Skądże, Ino. Ominęły mnie studia, po których miałabym teraz skórę-furę-komórę i elegancką chałupę na suburbiach. Miałam iść na medycynę, a potem być chirurgiem plastycznym. Na samych nosach i biustach zarobiłabym fortunę! :Pinatheblue pisze:Margot, ale ty masz super! Ominęły cię dylematy na-co-się-zdecydować. Ominęły studia, po których nie mogłabyś być żadnym kreatywnym, bo by cię skutecznie oduczyli kreatywności.
:)
I nie miałabym dylematów związanych z literaturą, egzystencją i takich tam. Prawdopodobnie słownictwo miałabym dużo uboższe, za to fachowe i zlatynizowane. Wątpię, czy w ogóle miałabym dylematy inne niż kwestia, czy wymigać się od zbyt wysokich podatków, czy nie (czyli: zmienić księgowego i maklera teraz, czy jeszcze poczekać).
A najgłupsze jest to, że o indeksie, który miałam w kieszeni, dowiedziałam się dopiero na drugim roku polonistyki - zdawałam egzaminy wstępne, bo [uwaga!] nie doczytałam, z czym się wiąże wygrana w olimpiadzie (sądziłam, że dyplom z olimpiady jest nagrodą samą w sobie). :P
A biologia, jak zawsze mnie uczono w liceum, jest przedmiotem humanistycznym. Dlatego jest interesująca i fantastyczna. I mnie się bardzo podoba, że tyle się jej uczyłam. Brakowało mi na studiach chemii i biologii właśnie. Za to logikę zdążyłam znienawidzić. Po studiach natomiast zdumiewająco okazał się ten przedmiot przydatny. Do nękania innych humanistów, oczywiście. I do strategii komunikacji, czyli wywoływania dysfunkcji centralnego układu nerwowego u homo s. :P:P:P