Przekłady
Moderator: RedAktorzy
- ElGeneral
- Mistrz Jedi
- Posty: 6089
- Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36
Przekłady
Drodzy moi! PeWuC mi kiedyś powiedział, że nie przekłada się słów, zdań, czy akapitów, tylko książki. Nie będę was zasypywał truizmami mówiąc, iż tłumaczenia są jak kobiety. Hołubiąc się tej myśli smugą jużem i wzrósł i podtatusiał - tłumacz ma się męczyć tak długo, żeby czytelnik już nie musiał!
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
A ja się czepnę. Z tym kobietach się nie zgadzam. Uważam, że tłumaczenia nie mogą być dosłowne. Ale wierne owszem - w treści, stylistyce (choć czasem aż boli), a przede wszystkim wierny powinien być przekład odbioru.
Za to gdzieś usłyszałam coś takiego: "Łatwo jest przetłumaczyć złą książkę na dobrą, trudniej przełożyć złą na złą." I zgadzam się z tym absolutnie. Jeśli autor napisał fatalny tekst, powinien on być tak samo fatalny w przekładzie.
Za to gdzieś usłyszałam coś takiego: "Łatwo jest przetłumaczyć złą książkę na dobrą, trudniej przełożyć złą na złą." I zgadzam się z tym absolutnie. Jeśli autor napisał fatalny tekst, powinien on być tak samo fatalny w przekładzie.
- Ika
- Oko
- Posty: 4256
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:26
A ja się z czepialstwem nie zgodzę.
Dobry tłumacz tłumaczy książkę na język i kulturę odbiorców.
Wystarczy sobie porównać z literaturą amerykańską. Ich… nazwijmy to proces rozwoju doprowadził do czegoś bardzo niepolskiego.
Otóż wyobraźmy sobie dwóch bohaterów, siedzących przy stole, zajętych różnicą poglądów.
I teraz w polskiej książce:
Jan szurnął krzesłem i trzasnął drzwiami pozostawiając Jerzego bez odpowiedzi.
W amerykańskiej:
Jan nie odpowiedział. Wstał, szurnął przy tym krzesłem, następnie ruszył ku drzwiom, które, wyszedłszy, zamknął za sobą z trzaskiem.
My nie piszemy i nie czytamy takiej ilości szczegółów. U nas rządzi zdanie eliptyczne. W Ameryce wręcz naodwrotnie. I to co u nich jest normalne, typowe i dobre, u nas szybko zarobi na opinię gniota.
I moim zdaniem tłumaczyć trzeba na nasze, nie amerykańskie, ale napisane polskimi słowami. Szurnął, trzasnął i szlus.
Dobry tłumacz tłumaczy książkę na język i kulturę odbiorców.
Wystarczy sobie porównać z literaturą amerykańską. Ich… nazwijmy to proces rozwoju doprowadził do czegoś bardzo niepolskiego.
Otóż wyobraźmy sobie dwóch bohaterów, siedzących przy stole, zajętych różnicą poglądów.
I teraz w polskiej książce:
Jan szurnął krzesłem i trzasnął drzwiami pozostawiając Jerzego bez odpowiedzi.
W amerykańskiej:
Jan nie odpowiedział. Wstał, szurnął przy tym krzesłem, następnie ruszył ku drzwiom, które, wyszedłszy, zamknął za sobą z trzaskiem.
My nie piszemy i nie czytamy takiej ilości szczegółów. U nas rządzi zdanie eliptyczne. W Ameryce wręcz naodwrotnie. I to co u nich jest normalne, typowe i dobre, u nas szybko zarobi na opinię gniota.
I moim zdaniem tłumaczyć trzeba na nasze, nie amerykańskie, ale napisane polskimi słowami. Szurnął, trzasnął i szlus.
Im mniej zębów tym większa swoboda języka
Oj, ale nie wszyscy Amerykanie tak piszą. Sporo, owszem, ale są tacy, co opisują obicie kanapy przez pół strony i tacy, którzy tego nie robią. Ci pierwsi są moim zdaniem kiepskimi pisarzami po prostu. U nas też niektórzy tak piszą - długaśne zdania, wymienianie nieistotnych szczegółów i instrukcje użycia łyżki - istne scenariusze gotowe. A przecież jakoś trzeba odróżnić tych dobrych, od tych złych. Skoro są różnice w stylu, to trzeba je też powielić podczas przekładu (nie mówię oczywiście o przekładzie dosłownym). Niech czytelnik sam ma możliwość oceny danego autora.
