Ostatni sen.

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Luźny
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: ndz, 25 lis 2012 18:43
Płeć: Mężczyzna

Ostatni sen.

Post autor: Luźny »

Biolog Simon powoli zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że nie śpi. Jego ostatni zimny sen właśnie się skończył. Z wielką rudą czupryną i równie okazałą brodą Simon wyglądał jak wiking w łodzi leżąc w pieszczotliwie zwanym lodówką hibernatorze. Napawając się stopniowym napływem myśli, przypominał sobie chwile przed startem. Słońce wiszące wysoko na niebie, niesamowity błękit nieba widocznego ponad tłumem ludzi przybyłych na uroczysty start Orbitala. Rodziny naukowców i astronautów lecących na stację Spacehome One oraz zadowoloną minę jego przyjaciela Murphy'ego Dixona. Jednego z techników obsługujących stację, z którym Simon się zaprzyjaźnił. Przede wszystkim jednak przypominał sobie zapach łkającej cicho Jenny wtulonej w jego ramiona, zmartwionej czekającą ich pięcioletnią rozłąką. I jej słowa, że rozumie i wie, że on robi to dla ich wspólnego dobra. Dla dziecka, które zaplanowali mieć zaraz po jego powrocie. Simon czuł, że Jenny to dla niego dar od losu. Nigdy nie grzeszył urodą, nie był też typem łamacza serc. W zasadzie choć sam przed sobą się nie przyznawał, nie radził sobie z kobietami zupełnie. Do czasu gdy pojawiła się ona.
Lekki uśmiech, który zawsze automatycznie pojawiał się na jego twarzy, gdy myślał o Jenny i dziecku, teraz wywołał delikatne mrowienie mięśni. Niewielki efekt uboczny spodziewany po obudzeniu z kilkuletniego snu. Wracając nieśpiesznie z marzeń, Simon pozwolił przyjemnym myślom odpłynąć i zastąpił je powtórką z treningu, którą przywołał teraz w pamięci. Technikę wybudzania po hibernacyjnym śnie miał tak głęboko zakodowaną, że mógł przywołać ją w kilka sekund po pobudce, gdy ciało praktycznie jeszcze spało.
Skupił się więc i rozpoczął procedurę. Bez pośpiechu, naprzemian naprężał i rozluźniał mięśnie. Zaczynając od stóp i stopniowo przechodząc ku górnym partiom ciała pobudzał przepływ krwi. Doznawał przyjemnego uczucia odzyskania władzy nad coraz mniej ociężałymi członkami ciała. Zaczął się powoli rozciągać i po kilku minutach lekkich ćwiczeń na leżąco był gotowy się podnieść. Usłyszał syknięcie powietrza i przy delikatnym szumie siłowników wieko komory hibernacyjnej się uniosło. Wstał. Leniwie, ale zdecydowanie wyciągnął ręce ku górze i rozciągając się już mocniej i dokładniej, zapragnął kawy. Przelotnie zerknął dookoła po pomieszczeniu, gdzie cicho i miarowo szumiały hibernatory stojące w rzędzie wzdłuż ściany. Nie spodziewał się zobaczyć wiele tuż po przebudzeniu i przy wyłączonym na czas hibernacji oświetleniu głównym. Po włączeniu światła chwilę mrugał powiekami, aż przyzwyczaił oczy, po czym zauważył przed chwilą jeszcze niewidoczną, świeżą plamę krwi na przeciwległej ścianie. Myśl o kawie odpłynęła i całe rozleniwienie natychmiast zniknęło, a jego oczy automatycznie podążyły za powstałymi z krwi zaciekami. Włosy stanęły mu dęba, gdy zobaczył, że zacieki na ścianie przeszły w długi rozmazany ślad, biegnący wzdłuż ściany i znikający w korytarzu. Czując napływ paniki, lecz starając się ją stłumić, ruszył powoli do swojego hibernatora, który cicho sygnalizował by go wyłączyć całkowicie. Potrzebował jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia. Jakiś wypadek? ale jaki? myślał zamykając wieko nad swoją lodówką. Nagle serce zaczęło walić mu jak młot, gdy po przymknięciu wieka zobaczył trzy kolejne otwarte komory hibernacyjne. Dwie były puste, ale z trzeciej z nich zwisało bezwładne ciało astronautki Kim Yamada. Potwornie roztrzaskana głowa i leżący obok duży, zakrwawiony, uniwersalny klucz magnetyczny, jakich używali technicy stacji rozwiały wszelkie domysły o wypadku.
Simon natychmiast instynktownie schylił się i ukrył za komorą. Po chwili, nie słysząc żadnego dźwięku przebijającego się przez szum lodówek, powoli wyjrzał zza swojego schronienia. Pusty hibernator stojący tuż obok tego, w którym zginęła Yamada należał do Siergieja Antonowa - rosyjskiego pilota, z którym przylecieli wspólnie pierwszym Orbitalem. W jego komorze nie było krwi ani śladów walki. Czyżby to ruskowi się pochrzaniło i rozłupał głowę Yamadzie? - przemknęło przez myśl Simonowi. Antonow był trochę narwany i wciąż bawił się swoim nożem Specnazu. Zupełnie jakby jego budowa ciała i postura niedźwiedzia nie były wystarczająco odstraszające. W zasadzie nikt oprócz dwóch innych Rosjan z obsługi naziemnej oraz Simona specjalnie go nie lubił. Może zwariował z powodu zbyt długiego pobytu na stacji? Kto wie, co tym ruskom w głowach siedzi? Starając się nie patrzeć na nieruchome ciało Yamady, podniósł z podłogi klucz. Zważył go w ręku i zamarkował zamach na potencjalnego przeciwnika. Klucz wygodnie leżał w dłoni i nadawał się na prymitywną broń ręczna. Prymitywną, ale skuteczną.
Uzbrojony w klucz ruszył powoli rozglądając się co chwila w obawie przed nagłym atakiem. Po kilku krokach oświetlenie główne przełączyło się na awaryjne, zostawiając chłodnię w półmroku. Simon zamarł na moment, po czym ruszył dalej sprawdzając po kolei mijane hibernatory. Poszukiwał Nelsona odpowiedzialnego za bezpieczeństwo na stacji. W razie jakiegokolwiek zagrożenia dla misji jego należało obudzić pierwszego. Szybko go odnalazł i uruchomił awaryjne budzenie. Niestety hibernator zakomunikował błąd i przeszedł do budzenia standardowego. Typowe - pomyślał i spiął się lekko rozumiejąc, że musi czekać godzinę zamiast piętnastu minut. Postanowił znaleźć i obudzić Dixona. Jego ulubionego inżyniera. Jedynego, który jako weteran przyjął go w obozie treningowym jak swego. Ucieszył się widząc, że awaryjne wybudzanie działa prawidłowo w hibernatorze przyjaciela. Piętnaście minut to o wiele lepsza perspektywa niż godzina zanim będzie miał kogoś u boku. Spojrzał jeszcze raz na hibernatory. Widok pozostałych członków załogi żywych i pogrążonych we śnie dodał mu otuchy. Postanowił poczekać, nie ryzykując spotkania z zabójcą Yamady w pojedynkę. Usiadł i skulił się lekko przy hibernatorze, pogrążając się w rozmyślaniach. Kto i jaki mógł mieć powód do zabicia Yamady? i dlaczego na stacji, gdzie nie ma dokąd uciec? Chyba, że zabójca nie ma nic do stracenia. Nie! - olśniło go nagle. To nie trzymało się kupy. Wszyscy astronauci są w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. Regularne badania zapobiegały kumulacji stresu i proste terapie... po prostu działały - rozważał. Nagle usłyszał otwierające się drzwi wejściowe do chłodni. Natychmiast przywarł całym ciałem do komory. Oczekiwał na dźwięk zamykających się drzwi, jednak zamiast tego usłyszał słaby jęk, chrapnięcie i kolejny jęk, a po nim ciche "bliadź". Antonow! Oddycha ciężko, może jest ranny - pomyślał. To oznaczało, że to nie on zabił Yamadę, lub jeśli to on był szaleńcem to ktoś inny nie dał się zabić jemu.
