Haker

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Iwan
Fargi
Posty: 344
Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18

Haker

Post autor: Iwan »

Trochę wolniejszy dzień w pracy zaowocował niedawno zmaterializowaniem się jednego ze starych pomysłów. Tekst miał być krótszy, ale jakoś tak wyszło. Mam nadzieję, że będzie się szybko czytało. W miarę możliwości byłbym wdzięczny za pomoc w doskonaleniu warsztatu.


Haker

Carlos Rodrigues był zupełnie zdezorientowany. Stał pośrodku pustego korytarza i rozglądał się ze zdumieniem na wszystkie strony. Dopiero po kilkunastu sekundach rozpoznał, gdzie się znajduje.
- Budynek C, 9 piętro – mruknął do siebie. – Co ja tu, do cholery, robię?
Gdy chciał spojrzeć na zegarek, zauważył, że trzyma w dłoniach kartonowe pudło po papierze do drukarki. Wyjąwszy kilka leżących luzem, pogniecionych kartek, było puste, jednak ręce miał obolałe ze zmęczenia.
Westchnął, rzucił karton na półkę przy dystrybutorze wody i spryskał sobie twarz. Był przemęczony. Od ponad siedemdziesięciu godzin był na nogach, nic dziwnego więc, że umysł zaczynał się buntować i stroić głupie żarty. Wzruszył ramionami i ruszył z powrotem w stronę, z której, jak mu się wydawało, musiał tu przywędrować. Pracował w budynku B, który połączony był z sąsiednim blokiem krytym, oszklonym mostkiem. Kiedy do niego doszedł, zauważył, że siedzący przy bramce strażnik wyraźnie się zdziwił.
- Już z powrotem, inspektorze?
- A, tak, musiałem tylko coś odnieść. – Carlos machnął lekceważąco ręką. Robił dobrą minę do złej gry. Nie chciał, by ktoś zorientował się, że inspektor Rodrigues przelunatykował ostatnie pół godziny z jakiegoś niewiadomego powodu targając puste kartony po całej siedzibie FBI. Nie wróżyłoby to dobrze jego przyszłej karierze.
Policjant przy bramce po drugiej stronie mostku nie skomentował jego nadejścia. Rodrigues uznał to za dobry znak. Skoro nie zwrócił na siebie uwagi, istniała szansa, że nie zrobił z siebie głupca, gdy urwał mu się film. Ostanie parędziesiąt minut miał po prostu wymazane z pamięci. W jednej chwili siedział przy biurku zajęty pracą, a w drugiej stał jak ostatni idiota z pustym kartonem w rękach w korytarzu sąsiedniego budynku.
Rozpaczliwie potrzebował snu. To samo mówiła żona, kiedy dzwoniła ostatnim razem. Zrobiła mu niezłą awanturę. Niemal wpadła w histerię, gdy nie mogła się zdecydować, czy przeważa troska, czy wściekłość wynikająca z podejrzenia o niewierność. Żadnego romansu oczywiście nie było, istniało tylko śledztwo. Od lat FBI i inne instytucje rządowe ścigało terrorystę, uznanego za najgroźniejszego człowieka w Ameryce. W bezskuteczne polowanie na nieuchwytnego anarchistę, bez wątpienia najbardziej utalentowanego hakera komputerowego w historii, zaangażowano tak olbrzymie środki, że koszty operacji już dawno prześcignęły poszukiwanie bin Ladena przed trzydziestu laty. Podczas ostatnich dni Rodrigues natrafił jednak na trop, wyraźny ślad, i właśnie z tego powodu nie przestawał pracować. Zmysł łowcy podpowiadał mu, że jest o krok od przełomu.
