Zapomniany bóg

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Jarosław Borawski
Sepulka
Posty: 57
Rejestracja: pt, 07 lis 2014 14:19
Płeć: Mężczyzna

Zapomniany bóg

Post autor: Jarosław Borawski »

Chcę powrócić do pisania po dwóch - trzech latach przerwy. Tym razem podchodzę do tego w inny sposób, miast marzyć o długaśnych opowiadaniach czy powieściach, zaczynam skromnie, by się nie zatracić w brakach wiedzy. Ponieważ niemożna tutaj umieszczać pojedynczych akapitów napisałem najkrótsze opowiadanie jakie tylko potrafię. Chciałem wziąć udział w zamkniętych warsztatach, ale one są chyba nieaktualne. Sprawdzających proszę o szczególne wypatrywanie błędów językowych, interpunkcyjnych i ogólnie z całą składnią się dopiero zaznajamiam. Choć nie przeczytałem jeszcze do końca podręcznika do gramatyki postanowiłem potrenować to, co już wiem i umieścić tutaj. Miłego czytania. Aha, i jestem Jarek, niepotrzebnie nazwałem konto Jarosław.

Zapomniany bóg

Rana była głęboka, dociskałem ją dłonią z całych sił. Muszę zerknąć. Całe szczęście, krew nie jest dostatecznie ciemna. Może grot ominął wątrobę. Dociskam dalej, ale nie wiem… Słyszę świst. Kolejna strzała kaleczy drzewo metr ode mnie. Las, przez który uciekałem, jakby się rozszerzał w oczach. Krótkie dystanse, wyznaczone prze mnie jako kolejne etapy przetrwania, niepokojąco się wydłużały. Agh… Boli! Piecze! Czuję jakiś metaliczny posmak na końcu języka. Nie ważne… Świst. Kolejny, kolejny i jeszcze jeden. Tym razem toporek wzburzył liście ściółki.
Opadłem na pobliski konar złamanej sosny. Muszę zaczerpnąć ze dwa głębsze oddechy. Nagle poczułem jak tracę grunt pod nogami. Spadam. Słyszę jak ostre krawędzie skał rozcinają mój kaftan. W szoku przestałem uciskać ranę, chwilę później rąbnąłem się w nią o jakiś stalagmit. Cholerna sosna przysłoniła wejście do tej przeklętej groty. Zaraz, zaraz. Co ja mówię? Przeklęta? Wpadnięcie do tej jaskini, może właśnie, uratowało mi życie.
Wraz ze mną musiała spaść tu jakaś gałąź, jakiś drąg. Jest! No dobrze, teraz tylko niespocona część garderoby i zrobię pochodnie. Nie miałem czym namoczyć szmaty, by dłużej się paliła. Muszę, jednak, brnąć w głąb jaskini z nadzieją na znalezienie innego wyjścia.
– Nie mógł tak po prostu zniknąć. Szukać! – Rozkazał zakapior na powierzchni.
W końcu hubka się zapaliła. Jasne światło pochodni rozświetliło korytarz w jakim się znajdowałem. Muszę iść, mimo bólu, zanim dostrzegą światło.

***

Po kilkuminutowej wędrówce znalazłem się w sporej komorze. Z początku nie mogłem przestać się gapić na różnokolorowe, drobniutkie nacieki, zdobiące ściany. Coś było nie tak. Im dalej się zapuszczałem w głąb komory, tym bardziej foremne dostrzegałem kształty. Mijałem pojedyncze, przekrzywione bloki kamienne. To musiał być jakiś chodnik. Widziałem też pozostałości po mostku nad podziemnym strumykiem. Gdy już miało zgasnąć mi łuczywo dostrzegłem stworzoną ludzkimi rękoma ścianę, a nań zawieszoną pięknie wykończoną pochodnię.
– Wyciosany trzonek z wypalonymi runami i mistrzowsko wykonany koszyk na pojemnik z olejem. Gdzie ja jestem? – Zląkłem się. Przez myśl przeszło mi nawet, że to może być siedziba bandytów, którzy nas napadli.
Nowe, mocniejsze światło pozwoliło mi ujrzeć coś na kształt ołtarzu, którego centrum była fontanna. Wokół leżały wszelkiego rodzaju dary: szkatułki, naszyjniki, kamienie szlachetne, oręż, a nawet diadem należący zapewne do jakiejś księżniczki. Przed fontanną stał również stojak na księgę. Sama księga dawno się rozłożyła i pozostały po niej tylko, najprawdopodobniej kruche, skrawki pergaminu.
– To musiało być miejsce kultu. Jeśli tak, gdzieś tu musi być inne wyjście. Niemożliwe by wdrapywali się po tej stromej skale, po której ja tu spadłem.
Postanowiłem obmyć ranę w wodach fontanny, ale wpierw przyjrzałem się bliżej posągowi, z którego licznych pęknięć wyciekał życiodajny płyn. Wizerunek majestatycznego herosa, wykuty z gniewem na twarzy i reprezentujący siłę, i wyższości nad człowiekiem w każdym aspekcie reszty ciała. Ogromne, nietoperze skrzydła. Masywne ramiona zwieńczone czteropalczastą dłonią uzbrojoną w pazury. Zbroja, z wykutym uwypuklonym symbolem, którego nie rozpoznawałem, chroniła szeroki tors. Postać uchwycono, stojącą w pozie zdobywcy z jedną nogą umieszczoną na jakiejś przeszkodzie. Na ów przeszkodzie przymocowano kamienną tablicę z napisem w obcym mi języku: „V’perkaa numa H’kbak”.
Obmyłem ranę i skosztowałem wody.
Raptownie zacząłem wydmuchiwać powietrze przez nos, jakbym musiał pozbyć się zapachu smrodu. Upuściłem pochodnie. Upadłem na kolana. W dogasającym świetle pochodni dostrzegłem jak rana na mym boku zasklepia się. Wrzasnąłem jak nigdy w życiu. Moje oczy? Czy one płoną? Co za ból! Ustał… Ciemna jak noc jaskinia nie skrywała przede mną już żadnych tajemnic. Widziałem, mimo braku światła!
Opadłem na bok, wpadając tym samym do płytkich wód basenu. Napis, stał się dla mnie zrozumiały: „Modlimy się, wyczekując powrotu”. Wtedy wszelka pobliska woda z fontanny uniosła się i poczęła napierać na mnie, następnie wlatywała, w każdy możliwy otwór mej głowy.
Tracę… Tracę przytomność… Widzę jak na mych oczach odnawia się oblicze herosa. Z każdą kropelką wody, dostającą się we mnie, znikają kolejne pęknięcia posągu. Na jego powierzchni pojawiają się kolory, jak gdyby rzeźba ożywała i wtem naprawdę ożyła. Chwycił mnie za wszarz i uniósł do góry. Tracę… Tracę przytomność…

***

Gdy w końcu się ocknąłem po fontannie niebyło śladu. Byłem osłabiony, ale szedłem. Szedłem jakbym znał drogę. Miejscami korytarze się rozgałęziały, a ja bez wahania podejmowałem decyzję. Wszystkie były właściwe, bo już po paru minutach wydostałem się z jaskini. Świeże powietrze otrzeźwiło mnie z zamroczenia. Wziąłem następny wdech i poczułem zapach, którego przecież nie powinienem znać. Umiałem dopasować w myślach ten zapach do obrazu. To odór bandytów, którzy nas napadli, są na zachód stąd. Gniew dodał mi sił, ruszyłem w ich kierunku. Z każdym kolejnym krokiem zmieniałem się… Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać. Muszę ich dopaść! Nie wiem, kto mną kieruję? Czuję tylko złość i chęć zemsty.

