wołanie dwóch chłopców, bawiących się gdzieś nieopodal.
Kiedy odgłosy zaczęły rozbrzmiewać coraz bliżej, poczuł na sobie czyjś wzrok. Poczuł się nieswojo i przyspieszył kroku. Kiedy już miał zamiar skręcić w alejkę wyprowadzającą z parku, zza pobliskiego drzewa wyskoczył kilkunastoletni chłopiec w czapce z wielkim pomponem, wycelował w N rękawiczkę z jednym palcem i wrzasnął:
- Nooochaaal!
O ile pojawienie się łobuza zaskoczyło N, o tyle jego okrzyk sprawił, że poczuł, jakby dostał po głowie kijem bejzbolowym. Ominął go i nagle po drugiej stronie alejki pojawił się drugi z nich, skandując:
- Zgniły nochal!
N ruszył biegiem. Okrzyki chłopców brzmiały w jego głowie, dopóki nie znalazl się w mieszkaniu. Oparł się znów plecami o drzwi i osunął na podłogę, czując mdłości. Siedział tak przez całą godzinę.
Wreszcie zdołał wstać. Zrzucił kurtkę, poszedł do łazienki i stanął przed lustrem.
Spojrzał na swój nos. Krew zdążyła już skrzepnąć, zamiast kawałka skóry z małym
pieprzykiem, który wyciął skalpelem, na jego czubku widniał teraz okrągły strup. N wpatrywał się w niego ponuro, a w jego głosie ponownie rozbrzmiały głosy tych okropnych chłopaków.
"Nochal. Zgniły nochal".
Nieprawda. Zwykły strup, wcale nie jest zgniły. Nie jest. Chyba, że...
N wyjął znów lupę i przyjrzał się strupowi w lustrze. Nagle spstrzegł, jak spod krawędzi skrzepniętej krwi wyłaniają się czarne brzegi... Czegoś większego, co było pod spodem.
Poczuł, jak ogarnia go gniew. Trzasnęło szkło, kiedy lupa uderzyła o kafelki i pękła. N poszedł do kuchni i wrócił do łazienki, niosąc kilka potrzebnych rzeczy.
- Teraz cię załatwię – powiedział do swojego odbicia w lustrze.
* * *
Dozorca wychodził z piwnicy, kiedy natknął się na dwóch policjantów stojących przed
drzwiami mieszkania na parterze. Jeden z nich zatrzymał go.
- Porucznik Worner. - machnął odznaką. - Proszę pana, czy tu mieszka taki jeden chłopak? 21 lat, student?
- Ano, mieszka – mruknął mężczyzna i chciał odejśc, lecz policjant położył mu dłoń na ramieniu.
- Proszę chwilę zaczekać. Czy widział pan go ostatnio?
- Nie, nie widziałem.
- Czy słyszał pan jakieś dziwne odgłosy dochodzące z mieszkania? Ktoś podejrzany się tu kręcił?
- Nie. Czego panowie szukają? - spojrzał na porucznika podejrzliwie.
- Ten chłopak wynajmował tu mieszkanie. Jego matka zadzwoniła do nas, że nie może się z nim skontaktować od kilku dni. Nie pojawiał się również na uczelni. Przyszlismy sprawdzić, czy nic mu się nie stało.
Dozorca pokręcił głową.
- Ja tam nic nie wiem. Ale on w ogóle był dziwny.
- Co pan ma na myśli?
Lecz tamten pokręcił tylko głową i poszedł.
Drugi policjant spojrzał na Wornera pytająco . Ten kiwnął głową.
Huknęło, kiedy drzwi wypadły z zawiasów. Funkcjonariusze weszli do mieszkania. Porucznik otworzył drzwi łazienki, w której wciaż paliło się światło.
- ku**a. Mariusz, dzwoń na komisariat. Mamy trupa.
* * *
Późnym wieczorem porucznik Worner leżał w łóżku z butelką piwa. Żona ułożyła się obok, opierając głowę na jego ramieniu.
- Wyciął sobie pół twarzy rzeźnickim nożem. - odezwał się nagle, wpatrując gdzieś w przestrzeń.
Poczuł, jak ciało żony zadrżało pod kołdrą.
- Skąd wiesz, że to on sam? - zapytala. - Może ktoś mu to zrobił? Mówiłeś, że mieszkał na parterze.
Pokręcił głową.
- Okna były pozamykane od wewnątrz, żadnych śladów włamania. W kieszeni kurtki miał jedyny komplet kluczy. No, oprócz właściciela, ale ten przebywa aktualnie w Gdańsku. Sprawdziłem to.
- To okropne.
Tym razem przytaknął.
- Mógł popełnić samobójstwo na tyle innych, mniej bolesnych, szybszych sposobów. Dlaczego wolał pociąć sobie twarz?
- Nie myśl już o tym. - odwróciła się plecami i zgasiła lampkę przy łóżku.
- Widzisz, jacy jesteśmy szczęśliwi? - odezwał się nagle Worner.
Podniosła się z powrotem.
- Co masz na myśli?
- Czy pomyślałabyś kiedyś, żeby targnąć się na własne życie? - odpowiedział pytaniem.
- Nigdy. Kocham cię. - pocałowała go i ułożyła się do snu.
Porucznik siedział jeszcze przez chwilę, rozmyślając.
- Właśnie. - odezwał się w ciemność – ten chłopak musiał przeżywać dramat...
Może być trochę zasuszony, bo starawy. Ale wciąż zdatny do spożycia, mam nadzieję.
edycja: zjadło myślniki.
Cały koszmar zaczął się pewnego styczniowego przedpołudnia.
N wstał o 10.00 i poszedł do kuchni, aby przed śniadaniem wycisnąć sok ze świeżych pomarańczy, który pijał każdego dnia na czczo. Sięgnął po standardową porcję witamin C, B i magnezu w tabletkach oraz tranu w kapsułkach, położył je na szklanym spodeczku. Podłączył wyciskarkę do prądu i wziął do ręki nóż, by przekroić jeden z owoców.
Lecz miska, gdzie zwykle leżały pomarańcze, była pusta.
Natychmiast ogarnęła N złość – jak zawsze, kiedy nieoczekiwany incydent psuł jego ściśle ustalony porządek dnia. W jego głowie pojawiła się myśl, że gdyby uwzględnił w harmonogramie zakupy, problem by zniknął, jednak odgonił ją natychmiast. Zarzucając, że coś źle zaplanował, przeczyła jego doskonałości, co naturalnie stanowiło o jej błędności.
Kolejna myśl była owocem leniwej strony jego osobowości – brzmiała "nie napijesz się dziś soku". Jednakże o 15.00 czekały N zajęcia na uczelni, a bez porannej porcji soku z pomarańczy dla poprawienia cery i nastroju nie wyobrażał sobie, by w ogóle wychodzić z domu, a co dopiero pojawiać się na Wydziale Filologii.
Po krótkiej wewnętrznej walce uznał jednak, że szybki wypad do sklepu stanowi zdecydowanie mniejsze zło, a przy odrobinie szczęścia nikt nie zauważy, że nie pił dzisiaj swojego soku. N ubrał się szybko, okręcił szyję szalikiem tak, że ten zasłaniał mu pół twarzy, naciągnął czapkę najmocniej, jak się dało i wyjrzał przez wizjer na korytarz.
Był pusty. N przemknął się chyłkiem przez klatkę schodową. Zgarbił się, wbijając wzrok w ziemię, aby uniknąć ewentualnego spotkania z którymś z sąsiadów i ruszył w stronę osiedlowego hipermarketu.
Kiedy znalazł się w sklepie, zdjął czapkę i przejrzał się w przeszklonych drzwiach. Przygładził włosy, których niesforne kosmyki sterczały pod dziwnymi kątami. Spojrzał z lewego i prawego profilu. Znów poprawił. Wziął koszyk i poszedł w stronę działu z owocami.
Napełnił pomarańczami dwie siatki i już miał je zważyć, lecz jego ręka zamarła w powietrzu.
Po przeciwnej stronie koszy z wystawionymi owocami stała zgarbiona staruszka we fioletowym berecie i intensywnie się w niego wpatrywała. N nie lubił ludzi gapiących się na niego, najbardziej działali mu na nerwy w autobusach. Jakby mieli się na co gapić! Przecież wyglądał idealnie.
Tak było zazwyczaj. Dziś jednak miał świadomość tego, że nie wypił porannej porcji swego soku, co mogło przecież odbić się na jego wyglądzie. We wzroku staruszki było coś dziwnego. Nie patrzyła prosto w oczy N. Utkwiła spojrzenie trochę niżej, na jego nosie.
N poczuł dreszcz strachu i odruchowo zrobił zeza. Ponieważ nic nie zobaczył, a babcia w berecie wciąż się na niego gapiła, chwycił siatki z pomarańczami i pobiegł do kasy. Czując pot spływający po plecach, poprzysiągł sobie, że dziś po powrocie z uczelni zrobi duże zakupy, by nigdy więcej nie dopuścić do tak przykrych okoliczności.
Położył owoce na taśmie i skupił się na odwracaniu twarzy od ludzi stojących w kolejce, aby nie mogli mu się lepiej przyjrzeć. Z kasjerką było już gorzej: musiał stanąć z nią twarzą w twarz.
- Życzy pan sobie reklamówkę? - uniosła głowę, by na niego spojrzeć: przez chwilę ich spojrzenia spotkały się, po czym wzrok kobiety powoli ześliznął się... na czubek jego nosa.
- Nie, dziękuję – wymamrotał czując, że zaraz zemdleje.
Podał kasjerce dzisięciozłotowy banknot i wybiegł ze sklepu, ślizgając się na zamarzniętym chodniku. Uszy wypełnionych po brzegi siatek rozciągały się niczym sprężyny, jednak dzielnie wytrzymywały ciężar świeżych owoców. Dopiero, kiedy miał wejść do klatki schodowej, wydarzyła się tragedia.