Nie dochodząc do żadnych definitywnych wniosków Simon zdobył się na odwagę i ruszył w stronę drzwi ściskając w ręku gotowy do uderzenia klucz. Ostrożnie wychylił się zza rogu w korytarzu prowadzącym do wyjścia z chłodni. Tam zobaczył zakrwawionego Siergieja próbującego przeczołgać się przez otwarte drzwi. Widząc w jakim stanie jest pilot, podszedł do niego wciąż trzymając w górze klucz.
- Gadaj, co zrobiłeś Antonow! Zabiłeś Yamadę? - rzucił krótko.
- Bliadź, nie Ja... Twój kapitan... - Słabym głosem wyjęczał Siergiej i opuścił głowę, ciężko charcząc. Simon kucając odłożył klucz i lekko uniósł głowę Siergieja próbując pomóc mu w oddychaniu.
- Co tu się stało? Dlaczego kapitan miałby kogoś zabić? - z przerażeniem zauważył, że z pod Antonowa wylewały się jego wnętrzności. Biedny Rosjanin nie miał dużo czasu.
- Kapitan... przyszedł po mnie... Ja jak zawsze leżałem dłużej w lodówce, rozgrzewałem się przytrzymując wieko - Siergiej zakaszlał, spluwając krwią - nie ma czasu, on... leży martwy w sterowni. Zwariował. Walczyliśmy, odłączył główne zasilanie, zniszczył komputer, krzyczał, że nie ma nadziei. Ja... - Antonow kaszlnął i na moment zastygł, po czym głowa opadła mu bezwładnie, a niewidzące już nic oczy znieruchomiały. Simon oniemiały patrzył jeszcze chwilę na martwego pilota, trawiąc to, co usłyszał.
Ciche syknięcie powietrza w hibernatorze Dixona dobiegło go zza pleców. Zostawiając ciało na podłodze poszedł po przyjaciela. Dla pewności zabrał ze sobą klucz.
- Simon, co ty robisz z tym kluczem? - Zapytał przestraszony Murphy zamierając w pozycji siedzącej w swoim hibernatorze. Simon, z krwią na kombinezonie, ściskający zakrwawiony klucz to niezupełnie był widok, jakiego się spodziewał po przebudzeniu.
- Murphy, wygląda na to, że kapitan zwariował. Zabił Yamadę i Antonowa. Jak widzę, główne zasilanie nie działa i jeśli jest tak jak mówił Antonow, komputer też jest uszkodzony. Sam obudziłem się jakieś pół godziny temu, zastałem Yamadę tam za tobą zwisającą z lodówki. Siergiej leży w drzwiach wybebeszony. Tyle wiem. Obudziłem cię jak tylko zobaczyłem krew i Kim - Simon powiedział jednym tchem i łapiąc oddech odłożył na bok klucz. Murphy zaczął się nerwowo przeciągać obserwując z niedowierzaniem Simona. W chwili ciszy dało się usłyszeć chrupnięcia w stawach. Technik ze zdenerwowania nie podążał za procedurą wybudzania.
- To, to jakiś bezsens jest. Kapitan? Po co miałby kogoś zabijać? Jak to zwariował? Czyja to krew? - Dixon wstał i dalej trzaskał stawami.
- Antonowa. Ten twardy sukinsyn ciągnąc swoje wnętrzności za sobą doczołgał się ze sterowni aż do drzwi, gdzie umarł w moich rękach. Pójdziemy tam, to zobaczymy co się stało. Czekałem aż się obudzisz, bałem się iść tam sam.
- No to chodźmy obudzić Nelsona i zobaczymy co się stało - Murphy, już odważniejszy ruszył przed siebie lekko poklepując Simona po ramieniu.
- Już go obudziłem. Niestety musimy poczekać kolejne czterdzieści pięć minut. Awaryjne budzenie padło w jego lodówce
- Więc sterownia - odparł Murphy. Simon był zaskoczony jego spokojem i opanowaniem. Trzy trupy, a on działał jakby to były ćwiczenia.
W sterowni zastali leżącego w kałuży krwi kapitana Dawsona. Z lewego boku wystawał mu nóż rosyjskich służb specjalnych, który obaj od razu rozpoznali. Nie wiedzieli, że Antonow miał go ze sobą na stacji, choć w sumie można się było chyba tego po nim spodziewać.
- Ten wariat musiał go przemycić na pokład. Wygląda na to, że zawdzięczamy mu życie - stwierdził Murphy zabierając się za oględziny paneli sterujących stacją.
Ślady walki widoczne były na pulpicie sterowania chłodnią, komputerze głównym oraz panelach bocznych dla techników i naukowców. Po krótkich oględzinach obaj ustalili, że najważniejsze jest zasilanie. Na szczęście dla nich było tylko przełączone na awaryjne. Oszalały kapitan waląc kluczem w pulpit dokonał jedynie powierzchownych zniszczeń, więc szybko przywrócili je do działania. Niewielki wyświetlacz kontroli zasilania zamigał i pokazał dziesięć procent zapasu energii. - Gdzie zużyliśmy dziewięćdziesiąt procent energii? podczas czteroletniej misji nie powinniśmy zużyć więcej niż dwadzieścia, góra trzydzieści procent i to zakładając wyłączone panele słoneczne - Murphy zastanawiał się zdejmując osłony komputera głównego.
Tymczasem Simon sprawdzał drugą, większą chłodnię - najważniejsze pomieszczenie stacji. Jako biolog był odpowiedzialny za znajdujące się w niej hibernowane rośliny i zwierzęta oraz próbki ich DNA, których tysiące spoczywały w lodówkach.
Cała ich misja, poza testowaniem najnowszej zdobyczy techniki - hibernatorów - miała na celu symulować warunki panujące podczas wieloletniego lotu w przestrzeni. Chciano zbadać wpływ nieustannie penetrującego stację promieniowania kosmicznego, nie tylko na zahibernowanych ludzi, zwierzęta i rośliny, ale też na same próbki ich DNA oraz komórki macierzyste. które w przyszłości miały posłużyć jako materiał bazowy do wprowadzenia populacji ziemskich gatunków w środowisko kolonizowanej planety. Wyspecjalizowane osłony kadłuba stacji miały chronić całą zawartą w niej materię organiczną prze lata. Sama stacja wraz z laboratorium została wyposażona dokładnie tak, jakby to nią właśnie ludzie mieli lecieć do gwiazd. Jedynie brak silników, rozkład pomieszczeń oraz zredukowana do minimum ilość próbek ziemskiej flory i fauny odróżniały stację od planowanego na przyszłość w pełni funkcjonalnego międzygwiezdnego statku.
