Łowcy

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Maćko
Sepulka
Posty: 72
Rejestracja: wt, 26 mar 2013 10:28
Płeć: Mężczyzna

Łowcy

Post autor: Maćko »

Jest to moje pierwsze opowiadanie. Wrzuciłem je swego czasu na konkurencyjne forum, ale poza tym, że jest be, niczego więcej się nie dowiedziałem.

Burza rozpętała się na dobre. Pioruny waliły jeden po drugim, a ulewa zamieniła się we wodospad. Po chwili do ściany wody dołączył grad. Przenikliwy, marznący wiatr łamał drzewa jak zapałki. Dwóch jeźdźców gnało, co koń wyskoczy po rozmokniętym trakcie. Znowu grzmotnęło, tym razem naprawdę blisko. Koń stanął dęba, w ostatniej chwili unikając przewracającego się świerku. Jeździec zmusił rumaka do przeskoczenia nad przeszkodą, jego kompan usiłował zrobić to samo, ale kobyła wiedziała swoje i zrzuciła go prosto w błoto, uciekając w swoja stronę. Podniósł się i brodząc po kostki w szarej breji podążył, potykając się, co krok, za swoim kompanem.

Gdy dotarli do gospody, zapadał już zmierzch. Byli przemoczeni do suchej nitki. Niższy z nich, dodatkowo, od stóp do głów umorusany w błocie. Prychając i parskając, podeszli szybko do masywnego, kamiennego kominka, w którym wesoło trzaskał ogień. Gospodarz podszedł do nich z dwoma glinianymi kuflami wypełnionymi po brzegi korzennym piwem.
– Ależ waszmościów dopadło – zagadnął. – Bogowie dzisiaj bardzo rozgniewani. Przejeżdżaliście przez most? Widzieliście rzekę? Dalej tak będzie lało, to Nitka wystąpi z brzegów i pola pozalewa – westchnął i zajrzał z ciekawością pod kaptur wyższego z przybyszów. Upuścił kufel. Przeraził go tak wygląd przybysza. Twarz wysokiego mężczyzny pokryta była bliznami po ospie. Zamiast lewej części głowy miał matową, metalową blachę z czerwonym szkiełkiem w miejscu gałki ocznej. Na czoło opadała mu w nieładzie grzywa szpakowatych włosów. Normalne oko, mniejsze od sztucznego, bystre i czujne, łypnęło na gospodarza.
– Potrzebuję noclegu i gorącej kąpieli – warknął, a w jego głosie dało się wyczuć metaliczny pogłos. – Dla mojego sługi miejsca w stajni. Konia trza też nakarmić i napoić.
– Ależ oczywiście. Dla sługi też znajdzie się pokój i kąpiel i strawa, panie złociutki! Już pędzę – gospodarz odwrócił się na pięcie i postąpił krok do przodu. Niższy z gości chwycił go za ramię.
– Jegomość nie zapłaci za dwa pokoje. Zamiast gadać tyle, daj mi dobry człowieku jakiś koc – powiedział pogodnie. Jego twarz była normalna. Pod strzechą słomianych włosów kryło się dwoje niebieskich i wesołych oczu. Czerwony nos, połamany zapewne wśród karczemnych awantur, zadarty był do góry. Prosta, szara tunika i potężny dwuręczny miecz przy szerokim, skórzanym pasie świadczyły o tym, że gospodarz ma do czynienia z katem. Gospodarz spojrzał w dół i zobaczył ubłocone bose stopy.
– Mistrzu małodobry! – załamał ręce. – Nie lza tak boso chodzić! Toć mam papuci dostatek po ojcu nieboszczyku. Szewcem był, ale zmarło mu się od gorzałki. W antrejce stoją, wybierzcie sobie, które wygodniejsze – pokiwał głową. – Do miasta po czerep Gorgony jedziecie? – zapytał śmiało i jakby z nadzieją w głosie.
– Małodobry? Po czerep? Co ona za jedna ta Gorgona? – zdziwił się jasnowłosy. – Skąd wam to przyszło do głowy, ojciec? Niech was nie myli miecz – pieszczotliwie pogładził jelec. – To mój Scyzoryk. Na rabusiów, co po gościńcach nękają podróżnych. Razem z moim panem Ytridem Greenhillem jedziemy, co prawda do miasta, ale w innym celu. Bo widzicie… – urwał dostrzegłszy spojrzenie swojego towarzysza. – To ja pójdę do stajni – dokończył i szybko się oddalił. Ytrid z Greenhill, jak zatytułował go sługa, przeniósł ponownie spojrzenie na gospodarza.
– Jeść mi przynieście – w jego głosie było coś nieludzkiego, jakby kruk gderał ludzkim głosem, albo wilk warczał na myśliwego. Karczmarz poszedł na zaplecze. Ytrid zdjął podróżny płaszcz i usiadł na zydlu przed kominkiem. Jego ubiór, podobnie jak facjata, też mógłby zdziwić każdego, kto by na niego spojrzał. Na lnianej, postrzępionej koszuli nosił wytartą, skórzaną kamizelkę z nabijanymi ćwiekami naramiennikami. Do jej połów miał przypięte dwa paski. Na jednym z nich miał przymocowane czterdzieści srebrnych pocisków średniego kalibru, do drugiego zaś przyczepił saszetkę z nieznaną zawartością. Zdjął to z siebie i położył przy zydlu. Odpiął pas, taki sam, jaki nosił jego towarzysz, ale zamiast miecza miał dwa rewolwery z wytłoczonymi na lufie słowami w runicznych znakach. Obok rewolwerów nosił puginał w skórzanej pochwie.
Wyciągnąwszy ręce przed siebie, przymknął zdrowe oko i chwilę chłonął ciepło bijące od ognia. Zaczął nucić jakąś smutną melodię swoim metalicznym basem, wystukując rytm obcasem ubłoconych, wysokich oficerek. Gdy ubranie wyschło, pogrzebał w saszetce i wyciągnął z niej zawinięty w rulon, zapieczętowany papier. W milczeniu studiował treść pisma.