Wróg publiczny numer jeden kazał zwać się Gównojadem. W ten pogardliwy sposób uprzywilejowana elita Nowego Jorku zwykła nazywać brudny, niezaczipowany motłoch zamieszkujący rozciągające się aż po horyzont slumsy. Do niedawna było to słowo, które rzucone na ulicy kończyło się strzelaniną, jednak odkąd rozpoczął działalność tajemniczy terrorysta, wyzwisko stało się powodem do dumy. „My, gównojady” było obecnie najczęściej słyszanymi słowami podczas wszelkiego rodzaju demonstracji czy zamieszek antyrządowych. Słowo to omijało granice etniczne, wiekowe i kulturowe miejskiej biedoty. Obecnie podczas rozruchów ramię w ramię stali Chińczycy, Latynosi, Murzyni i makaroniarze, neohippisi, anarchiści i retromani, baptyści, katolicy, muzułmanie i sikhowie. Jednoczyło ich jedno hasło: „My, gównojady”.
Rodrigues uważał, że niezadowolenie nie wynikało z samej biedy, lecz raczej z nierówności społecznych. Od momentu, gdy dwadzieścia lat temu na dobre zaczął się kryzys energetyczny, nastąpiła straszliwa polaryzacja społeczeństwa, która jeszcze pogłębiała się z roku na rok. W swoich odezwach Gównojad często podkreślał fakt, że 98% bogactwa znajduje się w rękach 1% obywateli. Nawoływał do rewolucji, obalenia klasy rządzącej i dystrybucji majątku, jakby nie znał z historii, jaką ruiną kończył się każdy jeden eksperyment z socjalizmem. Trafiał jednak na podatny grunt. Kilka miesięcy temu Gównojad zdobył w jakiś sposób nagranie bankietu Rady Miejskiej, na którym wyraźnie widać było zakłamane mordy wszystkich tych darmozjadów. Burmistrz z radnymi oraz małżonkowie popijali szampana i zagryzali go kawiorem, podczas gdy ich tłuste dzieci rzucały psom kawałki prawdziwego mięsa. Bankiet miał miejsce tego samego dnia, w którym ogłoszono dalszą redukcję racji żywnościowych z powodu nałożonego przez Chiny embarga handlowego. Terrorysta w sobie tylko wiadomy sposób przechwycił sygnał wszystkich telehologramów informacyjnych w mieście i odtworzył nagranie. Nie musiał nawet komentować. Karmieni papką witaminową oraz fabrycznie hodowaną syntetyczną masą białkową o smaku waty i wartości odżywczej papieru mieszkańcy miasta wyszli na ulice. Zamieszki trwały niemal tydzień, pochłonęły dziesiątki ofiar i zaowocowały wprowadzeniem stanu wojennego.
Carlos sam był gównojadem, sztuczna papka była jego codzienną torturą, nie popierał jednak działań terrorysty. Nie wierzył, by rewolucja przyniosła zmiany na lepsze. Aparat władzy Republikanów zostałby po prostu zamieniony na klikę zdelegalizowanych wiele lat temu Demokratów albo jakichś innych krętaczy. W oczach szarych obywateli nic by się nie zmieniło.
Nie zapominał też, że był policjantem, a Gównojad terrorystą. Na początku działalności przeciwnik był zwykłym hakerem, który walczył z rządem, publikując kompromitujące materiały i dokumenty, niedawno jednak wziął się też za fizyczne usuwanie wysoko postawionych urzędników. Zamachy były obecnie na porządku dziennym. Polowanie na anarchistę zmieniło charakter z wielkiej nagonki na histeryczną panikę.
Swoją drogą Rodrigues uważał za zabawne zachowanie władz. Gównojada szukały tysiące agentów, do jego schwytania zaangażowano całe departamenty. Co tu dużo gadać, z braku ludzi jego samego „wypożyczono” do tej sprawy z wydziału kontrwywiadu. Wysiłki przeznaczone do wytropienia tego jednego dysydenta w zupełności wystarczyłyby do uśmierzenia niepokojów społecznych powodowanych przez jego działalność. Przypominało to inspektorowi historię polowania na „Rebelianta” w oblężonym Leningradzie sto lat wcześniej. Pod miastem stały niemieckie i fińskie armie, ostrzał i bombardowania były nieustające, nie było prądu, wody ani żywności, głód, choroby i mróz zabijały setki tysięcy ludzi, a jednak NKWD najwyższy priorytet nadało poszukiwaniu wroga ludu, który na stacji kolejowej zostawiał ulotki, w których zupełnie słusznie narzekał na korupcję i nieudolność władz. Całymi miesiącami przesłuchiwano dziesiątki tysięcy osób, porównywano charakter pisma każdego listu wysłanego z miasta, by odszukać jednego, biednego, niezadowolonego robotnika z huty.