Rozległ się trzask i reklamówki pękły jednocześnie, jak na komendę. Pomarańcze potoczyły się radośnie we wszystkich kierunkach, lądując w kałuży lub na osiedlowej drodze, ginąc pod kołami parkującego samochodu. N, skamieniały ze zgrozy, patrzył na tę rzeź niewiniątek, ściskąjąc w dłoniach resztki reklamówek. Kiedy zobaczył, że kierowca-morderca pomarańczy wysiada z pojazdu, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, uciekł do mieszkania.
Zamknął drzwi i oparł się o nie, jak gdyby spodziewając się nadciągającego szturmu. Nasłuchiwał. Kiedy nic się nie wydarzyło, poszedł do kuchni i przygotował sobie podwójną dawkę witaminy C w tabletkach. Popił wszystko wodą i zajął się przygotowaniem śniadania.
Kiedy zjadł, było już pół do dwunastej. Pozmywał i poszedł czym prędzej do łazienki. Umył zęby i spędził piętnaście minut, dopieszczając je nicią dentystyczną. W pewnej chwili przerwał jednak, wyrzucił nici i przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu w lustrze.
Jego nos wyglądał normalnie. N zlustrował go podejrzliwie z obu stron, niczego nie znajdując. Już miał wrócić do przerwanej toalety, kiedy przypomniał sobie dziwny wzrok babci z supermarketu, a potem spojrzenie kasjerki. Z szafki za lustrem wyjął lupę. Po kolejnych piętnastu minutach znalazł to, czego szukał: na czubku nosa widniał maleńki pieprzyk, którego nie dostrzegł na pierwszy rzut oka.
Nie zastanawiał się zbytnio nad superwzrokiem staruszki, która dostrzegła jego defekt z odległości pięciu metrów. Poczuł wściekłość i postanowił działać od razu. Otworzył szafkę nad pralką.
Cztery półki zastawione były pudełkami, tubkami i słoikami. N przyjrzał im się z miną myśliwego wybierającego typ amunicji na konkretną zwierzynę. Kiedy się zastanawiał, starał się nie marszczyć czoła, aby przypadkiem nie powstały zmarszczki.
Półtorej godziny później N opuścił łazienkę, zadowolony z efektu. Spakował książki i pojechał na uczelnię.
* * *
Drzwi wejściowe Wydziału Filologii przekraczał z niepokojem. W autobusie znów napotkał kilku "gapiących-się-bez-powodu" ludzi i miał wrażenie, że oni wszyscy dyskretnie zerkają na jego nos.
W bufecie odnalazł koleżanki z grupy. Zajęły kilka stolików, powtarzając wspólnie materiał do kolokwium.
- Jak tam, N, wybrałeś się na czas?
- Coś szybko się dziś wyszykowałeś!
Zignorował je i minął, przysiadając się do Kasi, która samotnie zajmowała stolik w rogu sali. Tylko z nią mógł normalnie pogadać. Reszta była zawsze nieprzyjemna i złośliwa. Ale N je rozumiał, przecież wszystkie zazdrościły mu doskonałości.
Wszystkie, oprócz Kasi.
- O, cześć! - uniosła wzrok znad książki i uśmiechnęła się do niego. Kiedy usiadł naprzeciw niej spojrzała na jego nos, po czym natychmiast pochyliła się z powrotem. - Umiesz?
- Ch-chyba tak... - wyjąkał, czując, jak krew odpływa mu z twarzy. - Przepraszam cię na chwilę – wstał, zarzucił torbę na ramię i poszedł do łazienki.
Stanął przed lustrem i oparł się o umywalkę.
- Co z tobą jest nie tak? - mruknął. Dzięki porannym zabiegom udało mu się ukryć pieprzyk, dlaczego więc wciąż wszyscy się na niego gapili? Może efekt, który w lustrze uznał za zadowalający, z ich perspektywy wyglądał inaczej? Może...
- Ja ci pokażę, ty niedobry – powiedział do własnego nosa i wyjął z torby kosmetyczkę.
* * *
Prawie spóźnił się na kolokwium, wszyscy byli już w sali. Wszedł do środka, przeprosił, na szczęście prowadzący zajęcia profesor nie zdążył jeszcze rozdać testów. N minął rząd stolików, nie patrząc na nikogo i starając się nie zważać na intensywe szepty dziewcząt. Usiadł obok Kasi.
- Boże, N, co ci się stało? - zakryła usta ręką.
- Nic. - otworzył torbę w poszukiwaniu długopisu. Na nieszczęście poruszenie było coraz większe, co niektórzy odwracali się już w jego kierunku, szepty stawały się coraz głośniejsze. Wreszcie profesor zainteresował się ich źródłem i spojrzał na N. Jego brwi uniosły się wysoko, aż nad oprawki okularów.
- Proszę pana, czy wszystko w porządku?
- Oczywiście. - N polożył torbę na ziemi i wyprostował się. - Jeszcze raz przepraszam za moje spóźnienie.
- Ma pan krew na nosie.
N poczuł, że znowu zaczyna się pocić, jak zawsze, kiedy ktoś zwracał nadmierną uwagę na zmianę w jego wyglądzie. Zazwyczaj był po prostu doskonały. Jeśli jednak zaszły nagłe, niesprzyjające okoliczności i pojawił się defekt, ukrywał to, jak tylko mógł. Zastanawiał się, czy może by nie udać zdziwionego, lecz doszedł do wniosku, że to by tylko pogorszyło sprawę.
- To nic takiego, proszę pana. Proszę kontynuować zajęcia.
Profesor pokręcił głową i zaczął rozdawać testy, podniecone szepty i chichoty zamilkły. N pochylił się nad kartką, jednak był tak roztrzęsiony, że nic nie napisał.
* * *
Powrót z uczelni był tego dnia dla N koszmarem. W autobusie gapili się na niego wszyscy, bez wyjątku. Wydawało mu się, że nawet kierowca zerka we wsteczne lusterko częściej, niż powinien. Co drugie kąciki ust drgały, jakby każdy, kto spojrzał na N, chciał się roześmiać. Nie mogąc tego wytrzymać, wysiadł na pierwszym przystanku i ruszył do domu piechotą.
Zapadł już zmrok. N wybrał drogę przez park, mając nadzieję, że późnym popołudniem nie spotka tu wielu ludzi i z początku tak właśnie było. Po pewnym czasie usłyszał skrzypienie śniegu i wołanie dwóch chłopców, bawiących się gdzieś nieopodal.
Kiedy odgłosy zaczęły rozbrzmiewać coraz bliżej, poczuł na sobie czyjś wzrok. Poczuł się nieswojo i przyspieszył kroku. Kiedy już miał zamiar skręcić w alejkę wyprowadzającą z parku, zza pobliskiego drzewa wyskoczył kilkunastoletni chłopiec w czapce z wielkim pomponem, wycelował w N rękawiczkę z jednym palcem i wrzasnął:
- Nooochaaal!
O ile pojawienie się łobuza zaskoczyło N, o tyle jego okrzyk sprawił, że poczuł, jakby dostał po głowie kijem bejzbolowym. Ominął go i nagle po drugiej stronie alejki pojawił się drugi z nich, skandując:
- Zgniły nochal!
N ruszył biegiem. Okrzyki chłopców brzmiały w jego głowie, dopóki nie znalazl się w mieszkaniu. Oparł się znów plecami o drzwi i osunął na podłogę, czując mdłości. Siedział tak przez całą godzinę.
Wreszcie zdołał wstać. Zrzucił kurtkę, poszedł do łazienki i stanął przed lustrem.
Spojrzał na swój nos. Krew zdążyła już skrzepnąć, zamiast kawałka skóry z małym
pieprzykiem, który wyciął skalpelem, na jego czubku widniał teraz okrągły strup. N wpatrywał się w niego ponuro, a w jego głosie ponownie rozbrzmiały głosy tych okropnych chłopaków.
"Nochal. Zgniły nochal".
Nieprawda. Zwykły strup, wcale nie jest zgniły. Nie jest. Chyba, że...
N wyjął znów lupę i przyjrzał się strupowi w lustrze. Nagle spstrzegł, jak spod krawędzi skrzepniętej krwi wyłaniają się czarne brzegi... Czegoś większego, co było pod spodem.
Poczuł, jak ogarnia go gniew. Trzasnęło szkło, kiedy lupa uderzyła o kafelki i pękła. N poszedł do kuchni i wrócił do łazienki, niosąc kilka potrzebnych rzeczy.
- Teraz cię załatwię – powiedział do swojego odbicia w lustrze.
* * *
Dozorca wychodził z piwnicy, kiedy natknął się na dwóch policjantów stojących przed
drzwiami mieszkania na parterze. Jeden z nich zatrzymał go.
- Porucznik Worner. - machnął odznaką. - Proszę pana, czy tu mieszka taki jeden chłopak? 21 lat, student?
- Ano, mieszka – mruknął mężczyzna i chciał odejśc, lecz policjant położył mu dłoń na ramieniu.
- Proszę chwilę zaczekać. Czy widział pan go ostatnio?
- Nie, nie widziałem.
- Czy słyszał pan jakieś dziwne odgłosy dochodzące z mieszkania? Ktoś podejrzany się tu kręcił?
- Nie. Czego panowie szukają? - spojrzał na porucznika podejrzliwie.
- Ten chłopak wynajmował tu mieszkanie. Jego matka zadzwoniła do nas, że nie może się z nim skontaktować od kilku dni. Nie pojawiał się również na uczelni. Przyszlismy sprawdzić, czy nic mu się nie stało.
Dozorca pokręcił głową.
- Ja tam nic nie wiem. Ale on w ogóle był dziwny.
- Co pan ma na myśli?
Lecz tamten pokręcił tylko głową i poszedł.
Drugi policjant spojrzał na Wornera pytająco . Ten kiwnął głową.
Huknęło, kiedy drzwi wypadły z zawiasów. Funkcjonariusze weszli do mieszkania. Porucznik otworzył drzwi łazienki, w której wciaż paliło się światło.