Kurczące się zasoby rzadkich pierwiastków, postępujące zatrucie środowiska oraz przeludnienie spowodowały, że coraz poważniej myślano o poszukiwaniu innego miejsca zamieszkania dla ludzkości niż ziemia. Oczywiście sam przelot do innego układu słonecznego to była jeszcze kwestia odległej przyszłości, jednak odkrycie doskonałej, taniej i szybkiej metody hibernacji pozwoliło na przygotowania do podróży mogącej trwać dziesiątki lat i dawało szansę na kolonizację planet w innych układach słonecznych w przyszłości.
- Chyba mamy problem - zakomunikował Murphy na widok wracającego z chłodni Simona - komputer główny się nie uruchamia. Energia jest na wyczerpaniu. Nie rozumiem dlaczego. Obudziłbym resztę, ale sama sekwencja dehibernacji zużywa tyle prądu, że nie wiem czy zasilanie nie wysiadłoby do końca. Lepiej już zostawić ich w chłodni na relatywnie małym poborze energii. Spróbuję podpiąć jeden z bocznych komputerów technicznych. Pochylając się pod panelem bocznym Dixon odsłonił małe okienko, za którym widać było gwiazdy.
- Przynajmniej próbki są nietknięte. Masz jakieś pojęcie na jak długo wystarczy nam energii? - Simon obszedł Murphyego i spojrzał przez okienko na ziemię.
- Nie jestem pewien. - Odparł technik - Jeśli nie będziemy nikogo budzić to na całkiem długo. Lodówki nie pobierają dużo prądu, tylko dehibernacja zużywa mnóstwo energii. Poza tym właśnie udało mi się rozłożyć panele słoneczne. Jeśli nie zdarzy się jakaś awaria to chyba nie musimy się martwić. Jednak bez komputera głównego nie jestem w stanie obliczyć dokładnego poboru prądu. Dobrze, że automatyczne systemy podtrzymywania życia na stacji działają niezależnie.
Simon patrzył przez okienko dłuższą chwilę. Przyglądał się gwiazdom, rozmyślając o tym, jakie szaleństwo mogło pchnąć człowieka będącego dowódcą całej załogi do morderstwa. Nie zwrócił uwagi na kontrast odczuć powstających w jego głowie. Na raz podziwiał piękno kosmosu i jednocześnie przeklinał ludzką słabość prowadzącą do zbrodni tu, gdzie jak dotąd zbrodni nie było. Trwał tak jeszcze w zamyśleniu, gdy nagle zdał sobie sprawę, że tam gdzie patrzy powinna być Ziemia. Jednak Ziemi tam nie było. Zamiast niej widział czerwono-brunatną planetę.
- Murphy, my chyba jesteśmy nad Marsem?! - Wyszeptał z niedowierzaniem.
- O cholera - Wyrwało się Murphy'emu na widok malujący się za okienkiem - Jak to jest możliwe? Stacja nie ma napędu innego niż małe silniki manewrujące do korygowania orbity! Nie ma szansy żebyśmy dolecieli gdziekolwiek. Nawet nie wyrwalibyśmy się z przyciągania ziemskiego. To musi być Ziemia. - Murphy zaskoczony i zdezorientowany powrócił ze zwiększoną motywacją do naprawy komputera technicznego monitorującego działanie podsystemów stacji.
- No nie wiem, ostatnim razem jak sprawdzałem Ziemia była niebieska - Simon stał jak zamurowany i wpatrywał się w planetę. - Może zainstalowano nam silniki jak byliśmy w lodówkach? Może to przelot na Marsa zużył energię stacji? - Zastanawiał się głośno.
- Poczekaj, chyba uda mi się uruchomić ten komputer i spróbuję podpiąć dyski z głównego. Cała elektronika w środku jest jakaś zużyta i wygląda jakby... - Nie dokończył obawiając się tego, co Simonowi przyjdzie do głowy. Systematycznie przepinał przewody z komputera głównego do technicznego i dokładnie sprawdzał wszystkie podzespoły. W końcu uruchomił go. Na ekranie mignął system operacyjny, po czym pojawił się menadżer aplikacji technicznych. Murphy wybrał pulpit kontrolny i zaczął przeglądać dostępne foldery. Oprócz plików systemowych znalazł kilka zapisanych prywatnych wiadomości.
Pierwsza z nich odebrana parę miesięcy po starcie mówiła o tym, że rozpoczęto emisję związków chemicznych do atmosfery w celu ograniczenia postępującego ocieplenia Ziemi. Zaraz po chemikaliach rozpylano drobinki metalu mające dodatkowo odbijać promienie słoneczne. Spodziewanym skutkiem ubocznym miało być tymczasowe osłabienie jakości transmisji radiowych. Kilka kolejnych plików nie dało się odczytać. To czego dowiedzieli się z pozostałych wiadomości prawie zwaliło ich z nóg. Chemikalia spowodowały lawinę zmian w ekosystemie i atmosferze planety. Zmian tak wielkich, że spowodowały epokę lodowcową, która w ciągu kilku lat objęła całą planetę. Tylko kraje wysoko rozwinięte funkcjonowały w początkowej jej fazie, podczas gdy w krajach słabiej rozwiniętych ekonomicznie miliardy ludzi zamarzały. Murphy szybko przeglądał kolejne wiadomości poszukując dobrych wieści wśród informacji o kataklizmie. Przedostatnia wiadomość przyniosła nadzieję. Zjednoczonym wysiłkiem naukowców opracowano projekt Prometeusz. Zakładał on umieszczenie pierścieni na orbicie nad obydwoma biegunami mających zaburzać działanie pola magnetycznego ziemi, które to w efekcie miało przepuszczać więcej wiatru słonecznego. Same pierścienie miały wspomagać sieć satelitów transmitujących na ziemię olbrzymie ilości energii słonecznej z niskiej orbity w postaci promieniowania mikrofalowego. Na ziemi stacje odbiorcze połączono z systemem radiatorów na wysokich wieżach. Ich zadaniem było powolne ogrzanie atmosfery, aż do roztopienia nadmiaru śniegu i lodu i przywrócenia optymalnych temperatur globu. Ostatnia wiadomość mówiła, że system w próbach osiągnął wydajność większą niż się spodziewano. Nie było żadnej informacji na temat instalacji silników, czy choćby jakiejkolwiek próby przeniesienia stacji na Marsa.
Patrząc wciąż na ekran komputera obaj przyswajali te wiadomości ze zgrozą malującą się na twarzach. Naraz obaj spojrzeli na datę w komputerze. Od momentu odebrania ostatniej wiadomości minęło sto dwadzieścia siedem lat.
- Simon, czy oni, czy myśmy... Czy ludzkość wyparowała? - Wyjąkał przerażony Murphy.
W jednej chwili obaj zrozumieli, że nie przylecieli na Marsa. To projekt Prometeusz zadziałał zbyt dobrze. Patrzyli na spaloną, pozbawioną wody i atmosfery zniszczoną działaniem człowieka planetę, która od milionów lat dając życie niezliczonym gatunkom roślin i zwierząt w końcu wyhodowała ludzkość. Najwyżej rozwiniętą i najbardziej zabójczą formę życia.
Simon opadł na kolana i rozpłakał się jak dziecko.
- To niemożliwe - łkał - nie mogliśmy, nie! Co my narobiliśmy? Murphy, co myśmy najlepszego zrobili? - krzyczał przez łzy. - Nie, nie... O boże...