- Jak tam? – rozległo się znienacka.
Carlos otrząsnął się z zamyślenia. Znowu zasypiał na stojąco! Wziął się w garść i zerknął w stronę przybysza. Z niejakim zdziwieniem zauważył grubego Ala Roche’a, którego znał jeszcze z czasów akademii. Nigdy się nie lubili, właściwie to nie odzywali się do siebie, tym bardziej więc Rodriguesa zaskoczyło pozdrowienie oraz uśmiech na twarzy kolegi. Skinął w odpowiedzi głową, siląc się na wymuszony uśmiech. Roche zasalutował mu trzymanym w lewej dłoni pilotem od telehologramu.. Był w doskonałym nastroju. Maszerował dziarsko z wysoko podniesioną głową. Uśmiechał się, lecz oczy miał zimne, wyrachowane, co nadawało jego obliczu nieco kpiący wyraz. Karta identyfikacyjna skakała na palcach jego prawej dłoni w zadziwiająco skomplikowanym tańcu. Inspektor miał nawet ochotę jakoś to skomentować, ale zdecydował się, że nie będzie wdawał się w pogawędkę. Nigdy nie podejrzewałby tego słonia o tak zręczne ręce. Od czasów akademii miał on opinię ostatniej ślamazary.
Carlos zjechał windą na swoje piętro, usiadł przy swoim biurku i pogrążył się w porozrzucanych chaotycznie, zrozumiałych tylko dla niego notatkach. Widział wyraźny ślad. Terrorysta nie działał sam. Był w stanie w jakiś sposób werbować fanatycznie oddanych mu ludzi, którzy dla niego szpiegowali, lub wykonywali brudną robotę. Złapano ich już setki, ale nawet pomimo stosowania ulepszonych metod przesłuchania, ani jeden z aresztantów nie zdradził Gównojada nawet słowem. Samo w sobie było to dla Carlosa niezrozumiałe. Pytani o dokonane zbrodnie, wyrzekali się wszystkiego, bez względu na natężenie bólu. Takiego fanatyzmu Biuro nie napotkało nawet wśród islamskich dżihadystów.
Aresztowanych można było podzielić na dwie grupy. Pierwsza z nich, bardzo liczna, to zwykłe papugi, które powtarzały opublikowane słowa Gównojada i nawoływały do zamieszek. Rodrigues nazywał ich „Proletariatem”. Żaden z nich nigdy nie widział Gównojada. Druga grupa byli to z kolei bezpośredni podwładni terrorysty. To właśnie była ta fanatycznie lojalna elita – wykonawcy zamachów i szpiedzy. Było ich niewielu i nie na wiele przydawali się śledczym.
Właśnie ten brak wartości wydobytych informacji naprowadził inspektora na pewien trop. Zamiast czytać bezsensowne zeznania, skupił się na samych postaciach ludzi Gównojada. Podczas gdy cały „Proletariat” składał się niemal wyłącznie z niezaczipowanej masy ze slumsowego mrowiska, każdy co do jednego bezpośredni agent terrorysty był wyedukowanym obywatelem, który możnaby określić jako klasa średnia. Właśnie to było zaskakujące. Ci ludzie nie mieli powodów do niezadowolenia. Co prawda musieli jeść syntetyczne gówno, ale mieli ukończone szkoły, pracowali, posiadali wszczepione neuroprocesory, co prawda podstawowe, ale za to z dostępem do internetu, pakietami rozrywkowymi i dwudziestoczterogodzinnym monitoringiem medycznym. Słowem – wiedli życie na całkiem przyzwoitym poziomie.