- ku**a. Mariusz, dzwoń na komisariat. Mamy trupa.
* * *
Późnym wieczorem porucznik Worner leżał w łóżku z butelką piwa. Żona ułożyła się obok, opierając głowę na jego ramieniu.
- Wyciął sobie pół twarzy rzeźnickim nożem. - odezwał się nagle, wpatrując gdzieś w przestrzeń.
Poczuł, jak ciało żony zadrżało pod kołdrą.
- Skąd wiesz, że to on sam? - zapytala. - Może ktoś mu to zrobił? Mówiłeś, że mieszkał na parterze.
Pokręcił głową.
- Okna były pozamykane od wewnątrz, żadnych śladów włamania. W kieszeni kurtki miał jedyny komplet kluczy. No, oprócz właściciela, ale ten przebywa aktualnie w Gdańsku. Sprawdziłem to.
- To okropne.
Tym razem przytaknął.
- Mógł popełnić samobójstwo na tyle innych, mniej bolesnych, szybszych sposobów. Dlaczego wolał pociąć sobie twarz?
- Nie myśl już o tym. - odwróciła się plecami i zgasiła lampkę przy łóżku.
- Widzisz, jacy jesteśmy szczęśliwi? - odezwał się nagle Worner.
Podniosła się z powrotem.
- Co masz na myśli?
- Czy pomyślałabyś kiedyś, żeby targnąć się na własne życie? - odpowiedział pytaniem.
- Nigdy. Kocham cię. - pocałowała go i ułożyła się do snu.
Porucznik siedział jeszcze przez chwilę, rozmyślając.
- Właśnie. - odezwał się w ciemność – ten chłopak musiał przeżywać dramat...
"...handlarz starym książkami odkrywa, że jego zarośnięte chwastami, najzwyklejsze w świecie podwórko jest znacznie dłuższe, niż się wydaje - w istocie sięga ono aż do samych bram piekieł."
- hundzia
- Złomek forumowy
- Posty: 4054
- Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
- Płeć: Kobieta
Re: Pieprzyk
No, Metaliczny, jedziemy, jak obiecałam :)
Widzę, że w porównaniu do starszych tekstów, styl ci się wyrabia, wyleczyłeś część zaimkozy i nadszczegółowości. To dla ciebie na plus.
Na minus wciąż lecą technikalia, takie jak zapis dialogów. Odgłos paszczowy i paszczopochodny M.! Małą literą, zawsze! A wtrącenie narratora, niepaszczowe, dużą.
Nie potrafię też pojąć twojego zamysłu nazwania bohatera jednoliterowo, skoro cała reszta posiada pełnowymiarowe imiona. Niektórzy nawet nazwiska!
Nie można uznać tego nawet jako skrót, charakterystyczny dla Amerykanów, gdyż po N nie występuje kropka.
No i niestety, literówki, brakujące i nadprogramowe ogonki. Po wklejeniu do worda, edytor sam podkreśla, a więc dochodzi też grzech niedbalstwa.
Widzisz, jak drobiazgowość potrafi się odgryźć ałtorowi?
Nie musisz ciąć informacji, po prostu je dozuj; zamiast jednej kobyły, zrób dwie, lub trzy mniejsze koniczynki, że tak polecę skojarzeniami.
Na moje oko, to niefortunny dobór słowa.
Za SJP
Metaliczny, naogladałeś się hamerykańskich seriali, w Polsce jak coś to są komisarze nie porucznicy. I nie wydaje mi się, by do tak trywialnej sprawy miał być przydzielony od razu oficer.
W dodatku tak się po prostu włamują do mieszkania? Nie mogli poprosić o klucze? Dozorca powinien mieć, właściciele mieszkania, albo matka?
Tak to chyba tylko na filmach bywa. Tandetnych zresztą.
Worner rozwalony w łózku, w satynowej pościeli, czule obejmuje ramieniem butelkę z piwem. Ta poci się z wrażenia, mocząc poduszkę, gdy żona Wornera opiera głowę na ramieniu (sic!) butelki. Obydwoje i on i ona dobierają się do piwa, tocząc wcześniej walkę na poduszki o pierwszego gula.
Szczęśliwi ludzie nie popełniają samobójstw, prawda, ale nie jest to tez wyznacznikiem ostatecznym.
Poza tym odpowiedź, że żona kocha męża, nie znaczy, że nie może mieć myśli samobójczych na tle finansowym, zawodowym, prywatnym. Ludzie nie zabijają się akurat tylko z miłości, no chyba, że jest to miłość egoistyczna, i wypadek przy pracy jak pokazał N.:P
No i uwaga, gdzie zakończenie?
Pointą ma być fakt, że chłopak przeżywał dramat?
Czy, że jego obsesja była tak wielka, że nie zauważył bólu ciachając sobie pół twarzy?
Oj, spodziewałam się fanfar, zaskoczenia, morału, jakiegoś przesłania, czegokolwiek a tu wielkie, głupawe nic.
A już miałam pochwalić konstrukcje tekstu, że wreszcie jest wyraźnie zarysowany początek, ładnie się ta historia rozwija i w momencie, gdy na scenie pojawili się policjanci intryga wreszcie się zawiąże, a tu nagłe finito. I się cały pomysł rozmydlił.
A szkoda, bo to ciekawe podejście do tematu było.
edyta: A link jak się nie chce naprawic, tak został. Za durna na to jestem by go naprawić.
wpis moderatora:
neularger: Poprawiłem link. :)
Widzę, że w porównaniu do starszych tekstów, styl ci się wyrabia, wyleczyłeś część zaimkozy i nadszczegółowości. To dla ciebie na plus.
Na minus wciąż lecą technikalia, takie jak zapis dialogów. Odgłos paszczowy i paszczopochodny M.! Małą literą, zawsze! A wtrącenie narratora, niepaszczowe, dużą.
Nie potrafię też pojąć twojego zamysłu nazwania bohatera jednoliterowo, skoro cała reszta posiada pełnowymiarowe imiona. Niektórzy nawet nazwiska!
Nie można uznać tego nawet jako skrót, charakterystyczny dla Amerykanów, gdyż po N nie występuje kropka.
No i niestety, literówki, brakujące i nadprogramowe ogonki. Po wklejeniu do worda, edytor sam podkreśla, a więc dochodzi też grzech niedbalstwa.
Wciąż jednak cierpisz na przegadanie. Zdania są za długie, zbyt szczegółowe. Bombardują ilością informacji, które na dobrą sprawę są zbędne. Rozumiem, że mają na celu pokazanie planowość działań N, pewną rutynę, ale w tym przypadku są zwyczajnie nudne. Czasem wystarczy rozbić zdanie złożone by zmienić rytmikę tekstu, podmiot i perspektywa się zmienia. To kręcenie kamerą o którym ci już kiedyś pisałam.N wstał o 10.00 i poszedł do kuchni, aby przed śniadaniem wycisnąć sok ze świeżych pomarańczy, który pijał każdego dnia na czczo. Sięgnął po standardową porcję witamin C, B i magnezu w tabletkach oraz tranu w kapsułkach, położył je na szklanym spodeczku. Podłączył wyciskarkę do prądu i wziął do ręki nóż, by przekroić jeden z owoców.
Myśl. Jego własna, we własnej głowie, była błędna, wręcz nie na miejscu?W jego głowie pojawiła się myśl, że gdyby uwzględnił w harmonogramie zakupy, problem by zniknął, jednak odgonił ją natychmiast. Zarzucając, że coś źle zaplanował, przeczyła jego doskonałości, co naturalnie stanowiło o jej błędności.
Bez darcia jej w strzępy...naciągnął czapkę najmocniej, jak się dało
Wszak ludzie w hipermarkecie mogą oglądać go do woli, a już mieszkańcy bloku nie. A do tej czapki będzie z pewnością ładować pomarańcze, bo siatki nie zabrał.Kiedy znalazł się w sklepie, zdjął czapkę i przejrzał się w przeszklonych drzwiach.
Widzisz, jak drobiazgowość potrafi się odgryźć ałtorowi?
No dobra, zabrał :P Ale ciąg skojarzeń miałam :PNapełnił pomarańczami dwie siatki i już miał je zważyć, lecz jego ręka zamarła w powietrzu.
Aż musiałam sprawdzić i wychodzi, że z tym „we” masz rację, ale obiło mi się o gałki oczne :/ Może to nadmiar tych określeń obok siebie? Całe zdanie trzeba było przełykać i trawić.Po przeciwnej stronie koszy z wystawionymi owocami stała zgarbiona staruszka we fioletowym berecie i intensywnie się w niego wpatrywała
Nie musisz ciąć informacji, po prostu je dozuj; zamiast jednej kobyły, zrób dwie, lub trzy mniejsze koniczynki, że tak polecę skojarzeniami.
... przyrody?poprzysiągł sobie, że dziś po powrocie z uczelni zrobi duże zakupy, by nigdy więcej nie dopuścić do tak przykrych okoliczności.
Na moje oko, to niefortunny dobór słowa.
Za SJP
Ty chodzi tylko o gapienie staruszki, o fakt, że N mając niezdrową cerę, musiał objawić ten fakt całemu światu. A więc chodzi o tylko jedno zdarzenie.okoliczność «wszystko to, co towarzyszy jakiejś sytuacji lub zdarzeniu»
Powtórzenie. Nie chodzi mi tu o związek frazeologiczny, a o tę wcześniejszą twarz.Położył owoce na taśmie i skupił się na odwracaniu twarzy od ludzi stojących w kolejce, aby nie mogli mu się lepiej przyjrzeć. Z kasjerką było już gorzej: musiał stanąć z nią twarzą w twarz.
Te dialogi, to tylko przykład, byś zobaczył gdzie ten błąd zapisu. Unoszenie głowy to nie kwestia wypowiadana, a wtrącenie narratora, przeto powinna zaczynać się dużą literą.- Życzy pan sobie reklamówkę? - uniosła głowę, by na niego spojrzeć: przez chwilę ich spojrzenia spotkały się, po czym wzrok kobiety powoli ześliznął się... na czubek jego nosa.