- Nie, na pewno ktoś przeżył - Murphy czując niesamowite zimno i pustkę wewnętrzną, zastępujące przerażenie, zrozumiał, dlaczego kapitan oszalał. Sam, nie wiedząc właściwie co robi uruchomił teraz aplikacje zarządzające łącznością. Jak automat przeszukiwał kanały, zmieniał częstotliwości w nadziei na jakikolwiek sygnał, że na ziemi ktoś przeżył. Nie chciał i nie mógł uwierzyć w to, co widział. Musiał być jakiś schron, ukryte we wnętrzach gór obiekty przechowujące nasiona. Takie magazyny były budowane już od końca XX wieku.
Z pojawiającą się powoli rezygnacją rozpaczliwie przełączał częstotliwości. W końcu ustawił automatyczne przeszukiwanie. Po raz ostatni przeciągnął opadającą ręką po przyciskach i poddając się opadł do przysiadu na podłogę. Widząc płaczącego coraz ciszej, skulonego do pozycji embrionalnej Simona poczuł zwykłą ludzką chęć uściskania go. Przed nim oto leżał jeden z ostatnich przedstawicieli gatunku, który zgładził sam siebie i całe życie na Ziemi. Wciąż jednak - jak czuł Murphy - należało mu się pocieszenie. Choćby miało to być ostatnie pocieszenie w życiu, jakie go spotka. Uścisnął więc płaczącego biologa i zawył nagle jak pies, dając upust rozpaczy, którą jeszcze przed chwilą tłumił w sobie. Łzy jak grochy spływały mu po policzkach, podczas gdy Simon zamilkł i bez ruchu wpatrywał się tępo gdzieś poza niego.
Ciszę przerwał cichy szum. Simon spojrzał w kierunku z jakiego dochodził dźwięk i zobaczył unoszącą się ściankę. Za nią stał otwarty hibernator, a w nim leżało dziecko o nienaturalnie dużej głowie. Z ciała dziecka wystawało kilka cienkich przewodów. W okolicach bioder widać było również rodzaj przepaski wyglądającej na usztywniającą.
- Murphy, widzisz to co ja? - Simon już podchodził do dziecka.
Dziecko miało trochę nietypowe rysy twarzy. Bardzo wąskie usta uzupełniały widok dużych oczu i szerokiego nosa. Niewielkie zmarszczki w kącikach oczu przeczyły jednak ogólnemu wyglądowi nieletniego. Poza tym sprawnie operowało ono jakąś nieznaną Simonowi aparaturą. Murphy spojrzał na dziecko, które w tym momencie zaprzestało swojego zajęcia. Odwzajemniało spojrzenie. Dixon poczuł jakiś wewnętrzny przymus. Jakby ktoś nagle odblokował mu pamięć. Po chwili wzajemnego wpatrywania się w oczy Murphy znienacka odepchnął na bok Simona i kluczem magnetycznym rozłupał dziecku głowę.
- O boże, Dixon o co ci chodzi do cholery? - Simon wykrzyczał przerażony zrywając się do biegu.
- Jest OK. Już po wszystkim - Murphy powoli się odwrócił i rzucił klucz na podłogę. Z klucza ściekała żółta krew. - To nie było dziecko. To nawet nie był człowiek - Murphy powoli rozumiał wszystko. Zapisane wcześniej pod hipnozą polecenia, ukryte przed świadomością teraz pojawiały się w jego głowie czysto i wyraźnie.
- Czyli co to było Dixon!? - Simon cofał się powoli w stronę korytarza prowadzącego do chłodni z próbkami. W całym tym szaleństwie wolał zamknąć się i umrzeć z głodu niż dać zabić szaleńcowi.
- To był Obcy - Dixon usiadł na podłodze i kontynuował. - Jego statek się rozbił, a on sam był nieprzytomny. Gdy się obudził, początkowo wszyscy byliśmy podekscytowani. Zaczęliśmy z nim rozmawiać, pytać o kulturę, społeczeństwo itp. Szybko skrócił nasze pytania. Doznał obrażeń ciała jakich nasza medycyna nie mogła wyleczyć. Uzgodniliśmy, że da się zahibernować i pozostanie na stacji do czasu aż przylecą jego towarzysze.
- Co? Lecą do nas a ty go zabiłeś!
- Uspokój się i daj mi dokończyć. Obcy był skautem. Typem zwiadowcy, których jego rasa posyłała w różne części galaktyki w poszukiwaniu inteligentnego życia. Tacy jak on byli czczeni przez swoich. Wysyłani w dal bez planu na powrót. Większość z nich nigdy nie wracała na rodzimą planetę poświęcając się poszukiwaniom. Cieszył się, że oto w końcu nas spotkał i natychmiast wysłał wiadomość swoim, że tu jesteśmy.
- Dalej nie rozumiem dlaczego go zabiłeś.
- Przechwyciliśmy tę pierwszą wiadomość którą wysłał. Jeszcze zanim on sam spadł na Ziemię. Trochę to trwało zanim udało nam się ją rozszyfrować. Nasi specjaliści od języków oraz kryptografowie spisali się na medal. Zabawne, że na początku myśleliśmy, że to wiadomość dla nas. Mieliśmy nadzieję że to kontakt, ale nie mogliśmy jej odcyfrować. Dopiero po odnalezieniu Obcego i po porozumieniu z nim mieliśmy pojęcie jak się dobrać do ich języka. Wiadomość w skrócie brzmiała:
"Odnalazłem planetę nadającą się do zamieszkania. Lokalna cywilizacja do usunięcia."
- Sukinsyn planował inwazję? - Simon był coraz bardziej skołowany tym co słyszał.
- Raczej oni wszyscy. Myślimy, że cała historia o poszukiwaniu inteligentnego życia to kłamstwo. Raczej poszukują planety do zamieszkania. Oczywiście być może część o tym, że wysyłają ich w różne rejony galaktyki bez oczekiwania na powrót jest prawdziwa. Jeśli są dość zdesperowani by opuścić swoją planetę. Mogą być dość zdesperowani by poświęcić życie jednostek na poszukiwania nowego świata.
- Czyli oni już tu lecą, a tymczasem my sami zniszczyliśmy nasz świat i na dodatek zabiliśmy ich poszukiwacza! Marne szanse, żeby zabrali nas ze sobą po stwierdzeniu, że sami się wybiliśmy.
- Faktycznie nie wygląda to dobrze. Na szczęście nie przylecą. Chyba nam się udało uratować nasze osiem miliardów ludzi. Co powiesz na spotkanie z Jenny?
- Jak to? - Simon w tym momencie otworzył szerzej oczy, zastanawiając się czy Murphy nie zrobi mu zaraz tego samego co zrobił Obcemu.
- Jak powstrzymać wroga przed atakiem, gdy ten jest jeszcze daleko? Przekonać go, że nie ma czego atakować ani o co walczyć. Spalenie Ziemi oraz hibernacja przez sto dwadzieścia siedem lat to była największa mistyfikacja w historii ludzkości mająca na celu przekonać Obcego, że sami się zniszczyliśmy. Chcieliśmy żeby wysłał swoim wiadomość, że planeta już nie nadaje się do zamieszkania. Nie wiem jak długo jeszcze udałoby się utrzymać ciszę radiową na skalę całego globu, więc czekałem tylko na potwierdzenie, że wiadomość została wysłana. Lodówka Nelsona to nic innego jak aparatura deszyfrująca, a ja mam wszczepiony pod skórą w uchu przekaźnik. Cholera, sam nic o tym nie pamiętałem. Dopiero widok obcego odblokował mi pamięć. Wszyscy na Ziemi żyją i mają się dobrze.
Simon przyswajał powoli otrzymane informacje. Nic nie odpowiedział. Myśl o Jenny sprawiła jak zawsze, że nieświadomie się uśmiechnął.
W oczekiwaniu na napęd FTL.