Rodrigues nie podzielił się ze współpracownikami tą obserwacją i to nie bez powodu. Nie ufał nikomu. Gównojad miał swoją siatkę w samym FBI. W jakiś sposób zdołał zinfiltrować służby mundurowe i to w tak sprytny sposób, że nawet skomplikowane policyjne neuroprocesory mózgowe dawały się zmylić i nie wysłały do Centrali żadnych automatycznych sygnałów alarmowych o podejrzeniu łamania przwa przez funkcjonariusza. Nie można było jednak zignorować faktu, że terrorysta zaczął rekrutować policjantów. Wśród zidentyfikowanych w ostatnim czasie współpracowników gliniarze stanowili zdecydowaną większość, a Tom McNicholson, zamachowiec, który parę tygodni temu niemal zabił znienawidzonego burmistrza Nowego Jorku, był agentem FBI. Rodrigues widział zdarzenie na własne oczy. Podczas publicznego wystąpienia polityka, stojący w kordonie ochrony Tom bez ostrzeżenia odwrócił się, wyciągnął pistolet i zaczął strzelać w stronę mównicy. Zginął w okamgnieniu, ale zdołał oddać cztery strzały. Chybił, chociaż jedna z kul oderwała pół policzka rzeczniczce Rady Miasta. Rodrigues uważał, że suce się należało, ale wątpił, czy był to zamierzony strzał. Nie strzela się do płotek, mając na celowniku takiego drania jak burmistrz Moreno.
Carlos zmarszczył brwi na to wspomnienie. Wątpliwości dręczyły go od samego momentu strzelaniny. Oglądał całe zajście na własne oczy. Zamachowiec chybił z piętnastu metrów. Cztery razy pod rząd. Agent FBI.
- Przecież to niemożliwe... – mruknął do siebie.
Od tygodni nie potrafił rozwiązać tej zagadki. Jedyny wniosek, jaki mógł wyciągnąć, to niezaprzeczalny fakt, że wśród agentów Biura działają ludzie Gównojada. Postanowił wykorzystać stare sprawdzone metody infiltracji siatek szpiegowskich, które jako oficer kontrwywiadu miał opanowane do perfekcji. Był bardzo dyskretny. Tu wyraził się z uznaniem o przebiegłości przeciwnika, tam szepnął coś niezbyt poprawnego politycznie, czasem wystarczyło na odprawie pokręcić z podziwem głową, gdy omawiana była kolejna akcja terrorysty. Wiedział, że ludzie Gównojada mają szeroko otwarte oczy. Mimo to nikt go na razie nie zagadnął, choćby w celu wybadania gruntu.
Kolejny podstęp przyniósł już wymierne rezultaty. Rodrigues opracował szereg ważnych dokumentów związanych ze śledztwem i puścił je w obieg. Dokumenty istniały wyłącznie na papierze, by haker nie mógł przechwycić ich z sieci, a jednak niemal natychmiast co ciekawsze fragmenty zostały opublikowane przez Gównojada. Nie wiedział on jednak, że każdy raport posiadał kilkanaście wersji, różniących się od siebie trudnymi do zauważenia, lecz istotnymi szczegółami. W ten sposób łatwo wykryto miejsca, w których nastąpił przeciek. Aresztowania nic jednak nie dały. Jak zwykle, zmowa milczenia sprawiła, że ten obiecujący trop zabrnął w ślepą uliczkę. Nie zbliżono się do celu ani o pół cala.
Z korytarza rozległ się miarowy odgłos kroków. Po chwili w drzwiach pojawił się nadinspektor Mike Kowalsky, bezpośredni przełożony Rodriguesa. Rozejrzał się po pustej przestrzeni biurowej i odezwał się:
- Pilny z ciebie gość. Pierwszy w pracy, czy ostatni?
Dopiero to pytanie uzmysłowiło Carlosowi, że już świta.
- Kolejna nocka zarwana... – Skrzywił się ze znużeniem.
- Człowieku, czy ty domu nie masz? Ale sie zawziąłeś na tego faceta – zaśmiał się nadinspektor.
Rodrigues wymusił uśmiech. Był zbyt zmęczony, by żartować. Poza tym nie darzył szefa sympatią. Kowalsky denerwował go swoją nieśmiałością i nerwowością. Mówiąc, bez przerwy dotykał twarzy, lub wodził palcem po dolnej wardze, co doprowadzało Carlosa do istnego szału. Wyjątkowo irytujący nawyk.