– Panie Greenhill! – z kuchni wyskoczył gospodarz. Przyjezdny zwinął rulon i schował do kieszeni. – Wieczerzać możecie, kuraka w ziołach i chlebuś, co go małżonka dzisiaj wypiekła podam. A do popitki dzbanek naszego gruszkowego winka. Pójdźcie tedy do stołu – z ukłonem wskazał gościowi stół. Nie musiał dwa razy powtarzać, zapachy rzeczywiście nęciły. Ytrid nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł coś ciepłego. Powąchał kuraka. Wyraźnie było czuć czosnek i majeranek. Oblizał wargi i wgryzł się w udko popychając wielkimi kęsami chleba. Gospodarz, co chwila dolewał gruszkowego wina. Po skończeniu wieczerzy, przybysz beknął długo i przeciągle.
– Wybaczcie gospodarzu moje maniery – skrzywił się dosyć paskudnie. – Ja prosty człek jestem, na salonach dawno nie bywałem, to i ogłady nie mam. Macie tu za swój trud – wyjął z kieszeni złotego dukata i rzucił zdumionemu karczmarzowi, który popatrzył na monetę jak na święty obrazek. Nic w tym dziwnego, zwłaszcza, że tymi monetami płacili jedynie zamożni szlachcice i kupcy ciągnący z karawanami z północy. W dodatku, za jednego dukata można było kupić dużo więcej niż jedną kolację i nocleg.
– Panie, łaskawco – wyjąkał zdumiony gospodarz. – Owocków zara przyniosę, winogronka tak obrodziły latoś, placek na miodzie też mam. Chwilunię dobrodzieju.
– Nie trzeba – Ytrid przerwał mu machnięciem ręki. – Powiedzcie mi lepiej o tej Gorgonie. Poważnie gdzieś się zalęgła? Czy może znowu bajędy po gościńcach dziady roznoszą?
– Toście nie słyszeli mosterdzieju? – karczmarz nalał sobie wina do kubka i wychylił szybko. – Alchemik Coleman sprowadził jajo Gorgony do stolicy. Bestia się wykluła i uciekła – rozejrzał się pilnie wokół, jakby potwór miał za chwilę wskoczyć przez okno. – Gadajo, że w donżonie zachodnim się zalęgła, wszystkich w kamień obróciła i nikt nie może nic zrobić – wybałuszył oczy.
– Coś takiego. Prawdziwe bestie chodzą po tym świecie – Ytrid podrapał się po brodzie. Sprawił wrażenie, jakby rewelacje karczmarza nie zrobiły na nim wrażenia. – Zanieście bukłaczek piwa i jeden bochenek memu słudze, bo jeszcze gotów z głodu zdechnąć.
Gospodarz skinął głową i bez słowa wyszedł z sali. Wchodząc do stajni zaczął się rozglądać za sługą. Jego uwagę przykuły dźwięki dochodzące ze snopów siana. Chichoty i piski. Ostrożnie odłożył bukłak z piwem i chleb na podłogę, po czym chwycił za widły. Podszedłszy do snopów, dźgnął lekko w poruszające się pod nimi stworzenie. Stworzeniem okazał się służący, którego widły dźgnęły w tyłek. Zerwał się z krzykiem. Pod nim leżała niewiasta, lat na oko dziewiętnastu z rozchełstaną koszulą i podwiniętą spódnicą.
– Adelcia, na bogów, córuś najdroższa! – krzyknął karczmarz. Jego twarz oblał burakowy rumieniec. – To ja latam wokół przyjezdnych, a ty na sianie się z jednym z nich chędożysz? Nie wstyd ci, jak jakiej murwie oddawać wianek obcemu? Okryj się ladacznico - Na policzki Adelci wypłynęły wściekle różowe pąsy. Zakryła się derką i ze strachem patrzyła to na ojca to na przyjezdnego kochanka.
– Spokojnie gospodarzu – sługa Ytrida próbował załagodzić sytuację. Wciągając w pośpiechu portki potknął się i wyłożył się jak długi u stóp zawstydzonego ojca. – Masz tu dukata i zapomnijmy o sprawie dobra? – podniósł się i wręczył mu monetę.
– Co wyście są za jedni? – zapytał gospodarz mrużąc oczy. – Jak nędzarze przyodziani, a dukatami sypią, jak Adelcia ziarno kurom. Nie z rabunku to, aby panie… jak was zwą? – spojrzał wciąż zdziwiony.
– Gotfryd – odpowiedział sługa. – Gotfryd de Monte. Tak mnie zwą. Nie jesteśmy złodziejami. Och, gdybyś tak zapytał przy moim panu, to by ci sprawił lanie. On, uważacie, strasznie honorny i na słowa czuły. A łapsko ma tak ciężkie, że kark potrafi przetrącić – Gotfryd wziął głęboki wdech i ściszył głos do teatralnego szeptu. – Raz jakeśmy w Górach Owczych zimowali, napadły nas zbóje i od powsinóg i sługusów diabła zaczęli wyzywać. Bo wiecie, ja i mój pan… - urwał nagle i ze strachem popatrzył nad ramieniem szynkarza. Ytrid stojący przy żłobie i od jakiegoś czasu przysłuchujący się rozmowie, mierzył go bardzo zimnym spojrzeniem i chyba sposobił się do tego, by pokazać na ile legendy o ciężkiej ręce są prawdziwe. Gotfryd ukłonił się nisko i zachowawczo skulił głowę w ramionach.
– Ech, ty gaduło przeklęta. Nigdzie cię nie można zabrać, bo paplasz i paplasz. Mogłem kazać katom w Grossbargen odciąć ci ten jęzor. Pakuj się. Ruszamy dalej – prychnął z gniewem Ytrid.
– Jak to ruszacie? Panie kochany, a nocleg? A kąpiel? Drugą córeczkę mam, też nadobna, może użyjecie? – gospodarz zmienił front i postanowił pokupczyć wdziękami swoich latrośli. – Adelka, skocz po Kachnę, niech przyjdzie prędko a żwawo.
– Darujcie sobie. Nie gustuję w przaśnych chłopkach – przerwał mu ostro Greenhill. – Powiedzcie mi tylko jak daleko jest stąd do Grodowa? Więcej niż mila?
– Toć panie, zaraz za lasem się Grodowo zaczyna, w godzinę zajedziecie – karczmarz zgiął się w ukłonie i chciwie schylił się po drugiego dukata, którego rzucił odchodzący człowiek z oszpeconą twarzą.