Tu masz ewidentna kropkę. Jak piszemy po kropce uczą już w zerówce :P- Porucznik Worner. - machnął odznaką. - Proszę pana, czy tu mieszka taki jeden chłopak?
tu ci się kropka wstawiła sama, bezpodstawnie.- Wyciął sobie pół twarzy rzeźnickim nożem. - odezwał się nagle,
a tu brakuje ci przecinka. Ciekawostką jest fakt, że czasem stosujesz poprawny zapis, a czasem nie. Znaczy co, czuj działa ci selektywnie? Ale dość o dialogach.- Nie, dziękuję – wymamrotał czując, że zaraz zemdleje.
Jako, że ich życie było dotąd słitaśnie niefrasobliwe i w tęczowych barwach, wolałyby dokonać żywota w sokowirówce. Metaliczny, aleś spersonifikował pięknie pomarańcze! XDPomarańcze potoczyły się radośnie we wszystkich kierunkach, lądując w kałuży lub na osiedlowej drodze, ginąc pod kołami parkującego samochodu.
Niniejszym oznajmiam ci, że brzydko się wyrażam na twój temat. Ze śmiechu walnęłam się w kontuzjowany palec. Rzeź niewiniątek! ROTFLN, skamieniały ze zgrozy, patrzył na tę rzeź niewiniątek, ściskąjąc w dłoniach resztki reklamówek.
Szkoda, że rozjechany kot albo potrącony pijaczek nie wywołują u kierowców podobnej reakcji ;/Kiedy zobaczył, że kierowca-morderca pomarańczy wysiada z pojazdu, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, uciekł do mieszkania.
A potem, po wielu latach zdziwi się mając kamienie nerkowe albo zeżartą śluzówkę żołądka :P Pomylił witaminy z valium :Pprzygotował sobie podwójną dawkę witaminy C w tabletkach. Popił wszystko wodą
Te ramy czasowe to jakiś celowy zabieg? Bo większego sensu nie potrafię się doszukać, N jest po prostu ślamazarny.N wstał o 10.00 i poszedł do kuchni (…) Kiedy zjadł, było już pół do dwunastej. (...) Umył zęby i spędził piętnaście minut, dopieszczając je nicią dentystyczną. (…) Po kolejnych piętnastu minutach znalazł to, czego szukał(...)Półtorej godziny później N opuścił łazienkę (…) o 15.00 czekały N zajęcia na uczelni
Osiołka z durnym wyrazem pyska oddam temu, kto wyjaśni mi, o co tak naprawdę pyta koleżanka?- Jak tam, N, wybrałeś się na czas?
Co on nosi w tej kosmetyczce?! Narzędzia tortur? Potem wyjaśnia, że to był skalpel, ale M., słuchaj, to takie mało wiarygodne, by Narcyz nosił w kosmetyczce narzędzia chirurgiczne, niejako służące do ciachania, robienia blizn i szram, a nie do upiększania :/- Ja ci pokażę, ty niedobry – powiedział do własnego nosa i wyjął z torby kosmetyczkę. (…)- Ma pan krew na nosie.
A teraz nagroda druga: Skisłe ogórki dla osobnika, który zgadnie kto wypowiedział pogrubioną kwestię.Wreszcie profesor zainteresował się ich źródłem i spojrzał na N. Jego brwi uniosły się wysoko, aż nad oprawki okularów.
Proszę pana, czy wszystko w porządku?
- Oczywiście. - N polożył torbę na ziemi i wyprostował się.
Łaskawie zezwolił student, a profesor w te pędy polecił spełnić jego polecenie.- To nic takiego, proszę pana. Proszę kontynuować zajęcia.
A co trzecie znikały w ogóle :P Metaliczny: każdy ma dwa kąciki ust, nie chce być inaczej. Co druga może być osoba posiadająca te kąciki :PCo drugie kąciki ust drgały, jakby każdy, kto spojrzał na N, chciał się roześmiać
bejsbolowym!jego okrzyk sprawił, że poczuł, jakby dostał po głowie kijem bejzbolowym
A wystarczyło rozbić lustro, by załatwić swoje odbicie :P- Teraz cię załatwię – powiedział do swojego odbicia w lustrze.
Nie wydaje mi się, by policjant walił takimi ogólnikami, bo jest po prostu delikatny. Ja myślę, bazując na jego późniejszym zachowaniu, że on raczej woli od kopa załatwiać rzeczy. Znaczy: jak pyta, czy tu mieszka taki a taki, którego dane osobowe i adresowe zna (musi znać, bo matka zgłosiła zaginięcie) to pyta, a nie okręca w waciki.- Porucznik Worner. - machnął odznaką. - Proszę pana, czy tu mieszka taki jeden chłopak? 21 lat, student?
A mnie się zdaje, ze to dozorca jest dziwny. Zupełnie nie interesuje się, co wyrabia się w jego bloku? Zlewa kręcących się po klatce policjantów, w dodatku w randze porucznika (SIC!), a nie byle stójkowych.Dozorca pokręcił głową.
- Ja tam nic nie wiem. Ale on w ogóle był dziwny.
- Co pan ma na myśli?
Lecz tamten pokręcił tylko głową i poszedł.
Metaliczny, naogladałeś się hamerykańskich seriali, w Polsce jak coś to są komisarze nie porucznicy. I nie wydaje mi się, by do tak trywialnej sprawy miał być przydzielony od razu oficer.
Od tego kiwnięcia huknęło?!Drugi policjant spojrzał na Wornera pytająco . Ten kiwnął głową.
Huknęło, kiedy drzwi wypadły z zawiasów.
W dodatku tak się po prostu włamują do mieszkania? Nie mogli poprosić o klucze? Dozorca powinien mieć, właściciele mieszkania, albo matka?
Tak to chyba tylko na filmach bywa. Tandetnych zresztą.
I oto powstał mi w głowie piękny obrazek, urzekający romantyzmem trójkącika.
Późnym wieczorem porucznik Worner leżał w łóżku z butelką piwa. Żona ułożyła się obok, opierając głowę na jego ramieniu.
Worner rozwalony w łózku, w satynowej pościeli, czule obejmuje ramieniem butelkę z piwem. Ta poci się z wrażenia, mocząc poduszkę, gdy żona Wornera opiera głowę na ramieniu (sic!) butelki. Obydwoje i on i ona dobierają się do piwa, tocząc wcześniej walkę na poduszki o pierwszego gula.
Bo jak ktoś mieszka wyżej, to nie dość, że go woda z pobliskiej rzeki nie zaleje, to jeszcze nikt go nie napadnie w łazience.- Skąd wiesz, że to on sam? - zapytala. - Może ktoś mu to zrobił? Mówiłeś, że mieszkał na parterze.
A jak się będzie wyprowadzał prawni właściciele mieszkania będą używali łomu, żeby dostać się do środka i odmalować ściany.W kieszeni kurtki miał jedyny komplet kluczy.
No, bo ten właściciel był raczej duży, więc się do kieszeni nie zmieścił i dlatego był tam tylko wirtualnie. No tak, tak właśnie należy interpretować te zdania. Podmioty ci się rozjeżdżają M.! I to nie raz.W kieszeni kurtki miał jedyny komplet kluczy. No, oprócz właściciela, ale ten przebywa aktualnie w Gdańsku. Sprawdziłem to.
Że okna, że klucze, czy, że właściciel?- Okna były pozamykane od wewnątrz, żadnych śladów włamania. W kieszeni kurtki miał jedyny komplet kluczy. No, oprócz właściciela, ale ten przebywa aktualnie w Gdańsku. Sprawdziłem to.
- To okropne.
Ej, może są tylko realistami?- Widzisz, jacy jesteśmy szczęśliwi? - odezwał się nagle Worner.
Podniosła się z powrotem.
- Co masz na myśli?
- Czy pomyślałabyś kiedyś, żeby targnąć się na własne życie? - odpowiedział pytaniem.
- Nigdy. Kocham cię. - pocałowała go i ułożyła się do snu.
Porucznik siedział jeszcze przez chwilę, rozmyślając.
- Właśnie. - odezwał się w ciemność – ten chłopak musiał przeżywać dramat...
Szczęśliwi ludzie nie popełniają samobójstw, prawda, ale nie jest to tez wyznacznikiem ostatecznym.
Poza tym odpowiedź, że żona kocha męża, nie znaczy, że nie może mieć myśli samobójczych na tle finansowym, zawodowym, prywatnym. Ludzie nie zabijają się akurat tylko z miłości, no chyba, że jest to miłość egoistyczna, i wypadek przy pracy jak pokazał N.:P
No i uwaga, gdzie zakończenie?
Pointą ma być fakt, że chłopak przeżywał dramat?
Czy, że jego obsesja była tak wielka, że nie zauważył bólu ciachając sobie pół twarzy?
Oj, spodziewałam się fanfar, zaskoczenia, morału, jakiegoś przesłania, czegokolwiek a tu wielkie, głupawe nic.
A już miałam pochwalić konstrukcje tekstu, że wreszcie jest wyraźnie zarysowany początek, ładnie się ta historia rozwija i w momencie, gdy na scenie pojawili się policjanci intryga wreszcie się zawiąże, a tu nagłe finito. I się cały pomysł rozmydlił.
A szkoda, bo to ciekawe podejście do tematu było.
edyta: A link jak się nie chce naprawic, tak został. Za durna na to jestem by go naprawić.
wpis moderatora:
neularger: Poprawiłem link. :)
Ostatnio zmieniony pn, 15 paź 2012 19:14 przez neularger, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: edycja linku
Powód: edycja linku
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę
- Metallic
- Kadet Pirx
- Posty: 1276
- Rejestracja: sob, 22 mar 2008 21:17
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
Dzięki, hundzia, za poświęcony czas i uwagi. Do kilku odniosę się od razu, resztę będę wnikliwie analizował :)
Nie no, poważnie, jak dla mnie to brzmi naturalnie: do profesora odnoszą się dwa poprzednie zdania, poza tym kwestia brzmi "proszę pana", chyba studenci nie zwracają się tak do siebie?? No, oczywiście ktoś mógłby w ten sposób odezwać się do profesora, lecz wcześniej narrator wspomina, że to N był źródłem niezdrowego zainteresowania. Tak ja to widzę i mnie to nie zgrzyta, ale jako autor tekstu jestem pozbawiony obiektywnego spojrzenia, więc...