Zmarszczył brwi dotknięty nagłym spostrzeżeniem, że tego poranka Kowalsky trzyma ręce w kieszeni, a z tego oblicza bije pewność siebie i samozadowolenie. Przebiegła mu przez głowę myśl, czy szef nie strzelił sobie z rana jakiegoś wysokoprocentowego dopalacza.
Kowalsky podszedł bliżej, przysiadł na krawędzi biurka i oparł się dłonią o krawędź monitora holograficznego.
- Od ilu dni nie spałeś? – spytał.
- Zaczyna się czwarta doba – przyznał Rodrigues.
- Musisz koniecznie się odświeżyć. Pamiętasz, że dziś wizyta wiceprezydenta? Jego śmigłowiec ląduje już na dachu.
- A co mnie to... – wzruszył ramionami. – Mam robotę do wykonania. Co mnie obchodzi jakiś pajac z Waszyngtonu.
Kowalsky uśmiechnął się ze szczerą sympatią. Po chwili milczenia powiedział:
- Uparłeś się na tego faceta. Nie boisz się, że przegrasz?
- Przegrać z takim przeciwnikiem to zaszczyt – odpowiedział, dbając, by mimo zmęczenia w głosie zabrzmiał podziw.
Dobry kontrwywiadowca nigdy nie marnuje okazji do zarzucenia przynęty. O dziwo, instynkt podpowiedział mu, że tym razem spławik lekko drgnął. Kowalsky wyprostował się nieznacznie, uniósł brew i przez chwilkę wpatrywał się pytająco w oczy podwładnego. Karta identyfikacyjna zatańczyła na palcach opartej o krawędź monitora dłoni, lecz zatrzymała się, gdy tylko oczy Rodriguesa obróciły się w jej stronę.
- No, muszę lecieć. Mam coś pilnego – rzucił lekko, zeskoczył z biurka i ruszył szybkim krokiem w stronę windy.
Serce Carlosa biło jak młot. Ta karta... Dokładnie w ten sam sposób bawił się mijany w korytarzu Al Roche.
- Może to jakiś sygnał, znak rozpoznawczy? – mruknął pod nosem, próbując zmusić przemęczony mózg do wysiłku.
Skorzystał z rady szefa i poszedł do łazienki. Spryskiwał twarz zimną wodą, tak długo, aż poczuł, że senność została na dobre przepędzona. W drodze powrotnej zaczął analizować fakty – Roche zagadnął go na korytarzu, choć nie rozmawiali od lat, a Kowalsky nie grzebał paluchami w gębie i zupełnie stracił swoją codzienną nieśmiałość. Obydwaj zachowywali się dziwnie, nieswojo. Zamachowiec McNicholson strzelał, jakby pierwszy raz w życiu trzymał w ręku pistolet.
- To niemożliwe... – zaśmiał się do siebie, nie bacząc na dziwne spojrzenia mijanych osób. – To przecież absurd...
Oparł się o szybę i wyjrzał na zewnątrz. Po drugiej stronie, w budynku C zauważył Kowalsky’ego. Trzymał on w dłoni pilot od telehologramu i gorączkowo wciskał jakiś przycisk. Chilę później znajdujący się kilka pięter wyżej kryty mostek łączący budynki wyleciał w powietrze. Jeszcze zanim Carlosa dosięgła go fala uderzeniowa, zrozumiał, że wiceprezydent i całe kierownictwo FBI przestało istnieć.
Ewakuacja była błyskawiczna. W ciągu kilku minut pokaleczony odłamkami szkła Rodrigues był już na zewnątrz. Wtedy podbiegli do niego, rzucili na ziemię i wbili mu w plecy lufy pistoletów automatycznych.
- Jake, powariowaliście? – wrzasnął, rozpoznając kolegę.
- Zamknij się, gnoju!
Uderzenie pozbawiło go tchu.
- O co chodzi? – krzyknął.
- Daruj sobie, morderco!
Teraz już rozumiał. Już wiedział, co robił, gdy urwał mu się film. Zmusił się, by obrócić głowę w stronę kolegi.
- Jake, słuchaj! Gównojad to haker! On...
Carlos zamilkł, gdy z przerażeniem zauważył kątem oka znajomy gest. Na palcach stojącego obok policjanta tańczyła odznaka. Mężczyzna wyciągnął broń.
- Przykro mi, stary. Przegrać z tobą to byłby zaszczyt – powiedział cicho i otworzył ogień.
Chociaż strzelał z pięciu metrów, trafił dopiero za trzecim razem.
What doesn't kill you, makes you pissed off