***

…A więc wrócili do wozu. Podłe ścierwa. Nadal nie usłyszeli jak się zbliżam, co za pogrążone w chciwości tępe gnoje.
– Zbieramy się, bierzcie łupy. – Rozkaz padł z ust niskiego, zbitego w sobie mężczyzny o długich, kruczoczarnych włosach.
On musiał być przywódcą tej bandy, bo oprychy zagęszczali ruchy, obawiając się go jak bata.
Wybiegłem spomiędzy drzew, ciskając przekleństwami. Chwycili za broń. Pierwszy, do którego dobiegłem jednak nie zdążył. Zacisnąłem pięść najmocniej jak potrafiłem. Odczucie podobne do swędzenia sprawiło, że przyjrzałem się pięści. Nie przestawałem biec. Ostre pazury, zwieńczające moje palce, poharatały spód dłoni. Skoczyłem na pierwszego bandytę niczym wilk, doganiający ofiarę. Nowe, zabójcze palce jak szpikulce przebiły płuca zbira, potem jedno cięcie rozszarpało mu lico. Nadbiegł drugi, chciał przeszyć mnie swym mieczem. Trafił tylko pustkę między torsem, a ramieniem. W odwecie chwyciłem jego ramię pod pachę i wyłamałem przedramię ze stawu. Prychał i wył, więc go uciszyłem, odrywając mu żuchwę. Trzeci już biegł by się przywitać, lecz ja go pożegnałem celnym rzutem, wyrwanej dopiero co żuchwy, w głowę. Impet był tak duży, że roztrzaskał mu czaszkę. Został tylko herszt tej zgrai złodziei.
Dopadnę cię, rozszarpię i zjem – powtarzałem ciągle w myślach. Bandyta sięgnął po strzałę z kołczanu przymocowaną do biodra. Ja zrobiłem krok ku niemu. On naciągnął strzałę na łuku. Ja zrobiłem kolejny krok. Co znowu? Czy te niespodzianki nie mają końca? Mrowienie na plecach nie dawało mi spokoju. Sięgnąłem tam ręką, by się podrapać i wtedy silny podmuch wiatru pchnął mną do przodu. Nie mogłem uwierzyć, co spowodowało ów wiatr – to skrzydła. Moje, szerokie na półtora metra każde, skrzydła. Władałem nimi. Niesamowite uczucie mieć władzę nad czymś innym niż nogi czy ręce. Świst, taki sam jak ten, przed którym jeszcze nie, tak dawno uciekałem. Herszt bandytów wypuścił strzałę. Jednym ruchem skrzydeł stworzyłem podmuch wiatru, zmiatający strzałę na bok.
Dostrzegłem lęk w oczach bandziora, dobył miecza, ale chwilę później zmienił zdanie i schował się za wóz.
– Głupku, wszędzie cię znajdę. – Byłem pod wrażeniem zmian w moim głosie. Brzmiałem jak najstraszniejszy koszmar z dziecięcych snów.
Obszedłem wóz dookoła i wtedy ją dostrzegłem… Mą ukochaną. Pochwyciłem ją.
– To tyś taka zimna, czy to ode mnie ten chłód bije. – Martwa, nie ruszała się. Przyłożyłem ucho do jej klatki piersiowej. – Głucho… Głośniej słyszę twój oddech tchórzu.
Zdzieliłem tego dyszącego i spoconego mordercę po twarzy. Począł odczołgiwać się na plecach. Zauważyłem kartkę merdającą mu pod kaftanem. Przydusiłem go butem do ziemi, by mi nigdzie nie uciekł i zaznajomiłem się z treścią wiadomości. Litery były koślawe, a całość tekstu pełna błędów.
– Mój mały szkrabie – Czytałem. – Nie wrócę przed jutrzejszą zmianą obozu. Wyruszysz ze stryjem beze mnie. Przenosimy się do obozu przy wodospadzie w górze rzeki. Pamiętasz? To tam gdzie zeszłej zimy lepiliśmy bałwany. Uuu… Więc nauczyłeś syna czytać. Dobry z ciebie ojczulek.
Wlazłem na niego. Przydusiłem lewym przedramieniem, prawą dłonią zacząłem naciskać na jego klatę piersiową.
– Jeśli się nie mylę, to naciskając w odpowiednim miejscu złamię ci żebro, które przebiję ci serce. Ale nim to zrobię…
– Nie, proszę – błagał.
Docisnąłem nieco mocniej.
– Ale nim to zrobię, powiem ci, co czeka twojego synalka. Znajdę go. Ponacinam jak kiełbaskę. Wbiję twój miecz w jego dupsko i opiekę go nad ogniskiem jak małego prosiaczka.
Usłyszałem charakterystyczny dźwięk trzaskającej kości.

edit: wrzuciłem nie tą wersje tekstu, chodziło o parę zmian w ostatnich akapitach
Kaleida - Think

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Małgorzata »

Komputer jak nowy, więc można zacząć jatki... :P
Rana była głęboka, dociskałem ją dłonią z całych sił. Muszę zerknąć. Całe szczęście, krew nie jest dostatecznie ciemna. Może grot ominął wątrobę. Dociskam dalej, ale nie wiemSłyszę świst. Kolejna strzała kaleczy drzewo metr ode mnie. Las, przez który uciekałem, jakby się rozszerzał w oczach. Krótkie dystanse, wyznaczone prze mnie jako kolejne etapy przetrwania, niepokojąco się wydłużały.
Neu wspomniał w innym wątku o czasach gramatycznych. Pogrubiłam czas przeszły, podkreśliłam teraźniejszy w cytowanym fragmencie.
W polszczyźnie nie mamy następstwa czasów ani bzika na punkcie ich zgodności, ale to nie znaczy, że czasów gramatycznych używa się przypadkowo.
Autorze, w jakim czasie chciałeś prowadzić narrację? Bo dwa pierwsze zdania wprowadzają mętlik. Zmiana czasu gramatycznego rozdziela wydarzenia na przeszłość i teraźniejszość, które znajdują się w wyrazistej "odległości" od siebie. Znaczy, rana była dawno, zerkanie jest teraz. Aby uzyskać "zwykłe", intuicyjne następstwo zdarzeń, ustawia się czynności po kolei i ujmuje je w jednym czasie => wtedy przynależą do tego samego ciągu zdarzeń.
Czyli mniej więcej mogłoby to wyglądać tak:
Rana jest głęboka, dociskam ją dłonią z całych sił. Muszę zerknąć. Całe szczęście, krew nie jest dostatecznie ciemna, może grot ominął wątrobę. Dociskam dalej, ale nie wiem… Słyszę świst.
Albo tak:
Rana była głęboka, dociskałem ją dłonią z całych sił. Musiałem zerknąć. Całe szczęście, krew nie była dostatecznie ciemna. Może grot ominął wątrobę. Dociskałem dalej, ale nie umiałem ocenić… Usłyszałem świst.
Usiłuję wyjaśnić, że od początku powinieneś wybrać, czy relacja zdarzeń jest w "czasie rzeczywistym" (narracja w czasie gramatycznym teraźniejszym), czy z dystansu narracyjnego (w czasie przeszłym).
Czuję jakiś metaliczny posmak na końcu języka.
...na języku.
Na końcu języka to zwykle ma się słowo lub wypowiedź. Zwrot jest sytuacyjny. Używanie go w znaczeniu dosłownym wprowadza mącipole.
Nie ważne…
NIEWAŻNE! (Wyjątek: nie ważne, ale istotne).
Ostrzegałam, że "nie" jest NIEbezpieczne.
Słyszę świst. Kolejna strzała kaleczy drzewo metr ode mnie. (CIACH!) Świst. Kolejny, kolejny i jeszcze jeden. Tym razem toporek wzburzył liście ściółki.
Pogrubiłam słowo-klucz, z który skojarzyłeś strzałę. Znaczy: świst = strzała. A potem nagle... toporek?!
No i się rozjechało w opisie. Strzała świszczy. Toporek w liściach ściółki NIE świszczy. Toporek pewnie szeleści (bo porusza liśćmi, a one wydają szelest), a może chrzęści... Nie wiem, ale myślę, ze toporek i strzała wydają inne dźwięki. A przynajmniej w tym opisie powinny.
Jasne światło pochodni rozświetliło
Pleonazm, czyli masło maślane.
Znaczy, błąd logiczny.
Jasne światło pochodni rozświetliło korytarz w jakim się znajdowałem. Muszę iść, mimo bólu, zanim dostrzegą światło.
I powtórzenie nieretoryczne, czyli błąd stylistyczny.
Kombo... :P

Zauważyłam też, że teraz przecinkujesz nadmiarowo, ale za to w zdaniach złożonych nie brakuje już znaków interpunkcyjnych. :)))
So many wankers - so little time...

Jarosław Borawski
Sepulka
Posty: 57
Rejestracja: pt, 07 lis 2014 14:19
Płeć: Mężczyzna

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Jarosław Borawski »

Czasy, no dobra, muszę na to uważać. Coś musiało mi się w głowie pomieszać. Byłem tak skoncentrowaniu na tym, by zdania były krótkie i łatwe w czytaniu (na początku gdzie go gonią), że to przeoczyłem.

Ta partykuła prześladuję mnie od lat, dziś tuż przed umieszczeniem tekstu męczyłem się z "nie miałem" <=== może też być "niemiałem" (Word mi nie podkreśla, ale tu już w przeglądarce tak).

W obydwu przypadkach, strzale i toporze, chodzi o świst przeszywanego powietrza, a nie dźwięki uderzenia tych obiektów o przeszkody. Przyjrzę się temu. Musze to napisać czytelniej.

A jak z zaimkami pod koniec tekstu?
Muszę, jednak, brnąć w głąb jaskini z nadzieją na znalezienie innego wyjścia.
Czy tu muszę stawiać przecinki przed i po "jednak"?
Widziałem, mimo braku światła!
Tutaj postawiłem przecinek, żeby zasygnalizować pauzę. Można tak, czy powinienem rozbić zdanie?

Czy jakaś opisywana przeze mnie czynność jest źle opisana?
Kaleida - Think

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Zapomniany bóg

Post autor: neularger »

Rana była głęboka, dociskałem ją dłonią z całych sił. Muszę zerknąć. Całe szczęście, krew nie jest dostatecznie ciemna. Może grot ominął wątrobę.
Interesuje mnie to, bo może czegoś nie wiem. Jak uszkodzenie wątroby wpływa na kolor krwi?

Jarku nie radzisz sobie w opisach.
<1>Po kilkuminutowej wędrówce znalazłem się w sporej komorze. Z początku nie mogłem przestać się gapić na różnokolorowe, drobniutkie nacieki, zdobiące ściany. <2>Coś było nie tak. <3>Im dalej się zapuszczałem w głąb komory, tym bardziej foremne dostrzegałem kształty. <4>Mijałem pojedyncze, przekrzywione bloki kamienne. <5>To musiał być jakiś chodnik. <6>Widziałem też pozostałości po mostku nad podziemnym strumykiem.
Bohater zlatuje do jakiejś groty. Potem idzie i znajduje się w komorze<1>. W tym momencie już uznaję, że Autor nie grzeszy umiejętnością tworzenia plastycznych opisów, ale moja wyobraźnia sobie jeszcze radzi... Bohater idzie i widzi kolorowe zacieki na ścianach. <2>Niepokoi go to, przy czym ja nie rozumiem przyczyn tego zaniepokojenia. To farba czy może jakieś kolorowe związki chemiczne wytrąciły się na skałach? Wyjaśnienia nie będzie. W trakcie wędrówki kształty stawały się bardziej foremne.<4> Na czym owa foremność polegała i czy od tego bohaterowi wzrastał poziom zdenerwowania - nie wiadomo. Bohater zaczyna mijać "pokrzywione bloki kamienne", a moja zniechęcona wyobraźnia rysuje z rzadka porozrzucane pokrzywione kamienne sześciany - bloki kamienia. Semantyka zaś wertuje słownik i zastanawia jak kamień może być "pokrzywiony". Nie jest to bowiem plastelina. Chwilę później okazuje się, że owe pokrzywione kamienie, to kamienny chodnik. Możliwe że bohater po nim idzie (albo skacze jak pasikonik, bo są z rzadka porozrzucane), a możliwe że bloki są ustawione coraz gęściej i za chwilę utworzą drogę dla gigantów. Potem kolejne zdanie informuje o resztach mostku nad podziemnym strumykiem <6>- ponieważ nic nie wiadomo jakie jest położenie mostku&strumyka względem bohatera, nie jest napisane że bohater go przekraczał, moja wyczerpana wyobraźnia rysuje strumyk plus resztki mostku obok oddzielone od komory z bohaterem metrami nicości.

