Ano właśnie. Stare, ale jare.
Abstrahując od niniejszej recenzji i niniejszej książki, pacholęciem będąc, pisywałam recenzje mang i anime. Warsztat był, jaki był, ale zawsze się starałam, żeby a) ocenić daną pozycję adekwatnie do gatunku i konwencji b) przeszukać wszystkie źródła, jeżeli coś wzbudziło moją wątpliwość i wyguglać nawiązania, którymi posługiwał się twórca c) zrozumieć, o co chodzi, nawet jeżeli to było bardzo trudne, d) dla mnie recenzja była o pozycji, którą należy polecić. Raz jeden zjechałam anime, które dostałam i później odmawiałam recenzowania tego, co mi nie przypadało do gustu.
I myślałam wtedy, że wszyscy tak robią. A potem się dowiedziałam, że np. niektórzy recenzowali serię biorąc pod uwagę trzy odcinki. I nie zaznaczali tego w tekście. I mieli przewagę, bo pisali szybciej. Aż redaktor, zdaje się, ukrócił te praktyki.
To się tyle nawymądrzałam; a recenzent niech postąpi tak, jak zaleca autorowi i po prostu się doucza. Dobrych krytyków ze świecą szukać. Takich z czujem, z pasją, z szeroką wiedzą, takich buchlingów. Mnie brakuje bardzo w krytyce fantastycznej ludzi obytych pozafantastycznie, którzy potrafią się cieszyć smaczkami i drobiazgami, czytają percepcyjnie, a nie osądzająco.
Krytyk też powinien kochać książki, bardziej niż siebie.
A jak redaktorzy wycinają rzeczy ważne, walczyć jak lew.
EDIT: żeby ktoś nie pomyślał, że uważam, że takich ludzi nie ma w ogóle. Są, są, tylko procentowość niezadowalająca.