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Haker

Post autor: hundzia »

Iwan pisze:Ostanie parędziesiąt minut
Iwan pisze:Chilę później znajdujący się kilka pięter wyżej kryty mostek łączący budynki wyleciał w powietrze. Jeszcze zanim Carlosa dosięgła go fala uderzeniowa
Pozwolę sobie zauważyć, że tekst roi się od błędów, literówek i powtórzeń, które można było swobodnie wyłapać przy jednorazowym czytaniu :/ Niechlujstwo i tyle.
A zdania wielokrotnie złożone, bez choćby śladu interpunkcji, to zuo straszliwe.
No i fantastykę pożarło.
e.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
Iwan
Fargi
Posty: 344
Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18

Re: Haker

Post autor: Iwan »

Rzeczywiście okropnie niechlujnie, Hundzia, ale bardzo bym prosił o „wytknięcie palcem” wszystkich tych błędów. Inaczej ich nie zauważę i się niczego nie nauczę. Z interpunkcją zawsze miałem kłopoty, więc będę bardzo wdzięczny za wskazanie tych zdań złożonych, na których poległem.
What doesn't kill you, makes you pissed off

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Haker

Post autor: Małgorzata »

Interpunkcja i oddech to dwie bardzo zbliżone kwestie. Interpunkcja bywa nawet łatwiejsza niż oddychanie. :P
Przeleciałam tekst, ale nie znalazłam nic, na czym bym się potknęła. Mnie się zdaje, że jest OK - chociaż nie dam sobie głowy za to obciachać, wszak nie czytałam uważnie (jeszcze) i nie ma tekstów doskonałych...
Hundziu, a może pomyliłaś wątki?
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Haker

Post autor: neularger »

Karmieni papką witaminową oraz fabrycznie hodowaną syntetyczną masą białkową o smaku waty i wartości odżywczej papieru mieszkańcy miasta wyszli na ulice.
Nie lubię jak Autor dla zachowania fajności zdania poświęca logikę. Owszem papier można jeść, zdaje się celuloza poddana obróbce termicznej (np. gotowaniu) częściowo się rozpada.
Ale to w sumie nieważne. W powszechnym przekonaniu papier jest niejadalny, czyli ze zdania wynika, że ta masa białkowa nie dość, że niesmaczna, to nieposiadająca żadnych własności odżywczych. Znaczy, populacja karmiona tym czymś już dawno nie żyje. :/

A tak poza tym, to nie ma do czego się przyczepić.
Poza tym, Iwanie, tyś już coś opublikował. Nie mam pewności czy Warsztaty jeszcze w czymś ci mogą pomóc. :)

edit. Oczywista literówek (jak wskazała hundzia) nie robimy już więcej, Iwanie. :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Iwan
Fargi
Posty: 344
Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18

Re: Haker

Post autor: Iwan »

Ale e-book to się chyba nie liczy? Nawet przepis na zupę marchewkową można sobie w ten sposób opublikować i nazywać się pisarzem :) Nie dyskwalifikujecie mnie chyba za błędy młodości? Myślę, że Warsztaty są dla mnie jak najbardziej na miejscu, bo ja się dopiero uczę.
neularger pisze: Nie lubię jak Autor dla zachowania fajności zdania poświęca logikę. Owszem papier można jeść, zdaje się celuloza poddana obróbce termicznej (np. gotowaniu) częściowo się rozpada.
Ale to w sumie nieważne. W powszechnym przekonaniu papier jest niejadalny, czyli ze zdania wynika, że ta masa białkowa nie dość, że niesmaczna, to nieposiadająca żadnych własności odżywczych. Znaczy, populacja karmiona tym czymś już dawno nie żyje. :/
No tak, za bardzo chciałem upodlić ludziom życie i trochę mnie poniosło.
edit. Oczywista literówek (jak wskazała hundzia) nie robimy już więcej, Iwanie. :)
Literówki to ja sam znajdę po pewnym czasie. Bardziej mi chodziło o te nadprogramowe / brakujące przecinki.
What doesn't kill you, makes you pissed off

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Haker

Post autor: neularger »

Ale e-book to się chyba nie liczy?
Liczy, liczy. Zwłaszcza, ze to powieść była... :)
Niemniej, ja Cię nie wyganiam, skoro uważasz, że Warsztaty coś Ci dają, to tak jest. :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Haker

Post autor: hundzia »

Wrzuciłam w cytowaniu pierwsze błędy wynikające z niechlujstwa, które rzuciły mi się na szybkim czytaniu. Chilę ->zamiast chwilę, Ostanie ->ostatnie. Nie chce mi się wyszukiwać w całym tekście, a czytać ponownie nie mam sił, chora jestem, a tak dziwnie poskładane zdania nie zachęcają do zgłębiania logiki.
Iwan pisze:Gdy chciał spojrzeć na zegarek, zauważył, że trzyma w dłoniach kartonowe pudło po papierze do drukarki. Wyjąwszy kilka leżących luzem, pogniecionych kartek, było puste, jednak ręce miał obolałe ze zmęczenia.
Tylko na tym zdaniu miałam ze trzy potknięcia, zmuszające do ponownego czytania.
facet nie wiedział że trzyma pudełko, zauważył dopiero, gdy chciał zerknąć na zegarek? Ale przecież ręce go bolały...
Podmiot domyślny z pierwszego zdania to pudełko, więc w konfuzję wprowadziło mnie wyjmowanie kilku leżących luzem. Dopiero po chwili załapałam, że "wyjąwszy" nie jest w znaczeniu wyciągnąwszy.
Itede, przez cały tekst.