Dalej jest jeszcze weselej
Nowe, mocniejsze światło pozwoliło mi ujrzeć coś na kształt ołtarzu, którego centrum była fontanna.
Był to ołtarz, który był fontanną. Moja wyobraźnia dokonała połączenia i teraz widzę ołtarz z mojego parafialnego kościoła (Autor się zastanowi, czemu 99% czytaczy ujrzy ołtarz w postacie kamiennego stołu), a ze środka owego ołtarza bije wysoko strumień wody.
- Cóż kapłan musiał mieć chyba strój wodoodporny, albo wyznawał boga wody - dodała logika oglądając produkcje wyobraźni.
Wokół leżały wszelkiego rodzaju dary: szkatułki, naszyjniki, kamienie szlachetne, oręż, a nawet diadem należący zapewne do jakiejś księżniczki
- Leżały tak, moknąc? - zdziwiła się logika - Szczególnie oręży dobrze to robiło... I jak ta fontanna działa?
Postanowiłem obmyć ranę w wodach fontanny, ale wpierw przyjrzałem się bliżej posągowi, z którego licznych pęknięć wyciekał życiodajny płyn.
- Aaa, czyli na kamienny stole-ołtarzu stał posąg z pęknięciami z tych pęknięć się lało. No popatrz! Ja głupa coś innego narysowałam. Autor przecież nie może się mylić. - wyobraźnia złożyła uczciwą samokrytykę
- Narysuj smoka, niech mu się leje z tyłka. Masz, i szczelinę i wody fontanny - poradziła złośliwie logika - Przecież nigdzie nie napisał, że posąg to dajmy na to najada i jej się leje z dzbana. Albo sikający chłopiec...
- A co z pęknięciami?
- Dodaj losowo w różnych miejscach - zadysponowała logika po namyśle. - To będzie smok-rąbanka.
Wizerunek majestatycznego herosa, wykuty z gniewem na twarzy i reprezentujący siłę, i wyższości nad człowiekiem w każdym aspekcie reszty ciała
- Narysowałam wściekłego pakera w zbroi. Leje mu się ze szczeliny przedniej i tylnej. - Wyobraźnia pośpiesznie usuwała smoka z rozwolnieniem. - Słuchaj, nie wiem co to jest "wyższość w każdym aspekcie reszty ciała"...
- Dodaj więcej pęknięć - oznajmiła logika z ogromną pewnością w głosie, starając się jednocześnie zasłonić jęczącą w kącie semantykę, która próbowała dowiedzieć się o co chodzi z tymi "wyższościami w każdym aspekcie ciała".
Ogromne, nietoperze skrzydła. Masywne ramiona zwieńczone czteropalczastą dłonią uzbrojoną w pazury.
- Gdzie dodać pazury? - Wyobraźnia była coraz bardziej wściekła.
- Dorysuj pęknięcie na dłoni i wrzuć tam pazury. Takie sitko gość będzie miał.
Zbroja, z wykutym uwypuklonym symbolem, którego nie rozpoznawałem, chroniła szeroki tors.
- Zbroję narysowałam wcześniej... Ale co to za symbol? Co mam tam narysować? - martwiła się wyobraźnia.
- Karnego kutasa - odparła spokojnie logika.
Postać uchwycono, stojącą w pozie zdobywcy z jedną nogą umieszczoną na jakiejś przeszkodzie. Na ów przeszkodzie przymocowano kamienną tablicę z napisem w obcym mi języku: „V’perkaa numa H’kbak”.
- Ja pierdolę, czy ja mam sama wszystko wymyślać?! - wyobraźnia rzuciła przyrządy malarskie na ziemię. - Co za przeszkoda?! Jak wyglądała?!
- To oczywiście były powszechne zasady deklinacji w języku polskim. Narysuj jakąś książkę - wyjaśniła logika patrząc ze współczuciem na gramatykę, która właśnie się dowiedziała, że "ów" zrobiło się nieodmienne.

I to na dziś tyle. :P
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Jarosław Borawski
Sepulka
Posty: 57
Rejestracja: pt, 07 lis 2014 14:19
Płeć: Mężczyzna

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Jarosław Borawski »

Mógłbym prosić bez personifikacji wyobraźni, bo teraz będę siedział i szukał treści w formie, zamiast się uczyć co robię źle :D
Czy to forma kary? Rozumiem, że karnego kutasa dostała wyobraźnia, więc ja nie mam czego się obawiać. Nie moje kutasy mnie przerażają. Przypominają mi kosmitów tylko czyhających, by zagnieździć się w moim uchu i złożyć tam jaja. Bleh. :D Będę się jutro bronił przed niektórymi zarzutami (nie dlatego, żem cham i gbur tylko dla rozwiania moich wątpliwości).
Dzięki za poświęcony czas.

*Dlaczego autokorektor podkreśla żem - nie jest to skrót od "że jestem"?
Kaleida - Think

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Zapomniany bóg

Post autor: neularger »

Rozumiem, że karnego kutasa dostała wyobraźnia, więc ja nie mam czego się obawiać.
Tak sądzisz?
(nie dlatego, żem cham i gbur tylko dla rozwiania moich wątpliwości).
W tym zdaniu brak czasownika, znaczy nie jest to nawet zdanie. Jak archaizujesz, to postaraj się wiedzieć co robisz. Tematy do opanowania: ruchoma końcówka czasu przeszłego. I "żem" to nie jest skrót od "że jestem". Korzystaj ze źródeł.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Małgorzata »

Jak personifikujesz, Neu, to daj wielkie litery, wygodniej będzie. :)))
Jarek pisze: (...) nie dlatego, żem cham i gbur (...).
Nie bluźń, żem zranił Cię lub jeszcze ranię,
Bom Ci ustąpił na mil sześć tysięcy...

- CKN, "Trzy strofki"
Przyczynek do dyskusji w wątku mojej pseudoniczki. Właśnie po to zmuszałam ludzi do czytania tych zmurszałych tekstów...
I oczywiście dla szpanu. :P

e...
Ale wróćmy do wcześniejszych pytań...
Jarosław Borawski pisze:Czasy, no dobra, muszę na to uważać. Coś musiało mi się w głowie pomieszać. Byłem tak skoncentrowaniu na tym, by zdania były krótkie i łatwe w czytaniu (na początku gdzie go gonią), że to przeoczyłem.
Użycie czasów jest intuicyjne. Jeżeli musisz zwracać uwagę, znaczy, że lepiej zacznij od pisania w narracji tradycyjnej, czyli w czasie przeszłym.
Jarosław Borawski o niepoprawnym [i]nie[/i] pisze:Ta partykuła prześladuję mnie od lat, dziś tuż przed umieszczeniem tekstu męczyłem się z "nie miałem" <=== może też być "niemiałem" (Word mi nie podkreśla, ale tu już w przeglądarce tak).
Przeglądarka ma słaby słownik, Word ma trochę szerszy.
Najbardziej wiarygodne źródło.
Jarek o problemie świstu pisze:W obydwu przypadkach, strzale i toporze, chodzi o świst przeszywanego powietrza, a nie dźwięki uderzenia tych obiektów o przeszkody. Przyjrzę się temu. Musze to napisać czytelniej.
Koniecznie. Może to był świst, ale dwa różne obiekty (inne parametry - rozmiar, ciężar i przede wszystkim kształt) będą świstać inaczej => pamiętam z akustyki. Znaczy, potrzebny jest wyraz o znaczeniu podobnym - świst, wizg, jęk... SS poda więcej.
Jarek pisze:
Muszę, jednak, brnąć w głąb jaskini z nadzieją na znalezienie innego wyjścia.
Czy tu muszę stawiać przecinki przed i po "jednak"?
Dlaczego miałbyś? Partykuł czy spójników (leksemów funkcyjnych nieodmiennych w nowszej nomenklaturze) nie traktuje się jak wtrąceń ani równoważników zdań. Znaczy, że stawiasz przecinek:
a. PRZED jednak, gdy wprowadza ono podrzędne zdanie/równoważnik w wypowiedzeniu złożonym, np. Chciałem, jednak nie czułem się dobrze.
b. BEZ żadnego znaku interpunkcyjnego, gdy "jednak" pełni funkcję partykuły, czyli w zdaniu, które cytowałeś.
Jarek pisze:
Widziałem, mimo braku światła!
Tutaj postawiłem przecinek, żeby zasygnalizować pauzę. Można tak, czy powinienem rozbić zdanie?
Lepszą pauzą jest myślnik (długa krecha wydzielona spacjami po obu stronach), zwłaszcza ze względu na wykrzyknik, który kończy wypowiedź. Ale można. Nazywa się to interpunkcją retoryczną i pozwala na pewną dowolność w stosowaniu znaków przestankowych, nie tak dużą jednak, żeby można było siać nimi na prawo i lewo.

Opuściłam dwa pytania - pewnie odpowiedzi będę znała po drugim czytaniu.
So many wankers - so little time...