*
Miasto przywitało ich smrodem i tłumem. Pech chciał, że trafili na dzień targowy. Po brukowanych uliczkach przepychali się przybyli z okolic ludzie, chcąc cos sprzedać, kupić, pojeść i popić, ale tez nacieszyć oczy występami linoskoków i akrobatów. Na murach miejskich kręcili się kusznicy ze znudzeniem patrząc na dół. Przez gwar ludzi, co jakiś czas przebijało się szczekanie psa, albo miauczenie kota. W rynsztokach buszowały szczury, łapczywie ogryzając resztki porzucone przez przechodniów. Stare, tłuste miejskie szczurzyska, które nic nie robiły sobie z kotów, ani z knechtów, którzy ganiali je z dębowymi pałkami. Na placyku przed ratuszem, grupka dzieciaków śmiała się do rozpuku śledząc przygody rycerza – marionetki w przyjezdnym teatrzyku.
– Patrzy mój jegomość – podniecony głos Gotfryda wyrwał Ytrida z obserwacji strażnika miejskiego, który dorwał kieszonkowca i nacierał mu uszu. – Jaka głupota, żeby płacić za pomalowanie włosów. Przecie to można samemu, wystarczy tylko łeb do dziegciu wsadzić i kudły zrazu się bure zrobią – wskazał na stoisko opatrzone tabliczką „Mistrz Fryzjerski Otto Buldenbaum – strzyżenie, farbowanie, fryzowanie”. Ytrid nie odpowiedział tylko lekko skinął głową. Przeciskali się w milczeniu, usiłując uchwycić wzrokiem jak najwięcej różności na straganach. A było na co patrzeć. Od mieczy, kordów i korbaczy, oferowanych przez monstrualnej postury kowala ze spracowanymi dłońmi wielkości bochenków, poprzez żywy inwentarz w postaci kaczek i dwóch tłustych kocurów, które śmiertelnie oburzone wołały o uwagę głośnym miałczeniem, na dewocjonaliach oferowanych przez skostniałego zakonnika skończywszy. W pewnym momencie Gotfryd poczuł jak ktoś, z pewnością kieszonkowiec, gmera mu przy pasie. Schwycił kościsty nadgarstek i wykręcił do góry. Ten sam dzieciak, któremu uszu natarł strażnik miejski, znowu chciał poszabrować.
– Puśćcie panie – skrzeknął chłopak. – Połamicie mi rękę. Zmiłujcie się! – zaskomlał z bólu.
– Bodajby cię czorty obwiesiu – fuknął de Monte. Wyjął jednak z sakiewki monetę i dał dzieciakowi. – Masz tu miedziaka, chleba kup i mleka skoroś głodny. Zapracuj gdzie w stajni miejskiej miast ograbiać ludzi. Srom i hańba to!
Obdartus chuchnął na monetę, schował ją w kieszeni i prędko zniknął w tłumie. Po chwili z tłumu rozdarł się wysoki sopran krzycząc „Złodziej! Złodziej!”.
– Daj takiemu palec to za mało. Daj rękę to o głowę poprosi – westchnął Ytrid patrząc z politowaniem na sługę. – Za dobre serce masz do tej hołoty, Gotfrydzie. Trza było dla przykładu dłoń upitolić. O! Jesteśmy na miejscu.
Stali przed kamienicą, na drzwiach, której wywieszona była, wedle starej zasady panującej w południowych księstwach, tabliczka z nazwiskiem właściciela.
– Józef Kandryman – wydukał Gotfryd. Czytanie nie było jego mocną stroną. – Rusznikarstwo, pistolety, samopały, muszkiety, kusze – doczytał. – Co to za jeden?
– Klient. Kontrahent i przyjaciel – odparł Ytrid wchodząc bez pukania. – Nie narób mi wstydu, bo przysięgam, zwolnię cię – ostrzegł towarzysza. Gotfryd pokiwał posłusznie głową, chociaż wiedział, że jego szef blefuje. W życiu nie znalazłby sobie drugiego takiego pomocnika, który za nędzne grosze i spanie po stodołach, albo pod gołym niebem, narażając własne zdrowie, trwałby przy swoim kompanie znosząc w pokorze wszystkie niebezpieczeństwa, obelgi i szykany.
Ytrid Greenhill i Gotfryd de Monte byli, bowiem najemnikami. Łowcami bestii. Ludźmi od mokrej roboty. Wampiry, smoki, wilkołaki. Ale oprócz polowania na bestie, ściągali haracze, kasowali niesfornych dłużników. Zabijanie, pacyfikowanie, odczynianie uroków. Eskorta też wchodziła w grę. Ponura sława ciągnęła się za nimi na wschód i zachód od Grodowa – stolicy księstwa Rupens. Na północ i południe od delty Nitki, opowiadano przy ogniskach, w rycerskich stanicach o dwóch jeźdźcach, którzy dwa razy wrócili z piekieł. O jednym z oszpecona twarzą i blaszaną skronią z rubinowym okiem, strzelającym ze samopałów i rewolwerów. O drugim ze złamanym nosem i słomowatymi włosami z okropnym mieczem, którym trzy czerepy w biegu ścinał. Oczywiście, z biegiem czasu wyobraźnia dodawała nowe fakty, a proszalne dziady włóczące się po gościńcach ubarwiały opowieści o własne pomysły.
– No witaj stary capie! – gruby, brodaty jegomość w hutniczym fartuchu uściskał serdecznie Ytrida i potrząsnął dłonią Gotfryda. – Długoście czekać na siebie kazali. Nawałnica wczorajsza zatrzymała ha?
– Nawałnica swoją drogą, ty tłusty zbereźniku – mruknął sucho wyższy z łowców i klepnął Gotfryda w ramię. – Ten pacan zgubił kobyłę i wlókł się na piechotę aż do gospody na podgrodziu.
„Pacan” spuścił wzrok i splótł palce dłoni. Zgubić konia! To dopiero temat do bajęd.
– Nic to, kobyłka u płota czy nie, weźmy się do interesów – zdjął przydymione okulary. – Potrzeba ci czegoś? Jak się sprawdzają rewolwery? – zapytał rusznikarz. – Słyszałem od naszych wspólnych znajomych, że na ich rzecz pozbyłeś się miecza.
– Ja tu jestem od machania mieczem – wtrącił się Gotfryd. – Scyzoryk rżnie aż miło.
Znowu złapał ostrzegawcze spojrzenie swojego pracodawcy, wiec zamilkł i szybko zaczął lustrować pomieszczenie. Mieszkanie rzemieślnika było urządzone z przepychem i świadczyło o wysokim statusie materialnym właściciela. Na ścianach, obok srebrnych kandelabrów, pyszniły się wełniane gobeliny przedstawiające batalistyczne i myśliwskie sceny. W oszklonym kredensie błyskały kielichy i karafy z krzyształu, rzecz piękna acz kosztowna, spotykana niemal wyłącznie na zamkach królewskich albo we wieżach magów. Na regale stały opasłe tomiska oprawione w czarną skórę. Meble najwyższej jakości z bejcowanego dębu, okute były skórą i nabite złotymi guzami, za które można by dostać okrągłą sumkę. Wypatrywanie i wycenianie kosztownych przedmiotów przerwało mu szturchnięcie ich właściciela.
- A tobie jakiejś pukawki nie potrzeba? Samopału albo czegoś? – zapytał. – Nie będziesz chyba całe życie z tym rzeźnickim mieczem się wlókł.
- Wypraszam sobie! – zaperzył się Gotfryd. – Mój miecz zdobyłem w Crussac, w bitwie z cesarstwem i będę nim wojował póki sił starczy. Powiadam ci rusznikarzu, że te pistolety i rewolwery do lamusa ludzie wsadzą, bo to nieporęczne i drogie ustrojstwa. Ot, chwilowa moda dla snobów i nuworyszy.
– Mylisz się mój drogi – spokojnie odparł Kandryman, rozsiadając się wygodnie w fotelu. – Świat idzie do przodu. O ile wprawny szermierz jest w stanie odbić bełt mieczem, o tyle wystrzelonej kuli już nie. Poza tym przyda ci się samopał w waszej misji.
– Jakiej misji? O czym on mówi, panie Ytrid? – de Monte spojrzał na kartkę trzymaną przez jego pana. Tę samą, którą trzymał w gospodzie. Narysowana na niej była postać węża z kobiecym korpusem. Istota, o której tak głośno było ostatnio w okolicy.
– Czeka nas polowanko. – mruknął Greenhill wrzucając kartkę do kominka. – Czas obejrzeć nowinki naszego majstra.


