Na początek pragnę podziękować wszystkim, którzy przeczytali i skomentowali mój tekst. Wasze uwagi są dla mnie bardzo cenne.
Nieznany, Buka, Hitokiri, KPiach, Novina, Świeżynek, Xiri, Keiko, Teano, Wolfie, BlackHeart - wielkie dzięki! :))
Zaprezentowany przeze mnie tekst jest fragmentem - niedokończonego niestety - opowiadania (co zaznaczyłem zgodnie z panującymi, na przykład w papierowych czasopismach, zwyczajami), będącego efektem dyskusji, jakie prowadziłem w realu na temat wyższości demokracji nad dyktaturą. Nie będę ukrywał, że jestem wielkim zwolennikiem ustroju demokratycznego, wychowałem się jednak w środowisku, które do demokracji ma stosunek co najmniej lekceważący. Niektórzy ludzie, w tym część moich znajomych, chętnie widzieliby na czele państwa Wielkiego Polityka, który
żelazną pięścią zaprowadziłby swoich poddanych do szczęścia, zapewniając im wszelkie dobra materialne pod warunkiem, że siedzieliby cicho i nie mieli własnych pomysłów na życie. Mój tekst jest satyrą na tego rodzaju poglądy. Pragnąłem przedstawić świat, w którym idea ta zrealizowana została w stanie czystym, aby ukazać jej absurdalność.
"Kolaps raju" jest więc satyrą, ale czy jest też tragedią? Odwołam się tutaj do definicji zacytowanej przez Teano:
Tragedia - Utwór dramatyczny przedstawiający konflikt moralny, ideowy lub psychologiczny prowadzący nieuchronnie do klęski bohatera. (Oczywiście termin tragedia ma wiele, powiązanych ze sobą, znaczeń, ja jednak dla własnych potrzeb wybrałem właśnie to).
Bohaterem mojego opowiadania - zgodnie z tradycją klasycznego science-fiction - jest pewna społeczność. Przywódcy owej społeczności zostali postawieni w sytuacji wyboru sposobów rozwiązania problemu zużycia łatwo dostępnych zasobów, jaki pojawił się po stuleciach pasożytniczej gospodarki, mającej uszczęśliwić przeciętnego człowieka poprzez zaspokojenie jego podstawowych potrzeb materialnych. Sposoby te stoją ze sobą w konflikcie, każdy zaś z nich doprowadzi do klęski społeczności pozbawionej tych zasobów. Zauważmy przy tym, że klęska dotyka również warstwę rządzącą (owych Wybranych), nawet bowiem ucieczka na planetę Elizjum nie uchroni jej przed utratą władzy nad ludzkością, prestiżu, a także przed konfliktami wewnętrznymi (co już jednak wykracza poza przedstawiony fragment). Mamy więc konflikt i mamy nieuchronność klęski. Czy jesteśmy w stanie odczuć tę tragedię i współczuć bohaterom opowiadania? Przyznaję, że satyryczny charakter utworu osłabił możliwość takiej reakcji, lecz mimo to sądzę, że udało mi się zmieścić w powyżej zdefiniowanej tragiczności, co uznała również Wysoka Komisja umieszczając moją scenkę nad kreską.
Teraz przejdźmy do pocałunku. No cóż, w ograniczeniach formalnych nie było powiedziane, kiedy pocałunek ma nastąpić, ani jaka formę ma on przybrać. W zaprezentowanej przeze mnie scence pocałunek jest jedynie wzmiankowany, jako preferowane przez Wodza rozwiązanie problemu. Z dalszej części opowiadania dowiedzielibyśmy się, że jest on pewną formą oddziaływania na psychikę poddanych (zainicjowaną faktycznym pocałunkiem), która uwolniłaby ludzkość z oków wierności wobec Wybranych oraz zadowolenia z aktualnych warunków życiowych. Zamiast prowadzić poddanych na pewną śmierć, Wódz postanowił dać im wolność, a zarazem szansę przeżycia przynajmniej niektórym. (Ocaleńcy stworzą najwyżej jakąś prymitywną społeczność i na pewno nie będą w stanie zagrozić, bardziej zaawansowanym pod względem technicznym, mieszkańcom Elizjum).
Teraz sprawa tytułu Wódz. Lekcje historii w szkole podstawowej lub gimnazjum (nie znam niestety aktualnych programów nauczania) powinny zapewnić odpowiedni zestaw skojarzeń: Fuehrer, Duce, Caudillo, a nawet Wożd (choć ten ostatni nie był, zdaje się, oficjalnym tytułem). Wódz jest po prostu typem idealnego przywódcy z marzeń zwolenników paternalistycznej dyktatury.