Jarosław Borawski
Sepulka
Posty: 57
Rejestracja: pt, 07 lis 2014 14:19
Płeć: Mężczyzna

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Jarosław Borawski »

No dobra najpierw co do koloru krwi trochę cię doinformuję ze strony np http://bron.iweb.pl/printview.php?t=101 ... 39ea077276
- Ocenić rodzaj krwawienia – czy krew wypływa sącząc się czy tryska silnym strumieniem , w drugim przypadku następuje podejrzenie uszkodzenia tętnicy czyli organu istotnego dla życia, krew z żył jest ciemno czerwona z tętnicy jest jasnoczerwona i tryska jak fontanna , bardzo istotna jest ocena czy postrzał nie uszkodził wątroby, wtedy krew wypływa ale jest ciemna, to bardzo niebezpieczna rana (...)
Jeśli interesuję cię bardziej fachowa diagnoza, czemu konkretnie tak się dzieję, to już nie do mnie :D
Bohater zlatuje do jakiejś groty. Potem idzie i znajduje się w komorze<1>. W tym momencie już uznaję, że Autor nie grzeszy umiejętnością tworzenia plastycznych opisów, ale moja wyobraźnia sobie jeszcze radzi... Bohater idzie i widzi kolorowe zacieki na ścianach. <2>Niepokoi go to, przy czym ja nie rozumiem przyczyn tego zaniepokojenia. To farba czy może jakieś kolorowe związki chemiczne wytrąciły się na skałach? Wyjaśnienia nie będzie. W trakcie wędrówki kształty stawały się bardziej foremne.<4> Na czym owa foremność polegała i czy od tego bohaterowi wzrastał poziom zdenerwowania - nie wiadomo. Bohater zaczyna mijać "pokrzywione bloki kamienne", a moja zniechęcona wyobraźnia rysuje z rzadka porozrzucane pokrzywione kamienne sześciany - bloki kamienia. Semantyka zaś wertuje słownik i zastanawia jak kamień może być "pokrzywiony". Nie jest to bowiem plastelina. Chwilę później okazuje się, że owe pokrzywione kamienie, to kamienny chodnik. Możliwe że bohater po nim idzie (albo skacze jak pasikonik, bo są z rzadka porozrzucane), a możliwe że bloki są ustawione coraz gęściej i za chwilę utworzą drogę dla gigantów. Potem kolejne zdanie informuje o resztach mostku nad podziemnym strumykiem <6>- ponieważ nic nie wiadomo jakie jest położenie mostku&strumyka względem bohatera, nie jest napisane że bohater go przekraczał, moja wyczerpana wyobraźnia rysuje strumyk plus resztki mostku obok oddzielone od komory z bohaterem metrami nicości.
Nie chciałem robić wyszukanych opisów, ani nawet ich trenować tym tekstem, ale masz to jak w banku, że następny, który napiszę będzie pod tym kątem konstruowany, razem z poprawą w używaniu czasów w narracji.
2. Kolorowe "NACIEKI" - http://pl.wikipedia.org/wiki/Naciek_jaskiniowy <=== nie wpychaj mi błędów do tekstu na siłę :D
ad2 Wydaję mi się dość jasne, iż zdanie "Coś było nie tak." dotyczy coraz foremniejszych kształtów wewnątrz przecież naturalnej komory w jaskini. Co do tego czy wyjaśnienia nie będzie, a jakie miałoby być, miałem zrobić wykład o naciekach? Czasami zdarza się w tekście, że czytamy coś czego nie rozumiemy, to powinno nas zachęcić, do dowiedzenia się czym to jest. Ty nie wiedziałeś (no nicku zakładam że jesteś mężczyzną) co, to naciek w jaskini. Inny nie wiedziałby co, to stalagmit użyty przeze mnie wcześniej. Jeszcze inny co, to komora, sosna, konar, żagiew, hubka. Muszę także dodać, że nie ma to większego znaczenia, czy wyobraziłeś to sobie jako farba, czy jako osady.
4. Wiadomo: "Coś było nie tak." Przyznaję, jeśliby mi na tym zależało mógłbym wycisnąć z tej sceny więcej emocji. (Jeśli, chodzi ci coś innego, sprecyzuj).
Bloki kamienne - ponownie zmieniasz moje słowa - "przekrzywione", a nie "pokrzywione". (http://sjp.pwn.pl/szukaj/pokrzywiony.html a http://sjp.pwn.pl/szukaj/przekrzywiony.html) Mimo to, przyznaję się bez bicia, też mi coś zgrzytało. Skrót myślowy jak to mawiał Ludwik Dorn. Dziękuję ci. (jeśli to ma znaczenie, chodziło o bloki kamienne krzywo wbite w ziemie, skałę czy, co tam bym sobie wymyślił i uzasadnił jakbym nie schrzanił)
6. Napisałem, że "widzi" mostek czyli w domyśle w zasięgu wzroku. To było celowe, miałem problemy z powtórzeniem w stosunku do tych kamiennych bloków. Znowu zignorowałem problem, uciąłem go, skracając zdanie, ale jak widać wypłyną. Twoja wyobraźnia miała rację. Jeśli jest brak opisu czynności o przekraczanym strumyku na moście, to znaczy, że go nie ma. Wątek mostku dotyczył dalej "Coś było nie tak". Czyli, że w jaskini są rzeczy wzniesione ludzkimi rękami.

Ołtarz - wszystko się zgadza :D Twoja wyobraźnia, niech obrazuję co chce. Ale dla ścisłości, coś jest nie tak z twoją wyobraźnią i danymi statystycznymi CBOSu. Bo ja widzę http://upload.wikimedia.org/wikipedia/c ... _01_AB.jpg myślać ołtarz. Ups... Zwracam honor, wszystko się wyjaśniło, gdy zajrzałem do słownika http://sjp.pwn.pl/szukaj/o%C5%82tarz.html Wszystko spowodowane brakiem w słownictwie, po prostu nie znam słowa, opisującego to, co pokazane na obrazku.
Dary - Tu muszę się upewnić, czy nie było to z twojej strony już zwykłe czepialstwo. Bo wielu innych przypadkach zrozumiałem twoje przesłanie - kiepskie opisy, daje za mało informacji o tym co widzi, lub co czuje, lub co robi bohater. Z tymi darami to już przesada. Leżały wokoło. Nie, nie mokły, bo tego nie napisałem. Nie, oręż nie zardzewiał i nie zbutwiał, bo tak nie napisałem. Zgodnie z zasadą Marka Twaina - Jeśli coś nie jest ważne, pomiń to.
- Aaa, czyli na kamienny stole-ołtarzu stał posąg z pęknięciami z tych pęknięć się lało. No popatrz! Ja głupa coś innego narysowałam. Autor przecież nie może się mylić. - wyobraźnia złożyła uczciwą samokrytykę
OK widzę, brakło opisu gdzie znajduję się posąg względem fontanny. Rozumiem, że użycie zwrotu "w centrum ołtarza znajdowała się fontanna" wszystko Pie!@#$ .
- Narysuj smoka, niech mu się leje z tyłka. Masz, i szczelinę i wody fontanny - poradziła złośliwie logika - Przecież nigdzie nie napisał, że posąg to dajmy na to najada i jej się leje z dzbana. Albo sikający chłopiec...
Moje słowo pęknięcie zamieniłeś na szczelinę dla osiągnięcia komicznego efektu. No to jak sobie cały czas słowa zmieniasz, to nie dziwo, że logika, a potem wyobraźnia Ci szwankuje. Smoka, też dodałaś dla komicznego efektu, też niepotrzebnie, to jak wyglądał posąg opisałem poniżej. To nie była najada, ani chłopiec tylko posąg, z którego pęknięć lała się woda! "Pęknięcia w różnych miejscach" masz racje niech sobie twoja wyobraźnia doda gdzie chce, dla mnie ważne było tylko to, że były liczne. Czytanie książki to nie Auschwitz, nie będę terroryzował twojej wyobraźni, by wykonywała każde moje polecenie na zamkniętej przestrzeni.

Dalej już mniej więcej chodzi o to samo... Zrozumiałem twój przekaz, lepiej opisywać, dokładniej. Niestety, podczas twojego naśmiewania dostałem za coś z czym się nie zgadzam. Mianowicie, trza unikać zbyt precyzyjnych opisów, by nie zabić wyobraźni czytelnika, a czasami twoja dociekliwość graniczyła z absurdem. Jeśli każda możliwa rzecz, którą wyobrazi sobie czytelnik, posiadając informacje przeze mnie dostarczone nie wykracza poza moje ramy wymyślonej rzeczy/osoby itp. nie ma co go zadręczać szczególikami. Czy mój problem leży w zatraceniu granicy między jednym, a drugim, hmm?

Wracając np. do tych pazurów:
Masywne ramiona zwieńczone czteropalczastą dłonią uzbrojoną w pazury.
Pazury, jakby na to nie patrzeć zawsze w przyrodzie wyrastają na końcu palców. Jeśli nie dodałem, że jest inaczej zakładaj najoczywistsze. Widzę tu problem w tym, że schrzaniłem, pisząc o uzbrojonej dłoni, a nie o uzbrojonych palcach. Ale czy o to dokładnie ci chodzi, nie sposób odgadnąć z tych twoich dialogów :D
- Dorysuj pęknięcie na dłoni i wrzuć tam pazury. Takie sitko gość będzie miał.
Nie pomagasz mi :D

Droga przez mękę :D Dzięki za każdy znaleziony błąd. Zrozum instynkt samozachowawczy nakazuję mi się bronić. Otworzyłeś mi oczy na konieczność sprawdzania tekstów pod kolejnym względem. Krok po kroczku i się nauczę :D Teraz proszę o ponowną korektę mojej korekty, co by mnie naprostować dosadnie. Chodzi o miejsca gdzie wydaję mi się, że problem polegał na tym, że przekręcałeś moje słowa. nacieki/przekrzywiony. Dodaj jeszcze czyś baba czy chłop, bo nie wiem jakich zaimków w stosunku do ciebie używać, a ta wyobraźnia strasznie namieszała. I będę dodawał to do znudzenia (mojego :P ): Dziękuję Tobie, Małgorzacie i wszystkim następnym poświęcającym swój czas, analizując za darmo moje i innych teksty. Jesteście świetni. Poklepcie się po plecach
Kaleida - Think

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Zapomniany bóg

Post autor: neularger »