Co do tych seriali, to nie, ale wtedy jeszcze inspirowałem się bardzo Kingiem i tą całą hamerykańskością jego powieści. Teraz już mi przeszło :)
Wiem, wiem :D
W sumie odniosłem się do większości uwag. Jeszcze raz dzięki.
edycja: Pinheada wielką literą poprawiłem.
Już na mnie nakrzyczałaś raz o to, nadrabiam braki :phundzia pisze:Na minus wciąż lecą technikalia, takie jak zapis dialogów. Odgłos paszczowy i paszczopochodny M.! Małą literą, zawsze! A wtrącenie narratora, niepaszczowe, dużą.
I co tu nie pasuje? Toż to nie Pinhead.hundzia pisze:naciągnął czapkę najmocniej, jak się dało
Bez darcia jej w strzępy...
Nie wiem, jak u Ciebie, ale w supermarketach, gdzie czasem robię zakupy, przy stoiskach z owocami/warzywami są jednorazowe siatki, do których można je zapakować celem zważenia :p Chyba, że mając na myśli taką jednorazówkę, powinienem zamiast słowa "siatka" użyć "reklamówka"?hundzia pisze:A do tej czapki będzie z pewnością ładować pomarańcze, bo siatki nie zabrał.
Nosz trzeci raz za to samo się nie będę kajał :phundzia pisze:Jak piszemy po kropce uczą już w zerówce :P
Ale wspominasz tutaj to jako błąd, czy po prostu tak Cię to rozbawiło? Jeśli to drugie, to znaczy, że osiągnąłem swój cel, to miał być zabieg humorystyczny :)hundzia pisze:Jako, że ich życie było dotąd słitaśnie niefrasobliwe i w tęczowych barwach, wolałyby dokonać żywota w sokowirówce. Metaliczny, aleś spersonifikował pięknie pomarańcze! XD
Nie rozumiem :(hundzia pisze:Niniejszym oznajmiam ci, że brzydko się wyrażam na twój temat.
Ale nie wiesz, co on chciał powiedzieć. Może miało to być "spierdalaj z temi pomarańczami!" ?hundzia pisze:Szkoda, że rozjechany kot albo potrącony pijaczek nie wywołują u kierowców podobnej reakcji ;/
Złośliwiec! Ale odnośnie całego komentarza:hundzia pisze:ale M., słuchaj,
Ja tam nie jestem ekspertem od kosmetyczek, ale chyba można w niej znaleźć również tnące przedmioty, jak choćby nożyczki do paznokci? Może z tym skalpelem to faktycznie przesada.hundzia pisze:Co on nosi w tej kosmetyczce?! Narzędzia tortur? Potem wyjaśnia, że to był skalpel, ale M., słuchaj, to takie mało wiarygodne, by Narcyz nosił w kosmetyczce narzędzia chirurgiczne, niejako służące do ciachania, robienia blizn i szram, a nie do upiększania :/
Profesor. A teraz dawaj ogórki.hundzia pisze:A teraz nagroda druga: Skisłe ogórki dla osobnika, który zgadnie kto wypowiedział pogrubioną kwestię.
Nie no, poważnie, jak dla mnie to brzmi naturalnie: do profesora odnoszą się dwa poprzednie zdania, poza tym kwestia brzmi "proszę pana", chyba studenci nie zwracają się tak do siebie?? No, oczywiście ktoś mógłby w ten sposób odezwać się do profesora, lecz wcześniej narrator wspomina, że to N był źródłem niezdrowego zainteresowania. Tak ja to widzę i mnie to nie zgrzyta, ale jako autor tekstu jestem pozbawiony obiektywnego spojrzenia, więc...
Student odrzekł tak, by uciąć dyskusję. A profesor co miał zrobić? Wpaść w panikę, zadzwonić po ambulans? Do mamy? To nie podstawówka. Skoro student ma krew na nosie i twierdzi że "to nic", profesor wzrusza ramionami, przeprowadza kolokwium i idzie do domu, gdzie czeka na niego żona z kolacją.hundzia pisze:Łaskawie zezwolił student, a profesor w te pędy polecił spełnić jego polecenie.
Tu źle się wyraziłem, miałem właśnie na myśli co drugą osobę.hundzia pisze:A co trzecie znikały w ogóle :P Metaliczny: każdy ma dwa kąciki ust, nie chce być inaczej. Co druga może być osoba posiadająca te kąciki :P
A mnie się wydaje, że z góry błędnie zakładasz, że każdy dozorca to wzorowy dozorca. Może ten miał tak naprawdę wylane na to, co się dzieje w jego bloku? Może tego dnia był na kacu? Napiszesz, że może w takim razie powinien to bardziej wyjaśniać tekst. Ale ja uważam, że nie, jestem w stanie bez problemu wyobrazić sobie dozorcę, którego niewiele obchodzi. Tak samo wcześniej z tym profesorem. Czy on musi być nadgorliwy? Codziennie spotykam się z profesorami, którzy nie zwrócili by nawet uwagi, gdyby ktoś wszedł do sali z rozbitą głową (nie mówiąc o krwi na nosie).hundzia pisze:A mnie się zdaje, ze to dozorca jest dziwny. Zupełnie nie interesuje się, co wyrabia się w jego bloku? Zlewa kręcących się po klatce policjantów, w dodatku w randze porucznika (SIC!), a nie byle stójkowych.
Metaliczny, naogladałeś się hamerykańskich seriali, w Polsce jak coś to są komisarze nie porucznicy. I nie wydaje mi się, by do tak trywialnej sprawy miał być przydzielony od razu oficer.
Co do tych seriali, to nie, ale wtedy jeszcze inspirowałem się bardzo Kingiem i tą całą hamerykańskością jego powieści. Teraz już mi przeszło :)
Dozorca miał wyrąbane. Oni też :)hundzia pisze:Od tego kiwnięcia huknęło?!
W dodatku tak się po prostu włamują do mieszkania? Nie mogli poprosić o klucze? Dozorca powinien mieć, właściciele mieszkania, albo matka?
O tym napiszę kolejne opowiadanie. A Ty zrobisz pierwszą łapankę! I będzie tam dużo spersonifikowanych pomarańczy, z dedykacją.hundzia pisze:I oto powstał mi w głowie piękny obrazek, urzekający romantyzmem trójkącika.
Worner rozwalony w łózku, w satynowej pościeli, czule obejmuje ramieniem butelkę z piwem. Ta poci się z wrażenia, mocząc poduszkę, gdy żona Wornera opiera głowę na ramieniu (sic!) butelki. Obydwoje i on i ona dobierają się do piwa, tocząc wcześniej walkę na poduszki o pierwszego gula.
Tu chodziło mi o to, że jednak do mieszkania na parterze łatwiej się dostać np. wspinając na balkon, niż do tych wyżej.hundzia pisze:Bo jak ktoś mieszka wyżej, to nie dość, że go woda z pobliskiej rzeki nie zaleje, to jeszcze nikt go nie napadnie w łazience.
Wiesz... Za młody jeszcze jestem, życia nie znam ;)hundzia pisze:Szczęśliwi ludzie nie popełniają samobójstw, prawda, ale nie jest to tez wyznacznikiem ostatecznym.
Poza tym odpowiedź, że żona kocha męża, nie znaczy, że nie może mieć myśli samobójczych na tle finansowym,
Pointą miała być zaduma czytelnika nad tym, w jak rozbieżny sposób ludzie postrzegają różne rzeczy jako dramat. Pieprzyk na nosie jako dramat ostateczny dla narcystycznej osobowości, popychający do samobójstwa.hundzia pisze:Pointą ma być fakt, że chłopak przeżywał dramat?
Czy, że jego obsesja była tak wielka, że nie zauważył bólu ciachając sobie pół twarzy?
Oj, spodziewałam się fanfar, zaskoczenia, morału, jakiegoś przesłania, czegokolwiek a tu wielkie, głupawe nic.
Wiem, wiem :D
W sumie odniosłem się do większości uwag. Jeszcze raz dzięki.
edycja: Pinheada wielką literą poprawiłem.
"...handlarz starym książkami odkrywa, że jego zarośnięte chwastami, najzwyklejsze w świecie podwórko jest znacznie dłuższe, niż się wydaje - w istocie sięga ono aż do samych bram piekieł."
- hundzia
- Złomek forumowy
- Posty: 4054
- Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
- Płeć: Kobieta
Re: Pieprzyk
Bo tobie chodziło o naciągnięcie czapki na głowę, a w kontekście tekstu zrozumiałam, że bawił się w naciąganie czapki. Rozumiesz, jak sprawdzanie rozciągliwości gaci :PI co tu nie pasuje? Toż to nie Pinhead.Bez darcia jej w strzępy...hundzia pisze: naciągnął czapkę najmocniej, jak się dało
Z treści nie wynika, że chodzi o naciąganie czapki na głowę/na oczy.
Nie Misiu Kolorowy, tu chodzi mi o fakt ściągania czapki. Jak dotąd opisywałeś wszystko szczegółowo, starając się, by każdy detal był potrzebny do budowania obrazu, więc założyłam, że to ściąganie czapki też ma jakiś cel :P Dopisałam go sobie.Metallic pisze:Nie wiem, jak u Ciebie, ale w supermarketach, gdzie czasem robię zakupy, przy stoiskach z owocami/warzywami są jednorazowe siatki, do których można je zapakować celem zważenia :p Chyba, że mając na myśli taką jednorazówkę, powinienem zamiast słowa "siatka" użyć "reklamówka"?hundzia pisze: A do tej czapki będzie z pewnością ładować pomarańcze, bo siatki nie zabrał.
