To najcudowniejsza metoda poprawiania utworów. Ja tak robię. Kończę dłuższy fragment (rozdział), na tydzień zupełnie zapominam - czytam sobie jakieś inne książki, żeby wypadło z głowy, robię wszystko, byle o tekście nie myśleć. I kiedy wracam, naprawdę wielu rzeczy nie pamiętam. Wtedy patrzę na swoje wypociny prawie jak nieznający autorskiego chciejstwa czytelnik. I jakieś 3/4 tekstu ulega zmianom.Alfi pisze:Lepiej czytać i poprawiać wtedy, kiedy można czytać tekst tak, jakby nie był własny, ale cudzy.
Czasochłonne, ale bardzo efektywne. Polecam. Sam nie znam lepszej metody.
A w trakcie to ja po prostu potrafię siedzieć nad jednym zdaniem po paręnaście minut, aż po stu poprawkach zabrzmi tak, jak miało. Potem cofam się o akapit, o parę akapitów, nagle wpadnie mi lepsza wersja zdania trzy strony wcześniej z którym się biedziłem... podczas pisania "na świeżo" pracuję więc bardzo chaotycznie. To fakt, jak utknę, to często na amen. Ale mimo to ogólny rezultat jest taki, że tekst wychodzi o wiele lepszy, niż gdybym nie zatrzymując się leciał z wystukiwaniem słów jak karabin maszynowy, a potem czytał całość i nie wiedział, o co zupełnie chodziło.