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Ostatni sen.

Post autor: Juhani »

Przeczytałem. Uczciwie od początku do końca. Sam pomysł jest może i nawet całkiem, całkiem. Tylko warsztat...jakby niedopracowany jeszcze, delikatnie mówiąc. Mam nadzieję, że ktoś podejmie się rozbiórki tekstu, bo jest na co wskazać. Ja tylko dodam, że jak na mój gust, za często używasz słowa "automatyczny", a już zestawieniu "zawsze automatycznie", to po prostu drapie.
Postacie troszkę płaskie, zachowania czy reakcje czasami nie bardzo pasujące do niczego, żeby nie powiedzieć "histeryczne", logika nieco szwankuje.
Jeżeli autor ma tyle odwagi, żeby puszczać się na opisy techniczne, to musi być pewien swego. Jesteś pewien rozpylania cząsteczek metalu w atmosferze, a takoż "pierścieni na orbicie nad obydwoma biegunami mających zaburzać działanie pola magnetycznego ziemi"? Mam nadzieję, że jesteś.
Na marginesie, nazwę naszej planety warto pisać z dużej litery.
W sumie tekst warto by jeszcze rozebrać pod kątem gramatyki, stylistyki itp., więc mam nadzieję, że któryś(aś) z fachowców się za to weźmie.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Ostatni sen.

Post autor: Małgorzata »

A mnie się zdaje, że fabularnie zupełnie nie wyszło. Zwłaszcza pod koniec - przy rozwiązaniach typu deus ex machina (tu: sugestia posthipnotyczna), wymiękłam. Fabuła skręciła, odeszła od pierwotnych zapowiedzi - z opowieści o przebudzeniu się z hibernacji na wątku detektywistycznym przeszła w opowieść o udaremnionej inwazji obcych. I jakoś słabo jest to powiązane.
Jakbyś się nie umiał zdecydować, Autorze, o czym właściwie opowiadasz.
Niech ktoś zrobi plan, żeby to pokazać dokładniej, co? Mnie się nie chce, przyznam szczerze...

Język drętwy. Kulawy nie tylko formalnie (powtórzenia, które nie są retoryczne, błędne użycie imiesłowu czynnego), ale i na poziomie organizacji danych (choćby słowo "biolog", od którego zaczyna się tekst, nie wnosi do fabuły zupełnie nic).

Nie umiem ocenić pomysłu, bo po ostatnio przeczytanej powieści wszystko, co znam z fantastyki naukowej, wydaje mi się strasznie banalne w porównaniu... Wszystko, włącznie z prezentowanym tekstem. Nawet ta Mała Epoka Lodowcowa. Jestem zepsuta, niestety.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Ostatni sen.

Post autor: hundzia »

Margot: z czystej ciekawości -
Małgorzata pisze:Nie umiem ocenić pomysłu, bo po ostatnio przeczytanej powieści wszystko, co znam z fantastyki naukowej, wydaje mi się strasznie banalne w porównaniu...
Ta powieść to taka dobra, czy taka zła?
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Ostatni sen.

Post autor: Małgorzata »

Mistrzowska, Hundziu. Zepsuła mnie, rozpuściła jak dziadowski bicz, rozpieściła. Twarda naukowa fantastyka zaprawiona cudownymi przekrętami w opisach, dowcipem i ironią.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Ostatni sen.

Post autor: hundzia »

Można choć poznać tytuł, czy jeszcze to tajemnica?
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Re: Ostatni sen.