- ElGeneral
- Mistrz Jedi
- Posty: 6089
- Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36
Owszem, ale Jankesi są znacznie bardziej... powiedziałbym, tolerancyjni. Im nie przeszkadza, że w rzymskiej armii znajduje czytelnik generałów, czy sierżantów, ale nam - tak. W jednej z książek natknąłem się na opis plemienia dzikich jeźdźców, dosiadających niedźwiedzi. Przywódczyni tego plemienia - baba zresztą na schwał i urodna dosyć! - nosiła osobliwy tytuł "hetwoman". Dopiero po kilku dniach skumałem, że autor gdzieś wyczytał, iż w Europie wodzami dzikusów (Jankesi i Angole wszystkich innych traktują jak dzikich) bywali "hetmani". a jak jest het-man, to musi być i het-woman. Gdyby jakiś polski autor coś takiego wymyślił, czytelnicy zabiliby go śmiechem, ale Jankesom czy Herbaciarzom to nie przeszkadza.
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.
Ech, takie rzeczy jak "za dużo zachodu, żeby wyhodować głupie warzywo" - o kukurydzy, zmienia się z marszu, to są drobiazgi:) Tłumacząc Amerykanina trzeba się obłożyć encyklopediami oraz mapami i sprawdzać - eliminowanie błędów rzeczowych można podciągnąć pod "dostosowanie przekładu do kręgu kulturowego odbiorców".
Raczej chodziło mi o to, że jakości książki nie powinno się zmieniać, choć oczywiście jeżeli szefostwo nalega na "wygładzenie", to cóż, tym lepiej dla tłumacza:P
Raczej chodziło mi o to, że jakości książki nie powinno się zmieniać, choć oczywiście jeżeli szefostwo nalega na "wygładzenie", to cóż, tym lepiej dla tłumacza:P
- Meduz
- Cylon
- Posty: 1106
- Rejestracja: ndz, 19 lis 2006 21:59
Zgadzam się ze stwierdzeniem, że dobre tłumaczenie jest jak piękna kobieta. ;-)
Pamiętam, ze kiedyś wpadła w moje ręce książka pt. "Autostopem przez Galaktykę". Pierwszy raz nie mogłem jej przeczytać. Ale jakiś czas później czytając, płakałem ze śmiechu.
Różnica nie wynikała ze zmiany mojej podejścia czy z dojrzenia do lektury, ale z różnicy w tłumaczeniu. Pierwszy tłumacz przetłumaczył książkę dosłownie, słowo w słowo. Drugi dostosował ją do polskiego poczucia humoru, odwoływał się w miarę możliwości do tego, co średnio oczytany Polak zna i wie oraz co lubi. Tłumaczenie nie było wierne, ale było genialne;-)
Pamiętam, ze kiedyś wpadła w moje ręce książka pt. "Autostopem przez Galaktykę". Pierwszy raz nie mogłem jej przeczytać. Ale jakiś czas później czytając, płakałem ze śmiechu.
Różnica nie wynikała ze zmiany mojej podejścia czy z dojrzenia do lektury, ale z różnicy w tłumaczeniu. Pierwszy tłumacz przetłumaczył książkę dosłownie, słowo w słowo. Drugi dostosował ją do polskiego poczucia humoru, odwoływał się w miarę możliwości do tego, co średnio oczytany Polak zna i wie oraz co lubi. Tłumaczenie nie było wierne, ale było genialne;-)
Meduz Kamiennooki
- Lepiej się spytaj, co to daje?
- A co zabiera?
- Lepiej się spytaj, co to daje?
- A co zabiera?
- nosiwoda
- Lord Ultor
- Posty: 4541
- Rejestracja: pn, 20 cze 2005 15:07
- Płeć: Mężczyzna
A ja się śmiałem przy pierwszej wersji. I nawet nie porównywałem tych dwóch, wiem tylko, że "Pangalaktyczny Dynamit Pitny" został jakoś średnio przetłumaczony. Pamięta ktoś, jak?
"Having sons means (among other things) that we can buy things "for" those sons that we might not purchase for ourselves" - Tycho z PA
- Millenium Falcon
- Saperka
- Posty: 6212
- Rejestracja: pn, 13 lut 2006 18:27
- taki jeden tetrix
- Niezamężny
- Posty: 2048
- Rejestracja: pt, 10 cze 2005 20:16
Szczególnie jeśli się pamięta (i jeśli mi właśnie memoria nie fragilizuje), że według Noblowskiej receptury dynamit to zasadniczo nitrogliceryna (płyn, było nie było) + ziemia okrzemkowa, żeby się dało toto formować i nie wybuchało od byle czego...
"Anyone who's proud of their country is either a thug or just hasn't read enough history yet" (Richard Morgan, Black Man)
"Jak ktoś chce sypiać ze skunksami, niech nie płacze, że mu dzieci śmierdzą" (Etgar Keret)
"Jak ktoś chce sypiać ze skunksami, niech nie płacze, że mu dzieci śmierdzą" (Etgar Keret)
- nosiwoda
- Lord Ultor
- Posty: 4541
- Rejestracja: pn, 20 cze 2005 15:07
- Płeć: Mężczyzna
- Meduz
- Cylon
- Posty: 1106
- Rejestracja: ndz, 19 lis 2006 21:59