Jeśli interesuję cię bardziej fachowa diagnoza, czemu konkretnie tak się dzieję, to już nie do mnie. :D
Krew tętnicza jest jasna za sprawą oksyhemoglobiny, żylna ciemna z powodu karbaminohemoglobiny. Też nie wiem czemu uszkodzenie wątroby miałby owocować ciemną krwią (może w domyśle chodzi o naruszoną żyłę?), ale dalej się różnimy, nie wprowadziłbym do fabuły szczegółu zbędnego (bohaterowi niepotrzebna jest jakakolwiek wiedza medyczna i wnioskowanie na podstawie koloru krwi), jeżeli nie miałbym pewności co dokładnie on oznacza. Ot, takie przywiązanie do kwerendy mam.
Nie chciałem robić wyszukanych opisów, ani nawet ich trenować tym tekstem, ale masz to jak w banku, że następny, który napiszę będzie pod tym kątem konstruowany, razem z poprawą w używaniu czasów w narracji.
Się zobaczy... :P
Wydaję mi się dość jasne, iż zdanie "Coś było nie tak." dotyczy coraz foremniejszych kształtów wewnątrz przecież naturalnej komory w jaskini. Co do tego czy wyjaśnienia nie będzie, a jakie miałoby być, miałem zrobić wykład o naciekach?
Zaimek nieokreślony "coś" jest tu nie na miejscu. Po pierwsze co tu jest nieokreślonego? Przecież wiadomo o co chodzi => "Naturalne nacieki skalne" druga sprawą jest nastrój zagrożenia wprowadzony zdaniem "Coś tu jest nie tak". Tajemne coś, które jest nie na miejscu, czemu coraz foremniejsze formacje skalne niepokoją bohatera? Chodzi o to, że robią się z nich kółka, gwiazdki czy karne kutasy? Tak, to faktycznie może być dziwne (co niekoniecznie oznacza niepokojące), ale zdaje się te formy te nie są opisane w tekście. Czytelnik ma sam sobie wymyślić (albo i nie), gdyż:
Zgodnie z zasadą Marka Twaina - Jeśli coś nie jest ważne, pomiń to.
Zdecyduj się Autorze, albo szczegół jest ważny, to postaraj się go opisać do końca, albo zgodnie z przytoczoną zasadą - nie pisz o tym. Proste.
Czasami zdarza się w tekście, że czytamy coś czego nie rozumiemy, to powinno nas zachęcić, do dowiedzenia się czym to jest. Ty nie wiedziałeś (no nicku zakładam że jesteś mężczyzną) co, to naciek w jaskini. Inny nie wiedziałby co, to stalagmit użyty przeze mnie wcześniej. Jeszcze inny co, to komora, sosna, konar, żagiew, hubka.
Autorze, doskonale wiem co to są nacieki skalne, także co stalaktyty, stalagmity i stalagnaty. Także, czym jest żagiew i hubka. Zmieniłem (przyznaję nieintencjonalnie) nacieki na zacieki. Ale w Twoim przypadku można uznać, że to są synonimy. Tyle wynika z opisu Twojej jaskini.
Praca domowa: wątek o znaczeniu szczegółów tekście Zakładam, że nie przeczytałeś.
4. Wiadomo: "Coś było nie tak." Przyznaję, jeśliby mi na tym zależało mógłbym wycisnąć z tej sceny więcej emocji. (Jeśli, chodzi ci coś innego, sprecyzuj).
Sprecyzuję. Chodzi, o nomen omen precyzję opisu i niezatrzymywanie się w pół drogi przy jego tworzeniu.
Bloki kamienne - ponownie zmieniasz moje słowa - "przekrzywione", a nie "pokrzywione".
Tak, masz rację następuje tu zmiana znaczenia. Mój błąd - przepraszam.
Dary - Tu muszę się upewnić, czy nie było to z twojej strony już zwykłe czepialstwo. Bo wielu innych przypadkach zrozumiałem twoje przesłanie - kiepskie opisy, daje za mało informacji o tym co widzi, lub co czuje, lub co robi bohater. Z tymi darami to już przesada. Leżały wokoło. Nie, nie mokły, bo tego nie napisałem. Nie, oręż nie zardzewiał i nie zbutwiał, bo tak nie napisałem. Zgodnie z zasadą Marka Twaina - Jeśli coś nie jest ważne, pomiń to.
Powtórzę się, skoro to nieważne nie pisz o tym... Poza tym, nie napisałeś że przedmioty są w dobrym stanie i poza zasięgiem wody (lub leżą w wodzie i nie zamokły, bo to magiczna woda). A tu trzeba było. Opisujesz ołtarz, który jest fontanną, a fontanna to takie coś, co rozrzuca wodę wokoło. Skoro jakieś rzeczy leżą wokół owej fontanny (jak napisałeś), to istnieje spora szansa, że są mokre. Jeżeli nie mają być mokre, to należy czytelnika powiadomić.
OK widzę, brakło opisu gdzie znajduję się posąg względem fontanny. Rozumiem, że użycie zwrotu "w centrum ołtarza znajdowała się fontanna" wszystko Pie!@#$ .
Brakuje opisu ołtarza-fontanny-posągu w całości. Nie tylko usytuowania posągu względem fontanny.
Moje słowo pęknięcie zamieniłeś na szczelinę dla osiągnięcia komicznego efektu. No to jak sobie cały czas słowa zmieniasz, to nie dziwo, że logika, a potem wyobraźnia Ci szwankuje. Smoka, też dodałaś dla komicznego efektu, też niepotrzebnie, to jak wyglądał posąg opisałem poniżej. To nie była najada, ani chłopiec tylko posąg, z którego pęknięć lała się woda! "Pęknięcia w różnych miejscach" masz racje niech sobie twoja wyobraźnia doda gdzie chce, dla mnie ważne było tylko to, że były liczne. Czytanie książki to nie Auschwitz, nie będę terroryzował twojej wyobraźni, by wykonywała każde moje polecenie na zamkniętej przestrzeni.
Wyobraźni nie trzeba terroryzować. Trzeba nią sterować, by osiągnąć efekt, i co ważne, nie zanudzić poprzez nadszczególarstwo i przegadanie. Rozwijając, opisujesz to tak:
Nowe, mocniejsze światło pozwoliło mi ujrzeć coś na kształt ołtarzu, którego centrum była fontanna. Wokół leżały wszelkiego rodzaju dary: szkatułki, naszyjniki, kamienie szlachetne, oręż, a nawet diadem należący zapewne do jakiejś księżniczki
Mamy tu ołtrzo-fontannę (element mi nieznany, którego opis Autor uznał za zbędny). Dalej.
Postanowiłem obmyć ranę w wodach fontanny, ale wpierw przyjrzałem się bliżej posągowi, z którego licznych pęknięć wyciekał życiodajny płyn.
Bohater postanawia obmyć ranę w wodzie i przyjrzeć się posągowi, który pojawia się z niebytu fabularnego tuż przed nosem czytelnika, ale za to całkiem nieokreślony - ważniejsza jest informacja o oglądaniu nieokreślonego posągu i po wcześniejszym myciu rany. Rozumiem, że zdanie "Postanowiłem obmyć ranę w wodach fontanny, ale wpierw się przyjrzałem się kamiennej figurze mężczyzny ze skrzydłami; z licznych pęknięć posągu wyciekł życiodajny płyn".
było poza zasięgiem?
BTW, to zdanie też nie jest najlepiej napisane i nadal pozostaje problem posągów ex machina, niemniej od grzebania w tekście (i poprawiania) jest Autor.
BTW2, szczelina i pęknięcie to patrząc na "opisy" w tekście także synonimy. Ale masz rację, smok ze szczelinami brzmi tylko nieco mniej zabawnie. :P
Ach, za to porównanie z Auschwitz - powalające po prostu.
Mianowicie, trza unikać zbyt precyzyjnych opisów, by nie zabić wyobraźni czytelnika, a czasami twoja dociekliwość graniczyła z absurdem. Jeśli każda możliwa rzecz, którą wyobrazi sobie czytelnik, posiadając informacje przeze mnie dostarczone nie wykracza poza moje ramy wymyślonej rzeczy/osoby itp. nie ma co go zadręczać szczególikami.
Czy Jarku wiesz do czego służy opis? Do zbudowania niesprzecznego i pełnego obrazu świata. Dociekliwość na granicy absurdu? Chyba żartujesz... Co to jest ołtarzo-fontanna? Gdzie stał posąg? Skoro z pęknięć wylewała się woda, to on był tą fontanną? Czy posąg kiedy był nowy to pełnił rolę takiego gargulca i woda mu się lała z gęby? Gdzie zbierała się woda? Wiem, że dalej bohater wleciał do wody... Znaczy była tu jakaś niecka powstała na skutek niszczenia ołtarzo-fontanny czy może zwyczajny zbiornik okolony cembrowiną. Dlaczego nie ma o tym wzmianki na początku opisu? Cembrowina ex machina? Ponownie?
O tym, że w tym przypadku opisy powinny posłużyć też do zbudowania klimatu => przerażony ranny człowiek w nieznanej jaskini... Ale to za chwilę. Dłuższą. :P
Pazury, jakby na to nie patrzeć zawsze w przyrodzie wyrastają na końcu palców. Jeśli nie dodałem, że jest inaczej zakładaj najoczywistsze. Widzę tu problem w tym, że schrzaniłem, pisząc o uzbrojonej dłoni, a nie o uzbrojonych palcach. Ale czy o to dokładnie ci chodzi, nie sposób odgadnąć z tych twoich dialogów :D
Tak, to jest ten problem. Zdanie jest źle napisane, przy takim stopniu precyzji należało napisać o palcach zakończonych pazurami lub zamkną sprawę pazurzastą dłonią albo jakoś tak. I zwyczajowo nie zakładam niczego za Autora, który mam nie przemyślał zdania. :P

Oczywiście, to nie koniec łapanki, ale dziś już nie mam czasu.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Małgorzata »