Post autor: Młodzik »

Też chcę, też chcę!

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Ostatni sen.

Post autor: neularger »

Offtopiarze. Poszli.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Luźny
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: ndz, 25 lis 2012 18:43
Płeć: Mężczyzna

Re: Ostatni sen.

Post autor: Luźny »

Juhani, właśnie ze względu na kulejący warsztat wrzuciłem swoje opowiadanie tutaj. Sam nie widzę wszystkich swoich błędów. Kłaniając się uprzejmie proszę o więcej krytyki ze strony forumowiczów. Malgorzato, masz rację w kwestii fabuły. Zakończenie zmieniałem już dwa razy. Choć wydaje mi się, że kończy się teraz ciekawiej. A cóż to za świetną książkę przeczytałaś ostatnio? Podziel się :D
W oczekiwaniu na napęd FTL.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Ostatni sen.

Post autor: Małgorzata »

Hundziu, Młodziku, przecież już się chwaliłam!
Kim Stanley Robinson "2312".
Zakochałam się.
Autorze, zrobiłam przekład tej książki. :P

No, ale tekst stygnie.
Najpierw podstawowa łapanka, Autorze, bo nie chce mi się nadal robić planu. Segregować błędów też mi się nie chce, więc pójdą w kolejności pojawiania się w tekście. I niech Ci się nie wydaje, że omówię wszystkie*.
Jego ostatni zimny sen właśnie się skończył. Z wielką rudą czupryną i równie okazałą brodą Simon wyglądał jak wiking w łodzi leżąc w pieszczotliwie zwanym lodówką hibernatorze. Napawając się stopniowym napływem myśli (...)
Pogrubione - niefortunne określenie. Okej, skojarzenia ze śmiercią i wskazanie "czasowe" (od "ostatnio"), ale to uprzedzanie wydarzeń, Autorze. Zbędne, IMAO.
Podkreślenie - połączenie zdań. Inwersją wprowadzasz zamieszanie i wydaje się przy czytaniu, że to sen ma brodę i czuprynę. Nie ma błędu, żeby była jasność, ale niezamierzony efekt komiczny i tak wychodzi.
I jeszcze pochylenia: "Simon wyglądał leżąc (w łodzi)", "napawając się napływem (myśli)". Nie wiem, o co chodzi, i chyba nie chcę wiedzieć.
(Wspominał - przyp.mój) Rodziny naukowców i astronautów lecących na stację Spacehome One oraz zadowoloną minę jego przyjaciela Murphy'ego Dixona. Jednego z techników obsługujących stację, z którym Simon się zaprzyjaźnił.
Nazwy własne jednostek nadal wyróżnia się cudzysłowem lub kursywą, nie tylko wielką literą. Znaczy, na pewno stacja "Spacehome One" lub SpaceHome One. Zastanawiam się nad pisownią nazwy jednostki, która przeniosła załogę na stację: orbital, Orbital czy "Orbital"/Orbital? Mam wrażenie (ponieważ wspomniałeś w tekście, że była więcej niż jedna taka jednostka), że to typ/klasa pojazdów. A zatem: orbital, IMAO, jak wahadłowiec. Tak czy inaczej, dwa błędy przy nazewnictwie jednostek.
Podkreślone powtórzenie. Nie wiem również, czy nie chodzi o tę samą osobę w obu zdaniach, gdzie występują pochodne przyjaźni. Zakładam, że nie, bo Dixon to inżynier, nie technik.
Lekki uśmiech, który zawsze automatycznie pojawiał się na jego twarzy, gdy myślał o Jenny i dziecku, teraz wywołał delikatne mrowienie mięśni. Niewielki efekt uboczny spodziewany po obudzeniu
Nawet nie musiałam długo szukać. Czytamy to, co wyboldowane (zdanie nadrzędne w pierwszym długim i rozwijające je zdanie kolejne - minus wypełniacze), żeby zobaczyć zależności syntaktyczne. I wyraźnie widać, że poniosło Cię, Autorze, na manowce sensu.
Wracając nieśpiesznie z marzeń
W moim języku, Autorze, używa się zwrotu frazeologicznego: "wracać do rzeczywistości".
coraz mniej ociężałymi członkami ciała.
Kontekst wyraźnie określa, Autorze, o czym napisałeś. Dodawanie dookreślenia to nadprodukcja, nadszczegółowość. Nie dotyczy tylko zdań, ale na razie przy zdaniach zostańmy.
Leniwie, ale zdecydowanie wyciągnął ręce ku górze i rozciągając się już mocniej i dokładniej, zapragnął kawy. Przelotnie zerknął dookoła po pomieszczeniu, gdzie cicho i miarowo szumiały hibernatory stojące w rzędzie wzdłuż ściany.

Kwintesencja nadszczególarstwa, Autorze. Podkreśliłam tylko dookreślenia - dopełnienia i przydawki. Pogrubione - błąd stylu: wyciągnął rozciągając się.
Zastanawiam się jednak, jak to jest "leniwie i zdecydowanie" oraz "zerknąć DOOKOŁA na rząd pod ścianą".
O niepotrzebnej i zgoła niezrozumiałej w tym miejscu informacji o chętce na kawę nawet się nie wypowiem.
Przy tylu spiętrzonych szczegółach, nie tylko robi się gęsto i nudno w opisie. Najczęściej właśnie wtedy traci się panowanie nad językiem. Narcystyczne przekonanie Autora, że czytelnik to kretyn niezdolny wyobrazić sobie niczego bez podania szczegółowych instrukcji (na piśmie), w tekście skutkuje bełkotem.

Ciąg dalszy pozostawię innym sępom - dalej jest tak samo. Napisałam, Autorze, że twój język stawia opór przy czytaniu. Mam nadzieję, że teraz widać, dlaczego lektura przypomina brodzenie w bagnie. Ze zdań umyka sens, grzęźnie się w niepotrzebnych detalach. Nic dziwnego, że po pierwszym akapicie robi się nudno.

Zwykle niezdolność do panowania nad zdaniem wskazuje na nieumiejętność radzenia sobie z uporządkowaniem na wyższym poziomie. Ano, tym razem też tak jest.
Tu powinnam przejść do planu. Ale nie chce mi się, więc może później. :P

Edytowanie litrówek.
Kolejne edytowanie, bo jednak zrobiłam ten przeklęty plan. Rozumiem, dlaczego Autorom się nie chce - to cholernie nudne zajęcie. Ale to nie usprawiedliwia żadnego Autora. Tylko mnie i innych Komentujących. :P

No, to lećmy z planem.