Ciężko mi powiedzieć. Efekt humorystyczny był na pewno, natomiast nie jestem pewna czy powienien tam być. Cały tekst jest utrzymany raczej w tonie poważnym, choć tematyka i sposób obrazowania na taki nie wskazuje. Stąd taki kontrast. Opowieść o Narcyzie z załozenia chyba miała być lekko humorystyczna, absurdalna, stąd twoje podejście do pomarańczy może być uzasadnione. Natomiast gryzie się z wcześniejszym epizodem - bo ten był nieśmieszny w ogóle. To niekonsekwencja prowadzenia narracji. Tu: autentycznie mnie rozśmieszył, ale to chyba może zostać potraktowane jako błąd, bo się dysonans robi z resztą tekstu, który też jest poważny, a potem, to już nawet śmiertelnie.Metallic pisze:hundzia napisał(a):Jako, że ich życie było dotąd słitaśnie niefrasobliwe i w tęczowych barwach, wolałyby dokonać żywota w sokowirówce. Metaliczny, aleś spersonifikował pięknie pomarańcze! XDAle wspominasz tutaj to jako błąd, czy po prostu tak Cię to rozbawiło? Jeśli to drugie, to znaczy, że osiągnąłem swój cel, to miał być zabieg humorystyczny :)
Ze śmiechu zaczęłam się trząść, obawiając się rozlania kawy, usiłowałam ją odstawić. Walnęłam się w palec, więc zaczęłam złorzeczyć. Padło na ciebie, bo głupio zlościć się na biurko :PMetallic pisze:Nie rozumiem :(hundzia pisze:Niniejszym oznajmiam ci, że brzydko się wyrażam na twój temat. Ze śmiechu walnęłam się w kontuzjowany palec. Rzeź niewiniątek! ROTFLN, skamieniały ze zgrozy, patrzył na tę rzeź niewiniątek, ściskąjąc w dłoniach resztki reklamówek.
A do rzeczy: Rzeź niewiniątek - ja rozumiem - to personifikowania pomarańczy ciąg dalszy, ale co za dużo to niezdrowo. Tym razem naprawdę zakłuło w oczy. I w palec też.
Nie wiem, ale taka reakcja zdaje mi sie mało prawdopodobna. Pomarańczą sobie samochodu nie rozwali, co najwyżej ufajda.Metallic pisze:Ale nie wiesz, co on chciał powiedzieć. Może miało to być "spierdalaj z temi pomarańczami!" ?hundzia pisze:Szkoda, że rozjechany kot albo potrącony pijaczek nie wywołują u kierowców podobnej reakcji ;/
Jak najbardziej, ale ty napisałes, że to skalpel. Ja noszę pilniczek, nie robi dziurek w torebce, kosmetyczce ani zawartości torebki :P Normalni ludzie nie noszą zbrodniarskich przyrzadów przy sobie. No dobra, Narcyz nie byl normalny, ale mimo wszystko...Metallic pisze:Ja tam nie jestem ekspertem od kosmetyczek, ale chyba można w niej znaleźć również tnące przedmioty, jak choćby nożyczki do paznokci?
Nie no, poważnie, jak dla mnie to brzmi naturalnie: do profesora odnoszą się dwa poprzednie zdania, poza tym kwestia brzmi "proszę pana", chyba studenci nie zwracają się tak do siebie?? No, oczywiście ktoś mógłby w ten sposób odezwać się do profesora, lecz wcześniej narrator wspomina, że to N był źródłem niezdrowego zainteresowania. Tak ja to widzę i mnie to nie zgrzyta, ale jako autor tekstu jestem pozbawiony obiektywnego spojrzenia, więc...Profesor. A teraz dawaj ogórki.hundzia pisze: A teraz nagroda druga: Skisłe ogórki dla osobnika, który zgadnie kto wypowiedział pogrubioną kwestię.
Ja też tak czasem piszę, a potem się na mnie tacy jedni wydzierają, że kwestie dialogowe nie można przypisac jednoznacznie do rozmówcy. Cosik tam było o podmiocie wypowiadającym, tego ci nie wytłumaczę, bo to na mnie też za to wrzeszczą, więc sama jeszcze łapię się na tym. Zapytaj Neulargera, to on z reguły... hmm, wytyka mi to jako błąd, niech oceni, gdzie tkwi problem :P
Spychotechnika rulez!
No i tak trzeba było zaznaczyć, bo w tej postaci jak jest, można odnieść zupełnie inne wrażenie.Metallic pisze:Student odrzekł tak, by uciąć dyskusję. A profesor co miał zrobić? Wpaść w panikę, zadzwonić po ambulans? Do mamy? To nie podstawówka. Skoro student ma krew na nosie i twierdzi że "to nic", profesor wzrusza ramionami, przeprowadza kolokwium i idzie do domu, gdzie czeka na niego żona z kolacją.hundzia pisze:Łaskawie zezwolił student, a profesor w te pędy polecił spełnić jego polecenie.
Wszystko jest autorskim chciejstwem. Cały i każdy tekst. Szkopuł polega na tym, by to chciejstwo dało sie przełknąć.A mnie się wydaje, że z góry błędnie zakładasz, że każdy dozorca to wzorowy dozorca. Może ten miał tak naprawdę wylane na to, co się dzieje w jego bloku? Może tego dnia był na kacu? Napiszesz, że może w takim razie powinien to bardziej wyjaśniać tekst. Ale ja uważam, że nie, jestem w stanie bez problemu wyobrazić sobie dozorcę, którego niewiele obchodzi. Tak samo wcześniej z tym profesorem. Czy on musi być nadgorliwy? Codziennie spotykam się z profesorami, którzy nie zwrócili by nawet uwagi, gdyby ktoś wszedł do sali z rozbitą głową (nie mówiąc o krwi na nosie).
Czekam!Metallic pisze:O tym napiszę kolejne opowiadanie. A Ty zrobisz pierwszą łapankę! I będzie tam dużo spersonifikowanych pomarańczy, z dedykacją.hundzia pisze:I oto powstał mi w głowie piękny obrazek, urzekający romantyzmem trójkącika.Worner rozwalony w łózku, w satynowej pościeli, czule obejmuje ramieniem butelkę z piwem. Ta poci się z wrażenia, mocząc poduszkę, gdy żona Wornera opiera głowę na ramieniu (sic!) butelki. Obydwoje i on i ona dobierają się do piwa, tocząc wcześniej walkę na poduszki o pierwszego gula.
I tu masz absolutna rację! Jeno to powinno znaleźć się w tekście albo kontekście.Tu chodziło mi o to, że jednak do mieszkania na parterze łatwiej się dostać np. wspinając na balkon, niż do tych wyżej.
Dało się odczuć, natomiast sposób w jaki to zrobiłeś pozostawia niedosyt.Pointą miała być zaduma czytelnika nad tym, w jak rozbieżny sposób ludzie postrzegają różne rzeczy jako dramat. Pieprzyk na nosie jako dramat ostateczny dla narcystycznej osobowości, popychający do samobójstwa.
Na pewno porąbalam coś z cytowaniami, ale mam gorące palce, naprawdę się spieszę. Przepraszam.
wpis moderatora:
neularger: Poprawiłem cytowanie, pani Gorące Dziewięć Palców. :)
Ostatnio zmieniony wt, 16 paź 2012 12:19 przez neularger, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód: cytowanie; i kolejny raz cytowanie
Powód: cytowanie; i kolejny raz cytowanie
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę
- Metallic
- Kadet Pirx
- Posty: 1276
- Rejestracja: sob, 22 mar 2008 21:17
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
Niedosyt nie jest z reguły zły :p a za palec przepraszam :(
"...handlarz starym książkami odkrywa, że jego zarośnięte chwastami, najzwyklejsze w świecie podwórko jest znacznie dłuższe, niż się wydaje - w istocie sięga ono aż do samych bram piekieł."
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
Gdyż, jak wiadomo, czapkę można nosić na różnych częściach ciała. Tyłku. Nodze. Ogonie jak ktoś ma... Dlatego doprecyzowanie jest potrzebne.hundzia pisze:Bo tobie chodziło o naciągnięcie czapki na głowę, a w kontekście tekstu zrozumiałam, że bawił się w naciąganie czapki. Rozumiesz, jak sprawdzanie rozciągliwości gaci :P
Z treści nie wynika, że chodzi o naciąganie czapki na głowę/na oczy.
Prawda hundziu? :)
Ja sobie też tu łapankę zrobię.
edit.
Proszsz...
Zasada mówi, że kwestię dialogową bez uwagi narratora w stylu "powiedziała Kasia", wiążemy z osobą wspomnianą (lub podmiotem) ze zdania poprzedzającego kwestię dialogową. W poprzednim zdaniu ważny jest zaimek dzierżawczy "jego" wskazujący albo profesora, albo N. Znaczy, niejasność mogła powstać...tekst pisze:Wreszcie profesor zainteresował się ich źródłem i spojrzał na N. Jego brwi uniosły się wysoko, aż nad oprawki okularów.
- Proszę pana, czy wszystko w porządku?
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- Metallic
- Kadet Pirx
- Posty: 1276
- Rejestracja: sob, 22 mar 2008 21:17
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
Dopiero teraz załapałem, o co dokładnie chodziło. Hundzia, Ty się zdecyduj: zarzucasz mi nadopisowość, a potem wymagasz, żebym przypominał czytelnikowi, gdzie się czapkę nosi? :pneularger pisze:Gdyż, jak wiadomo, czapkę można nosić na różnych częściach ciała. Tyłku. Nodze. Ogonie jak ktoś ma... Dlatego doprecyzowanie jest potrzebne.
Prawda hundziu? :)
Proszę bardzo :)neularger pisze:Ja sobie też tu łapankę zrobię.
"...handlarz starym książkami odkrywa, że jego zarośnięte chwastami, najzwyklejsze w świecie podwórko jest znacznie dłuższe, niż się wydaje - w istocie sięga ono aż do samych bram piekieł."