*
W ciemnym korytarzu echo niosło dźwięk kropli drążącej kamień. Posuwali się kroczek po kroczku, bacznie nasłuchując. Dotarli do łączącej korytarze sali, w której znajdowało się kilka pochodni skąpo oświetlających otoczenie.
– Jeżeli coś usłyszysz to nie zamykaj oczu i strzelaj w tamtą stronę. Gorgona nie zabija spojrzeniem, ale kamiennym promieniem. Jej pazury są jak żyletki – Ytrid badał pomieszczenie. Zasłonił zdrowe oko przepaską i patrzył na świat sztucznym. – Znałem takiego jednego, co to się niby niczego nie bał. Jakbyś zobaczył jego posąg, w który go zamieniła Gorgona to nie zauważyłbyś na twarzy odwagi. Gówno mu w gaciach skamieniało – poprawił opaskę na zdrowym oku. – Pamiętaj, że to bydlę ma zamknięte ślepia, kieruje się słuchem i węchem. Podnosi powieki w ostateczności. Dopiero wtedy, kiedy czuje zagrożenie.
De Monte zachichotał nerwowo i mocniej zacisnął palce na kolbie dwulufowego pistoletu skałkowego. Dał się namówić rusznikarzowi i po utargowaniu ceny do trzech dukatów i pięciu talarów stał się właścicielem nowego prototypu. Nie czuł się pewnie, zwłaszcza, że nigdy nie strzelał i nie przepadał za strzelaniem. Nowa moda przywieziona przez magów z egzotycznych krajów zachodu, szybko się przyjęła wśród bogatego rycerstwa i na królewskich dworach. Jednak koszta produkcji broni prochowej dla wojska znacznie przewyższały koszta łuków i kusz, dlatego strzelectwo było uprawiane rekreacyjnie i hobbystycznie.
– Zaraz powinna się przywlec – Ytrid położył na posadzce z granitu owinięty w pergamin pakunek. – Zwietrzy świeże mięsko i przylezie.
– Co to jest? – Gotfryd zmarszczył połamany nos. – Cuchnie jak padlina! Rzygać się chce.
– Udziec barani. Kilkudniowy – Greenhill załadował wiązkową „pieprzniczkę”. – Gorgony to padlinożercy, jak większość tego dziadostwa. Nie odpuści takiej wieczerzy. Słyszysz? Idzie!
Z mroku dało się słyszeć cichy szelest, jakby cos pełzło po podłodze. Z cienia wyłoniła najbardziej dziwna i ohydna z dotychczas spotkanych przez nich bestii. Pokryte szarozieloną łuską ciało węża z człekokształtnym korpusem, łapami zakończonymi ołowiano szarymi szponami i smoczymi, skórzastymi skrzydłami. Na łbie zielonkawo – czarne dredy przypominające żmije. Z policzków wystawały dwa białe, zakrzywione kły. Gorgona podpełzła do pozostawionego przez łowcę pakunku. Ostrożnie obwąchując mięso, zastrzygła uszami i skierowała pysk w ich stronę wydając dźwięk pośredni między warknięciem a sykiem.
– Oż, ty maszkaronie paskudny – Gotfryd z nerwów nacisnął spust. Błysnęło i huknęło, a z sufitu posypał się pył. – Jejku, nie trafiłem, panie Greenhill, co teraz?
Gorgona zaryczała wściekle i walnęła ogonem o ściany, aż granitowe złomki spadły na posadzkę. Ytrid przebiegł na druga stronę Sali, by schować się za kolumną podtrzymującą strop. Potwór otworzył oczy. Zielonkawy promień wystrzelił w stronę łowcy sięgając znikającego za kolumną obcasa. Ytrid poczuł jak wysoki but zaczyna kamienieć. Zdarł szybko oficerkę rozcinając ją ostrym jak brzytwa puginałem i cisnął przed siebie. Po chwili but był, jak reszta otoczenia, z granitu. Wychylił się na chwilę i strzelił dwa razy, lecz Gorgona schyliła łeb w ostatniej chwili. Pognała w stronę kolumny, zza której do niej strzelano i zburzyła ją potężnym sierpowym.
Leżący opodal Gotfryd, opanowawszy drżenie rąk wycelował w bestię, mierząc tak jak uczył go rusznikarz. Muszka i szczerbinka. Wyśrodkować, wziąć wdech i strzelić. Chybił. Srebrna kula z runicznym przekleństwem przeszyła skrzydło zamiast tułowia. Stworzenie zawyło i zwróciło oblicze na niższego z łowców. Gotfryd odruchowo dobył miecza. Zasłonił nim oczy i ruszył do ataku.
– Samopały się zesrały! – krzyknął gniewnie. – Miecz to miecz i nikt mi nie powie, że jest inaczej – zamachnął się i ciął. Niestety potwór był szybszy i także tym razem uniknął śmierci. Machnęła ogonem zwalając Gotfryda z nóg. Miecz poleciał z brzękiem na drugą stronę. Błysnęły szpony. Trzasnęła go w ramię. Potworny, piekący ból przeszył prawą stronę.
– Zabiła mnie! Panie Greenhill, zabiła jak bogów kocham! – zaskowyczał jak zraniony kundel.
Ytrid, korzystając z okazji, że Gorgona stała do niego plecami postanowił ratować kompana z opresji i wyskoczył zza kolumny. Z upiornym wyciem ruszył na bestię. W biegu wyciągnął z kieszeni małą, złotą fiolkę . Zdjął nakrętkę w kształcie czaszki i sypnął zawartością prosto w pysk potwora. Gorgona zaryczała z bólu. Zaczęła trzeć podrażnione oczy. Na oślep machała ogonem, próbując uderzyć napastnika. W końcu, zmęczona oparła się czołem o ścianę.
– Zadarłaś nie z tym gościem, co trzeba! – Ytrid szczeknął jak ogar. – Bywaj! – po czym władował jej sześć kul w plecy. Lufy obracały się w szybkim tempie. Sześć srebrnych kul chłodzonych w błogosławionej wodzie z Klasztoru Bractwa Szeptu, z wyrytymi runami przekleństwami przeszyło ciało potwora. Gorgona upadła wzbijając tuman kurzu i pyłu. Łowca podszedł do nieruchomego truchła i trącił je bosą stopą.
– Dobra skóra. W sam raz na nowe buty – parsknął kucając nad zewłokiem. Wyjął zza pasa puginał i zaczął oprawiać trupa. – Nie maż się. Do cyrulika pójdziesz, pozszywa cię i będziesz jak nowy. W mieście pójdziemy do knajpy, a potem do burdelu. Zabawisz się to i ból minie – klepnął leżącego de Monte, który szlochał i tulił do siebie zranioną rękę.
– Ile dostaniemy za jej łeb? – zapytał Gotfryd, pociągając nosem. – Starczy na nową koszulę dla mnie? Ta była ostatnia.
– Wystarczy i na cały zapas koszul – na twarz Ytrida wkradł się krzywy uśmiech. Po raz pierwszy odkąd się poznali. – Na zapas koszul, portek, dziwek i alkoholi na okrągły rok. Wstawaj łajzo idziemy po forsę! – podniósł kompana. Ich kroki dudniły echem w ciemnym korytarzu.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Łowcy