1. S. się budzi z hibernacji i w tzn. międzyczasie wspomina start oraz swoją dziewczynę.

2. S. zauważa świeżą plamę krwi.
Po włączeniu światła chwilę mrugał powiekami, aż przyzwyczaił oczy, po czym zauważył przed chwilą jeszcze niewidoczną, świeżą plamę krwi na przeciwległej ścianie.
Autorze, z tego, co napisałeś, facet nie widział plamy krwi, bo światło było wyłączone. Cała reszta to bezsensowne bicie piany.
Wspomniałam o nadszczególarstwie? Proszę, powiedz mi, czym jeszcze człowiek może mrugać poza powiekami?
No, ale to tak na marginesie...

3. S. przy kolejnych hibernatorach zauważa ślady krwi oraz ciało kobiety z załogi – rana i narzędzie czynu (klucz uniwersalny) świadczą, że to nie wypadek.

Przy tym punkcie się zatrzymam. Poszatkowałam tekst, wywaliłam nieistotne dywagacje, żeby można było zobaczyć kolejność tego, co widzimy oczyma S.
Jego ostatni zimny sen właśnie się skończył. (...) leżąc w (...) hibernatorze. (...)
Technikę wybudzania po hibernacyjnym śnie miał tak głęboko zakodowaną, że mógł przywołać ją w kilka sekund po pobudce (...). rozpoczął procedurę. (...) naprężał i rozluźniał mięśnie. (...) Zaczął się powoli rozciągać i po kilku minutach lekkich ćwiczeń na leżąco był gotowy się podnieść. (...) wieko komory hibernacyjnej się uniosło. Wstał. [(...) zerknął dookoła po pomieszczeniu, hibernatory stojące w rzędzie wzdłuż ściany . (...) Po włączeniu światła chwilę mrugał (...) po czym zauważył (...) świeżą plamę krwi na przeciwległej ścianie. (...) oczy (...) podążyły za (...) zaciekami. (...) [u[zacieki na ścianie[/u] przeszły w długi rozmazany ślad (...)]wzdłuż ściany i znikający w korytarzu. (...) ruszył powoli do swojego hibernatora, (...) zamykając wieko nad swoją lodówką. (...) po przymknięciu wieka zobaczył trzy kolejne otwarte komory hibernacyjne. (...) z trzeciej z nich zwisało bezwładne ciało astronautki Kim Yamada.
Prześledźmy czynności bohatera (pogrubione). Po przebudzeniu wstaje, gapi się na zacieki krwi na ścianie. Po czym okazuje się, że magicznie teleportował się w inne miejsce, bo WRACA do swojego hibernatora.
Mącipole w opisie.
Nie do końca jest też jasne, ile jest lodówek. Z opisu zaraz po przebudzeniu wynika, że trzy, rzędem pod ścianą => facet popatrzył po całym pomieszczeniu, DOOKOŁA, choć krótko, bo zerkał. Potem pojawiają się jeszcze trzy, domyślam się, że pod ścianą ze śladami krwi. A ten hibernator bohatera głównego to tak sam stał? Znaczy, tu też niejasność w opisie.
Do tego jeszcze zachowanie bohatera – poniższy fragment przerwał stupor, w jaki wpadłam podczas czytania.
Simon natychmiast instynktownie schylił się i ukrył za komorą. Po chwili, nie słysząc żadnego dźwięku przebijającego się przez szum lodówek, powoli wyjrzał zza swojego schronienia.
Znaczy, przez dobre kilka minut facet się rozglądał, śledził wzrokiem zacieki krwi na ścianie, nie wspomnę, że wcześniej się przeciągał, teleportował po pomieszczeniu i w ogóle wystawiał się na cel, a teraz nagle – myk! Facet kryje się przed strzałem. Albowiem krew na ścianie oraz klucz uniwersalny przy zwłokach bezwzględnie wskazują, że przed chwilą padły strzały, tak?

4. S. ogląda sąsiedni hibernator.
Pusty hibernator stojący tuż obok tego, w którym zginęła Yamada należał do Siergieja Antonowa - rosyjskiego pilota, z którym przylecieli wspólnie pierwszym Orbitalem. W jego komorze nie było krwi ani śladów walki. Czyżby to ruskowi się pochrzaniło i rozłupał głowę Yamadzie? - przemknęło przez myśl Simonowi.
Na widok klucza uniwersalnego facet kryje się przed ostrzałem, na brak śladów walki zaczyna rozważać, czy sąsiad rozwalił ofierze głowę, ponieważ to rusek narwany trochę i lubił bawić się nożem.
Logika... yyy... jak dla mnie: hardcore level.

5. S. zabiera klucz uniwersalny, sprawdza następne hibernatory, postanawia obudzić kumpla - Dixona.
Notabene: nie mam pojęcia, skąd nagle tyle hibernatorów. Mnożą się jak grzyby po deszczu. Gdzie się bohater nie obróci, tam od razu widać lodówki. A na początku były tylko trzy...

6. Pojawia się domniemany morderca, czyli Antonow, od którego S. dowiaduje się, że prawdziwym zabójcą jest kapitan – zwariował, zniszczył komputer i zasilanie stacji. Antonow go zabił, a sam umarł S. na rękach (w tzn. międzyczasie doczołgał się do pomieszczenia z hibernatorami).
Po co Antonow wracał do hibernatorów z wyprutymi flakami? Zapewne liczył, że przezimuje?
Tak tylko pytam. W zasadzie przecież chodziło o to, żeby bohater wszystkiego się dowiedział w odpowiednim czasie. I, jak się potem okaże, hibernatory miały jeszcze jedną interesującą właściwość.
Nadal nie wiadomo jednak, czemu kapitan zabił Yamadę. Uprzedzę wypadki i powiem, że do końca się to nie wyjaśni.

7. Przebudzenie Dixona. Postanowienie, żeby obudzić Nelsona i iść do sterówki, sprawdzić, co się stało kapitanowi.
Z dalszego ciągu akcji jakoś nie do końca mi wynika, że ci dwaj lub trzej poszli...

8. Dixon sprawdza zasilanie i komputer, S. – arkę z nasionami i próbkami DNA. Tu następuje wykład, po co w ogóle ta stacja => do testowania hibernatorów.

9. S. wygląda przez okienko na Ziemię i widzi Marsa.
Jedynie brak silników, rozkład pomieszczeń oraz zredukowana do minimum ilość próbek ziemskiej flory i fauny odróżniały stację od planowanego na przyszłość w pełni funkcjonalnego międzygwiezdnego statku.
Bohater posługuje się znowu logiką, która mnie przerasta.

10. D. odnajduje prywatne wiadomości i z nich dowiadują się obaj, co zaszło.

11. Opis nieudanego eksperymentu, dzięki któremu miało się zmniejszyć nasłonecznienie Ziemi. Skończyło się epoką lodowcową i śmiercią sporej części populacji. Kolejny krok – projekt „Prometeusz” – miał znowu ocieplić planetę.

