Od początku drażnił mnie tylko szyk zdań, kilka razy musiałam wracać o linijkę, dwie wyżej. Zdrażniła mnie nadopisowość, angielskie wtrącenia i sztuczne, nienaturalne dialogi. Na szczęście tak jest tylko na początku. Akcja ładnie się rozwija, choć nieco chaotycznie, bohaterowie, szczególnie tytułowy dziadek i panna Sugo smakowicie pełnokrwiści. Cała reszta towarzystwa, ta szemrana, jest taka plaska, ledwie zarysowana, robi straszny kontrast do mieszkańców kamienicy.
Tylko czemu, na wszystkie odnóża pajęcze, taka końcówka, uciachana w pasie? Ogólny pomysł jest mniamuśny,
Cranberry?