Post autor: Małgorzata »

Nie mam czasu na łapankę, ale zerknęłam w starter.
Przenikliwy, marznący wiatr (...)
No, temu wiatru musiało być zimno - ulewa go pewnie przemoczyła, a hulać musiał... :X
Ale to mu nie przeszkadzało, jak widać po dalszym opisie:
(wiatr) łamał drzewa jak zapałki.
Woda leje się z nieba (wodospadem), pioruny trzaskają z prawa na lewo i z powrotem, drzewa padają pokotem => apokalipsa co najmniej. Nic nie mam przeciwko tego rodzaju opisom (ani apokalipsom), ale w tym fragmencie trochę mnie jednak oburzyło, że cała ta para poszła w gwizdek - bo chodziło jedynie o to, żeby dwaj jeźdźcy dotarli do gospody PRZEMOCZENI.
Phi!
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: neularger »

Do tego co napisała Margot ja tylko dodam, że apokalipsa robi wrażenie wysilonej. Grad, deszcz, pioruny, wichura i padające drzewa.
Autorze, trza było dodać jeszcze deszcz meteorytów. :)
Znowu grzmotnęło, tym razem naprawdę blisko
To takie nietypowe połączenie. Grzmot to dźwięk, może być głośniejszy lub cichszy, ale nie bliższy lub dalszy. Wiem, to skrót myślowy, ale jednak nie...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Maćko
Sepulka
Posty: 72
Rejestracja: wt, 26 mar 2013 10:28
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Maćko »

No własnie miałem problem z opisem tej burzy. Chciałem mniej więcej opisać coś, co sam przeżyłem ubiegłego lata http://www.twojapogoda.pl/wiadomosci/11 ... j-w-sremie . Poza tym, w moim "świecie", jak wspomniał karczmarz, bogowie lubią się powtrącać.
Czy lepiej by było, gdybym ułagodził trochę burzę?
Neularger, a co byś powiedział, na zmianę zdania o grzmotnięciu na " Piorun znowu uderzył. Walnął na prawdę blisko." ?

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: neularger »

Że jest to napisane źle. Fatalnie. :P
Na tę samą chorobę cierpi większość Twojego tekstu, Autorze. Redundancja, powtarzanie informacji. Topienie fabuły w szczegółach.
Ale na szczegóły musisz poczekać. :P

edit.
Coś mi się zrobiło, że nie zauważyłem orta. Żeby nie być gołosłownym Autorze...
Piorun znowu uderzył. Walnął na prawdę blisko.
Naprawdę Autorze to jest ORT. :/
Podkreślone czasowniki przekazują tę samą informację. Można spokojnie poprzestać na pierwszym. Poza tym połączenie "piorun walnął" jest raczej nietypowe. "Pioruny waliły" to tak, ale jeden... Ale tu możesz przyjąć, że się czepiam. Dalej, doinformowywanie czytelnika, że to było blisko, ale tak "naprawdę" blisko brzmi jak próba wymuszenia na nim, żeby się przestraszył. No, nie tak to działa.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Juhani »

Może i bym się schylił do jakiejś łapanki, ale powiedz może, co to znaczy, że wrzuciłeś to najpierw na "konkurencyjne forum"? Konkretnie, kiedy i gdzie, bo ostatnio było tu troszkę zamieszania z nieco podobnym przypadkiem, a nie chciałbym niepotrzebnie tracić czasu.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Łowcy

Post autor: Małgorzata »

Wzmiankowany agent Tomek mataczył - przede wszystkim co do autorstwa swoich tekstów. Tutaj ten przypadek nie zachodzi, jak mi się zdaje.

Autorze, nie traktujemy innych for jako konkurencji - możesz ujawnić, gdzie jeszcze prezentowałeś tekst.
So many wankers - so little time...

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Juhani »

No właśnie, pierwsza zasada, którą powinieneś znać : nie ma forów konkurencyjnych - są tylko zaprzyjaźnione. Warto o tym pamiętać, Autorze.

Awatar użytkownika
Maćko
Sepulka
Posty: 72
Rejestracja: wt, 26 mar 2013 10:28
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Maćko »

Publikowałem na Nowej Fantastyce. http://www.fantastyka.pl/4,9230.html

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Juhani »

Zajrzałem. Nie jest do końca tak, że nic nie powiedzieli, oprócz tego, że jest be. Wskazówki były całkiem, całkiem. Mam nadzieje, że je wykorzystałeś, zanim wrzuciłeś tutaj? No nic, przeczytamy, zobaczymy:)
Ale jak Margo, Neularger czy Hundzia wezmą się za to na poważnie, to... chętnie przeczytam:)

Awatar użytkownika
Maćko
Sepulka
Posty: 72
Rejestracja: wt, 26 mar 2013 10:28
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Maćko »

Wykorzystałem, wykorzystałem. Ale tylko tyle ile wskazali sam wyłapałem. Zresztą teraz też widzę fragmenty, które mogłem napisać inaczej.

Neu: Nie poprawiasz błędów, na które już Ci ktoś zwrócił uwagę. A jeżeli już, to piszesz "edit." i pod nim co poprawiłeś. Si?
Ostatnio zmieniony śr, 27 mar 2013 10:27 przez Maćko, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: neularger »

Autorze, kurde, przestaniesz z tymi ortami?
ZRESZTĄ
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Maćko
Sepulka
Posty: 72
Rejestracja: wt, 26 mar 2013 10:28
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Maćko »

Mea maxima culpa. Poprawione.

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3104
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Juhani »