Neu walczy ze strukturą, a ja pozostanę jeszcze przy gramatyce. :)))
Po kilkuminutowej wędrówce znalazłem się w sporej komorze. Z początku nie mogłem przestać się gapić na różnokolorowe, drobniutkie nacieki, zdobiące ściany. Coś było nie tak. Im dalej się zapuszczałem w głąb komory (ciach!)
Polszczyzna to język synonimów, zwłaszcza gdy chodzi o styl. Nie mam tu na myśli jakiegoś konkretnego stylu, lecz ten najzwyklejszy, przezroczysty, neutralny. Powtarzanie tego samego wyrazu to błąd (wyjątkiem są zabiegi retoryczne, ale o takie narratora nie podejrzewam).
dostrzegłem stworzoną ludzkimi rękoma ścianę, a nań zawieszoną pięknie wykończoną pochodnię.
Pogrubiłam rzeczownik i zaimek, który zastępuje ten rzeczownik. Znaczy, chciałeś, Autorze, żeby tak było. Problem w tym, że do funkcji referencji (zastępowania rzeczownika zaimkiem) musi być spełniony warunek zgodności => zaimek zastępuje rzeczownik zgodnie z rodzajem i liczbą.
Ściana - liczba pojedyncza, rodzaj żeński.
Nań => na niego - liczba pojedyncza, rodzaj męski.
Podkreśliłam współbrzmienie, które w poezji nazywa się częściej rymem. Współbrzmienia w prozie zwykle się unika, chyba że chce się osiągnąć efekt infantylizacji wypowiedzi. Zwłaszcza gdy do czynienia mamy z rymem częstochowskim, jak w zacytowanym fragmencie.
Bardzo łatwo jest tego uniknąć, wystarczy:
a. stosować naprzemiennie imiesłowy i zdania przydawkowe (wprowadzane przez "który/a/e") - pełnią tę samą funkcję w wypowiedzeniach złożonych;
b. zastanowić się, czy opis wymaga dokładnych określeń - w przypadku cytowanego fragmentu "ściana stworzona ludzkimi rękoma" to fałsz (wcześniej jest opis, że to jaskinia, więc ściany miała też naturalne, człowiek mógł je co najwyżej "up-grade'ować", np. wygładzić, porzeźbić, cokolwiek), a "pięknie wykończona pochodnia" to zwykły wypełniacz, wata słowna (znaczenie rzeźbień w pochodni, pomijając kwestie użytkowe i logiczne, jest zwyczajnie zbędne fabularnie, ponieważ wzmiankowane wykończenia - cokolwiek znaczą - nie odgrywają w toku zdarzeń żadnej roli).
– Wyciosany trzonek z wypalonymi runami i mistrzowsko wykonany koszyk na pojemnik z olejem. Gdzie ja jestem? –
A teraz będzie o narracji. Prowadzisz narrację bezpośrednią, czyli taką, w której narrator wypowiada się w pierwszej osobie liczby pojedynczej (zwykle, może być też liczba mnoga, zależy od narratora). Taka narracja służy do "wglądu" w myśli/psychikę narratora, a zarazem uczestnika fabuły, często nawet jako główny bohater (jak w Twoim tekście, Autorze). Znaczy, narrator nieustannie "mówi" (pośrednio lub bezpośrednio mówi nawet do czytelnika). Nie ma zatem żadnego, absolutnie żadnego sensu wprowadzania zapisu dialogowego w sytuacji, gdy dialog nie zachodzi i narrator mówi do siebie... No, po prostu zabieg od czapy, co tu kryć.
I uwaga techniczna dodatkowa: myślnik po kwestii dialogowej wprowadza się tylko wtedy, gdy po wzmiankowanej kwestii następuje komentarz narratora.
coś na kształt ołtarzu
Fleksjo Niezłomna, patronko przemocy!
Ale do tego błędu doczepił się już Neu.
Do "cosia" też, ale jeszcze dołączę.
"Coś na kształt", czyli CO?
To nie angielski, w którego stylistyce something i somebody "robią" nastrój. Polszczyzna w takich przypadkach stylistycznie woli konkret (zaimkowanie nieokreślone i unikanie rzeczowników to zabieg z pamiętniczka pensjonarki, czyli egzaltowany, infantylny i sztuczny). Choćby dlatego, że "coś na kształt" oznacza, że chodzi o "przedmiot podobny do...", tymczasem potem w opisie pada wyraźne stwierdzenie, że to jednak po prostu ołtarz. Czyli był to taki ołtarz, ale nie ołtarz? No, właśnie...
Logika padła.
(przedciach!)niebyło śladu. Byłem osłabiony (odciach!)

Błąd stylistyczny, czyli znowu powtórzenie nieretoryczne. Synonimy. Absolutnie dotyczy to wszystkich części mowy lub zdania w stylistyce polskiej => zasada uniwersalna: albo powtórzenie jest celowe (zabieg retoryczny), albo nie występuje.
W cytowanym fragmencie zabieg retoryczny nie występuje, czyli... wiadomo. Tertium non datur.
Jakim prawem "nie" połączyło się z czasownikiem, pozostaje poza moim zasięgiem...
oprychy zagęszczali
Zasada składniowa: podmiot i orzeczenie są zgodne w rodzaju i liczbie. Zawsze.
Oprychy czy opryszki (podobnie jak chłopaki) zachowują się koszmarnie, jeżeli chodzi o rodzaj - w mianowniku liczby mnogiej wcale nie są męskie, więc końcówka w wyrazie "zagęszczali" jest nieprawidłowa, powinno być: zagęszczały. Nie wiem, czy to błąd składni czy fleksji, pewnie kombo.

Zmęczyły mnie te błędy, okropne są, ranią oczy. Żeby tekst dało się czytać, musi być zachowana przynajmniej poprawność. Ta normatywna, podstawowa. W Twoim tekście, Jarosławie, co zdanie, to błąd. Lektura tego tekstu to droga przez mękę. Niestety.
Trzymałam się w łapance poziomu zdania (gramatyki), a pozostała jeszcze organizacja treści, czyli poziom (z braku lepszego określenia) literacki. Neu już się tym zajął, ale mnie zostawił jeszcze sporo. :)))

e... multum edycji, bo jakiś błąd z przeskokiem cytowania zrobiłam i jeszcze mnie wylogowało samo...
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Iwan
Fargi
Posty: 344
Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Iwan »

Jeśli można, to ja też się chętnie poznęcam, dawno nie było okazji. Ja nie będę rozkładał tekstu, Małgorzata i Neu robią to sto razy lepiej, ale podam ci odczucia zwykłego czytelnika. Jarku, przede wszystkim nie bierz mniej lub bardziej złośliwych uwag do siebie, bo forumowicze oceniają tylko i wyłą cznie tekst, nie ma w tym nic osobistego. Każdy autor broni swoich dział kłami i pazurami, niestety w ten sposób można się tylko obrazić – odrzuca siękrytykę i nie wyciąga się żadnych wartościowych lekcji. Jeśli poniżej pojawi się coś złośliwego, to nie z chęci dogryzienia, tylko ze złości. Wyobraź sobie, że idziesz w doksonałym humorze do restauracji, siadasz do dania z apetytem, a tu włos… Odsuwasz go, udajesz, że nie zauważyłeś, bierzesz pierwszy kęs, a tam drugi włos, a potem jeszcze jeden, po chwili kręcony łoniak i jeszcze mucha w sosie. A to dpopiero przystawka. Choćbyś nie wiem jaki miał dobry humor, w którymś momencie rzucisz staropolskie trzy słowa i pójdzesz zrobić awanturę. U ciebie ten moment miałem gdzieś w połowie drugiego akapitu, a i tak się starałem.
Uwaga, zainstalowali mi tu w pracy nowego wrda i mi robi niechcianą autokorektę, więc z góry przepraszam za jakieś dziwne angielskie wyrazy w przypadkowych miejscach.
Chcę powrócić do pisania po dwóch - trzech latach przerwy. Tym razem …
Ajajaj! Parę słów wstępu i już byk (niemożna) i pozżerane przecinki – jako czytelnik już z miejsca przygotowuję się na masakrę. Czasami,w jakims telewizyjnym konkursie talentów wchodzi na scenę człowiek i od razu wiadomo, że będzie bardzo źle. Takim wstępem stworzyłeś podobne pierwsze wrażenie. Ale co tam, Susan Boyle miała tak samo, a jak potem pięknie zaśpwiewała, czytam więc dalej.
Rana była głęboka, dociskałem ją dłonią z całych sił. Muszę zerknąć. Całe szczęście, krew nie jest dostatecznie ciemna. Może grot ominął wątrobę. Dociskam dalej, ale nie wiem… Słyszę świst. Kolejna strzała kaleczy drzewo metr ode mnie. Las, przez który uciekałem, jakby się rozszerzał w oczach.
To już Małgorzata wyjaśniła – zupełnie przypadkowe czasu, raz teraźniejszy, raz przeszły. Dla czytelnika jest to niezwykle męczące. Wydaje się że rana jest stara (bo opisana w czasie przeszłym) a tu nagle krwawienie i świsty strzał, czyli jednak walka toczy się teraz. Potem znowu “las, przez który uciekałem” – ale w przeszłym, czyli rozumiem, że bohater uciekał przez las, ale już nie ucieka, bo skoro narracja jest w teraźniejszym, a o ucieczce mówi w przeszłym, to znaczy, że to już nieaktualne. Takie skoki czasu bardzo mylą i denerwują.
Krótkie dystanse, wyznaczone prze mnie jako kolejne etapy przetrwania, niepokojąco się wydłużały.
Nie rozumiem, o co tu chodziło. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że koleś biegnie od drzewa do drzewa, ale jest mu coraz trudniej. Mam wrażenie, że taki szybki fragment nie powinien zatrzymywać czytelnika na zastanawianie.
Nie ważne…
Argh! Jak mawiają piraci.
Tym razem toporek wzburzył liście ściółki.
Opadłem na pobliski konar złamanej sosny. Muszę zaczerpnąć ze dwa głębsze oddechy.
Ejże, logika podowiada mi, że toporkiem się rzuca po to, by zabić, a nie przepłoszyć kogoś z krzaków. Czyli rzut z odległości większej niż 10 metrów nie ma sensu. Wniosek – pościg jest tuż tuż. A kolega bohater spokojnie opada na konar, by sobie chwilę odsapnąć, zjeść drugie śniadanie i zawiązać sznurowadło.
Nagle poczułem jak tracę grunt pod nogami. Spadam. Słyszę jak ostre krawędzie skał rozcinają mój kaftan. W szoku przestałem uciskać ranę, chwilę później rąbnąłem się w nią o jakiś stalagmit.
Nie obraź się, ale w tym momencie roześmiałem się w głos. Miało byc dramatycznie, wyszło komicznie. Jak są jakieś strzały i toporki, spodziewam się jakiejś drobnej stylizacji języka, a tu nagle narrator z pełną powagą wchodzi na młodzieżowy żargon.
- Na potęgę Valinoru! Aragornie, unieś oręż! Orkowie nadchodzą!
- Nie mogę, Gandalf, rąbnąłem się raną w stalagmit!
Cholerna sosna przysłoniła wejście do tej przeklętej groty. Zaraz, zaraz. Co ja mówię? Przeklęta? Wpadnięcie do tej jaskini, może właśnie, uratowało mi życie.
Może to moja wina, ale miałem w tym momencie moment WTF. Jakiej jaskini, jakiej groty? Spadł do dziury. Grota czy jaskinia kojarzy mi się z otworem w skale z „poziomym wejściem”. Tak mnie to zmyliło, że musiałem się cofnąć i przeczytać jeszcze raz.
Wraz ze mną musiała spaść tu jakaś gałąź, jakiś drąg. Jest! No dobrze, teraz tylko niespocona część garderoby i zrobię pochodnie. Nie miałem czym namoczyć szmaty, by dłużej się paliła