W przecinkologii geniuszem nie jestem, sama się potykam, ale zauważyłam kilka długaśnych zdań, gdzie brakuje przerw na oddech.
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
bejcej
Mamun
Posty: 105
Rejestracja: wt, 31 mar 2009 20:17
Płeć: Mężczyzna

Re: Haker

Post autor: bejcej »

To może ja bezczelnie, po linii najmniejszego oporu - spróbuję przepchnąć opinię jako analizę.

W tekście jest trochę potyczek i niezręczności językowych, to fakt. Jednak w połowie uznałem, że nie będę ich wymieniał. Dlaczego? Z bardzo trywialnego powodu - opowiadanie mnie nie wciągnęło. Niestety, większość czasu miałem wrażenie, że czytam szkic, podwaliny pod coś dłuższego. Tło sprawy, historia, sytuacja społeczno-ekonomiczna, napięcia, haker... Trochę jakbym czytał nieoficjalną notkę historyczną. Wydaje mi się, że mogłoby z tego wyjść coś dobrego, gdybyś zechciał rozłożyć fabułę na siatce scen. Bo tak, czuję duży (za duży) dystans do tego, co opowiadasz.

Ja tylko tak... I jużmnietuniema.

E. Słówka.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Haker

Post autor: neularger »

Wydaje mi się, że mogłoby z tego wyjść coś dobrego, gdybyś zechciał rozłożyć fabułę na siatce scen.
Cudowność nad cudownościami. :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
bejcej
Mamun
Posty: 105
Rejestracja: wt, 31 mar 2009 20:17
Płeć: Mężczyzna

Re: Haker

Post autor: bejcej »

Wiedziałem, że ktoś doceni.

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Re: Haker

Post autor: hundzia »

bejcej pisze:W tekście jest trochę potyczek i niezręczności językowych, to fakt
???
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Haker

Post autor: neularger »

W tekście jest trochę potyczek i niezręczności językowych, to fakt.
Pomijając literówki, o których wspomniała hundzia, to ja niczego takiego nie widzę. Poproszę o wskazanie. :)

edit. znaczy, tych niezręczności nie widzę. :D
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
bejcej
Mamun
Posty: 105
Rejestracja: wt, 31 mar 2009 20:17
Płeć: Mężczyzna

Re: Haker

Post autor: bejcej »

neularger pisze:
Wydaje mi się, że mogłoby z tego wyjść coś dobrego, gdybyś zechciał rozłożyć fabułę na siatce scen.
Cudowność nad cudownościami. :)
hundzia pisze:
bejcej pisze:W tekście jest trochę potyczek i niezręczności językowych, to fakt
???
Oj, dajcie spokój, to już nie można bawić innych zaćmieniem (tudzież czasowym zanikiem) umysłu? Akurat wtedy chyba sprawdzałem wpływ wstrzymywania oddechu na jakość życia. Nieznacznie się poprawia, ale... No. Chwilowo. A może badałem efekty walenia głową w mur...?
neularger pisze:
W tekście jest trochę potyczek i niezręczności językowych, to fakt.
Pomijając literówki, o których wspomniała hundzia, to ja niczego takiego nie widzę. Poproszę o wskazanie. :)

edit. znaczy, tych niezręczności nie widzę. :D
A takie coś może być? :)
opowiadanie Iwana pisze:Wyjąwszy kilka leżących luzem, pogniecionych kartek, było puste, jednak ręce miał obolałe ze zmęczenia.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Haker

Post autor: neularger »

Gdy chciał spojrzeć na zegarek, zauważył, że trzyma w dłoniach kartonowe pudło po papierze do drukarki. Wyjąwszy kilka leżących luzem, pogniecionych kartek, było puste, jednak ręce miał obolałe ze zmęczenia.
Co tu jest niezręcznością?
Po drugie, kopiujesz, to co napisała hundzia.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

ODPOWIEDZ