No dobra, sprawdzimy Twoją psychikę:) Dla jasności - nie zajmuję się gramatyką i ortografią (zasadniczo), i zupełnie mnie nie interesuje (tak mówię, na zaś) co miałeś na myśli, tylko jak ja odebrałem.
Maćko pisze:marznący wiatr
Margo już napisała, wiesz o co chodzi.
Maćko pisze:Dwóch jeźdźców gnało, co koń wyskoczy po rozmokniętym trakcie. Znowu grzmotnęło, tym razem naprawdę blisko. Koń stanął dęba,
Który koń? Dwóch gnało - pierwszy czy drugi koń stanął dęba? Jechali jeden za drugim, czy obok siebie?
Maćko pisze:w ostatniej chwili unikając przewracającego się świerku.
Na pewno nie świerka?
Maćko pisze:Jeździec zmusił rumaka do przeskoczenia nad przeszkodą,
Skoro przed chwilą uniknął przeszkody, to po cholerę miał jeszcze potem nad nią skakać? Dla sportu?
Maćko pisze:jego kompan usiłował zrobić to samo, ale kobyła wiedziała swoje i zrzuciła go prosto w błoto, uciekając w swoja stronę.
Słabo. Co konkretnie wiedziała ta kobyła? Nie pasuje do sytuacji. poza tym, za dużo "swojego" - swoje wiedziała, w swoją stronę uciekała.
Maćko pisze: Podniósł się i brodząc po kostki w szarej breji podążył, potykając się, co krok, za swoim kompanem.
Do dupy to jest, taki kompan. Nie zatrzymał się, nie zabrał na swojego konia. Zniechęcasz do niego na wejściu.
Maćko pisze:Niższy z nich, dodatkowo, od stóp do głów umorusany w błocie.
Nie podoba mi się składnia.
Maćko pisze:Upuścił kufel. Przeraził go tak wygląd przybysza.
Albo masz permanentny kłopot ze składnią, albo dar do takiego pisania.
Maćko pisze: Twarz wysokiego mężczyzny pokryta była bliznami po ospie. Zamiast lewej części głowy miał matową, metalową blachę z czerwonym szkiełkiem w miejscu gałki ocznej. Na czoło opadała mu w nieładzie grzywa szpakowatych włosów. Normalne oko, mniejsze od sztucznego, bystre i czujne, łypnęło na gospodarza.
Nie za dużo było widać, jak na faceta w kapturze? Po cholerę mu ten kaptur?
Maćko pisze: Czerwony nos, połamany zapewne wśród karczemnych awantur, zadarty był do góry. Prosta, szara tunika i potężny dwuręczny miecz przy szerokim, skórzanym pasie świadczyły o tym, że gospodarz ma do czynienia z katem. Gospodarz spojrzał w dół i zobaczył ubłocone bose stopy.
Totalne nieporozumienie. Nos połamany do góry (widziałeś kiedyś bokserów?), miecz katowski przy pasie! (poczytaj kiedyś źródła historyczne), bose stopy w podroży konno. Źle.
Maćko pisze:Niech was nie myli miecz – pieszczotliwie pogładził jelec. – To mój Scyzoryk. Na rabusiów, co po gościńcach nękają podróżnych.
Risercz i jeszcze raz risercz. Dotyczący katowskich mieczy.
Maćko pisze:w jego głosie było coś nieludzkiego, jakby kruk gderał ludzkim głosem,
Z porównań na razie masz u mnie niedostateczny.
Maćko pisze:Do jej połów miał przypięte dwa paski. Na jednym z nich miał przymocowane czterdzieści srebrnych pocisków średniego kalibru
Przepraszam, ale pocisków czego? Do pociskania, do strzelania? Z kuszy, łuku, pistoletu czy armaty?
Maćko pisze:do drugiego zaś przyczepił saszetkę z nieznaną zawartością.
Nareszcie jakiś konkret.
Maćko pisze:Zdjął to z siebie i położył przy zydlu.
Dobrze, że to zdjął. Nic nie mów, sam zgadnę.
Maćko pisze:Odpiął pas, taki sam, jaki nosił jego towarzysz, ale zamiast miecza miał dwa rewolwery z wytłoczonymi na lufie słowami w runicznych znakach.
Nareszcie możemy się domyślać, do czego pociski były.
Maćko pisze:Wyciągnąwszy ręce przed siebie, przymknął zdrowe oko i chwilę chłonął ciepło bijące od ognia. Zaczął nucić jakąś smutną melodię swoim metalicznym basem, wystukując rytm obcasem ubłoconych, wysokich oficerek.
Sorry, ale czy Tobie się coś nie pochrzaniło? Miecze, konie, puginały, rewolwery i oficerki? Kawaleria konna z okresu międzywojennego skrzyżowana ze średniowieczem?
Maćko pisze:Gospodarz, co chwila dolewał gruszkowego wina.
Z przecinkami to się faktycznie nie lubicie.
Maćko pisze:Jego twarz oblał burakowy rumieniec.
Śliczne. Do dupy.
Maćko pisze:– To ja latam wokół przyjezdnych, a ty na sianie się z jednym z nich chędożysz
Nie rozumiem jego oburzenia, miało być odwrotnie? Poza tym, ona się właśnie jednym z nich zajmowała.
Maćko pisze:Na policzki Adelci wypłynęły wściekle różowe pąsy.
Już nie wiem, jak punktować te Twoje określenia. Chyba w górę zacznę, bo w dól nie ma już miejsca.