Parę zdań poświęciłeś na konstrukcję improwizowanej pochodni, a o najciekawszym zagadnieniu skrzesania ognia w parę sekund milczysz...
– Nie mógł tak po prostu zniknąć. Szukać! – Rozkazał zakapior na powierzchni.
W końcu hubka się zapaliła. Jasne światło pochodni rozświetliło korytarz w jakim się znajdowałem. Muszę iść, mimo bólu, zanim dostrzegą światło.
A! Tajemnica się rozwiała. Czyli wtedy on wcale nie zapalił pochodni. Taka zmyłka. Światło rozświetliło. Oksymoron (tak to się nazywa?). I powtórzenia.
Po kilkuminutowej wędrówce...
Śmiem twierdzić, że niespocona część garderoby już dawno się spaliła i nie będzie widać ni nacieków ni foremnych kształtów. Bardzo niefortunny opis, jak zauważył Neularger. Czytając o foremnych kształtach ja również widzę poustawiane tu i ówdzie jakieś ostrosłupy i prostopadłościany i walce. Może raczej kształty skał stawały się coraz bardziej regularne, czy krawędzie były równe itp?
Nowe, mocniejsze światło pozwoliło mi ujrzeć coś na kształt ołtarzu ...
Na Trygława! Nie ufaj wordowi, takiego błędu nie wychwyci. Zawsze sprawdzaj ręcznie kilka(naście) razy, zanim komuś tekst pokażesz. Dalej jest opis „ołtarzu” ;) Na jego środku stoi fontanna, choć nie ma o tym mowy, widzę w wyobraźni tryskającą w górę wodę. Dlatego zdziwiły mnie podarki naokoło. Złoto i kamienie szlachetne niech sobie leżą w wodzie ale oręż? A to jeszcze nic, stoi tam księga. Umieszczanie księgi w mokrej jaskini już samo w sobie jest zabawne ale...
Sama księga dawno się rozłożyła i pozostały po niej tylko, najprawdopodobniej kruche, skrawki pergaminu.
„No way, Sherlock!” chce się powiedzieć. Księga się rozłożyła – śmiesznie wyszło, bo ja to zrozumiałem, że się sama otworzyła. Może żeby było jednoznacznie napisz, że się rozpadła albo zbutwiała czy coś tak takiego?
Wizerunek majestatycznego herosa, wykuty z gniewem na twarzy i reprezentujący siłę, i wyższości nad człowiekiem w każdym aspekcie reszty ciała. Ogromne, nietoperze skrzydła. Masywne ramiona zwieńczone czteropalczastą dłonią uzbrojoną w pazury. Zbroja, z wykutym uwypuklonym symbolem, którego nie rozpoznawałem, chroniła szeroki tors. Postać uchwycono, stojącą w pozie zdobywcy z jedną nogą umieszczoną na jakiejś przeszkodzie. Na ów przeszkodzie przymocowano kamienną tablicę z napisem w obcym mi języku: „V’perkaa numa H’kbak”.
Bardzo niefortunny opis. Koniecznie zmień. To pierwsze zdanie zahacz o bełkot, potem są bezokoliczniki zdania, zuepłnie niepotrzebnie, przy czym dłoń uzbrojona w pazury głupio brzmi, jakby trzymała w garści jakieś szpony. Cytat z obcego języka wywal, egzotyki wcale nie dodaje.
Raptownie zacząłem wydmuchiwać powietrze przez nos, jakbym musiał pozbyć się zapachu smrodu. Upuściłem pochodnie. Upadłem na kolana. W dogasającym świetle pochodni dostrzegłem jak rana na mym boku zasklepia się.
I znowu się zaśmiałem. Zapach smrodu :) To może lepiej woń zapachu smrodu. No i napił się wody i zaczął wydmuchiwać powietrze przez nos. Przypomniało mi to czasy młodości. Kumpel Jacek wypił za dużo piwa i akurat, gdy chciał zagadać do laski, zaczęło wracać. Bardzo dzielnie zaciskał japę, dzięki czemu zwymiotował nosem. Ten opis jak żywo przypomina mi tamtą scenę.
Wtedy wszelka pobliska woda z fontanny uniosła się i poczęła napierać na mnie, następnie wlatywała, w każdy możliwy otwór mej głowy.
Zmarnowałeś tyle miejsca na bezużyteczne opisy zacieków na ścianach, foremnych kształtów i pochdni z runami, a rzeczywiście ciekawy fragment zbyłeś paroma słowami... Aż się prosi jakiś dramatyczny opis, co się właściwie działo, bo trudno mi sobie wyobrazić, jak woda unosi się i napiera, bo po prostu brakuje opisu. Całe szczęście, że magiczna woda wlewała się tylko przez głowę, ignorując inne oczywiste, choć mniej dostojne otwory. Tego jeszcze brakowało, by złe bóstwo z lochu zdeflorowało dzielnego uciekiniera.
... jak gdyby rzeźba ożywała i wtem naprawdę ożyła. Chwycił mnie za wszarz i uniósł do góry. Tracę… Tracę przytomność…
Rzeźba to ona. Chwycił to on. Rozjechały się osoby. Do tego nie do końca wiem, gdzie znajduje się wszarz, za który bohater został schwycony. Jest w ogóle takie słowo?
Gdy w końcu się ocknąłem po fontannie niebyło śladu.
Liczba brakujących przecinków jest już chyba trzycyfrowa. Dochodzi do tego kolejny, ordynarny ort, że aż gębę wykrzywia.
To odór bandytów, którzy nas napadli, ...
Jakich nas?
Gniew dodał mi sił, ruszyłem w ich kierunku. Z każdym kolejnym krokiem zmieniałem się… Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać. Muszę ich dopaść! Nie wiem, kto mną kieruję? Czuję tylko złość i chęć zemsty.

Znowu przeskoki czasów. Część w teraźniejszym, część w przeszłym.
... co za pogrążone w chciwości tępe gnoje.
Czy tylko mi skojarzył się Kapitan Bomba?
oprychy zagęszczali ruchy,
Oprychy zagęszczały. A samo zagęszczanie ruchów to taki kolokwializm, że znowu się zaśmiałem.
Trafił tylko pustkę między torsem, a ramieniem. W odwecie chwyciłem jego ramię pod pachę i wyłamałem przedramię ze stawu. Prychał i wył, więc go uciszyłem, odrywając mu żuchwę. Trzeci już biegł by się przywitać, lecz ja go pożegnałem celnym rzutem, wyrwanej dopiero co żuchwy, w głowę. Impet był tak duży, że roztrzaskał mu czaszkę. Został tylko herszt tej zgrai złodziei.
Ramię ramię ramieniem pogania. A żuchwa żuchwą. Pierwsze zdanie sugeruję, że bohaterowi odcięto rękę, a w każdym razie że jego ramię nie jest połączone z torsem. Śmiertelny rzut żuchwą jest według mnie komiczny. Przypominają mi się sceny z amerykańskiego kina akcji, gdzie wrodzy statyści padają pod ciosami / kulami jak piłkarze, zabici lub nieprzytomni na wiele godzin.
Bandyta sięgnął po strzałę z kołczanu przymocowaną do biodra. Ja zrobiłem krok ku niemu. On naciągnął strzałę na łuku. Ja zrobiłem kolejny krok. Co znowu? Czy te niespodzianki nie mają końca? Mrowienie na plecach nie dawało mi spokoju. Sięgnąłem tam ręką, by się podrapać i wtedy silny podmuch wiatru pchnął mną do przodu. Nie mogłem uwierzyć, co spowodowało ów wiatr – to skrzydła.
Czemu bandyta przymocował sobie strzałę z kołczanu do biodra? Jak się naciąga strzałę? I czemu bohater zamiast walczyć drapie się po plecach?
Jednym ruchem skrzydeł stworzyłem podmuch wiatru, zmiatający strzałę na bok.
Druga zasada dynamiki Newtona twierdzi, że tak silnym machnięciem bohater / stwór powinien odepchnąć się na jakieś poł kilometra...
Dostrzegłem lęk w oczach bandziora, dobył miecza, ale chwilę później zmienił zdanie i schował się za wóz.
– Głupku, wszędzie cię znajdę. ...