- hundzia
- Złomek forumowy
- Posty: 4054
- Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
- Płeć: Kobieta
Re: Pieprzyk
No widzisz, ja typowa baba jestem, nigdy nie wiadomo co mam na myśli :PMetallic pisze:Dopiero teraz załapałem, o co dokładnie chodziło. Hundzia, Ty się zdecyduj: zarzucasz mi nadopisowość, a potem wymagasz, żebym przypominał czytelnikowi, gdzie się czapkę nosi? :pneularger pisze:Gdyż, jak wiadomo, czapkę można nosić na różnych częściach ciała. Tyłku. Nodze. Ogonie jak ktoś ma... Dlatego doprecyzowanie jest potrzebne.
Prawda hundziu? :)
Nie Neu, nie dokładnie o to mi chodziło. Słowo "naciągać" ma różne znaczenia. Uważam, że w takim przypadku wypadałoby doprecyzować, by uniknąć błędnych skojarzeń.
Nawet gdyby Metallic napisał:
Wciągnął czapkę najmocniej jak się dało - możnaby mieć skojarzenia, że wciągnął = pożarł
Wcisnął czapkę najgłębiej jak się dało - wcisnął - gdzie? aż się prosi by odpowiedzieć :P
Oczywiście, to czepiactwo, ale z własnego ogródka: nieraz spotykałam się właśnie z koniecznością doprecyzowywania by uniknąć pomyłek w odbiorze i z zarzutami, że nie zostało dookreślone, że ktoś na mur się przyczepi.
O! Właśnie.Neu pisze:Zasada mówi, że kwestię dialogową bez uwagi narratora w stylu "powiedziała Kasia", wiążemy z osobą wspomnianą (lub podmiotem) ze zdania poprzedzającego kwestię dialogową. W poprzednim zdaniu ważny jest zaimek dzierżawczy "jego" wskazujący albo profesora, albo N. Znaczy, niejasność mogła powstać...
To jest właśnie to, za co Neu (między innymi) mnie czasem palcem w miętkie szturcha.
e. A cycowanie dalej jest nie teges :P
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę
- Metallic
- Kadet Pirx
- Posty: 1276
- Rejestracja: sob, 22 mar 2008 21:17
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
A może nosem?hundzia pisze:Wciągnął czapkę najmocniej jak się dało - możnaby mieć skojarzenia, że wciągnął = pożarł
NMSP
e: A ten mądry cycat to Neulargera jest, nie mój :p
"...handlarz starym książkami odkrywa, że jego zarośnięte chwastami, najzwyklejsze w świecie podwórko jest znacznie dłuższe, niż się wydaje - w istocie sięga ono aż do samych bram piekieł."
- hundzia
- Złomek forumowy
- Posty: 4054
- Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
- Płeć: Kobieta
Re: Pieprzyk
Ale czas edycji mi minął :/ Co nagle to po diable, kurnik-bzdrunik wychodzi.
wpis moderatora:
neularger: Poprawiłem. Ty hundzia lubisz żółto-czerowny kolorek w każdym swoim poście. :)
wpis moderatora:
neularger: Poprawiłem. Ty hundzia lubisz żółto-czerowny kolorek w każdym swoim poście. :)
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
Popatrzmy na cale zdanie:hundzia pisze:Słowo "naciągać" ma różne znaczenia. Uważam, że w takim przypadku wypadałoby doprecyzować, by uniknąć błędnych skojarzeń.
Nawet gdyby Metallic napisał:
Wciągnął czapkę najmocniej jak się dało - możnaby mieć skojarzenia, że wciągnął = pożarł
Wcisnął czapkę najgłębiej jak się dało - wcisnął - gdzie? aż się prosi by odpowiedzieć :P
Wspomniane słowo istnieje w kontekście, który wyklucza powstanie innych znaczeń. Doprecyzowanie jest potrzebne wtedy, kiedy przedmiot jest użyty w sposób eee... niestandardowy. Powtórzę za Iką z którejś ZakuŻonej, nie ma sensu pisać "Rycerz wyciągnął miecz z pochwy", bo to raczej normalne, domyślne miejsce przechowywania miecza. Gdyby rycerz wyciągnął miecz z tyłka, to wtedy należałoby doprecyzować. Tak samo tu, z kontekstu można wnioskować, że gość się ubiera, zakłada szalik i czapkę. IMO, zdanie jest ok.tekst pisze:N ubrał się szybko, okręcił szyję szalikiem tak, że ten zasłaniał mu pół twarzy, naciągnął czapkę najmocniej, jak się dało i wyjrzał przez wizjer na korytarz.
Leciem z tekstem:
Facet miała na imię Nasturcja i w tym należy upatrywać przyczyn jego pożałowanie godnego stanu. :)N wstał o 10.00 i poszedł do kuchni, aby przed śniadaniem wycisnąć sok ze świeżych pomarańczy, który pijał każdego dnia na czczo.
Autorowi się tylko pisać nie chciało.
O błędności tej doskonałości. No, no... Autorze poszukaj podmiotu w najbliższych krzakach. Postaraj się też znaleźć lepszą składnię,Zarzucając, że coś źle zaplanował, przeczyła jego doskonałości, co naturalnie stanowiło o jej błędności.
Innymi słowy, leniwa część osobowości zajmowała się wnioskowaniem logicznym. Przesłanka: brak pomarańczy,Kolejna myśl była owocem leniwej strony jego osobowości – brzmiała "nie napijesz się dziś soku".
Wniosek: brak soku. Hmm...
Mamy naszego narcyza. Czyli gościa z obsesją na punkcie wyglądu zewnętrznego. Obsesję można uznać za dość głęboką, skoro narcyz uważa, że jedna niewypita szklanka soku tak drastycznie wpłynie na jego wygląd zewnętrzny, że aż stosuje głębokie maskowanie (podkreślone). No, wariat. Zobaczymy tylko, czy spójny...(...)a bez porannej porcji soku z pomarańczy dla poprawienia cery i nastroju nie wyobrażał sobie, by w ogóle wychodzić z domu, a co dopiero pojawiać się na Wydziale Filologii.
Po krótkiej wewnętrznej walce uznał jednak, że szybki wypad do sklepu stanowi zdecydowanie mniejsze zło, a przy odrobinie szczęścia nikt nie zauważy, że nie pił dzisiaj swojego soku. N ubrał się szybko, okręcił szyję szalikiem tak, że ten zasłaniał mu pół twarzy, naciągnął czapkę najmocniej, jak się dało i wyjrzał przez wizjer na korytarz. Był pusty. N przemknął się chyłkiem przez klatkę schodową. Zgarbił się, wbijając wzrok w ziemię, aby uniknąć ewentualnego spotkania z którymś z sąsiadów i ruszył w stronę osiedlowego hipermarketu.
Zonk. Czemu on zdjął czapkę? I szalik! Przecież nie pił soku. Wygląda jak pomięta ściera do podłogi! I nie jest uczesany!!!Kiedy znalazł się w sklepie, zdjął czapkę i przejrzał się w przeszklonych drzwiach. Przygładził włosy, których niesforne kosmyki sterczały pod dziwnymi kątami. Spojrzał z lewego i prawego profilu. Znów poprawił.
Spójność bohatera doznała poważnego uszczerbku. Delikatnie mówiąc.
Autor jest z lekka dziwny. No, mieli na co się gapić! Na chodzący ideał, nie?Po przeciwnej stronie koszy z wystawionymi owocami stała zgarbiona staruszka we fioletowym berecie i intensywnie się w niego wpatrywała. N nie lubił ludzi gapiących się na niego, najbardziej działali mu na nerwy w autobusach. Jakby mieli się na co gapić! Przecież wyglądał idealnie.
Tu się zgubiłem, bo nie wiem w sumie na czym polegała choroba narcyza. I czy nim w ogóle był? Przecież ten skoncentrowany na sobie gość uważa się za wcieloną perfekcję. Ja wynika z pierwszych zadań, nie tylko fizyczną, ale i umysłową. Nawet jeżeli jest to tylko jego wewnętrzne przekonanie, to logiczne jest, że oczekuje pewnych hołdów, potwierdzenia swej doskonałości w oczach innych.
A tu nie, on nie lubi jak na niego patrzą i podziwiają jego idealność. Czymkolwiek by on właściwie nie była.
Mówiliśmy o spójności postaci. I już więcej nie będziemy. Nie ma już o czym. :P
Dziś jednak miał świadomość tego, że nie wypił porannej porcji swego soku, co mogło przecież odbić się na jego wyglądzie. We wzroku staruszki było coś dziwnego. Nie patrzyła prosto w oczy N. Utkwiła spojrzenie trochę niżej, na jego nosie.
Byłby to całkiem fajny i przekonujący opis obsesji bohatera w działaniu, gdyby nie pewne ale. To nie jest opis obsesji. Mam prawo wnosić, że mówimy o wydarzeniach, które się realnie wydarzyły. Ludzie w sklepie faktycznie wpatrywali się w N(asturcję). :)- Życzy pan sobie reklamówkę? - uniosła głowę, by na niego spojrzeć: przez chwilę ich spojrzenia spotkały się, po czym wzrok kobiety powoli ześliznął się... na czubek jego nosa.
Spójrzmy jak to biegnie. N., gość z niezłym pirerd* na punkcie wyglądu, nie wypija szklanki soku dla "zdrowia i urody". Zatem jego wygląda, w jego własnym przekonaniu, odbiega od ideału. W tym tragicznym stanie musi się pokazać ludziom, wydaje mu się, że ludzie, jego twarz, oczywiście wyglądająca niewiele lepiej niż gniazdo wągrów przerosłe liszajem, komentują. To byłoby ok. Wariat, wiadomo.