12. Okazuje się, że hibernacja trwała dłużej niż planowano, a ludzkość zapewne przestała istnieć - i S. wpada w histerię.
Tu zmienia się na chwilę perspektywa narracyjna z tej od S. na tę od D. Dlaczego tak nagle i bez uzasadnienia? Ano, chodziło o wzruszenie odbiorcy pewnikiem. Wyszło wzniośle, czyli żałośnie. Stężenie banału na zdanie przekroczyło normę krytyczną, IMAO.

13. S. wyrywa się z histerii spowodowanej zagładą ludzkości (od tego oszalał kapitan) i w kolejnym hibernatorze widzi dziecko, ale z wyglądu to nieletni.
I tak właśnie następuje mutacja fabuły.
Wcześniej były eksperymenty z hibernacją na stacji orbitalnej – rozstanie na lata, problem powrotu astronauty, etc. Oraz dodatkowo katastrofa ekologiczna Ziemi, której uśpieni na orbicie ludzie nie zauważyli. Czytaliśmy, prawda? Nawet nie wymienię, ile razy...
Ale teraz w tekście chodzi już o coś innego, jak się okazuje.

14. Dziecko nie śpi, tylko siedzi w hibernatorze i coś robi przy nieznanej aparaturze.
Co robiło to dziecko, kiedy S. i D. szlajali się wśród multiplikujących się wszędzie hibernatorów? Czemu owo dziecko, skoro nie śpi, siedzi w lodówce? Nie zauważyło, że na stacji był przytomny szalony kapitan, który rozwalał wszystko, co się rusza?

15. Dixon zabija dziecko – rozbija mu głowę kluczem uniwersalnym. Potem wyjaśnia, że dziecko to ufok, a on miał polecenia zapisane pod hipnozą.
- To był Obcy (...) Jego statek się rozbił. (...) Doznał obrażeń ciała jakich nasza medycyna nie mogła wyleczyć. Uzgodniliśmy, że da się zahibernować i pozostanie na stacji do czasu aż przylecą jego towarzysze.
Zahibernowano rannego ufoka, którego medycyna ludzka nie umiała wyleczyć. Jak się okazało jednak, hibernacja dobrze mu chyba zrobiła, skoro teraz jest przytomny. Ale skąd o tej właściwości hibernatorów wiedział Antonow, który z wywalonymi flakami próbował wczołgać się do swojej lodówki?
I z kim uzgadniał swoje posunięcia Dixon? Co za oni?

Tak na marginesie - na określenie obcego pada słowo "skaut", czyli zwiadowca. Przyczepiłabym się, bo na mojej planecie znaczenia występują w nieco innej hierarchii, ale ponieważ to planeta dinozaurów, więc może się nie znam.

16. Wyjaśnienie Dixona, jak to sprytnie udało się udaremnić inwazję – przy pomocy mistyfikacji: cisza radiowa na całym globie, żeby przekonać obcego, że cywilizacji już nie ma.
W jaki sposób przerobiono niebieską planetę na brunatną? Skąd przekonanie, że obcy nie zorientuje się w kłamstwie dotyczącym czasu (że niby minęło sto dwadzieścia parę lat)? O "onych", autorach tego arcywymyślnego planu ratowania Ziemi, już pytałam. Ale i tak się nie dowiem, kim są.

17. Happy end, czyli nic się nie stało.
Zakończenie wskazuje, że miłość głównego bohatera do Jenny miała stanowić jakiś element istotny w fabule, ponieważ o tej miłości było już na wstępie. Nic z tego, to element zdobniczy, bez znaczenia dla działań bohatera (nic z tego nie wynika – tylko tyle, że od czasu do czasu bohater myśli i rozpacza).

Mam nadzieję, że teraz widać, dlaczego to fabularnie porażka?
Na początku coś się jeszcze dzieje – jest przebudzenie, jest trup, jest tajemnica. Znaczy, powinno się zacząć śledztwo, a przynajmniej coś w rodzaju śledztwa, bohater winien odkryć, co się stało => połowa tekstu na to wskazuje.
Nic z tych rzeczy jednak. Usłużnie przypełza postać drugoplanowa i wszystko wyjaśnia, po czym dogodnie umiera.
Na szczęście, nie udziela wszystkich odpowiedzi, znaczy – jest nadzieja, że bohater przynajmniej zacznie szukać brakujących elementów układanki... Ale znowu nic z tego, ponieważ wtedy usłużnie wszystko załatwia Dixon, któremu włącza się sugestia posthipnotyczna.

Nuda, nuda, nuda. Żadnych napięć, żadnych zmyłek, nawet jednego anemicznego zwrotu akcji. Jedyny element zaskoczenia występuje wtedy, gdy okazuje się, że nie będzie żadnego dochodzenia do prawdy, bo wszyscy wszystko Simonowi wyjaśniają, koleś nawet nie musi wychodzić z chłodni.
Do tego jak na plan udaremnienia inwazji, to strasznie dużo w nim dziur. Np. kapitan w swoim szaleństwie mógł rozwalić Simona albo Dixona (Yamadę rozwalił, blisko był). Albo uszkodzić poważnie stację. Co wtedy? Czemu nikt tego nie przewidział? I czemu tylko jeden członek załogi był w ogóle przygotowany, a reszta (w tym główny bohater) nieświadoma? Przecież wszystko mogło się popsuć – włącznie z lodówką Dixona (hibernatory były w fazie eksperymentalnej).
Rozumiałabym jeszcze, gdyby chodziło o ćwiczenia dla opornych w planowaniu strategicznym. Ale tu chodziło o Ziemię, jedyną planetę ludzi.
Bez jaj, Autorze. Kołek do wieszania niewiary trzaska ogłuszająco.

Znaczy, jak dla mnie to słabiutko - logika szwankuje, a łączenie epizodów odbywa się tylko z woli (chciejstwa) Autora. Nic dziwnego, że nie bardzo wiadomo, o co w tym chodzi.

I edytowanie kolejne (ech, te przywileje moderatorskie, nie można przez to mnożyć postów nadaremnie), bo jeszcze mi się przypomniał drobiazg.
Tytuł.
Autorze, tytuł nijak nie wskazuje na zakończenie, trzyma się kupy tylko przy pierwszej części tekstu. Dlatego m.in. łatwo wyczuć, że coś jest nie tak z fabułą.

No, dobra, teraz już chyba wszystko i więcej edytowania nie będzie.


____
*Tak, to jest zarzut. Błędów jest tyle, że ich omówienie może być dłuższe od tekstu.
So many wankers - so little time...

ODPOWIEDZ