Mnie z kolei męczyło skąd tam lasy. Pogranicze to taka Syberia, tylko bardziej. Możemy założyć, że okres wegetacyjny roślin trwa jakiś miesiąc. Klimatycznie mamy zatem coś w okolicach koła podbiegunowego, gleba nie zdąży nawet rozmarznąć, z już znów zapada zima, czyli zamiast opisanych borów pełnych zwierza, pokrywających Pogranicze, powinna być najwyżej tundra – pola porośnięte mchami i niskimi krzakami. Oczywiście w świecie Śliskiego jest jeszcze magia, ale pojawia się pytanie, czy w wystarczającej ilości, by podtrzymać kołek niewiary?Na marginesie – przez cały cykl dręczyła mnie pewna wątpliwość, powiedzmy, gastronomiczno-matematyczna. Do Przygranicza zostało przeniesione spore miasto i kilka (kilkanaście?) przysiółków, wiosek czy też chutorów, w sumie dwieście-trzysta tysięcy ludzi. Specyficzne warunki pogodowe sprawiają, że przez dziewięć-dziesięć miesięcy w roku ziemię pokrywa śnieg, a temperatura spada poniżej zera. Może to wynik mojej hiperdociekliwości, a może zwykłego czepialstwa, ale podczas lektury złośliwy duszek mieszkający w mojej głowie co i rusz dopytywał się, skąd oni wszyscy biorą jedzenie…
Wraca przerabiany już chyba wielokrotnie problem realności świata przedstawionego. Przypomina mi się od razu dawna afera, w której Przewodas udowodnił, że Grombelard Kresa nie może istnieć, bo zbyt często tam pada deszcz. Co prawda to była klasyczna dla Przewodasa przepychanka z konkurentem, ale przy okazji poruszone zostało ciekawe zagadnienie kreacji fantastycznych światów. Na ile sobie może pisarz pozwolić, by nie zdenerwować zbyt dociekliwego czytelnika? Jak solidne muszą być dekoracje dla opowiadanej historii?
Czasem rzuca mi się w oczy zbyt nachalne naginanie praw przyrody i olewanie fizyki przez twórcę, ale nie zawsze. Na przykład przy new weird zupełnie mnie to nie razi. W tej literaturze dziwność świata jest podstawową wartością i tu nic się nie musi trzymać kupy, bo ten gatunek fantastyki jest niejako z definicji odjechany. Ale przy fantastyce mocniej osadzonej w realności dekoracje siłą rzeczy muszą być bardziej prawdziwe. Przy pisaniu fantastyki historycznej wypada wręcz obsesyjnie zadbać o każdy drobiazg, by nie obrazić czytelnika. Najwyższa szkoła jazdy to science fiction, w klasycznym znaczeniu, czyli naukowo-futurystycznym. Pisarz musi nie tylko odtworzyć świat realny, ale go jeszcze technologicznie ekstrapolować.
Śliski to zasadniczo tylko rozrywkowo-przygodowa naparzanka i pewnie dlatego niektórzy zwracają uwagę na zbyt grubymi nićmi szyty świat, a inni tych szwów nie widzą.
Korniew mógłby dla własnej satysfakcji bardziej doszlifować realia. Widocznie skupił się na aspekcie rozrywkowym i nie trafił na redaktora, który odpowiednio by go oćwiczył.