Maćko pisze:Drugą córeczkę mam, też nadobna, może użyjecie? – gospodarz zmienił front i postanowił pokupczyć wdziękami swoich latrośli.
No właśnie, czemu on się wkurzał? Logika tu do niczego jest, ale gorzej, że nudzić zaczyna.
Maćko pisze:Nie gustuję w przaśnych chłopkach – przerwał mu ostro Greenhill.
Jakieś pomysły na punktację za określenia? Bo mi się skończyły.
Maćko pisze: – Powiedzcie mi tylko jak daleko jest stąd do Grodowa? Więcej niż mila?
– Toć panie, zaraz za lasem się Grodowo zaczyna, w godzinę zajedziecie
To jaką oni ku**a mieli prędkość podróżną?!
Maćko pisze:Trza było dla przykładu dłoń upitolić.
Cały czas jestem pogubiony. Nie mogę rozszyfrować niczego, śledząc język postaci.
Maćko pisze:który za nędzne grosze i spanie po stodołach, albo pod gołym niebem, narażając własne zdrowie, trwałby przy swoim kompanie znosząc w pokorze wszystkie niebezpieczeństwa, obelgi i szykany.
Głupie to, jak nie wiem. Rozrzuca się dukatami za nic po gospodach, a służącemu grosze daje.
Maćko pisze:Ytrid Greenhill i Gotfryd de Monte byli, bowiem najemnikami. Łowcami bestii. Ludźmi od mokrej roboty. Wampiry, smoki, wilkołaki. Ale oprócz polowania na bestie, ściągali haracze, kasowali niesfornych dłużników. Zabijanie, pacyfikowanie, odczynianie uroków.
No! Wyjaśniło się! Że czytałeś innych autorów.
Maćko pisze: Ponura sława ciągnęła się za nimi na wschód i zachód od Grodowa – stolicy księstwa Rupens. Na północ i południe od delty Nitki, opowiadano przy ogniskach, w rycerskich stanicach o dwóch jeźdźcach, którzy dwa razy wrócili z piekieł.
Umówmy się, że ta sława była umiarkowana. Przy takim wyglądzie karczmarz ich nie poznał (a karczmarze na ogół wiedzą wszystko).
Maćko pisze:O jednym z oszpecona twarzą i blaszaną skronią z rubinowym okiem, strzelającym ze samopałów i rewolwerów. O drugim ze złamanym nosem i słomowatymi włosami z okropnym mieczem, którym trzy czerepy w biegu ścinał.
No właśnie. A tak przy okazji - po cholerę ludziom samopały, skoro rewolwery już znali?
Maćko pisze: – Jeżeli coś usłyszysz to nie zamykaj oczu i strzelaj w tamtą stronę.
Normalnie miał zwyczaj strzelania z zamkniętymi? Czy tylko do Gorgon tak robił?
Maćko pisze:Jej pazury są jak żyletki
Cały czas jestem pod wrażeniem technologii tamtejszej - do samopałów z rewolwerami teraz żyletki doszły.
Maćko pisze: – Ytrid badał pomieszczenie. Zasłonił zdrowe oko przepaską i patrzył na świat sztucznym.
Jeszcze bardziej jestem pod wrażeniem technologii.
Maćko pisze:Gówno mu w gaciach skamieniało
Minusy mi się skończyły, to może plus dziesięć za to?
Maćko pisze:– poprawił opaskę na zdrowym oku.
Słudze kazał patrzeć, a sam sobie oko zasłonił. Zły pan, oj zły!
Maćko pisze: dwulufowego pistoletu skałkowego.
Wszystkie epoki naraz.
Maćko pisze:zwłaszcza, że nigdy nie strzelał
Słusznie. Jak na prapremierę, to nieźle wybrał polowanie na Gorgonę.
Maćko pisze:strzelectwo było uprawiane rekreacyjnie i hobbystycznie.
Na pewno wiesz, co piszesz?
Maćko pisze: Na łbie zielonkawo – czarne dredy przypominające żmije
Roześmiałem się.
Maćko pisze:Z policzków wystawały dwa białe, zakrzywione kły.
Nie przeszkadzały jej? Normalnie to z dziąseł wyrastają, i nie idą przez policzki.
Maćko pisze:Oż, ty maszkaronie paskudny – Gotfryd z nerwów nacisnął spust. Błysnęło i huknęło, a z sufitu posypał się pył. – Jejku, nie trafiłem, panie Greenhill, co teraz?
ROTFL!
Maćko pisze:Ytrid poczuł jak wysoki but zaczyna kamienieć. Zdarł szybko oficerkę rozcinając ją ostrym jak brzytwa puginałem i cisnął przed siebie. Po chwili but był, jak reszta otoczenia, z granitu.
Sorry, ale nie mogę przestać się śmiać!
Maćko pisze: – Samopały się zesrały! – krzyknął gniewnie.
Siuuuper!
Maćko pisze:– Miecz to miecz i nikt mi nie powie, że jest inaczej – zamachnął się i ciął.
No i było te samopały, rewolwery i skałkówki targać?!
Maćko pisze:zaskowyczał jak zraniony kundel.
Maćko pisze:Z upiornym wyciem ruszył na bestię.
Maćko pisze:szczeknął jak ogar.
Nie mogę dojść, czy Ty lubisz psy, czy też nie?
Maćko pisze: – Bywaj! – po czym władował jej sześć kul w plecy.
A, czyli oprócz dredów miała też plecy?
Maćko pisze: Lufy obracały się w szybkim tempie.
Jesuu...nowa broń?! Bo w rewolwerach to się bębenki obracają. Ukryłeś coś przed czytelnikiem, fe!