Pora na bardziej szczegółowe ustosunkowanie się do niektórych przynajmniej komentarzy:
Świeżynek pisze:Jest planeta, którą mieszkańcy wysysają jak powietrze z mydlanej bańki. Usiłowałem sobie wyobrazić skutki - czy planeta przypadkiem nie powinna się kurczyć? Ewentualnie zrobi się pusta jak pisanka.
Wyobraź sobie Ziemię skurczoną do wielkości pomarańczy. Najwyższy szczyt - Mount Everest - będzie wówczas ledwo wyczuwalną opuszkiem palca nierównością jej powierzchni, która poza tym będzie całkowicie gładka. (Przykład ten znalazłem w jakiejś książce. Chyba w "Dzieciach wszechświata" von Ditfurtha). A ludzie? W tej skali ich działalność będzie ledwo dostrzegalna, choćby 'skonsumowali" litosferę do kilku kilometrów jej pierwotnej głębokości. Oczywiście użyteczne zasoby mogą wyczerpać się znacznie szybciej niż powstaną jakieś zauważalne zmiany w wyglądzie planety. Wtedy pozostanie przeniesienie się do jakiegoś innego, nieskonsumowanego jeszcze świata i pozostawienie starego do ewentualnej regeneracji. Marzenie każdego dyktatora, który wolałby taką skrajnie ekstensywną gospodarkę niż stawianie na innowacyjność zaradnych jednostek!
Świeżynek pisze:Troska ministra wydaje się być nieuzasadniona. Zostawiają przecież ludzi na planecie bez surowców, na pewną śmierć. Co obywatelom po wolności wyboru? Nic.
Nie nazwałbym tego troską. Minister bardziej martwi się, że ludzie zaczną postępować wbrew obowiązującej ideologii. Mogą "ulec kłamstwu", a więc wszystkiemu, co jest z tą ideologią sprzeczne.
Xiri pisze:Marcin Robert pisze:Wszystkie dostępne planety zostały totalnie wyjedzone.
Nie podoba mi się to zdanie, bo wychodzi z niego, że jakiś stwór wielkości układu słonecznego podgryzł sobie planety. A tu zapewne chodzi o zasoby konsumpcyjne na powierzchni, prawda?
No przecież mamy stwora! Pod postacią dwustumiliardowej bestii zorganizowanej na wzór mrowiska albo termitiery.
BlackHeart pisze:Od razu na wstępie przyczepię się do tytułu. No, coś Ty, chłopie? Po kiego grzyba się chwalisz, że masz jeszcze do tego całe opowiadanie? Reklama jakaś czy co? A może to wytłumaczenie, że nie wszystko może być jasne, bo to tylko fragment? No, nieładnie.
Postępuję, jak to już wyjaśniłem na początku, zgodnie z tradycją oznaczania fragmentu jako fragmentu.
BlackHeart pisze:...powiedział minister[bez kropki] - i nie przynoszą dobrych wieści...
Wprowadzenie w tym fragmencie oddzielnych, krótkich zdań jest dopuszczalne i ma na celu podkreślenie dramatyzmu sytuacji.
BlackHeart pisze:...Każdy - mężczyzna, kobieta czy dziecko - miał na sobie... - jak każdy, to każdy. Nie ma sensu wyjaśniać, że mężczyzna, kobiety czydziecko. No, chyba że obojnaki jeszcze jakieś tam były.
Warto jednak podkreślić, że owo "siedzenie na ziemi" dotyczyło wszystkich, zarówno mężczyzn, jak też kobiety i dzieci. Natomiast pozostawienie samego "każdy", bez żadnego uzupełnienia, mogłoby sugerować wyłącznie mężczyzn.
BlackHeart pisze:...Ależ wtedy nastąpi chaos[kropka] Ludzie zaczną...
Jeśli już, to raczej dwukropek. Chaos, w pojęciu ministra, polega bowiem na konkurowaniu ze sobą i decydowaniu o własnym życiu.
BlackHeart pisze:Poza tym, jedno zasadnicze pytanie - jaki użytek miał ten cały Wódz z nieprzebranej rzeszy ludzi, rozkładających kolejne planety?
No właśnie. To jest zasadnicze pytanie, które powinien zadać sobie każdy zwolennik paternalistycznej dyktatury po przeczytaniu mojego opowiadania.