Jeszcze pół roku temu byłam fetyszystką książki papierowej. No prawie... W każdym razie od zawsze plączę się wśród książek. Szczerze mówiąc, nie wyobrażałam sobie przejścia na czytnik, bo dostępne mi były tylko doświadczenia związane z czytaniem z monitora komputerowego. Negatywne, bo okazało się, że nie bardzo lubię wpatrywanie się w żarówkę. No i tak sobie trwałam w niechęci do elektroniki, umacniając ją w sobie jeszcze informacjami o niekompatybilności różnych formatów z urządzeniami, o DRM-ach uniemożliwiających przekopiowanie pliku do archiwum i takich tam rożnych. W tak zwanym międzyczasie moje papierowe książki, z powodu skończenia się powierzchni poziomych w zajmowanym lokalu, zeszły na podłogę, niejako zacieśniając mi przestrzeń życiową. Aż nagle, któregoś dnia, kumpela przyniosła do pracy Kindla. Rany, to była moja prywatna iluminacja. Okazało się, że jesteśmy kompatybilni. ;) Po tygodniu miałam swojego kundelka, i teraz poniższa wizja wcale nie wydaje mi się taka straszna.
Juhani pisze:I regały. Pod wszystkimi ścianami regały. Wypełnione po sufit, z którego zwisa pyszny, ciężki żyrandol. A na regałach ciasno, jeden przy drugim upchane są Kindle.
Oczywiście, nie zamierzam przestawić się wyłącznie na książki elektroniczne, ani likwidować biblioteki. Nadal są tytuły, które chcę mieć w postaci papierowej (jakaś taka niedorobiona neofitka ze mnie). Ale nie da się ukryć, że sama świadomość, że nie zostanę bez lektury w autobusie, albo w jakiejś kolejce, działa kojąco. No i torbę mam znacząco lżejszą. :)