No i znowu prychnąłem. Moja siostrzenica lubiła kiedyś chować się, zasłaniając sobie oczy rękoma. I wszyscy dorośli w osłupieniu rozglądali się na wszystkie strony ze słowami „a gdzie ona się podziała?”. Powyższa scena wygląda identycznie, a ponieważ bawią się w nią dorośli, wyszło bardziej niz komicznie.
Obszedłem wóz dookoła i wtedy ją dostrzegłem… Mą ukochaną. Pochwyciłem ją.
– To tyś taka zimna, czy to ode mnie ten chłód bije. – Martwa, nie ruszała się. Przyłożyłem ucho do jej klatki piersiowej. – Głucho… Głośniej słyszę twój oddech tchórzu.
I tyle by było wzruszających sentymentów. Poświęciłeś pół strony na odrywanie żuchw i wyrywanie ramion, a scenę z rzeczywistym potencjałem potraktowałeś tak po macoszemu, że aż szkoda gadać. W tym momencie miałeś jeszcze szansę uratować tekst. Niestety zmarnowałeś szansę.
Zauważyłem kartkę merdającą mu pod kaftanem.
Czy to tylko ja mam dziś taką głupawkę, że wszystko mnie rozśmiesza?
Wlazłem na niego. Przydusiłem lewym przedramieniem, prawą dłonią zacząłem naciskać na jego klatę piersiową.
Więcej miejsca poświęciłeś hiperrealistycznemu opisowi włażenia na herszta niż scenie znalezienia ukochanej. Brakuje tylko zaznaczenia który palec opierał się o którą część ciała. Przecież to nie ma żadnego znaczenia. Skupiasz się na nieistotnych szczegółach, a ciekawe rzeczy zbywasz jednym słowem.
– Ale nim to zrobię, powiem ci, co czeka twojego synalka. Znajdę go. Ponacinam jak kiełbaskę. Wbiję twój miecz w jego dupsko i opiekę go nad ogniskiem jak małego prosiaczka.
Usłyszałem charakterystyczny dźwięk trzaskającej kości.
Obawiam się, że końcówka też siadła. Jeśli kolega bohater zmienił się w takiego badass madafaka, to co z niego taki mięczak? Po co zabijał herszta, skoro mógł rzeczywiście się zemścić, zrobic z niego Juranda ze Spychowa, podzielić udźcem z synka itp? Bóstwo z lochu było bez wątpienia krwiożercze, mściwe i bezlitosne, skąd więc nagle takie miłosierne uśmiercanie?
What doesn't kill you, makes you pissed off

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Małgorzata »

Ja tylko wtrącę uzupełnienie.
Ivan pisze:Światło rozświetliło. Oksymoron (tak to się nazywa?).

Nie. :)))
To się nazywa pleonazm, czyli tautologia (masło maślane, definicyjna i znaczeniowa pętla).
Oksymoron to złożenie pojęć przeciwstawnych znaczeniowo, wykluczających się, np. ciemne światło, czarna biel. Częsty zabieg w baroku, który lubił kontrasty i zaskakiwanie odbiorcy.
Wszarz, czy istnieje takie słowo?
Istnieje w mowie potocznej, może w jakimś slangu albo w gwarze - nie mam pewności, z historii języka i dialektologii historycznej byłam i jestem słaba. Wszarz ma dwa znaczenia:
1. człowiek, który ma wszy;
2. łajdak, drań.
To drugie, pejoratywne, pogardliwe, słyszałam częściej. W stronach, skąd pochodzi rodzina Pańcia (mąż ma korzenie galicyjskie), pojawia się też zwrot, którego nie widziałam w słowniku: "złapać za wszarz" = "chwycić za kołnierz".

I uważaj z tym nowym Wordem, Ivanie, nie tylko głodny jakiś, bo zjada Ci litery, ale na dodatek przekręca ich kolejność. :)))
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Iwan
Fargi
Posty: 344
Rejestracja: wt, 21 lip 2009 14:18

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Iwan »

:) To nie word, to ja. Wcisnęło mi się “wyślij”, zanim sprawdziłem literówki.
What doesn't kill you, makes you pissed off

Jarosław Borawski
Sepulka
Posty: 57
Rejestracja: pt, 07 lis 2014 14:19
Płeć: Mężczyzna

Re: Zapomniany bóg

Post autor: Jarosław Borawski »

Taka masa błędów. Nie jestem w stanie nad wszystkimi zapanować. Muszę to jakoś podzielić i opowiadanie, które teraz piszę będę sprawdzał pod kątem błędów w czasach i prawidłowości opisów w stosunku do tego, co mam w głowie. Coś mi się jednak zdaję, że nadal będę jeszcze przez długi czas robił błędy typu:
* złe użycie nań, ów, końcówki -ś
* "oprychy zagęszczali"
...I wiele innych. Nie wyjdzie mi to na dobre jeśli będę chciał od razu naprawić wszystko. Muszę najpierw wystarczająco mocno przećwiczyć opisy.
Jeszcze raz, dzięki wszystkim!
Kaleida - Think

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Zapomniany bóg

Post autor: neularger »

Dobrze, to ja już nie będę szukał kolejnych błędów (co nie zmienia, że ich stada są nieprzebrane), prócz czterech:
1. Jarku, rzeczownik "pochodnia"
-> zapalić -> kogo?, co? (biernik) - pochodnię (liczba pojedyncza)
-> zapalić -> kogo?, co? (biernik) - pochodnie (liczba mnoga)
Mam nadzieję, że widać...

2.
Opadłem na bok, wpadając tym samym do płytkich wód basenu
W języku polski, liczby mnogiej od woda (wody), używa się bardzo rzadko. Chyba są tylko dwa takie przypadki:
- kiedy chodzi o wyróżnienie gatunku wody => W sklepie było zatrzęsienie różnych gatunków wód mineralnych
- kiedy chodzi o podkreślenie, że wody jest naprawdę dużo => Wezbrane wody oceanu/morza/jeziora przerwały tamę.
W żadnym przypadku nie fontanny czy kałuży.

3.
Gdy w końcu się ocknąłem po fontannie niebyło śladu. Byłem osłabiony, ale szedłem.
To zdanie jest nieco ekscentryczne, ale zupełnie logiczne. Bohaterowi wróciła świadomość, kiedy szedł - zatem musiał iść w stanie pomroczności jasnej i w związku z czym opuścił tę część jaskini gdzie stała ołtarzo-fontanna, co skonstatował myślą o jej braku. Ślicznie, choć nieco przeszkadza ORT (na czerwono).
:)
Niestety końcówka poprzedniego epizodu burzy moją piękną teorię:
Tracę… Tracę przytomność…
Skoro stracił przytomność, to pewnie zaliczył glebę. Znaczy upadł, nie powstał, a teraz idzie...? Ups.

4.
Nadal nie usłyszeli jak się zbliżam, co za pogrążone w chciwości tępe gnoje
Niektóre słowa, tak jak w angielskim, wymuszają zastosowanie odpowiedniego czasu. Słowo nadal oznacza czynność lub stan ciągle trwający, zatem w relacji może to być tylko czas przeszły niedokonany - "słyszeli".

Dobra. Przejdźmy do struktur wyższego rzędu czyli fabuły. Znaczy, czegoś czego tu nie ma. Za cholerę nie wiem o czym może być ten tekst. Jaka tu była myśl przewodnia. Spójrzmy na plan:
1. Ranny bohater ucieka (pościg blisko).
2. Bohater zlatuje do jakiejś jaskini (opisy jaskini).
3. Bohater znajduje działająca ołtarzo-fontannę i posąg wściekłego pakera ze skrzydłami i pazurami.
4. Bohater pije wodę i sam się przemienia w postać wyobrażoną przez posąg.
5. Bohater wychodzi z jaskini i postanawia rozprawić się z bandytami:
To odór bandytów, którzy nas napadli, są na zachód stąd.
Pluralis maiestatis? Czy mam wnosić, że bohater został królem czy zgoła cesarzem? Ale to tak na marginesie.
6. Bohater walczy z bandytami (opisy walk).
7. Bohater zabija wodza bandytów, odczytuje list który zabity miał przy sobie i obiecuje, że wytłucze także rodzinę wodza.

O czym jest ta opowieść?
1. Niezakończona opowieść komiczna - uzbrojone w pazury dłonie, świetnie się nadają do rozrywania wrogów, nieco gorzej się sprawdzały gdy trzeba było pozszywać koszulę czy nożem oskórować zwierzynę przed przerobieniem jej na kotlety. Bohater zaczyna więc poszukiwać pani do prowadzenia domu...
2. Niezakończona opowieść tragiczna - z podanych wyżej powodów bohater pozostaje w lasach, bo wszyscy go się boją. Odżywia się tylko surowym mięsem, jest coraz bardzie samotny, obszarpany i zarośnięty (balwierze uciekali na przedzie peletonu). W końcu popełnia samobójstwo.
3. Opowieść podnosząca na duchu - W każdej, najbardziej nawet beznadziejnej sytuacji możesz liczyć na pomoc z najbardziej nieoczekiwanej strony!
4. Opowieść o tabu - Nie szwendaj się po zakazanych miejscach, bo zmienisz się w potwora!
5. Opowieść z filozofią w tle - Ogromna moc, to ogromna odpowiedzialność. Czasem przywodzi do szaleństwa.
6. Scenki z filmu dokumentalnego - nieznane moce pradawnych kultów
7. Scenka ilustrująca zasadę: Dobij wroga, bo tylko martwy nie wróci i nie porachuje ci kości.
8. ...
Niestety Jarku, mniej lub bardziej każdy z tych punktów da się wpisać w Twoją historię.
Reszta jutro...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

ODPOWIEDZ