I tak dalej, i tak dalej. Nie robiłem wszystkiego, bo się chyba nie da. Koledzy z NF potraktowali to opowiadanie baaardzo pobłażliwie. Ono jest złe, a co gorsza, nie bardzo jest co poprawiać. Do tego orty dorzucić i inne kwiatki, którymi się nie zajmowałem, a jest ich mnóstwo. Płaskie, niedobre. Nie przerabiaj tego, wywal po prostu. Tyle mojego.
Acha, standardowe przypomnienie - nie oceniamy Ciebie, tylko opowiadanie. Nie pomyl tych rzeczy.

Awatar użytkownika
Maćko
Sepulka
Posty: 72
Rejestracja: wt, 26 mar 2013 10:28
Płeć: Mężczyzna

Re: Łowcy

Post autor: Maćko »

Z psychiką jest u mnie nie najgorzej :-) Co mogę powiedzieć na swoją obronę ? Właściwie nic. Poza dwiema sprawami: ad mieczy, rewolwerów i samopałów - chciałem stworzyć świat, w którym mieszają się różne epoki. Stąd takie dziwactwo.
ad kompana, który olał towarzysza po upadku - to zamierzony zabieg. Chciałem, żeby główny bohater był antybohaterem. Chamski, nieuprzejmy i obcesowy dla każdego.
i ad obracających się luf - chciałem opisac rewolwer wiązkowy.

Wezmę sobie Wasze słowa do serca. Zamknijcie temat i wywalcie go. Spróbuję napisać coś nowego, w oparciu o Wasze wskazówki, za które bardzo dziękuję. To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
Ostatnio zmieniony śr, 27 mar 2013 14:13 przez Maćko, łącznie zmieniany 1 raz.

ODPOWIEDZ