Tymczasem nie, buźka jak wiadro pomyj znika w narracyjnym niebycie i znienacka ważny zaczyna być tylko nos. Z absolutnie nieregulaminowym pieprzykiem (o którym wszakże N. nic jeszcze nie wie). Pieprzykiem, który bohater odkrywa w lustrze! (Z tego też wnoszę, że bohater nie dokonał długiego i wielominutowego porannego sprawdzenia swego dobra narodowego w lustrze, przed wtarciem weń kilograma absolutnie niezbędnych kremów i balsamów odmładzających, nawilżających i przeciwzmarszczkowych? jakoś mało przekonująca jest ta przesadna dbałość o urodę narcyza. Soczek i witaminki. Tylko?)
W zasadzie mam wrażenie, że mówimy o wydarzeniach, które obiektywnie zaszły, co powoduje, że pojawiają się pytania o to czemu kobiety w sklepie się tak narcyzowi przyglądały. Co widziały i jak ten mały pieprzyk dostrzegły?
Potem bohater w stanie graniczącym z histerią ucieka do domu, gubi pomarańcze, pojawia się niekonieczny dowcip i operacja plastyczna twarzy (półtorej godziny na usuwanie mikroskopijnego pieprzyka!)
Gdyby nie błędy autora wcześniej, to ten kawałek byłby dobrym opisem.Drzwi wejściowe Wydziału Filologii przekraczał z niepokojem. W autobusie znów napotkał kilku "gapiących-się-bez-powodu" ludzi i miał wrażenie, że oni wszyscy dyskretnie zerkają na jego nos.
Wcześniej było: Obsesja na punkcie wyglądu -> Wykrycie defektu -> Usunięcie defektu. I teraz: niepewność co do wyników zabiegu, połączona z obsesyjnym przekonaniem, że wszyscy komentują ów, możliwe że niedokładnie usunięty, defekt. Teraz to jest przekonujące. Ale za późno, Autorze.
No oczywiście, że tak! Był doskonały, ale nie lubił jak to dostrzegano. Pewnie przez wrodzoną skromność...Reszta była zawsze nieprzyjemna i złośliwa. Ale N je rozumiał, przecież wszystkie zazdrościły mu doskonałości.
Prócz narcyzmu, N. ma dziwacznie nielogiczną osobowość...
To tyle na teraz...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- Metallic
- Kadet Pirx
- Posty: 1276
- Rejestracja: sob, 22 mar 2008 21:17
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
Ok, racja. Zdecydowanie nie przemyślałem tej narcystycznej osobowości.
"...handlarz starym książkami odkrywa, że jego zarośnięte chwastami, najzwyklejsze w świecie podwórko jest znacznie dłuższe, niż się wydaje - w istocie sięga ono aż do samych bram piekieł."
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
W bufecie odnalazł koleżanki z grupy. Zajęły kilka stolików, powtarzając wspólnie materiał do kolokwium.
- Jak tam, N, wybrałeś się na czas?
Oni wszyscy go nazywali: N. Po prostu: N. My name is N. NN. :)- Boże, N, co ci się stało? - zakryła usta ręką.
Znaczy, jak rozumiem, N był kimś w rodzaju celebryty na tych studiach. Krew na nosie (pewnie nie więcej niż kropla, dwie, bo więcej się nie zmieści) wywołała niezłe zamieszanie i rozliczne komentarze, coś jak Paris Hilton w nowych butach na wykładach się pojawiła...Wszedł do środka, przeprosił, na szczęście prowadzący zajęcia profesor nie zdążył jeszcze rozdać testów. N minął rząd stolików, nie patrząc na nikogo i starając się nie zważać na intensywe szepty dziewcząt. Usiadł obok Kasi.
- Boże, N, co ci się stało? - zakryła usta ręką.
- Nic. - otworzył torbę w poszukiwaniu długopisu. Na nieszczęście poruszenie było coraz większe, co niektórzy odwracali się już w jego kierunku, szepty stawały się coraz głośniejsze.
Szkoda tylko, że z tekstu nie wynika. Wynika natomiast autorowi i jest to zwyczajne chciejstwo.
Ponownie mam wrażenie, że czytam o obsesji N(asturcji). Znaczy nikt się na niego szczególnie nie gapi, bo w sumie na co? Na zadrapanie na nosie? Moje przekonanie wali się jednak gdy:Powrót z uczelni był tego dnia dla N koszmarem. W autobusie gapili się na niego wszyscy, bez wyjątku. Wydawało mu się, że nawet kierowca zerka we wsteczne lusterko częściej, niż powinien. Co drugie kąciki ust drgały, jakby każdy, kto spojrzał na N, chciał się roześmiać. Nie mogąc tego wytrzymać, wysiadł na pierwszym przystanku i ruszył do domu piechotą.
Zapadł już zmrok. N wybrał drogę przez park, mając nadzieję, że późnym popołudniem nie spotka tu wielu ludzi i z początku tak właśnie było. Po pewnym czasie usłyszał skrzypienie śniegu i wołanie dwóch chłopców, bawiących się gdzieś nieopodal.
Kiedy odgłosy zaczęły rozbrzmiewać coraz bliżej, poczuł na sobie czyjś wzrok. Poczuł się nieswojo i przyspieszył kroku
Faktycznie, prawdopodobne. Ciemność, park i dzieciak zobaczył... no właściwie co? Zdrapanie? Gnijący kawał miecha w środku twarzy? To się dzieje naprawdę, czy nie?Kiedy już miał zamiar skręcić w alejkę wyprowadzającą z parku, zza pobliskiego drzewa wyskoczył kilkunastoletni chłopiec w czapce z wielkim pomponem, wycelował w N rękawiczkę z jednym palcem i wrzasnął:
- Nooochaaal!
O ile pojawienie się łobuza zaskoczyło N, o tyle jego okrzyk sprawił, że poczuł, jakby dostał po głowie kijem bejzbolowym. Ominął go i nagle po drugiej stronie alejki pojawił się drugi z nich, skandując:
- Zgniły nochal!
Nic nie rozumiem.
Jassne, panie władzo, ja przeszkolenie w ABW przeszedłem i dokładnie wiem, kto z kim, w jakim wieku i w jakich konfiguracjach...Dozorca wychodził z piwnicy, kiedy natknął się na dwóch policjantów stojących przed
drzwiami mieszkania na parterze. Jeden z nich zatrzymał go.
- Porucznik Worner. - machnął odznaką. - Proszę pana, czy tu mieszka taki jeden chłopak? 21 lat, student?
I kto machnął odznaką?
A co z tego dialogu wynika dla fabuły? Jest dziwny, wiemy, się zdołaliśmy zorientować.Dozorca pokręcił głową.
- Ja tam nic nie wiem. Ale on w ogóle był dziwny.
- Co pan ma na myśli?
Lecz tamten pokręcił tylko głową i poszedł.
.To mało ważne, ale żaden glina by tak nie powiedział.- ku**a. Mariusz, dzwoń na komisariat. Mamy trupa
A jutro, mam nadzieję, będzie końcówka.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
Re: Pieprzyk
Spóźnione podsumowanie.
IMO, nie wyszło. Bohater jest niespójny, z jednej strony uważa się za bóstwo, z drugiej nie znosi jakichkolwiek oznak zainteresowania swoją osobą. Poza tym ciągle nie wiem, czy czytałem o jego fantazjach, czy o zdarzeniach realnych (scena w sklepie, scena w parku). Z jednej strony mamy sugerowanie choroby psychicznej, z drugiej pojawiają się elementy wskazujące, że inni ludzie także zauważają czy komentują elementy, które powinny ujść ich uwadze jak prawie nieistniejący pieprzyk czy zadrapanie na nosie. Wydaje mi się, że sceny wskazujące na chorobę umysłową powinny być tak napisane, by fakty podane przez narratora dały się interpretować zarówno "chorobowo" (ludzie się we mnie wpatrywali, bo moja twarz wyglądała strasznie) i "normalnie" (ktoś się na bohatera patrzył, bo akurat za nim stały poszukiwane klopsik w pomidorach, albo jego (bohatera) wózek zagradzał komuś przejście pomiędzy półkami).
Zakończenie nijak do tekstu nie przywiązane nie jest. Czy mam wnosić, że chłopak nie odciąłby sobie twarzy gdyby ktoś go kochał? Czy tekst gdziekolwiek wspomina, że podłożem choroby jest, na przykład, nieodwzajemniona miłość? Albo tzw. "zimny wychów" w dzieciństwie? Tekst koncentruje się na rozwijającej się psychozie. I jej skutkach. Nic o miłości, nawet wyolbrzymionej miłości własnej, Autorze.
Tyle.
IMO, nie wyszło. Bohater jest niespójny, z jednej strony uważa się za bóstwo, z drugiej nie znosi jakichkolwiek oznak zainteresowania swoją osobą. Poza tym ciągle nie wiem, czy czytałem o jego fantazjach, czy o zdarzeniach realnych (scena w sklepie, scena w parku). Z jednej strony mamy sugerowanie choroby psychicznej, z drugiej pojawiają się elementy wskazujące, że inni ludzie także zauważają czy komentują elementy, które powinny ujść ich uwadze jak prawie nieistniejący pieprzyk czy zadrapanie na nosie. Wydaje mi się, że sceny wskazujące na chorobę umysłową powinny być tak napisane, by fakty podane przez narratora dały się interpretować zarówno "chorobowo" (ludzie się we mnie wpatrywali, bo moja twarz wyglądała strasznie) i "normalnie" (ktoś się na bohatera patrzył, bo akurat za nim stały poszukiwane klopsik w pomidorach, albo jego (bohatera) wózek zagradzał komuś przejście pomiędzy półkami).
Zakończenie nijak do tekstu nie przywiązane nie jest. Czy mam wnosić, że chłopak nie odciąłby sobie twarzy gdyby ktoś go kochał? Czy tekst gdziekolwiek wspomina, że podłożem choroby jest, na przykład, nieodwzajemniona miłość? Albo tzw. "zimny wychów" w dzieciństwie? Tekst koncentruje się na rozwijającej się psychozie. I jej skutkach. Nic o miłości, nawet wyolbrzymionej miłości własnej, Autorze.
Tyle.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola