Pożegnanie...

Moderator: RedAktorzy

Awatar użytkownika
Rheged
Stalker
Posty: 1886
Rejestracja: pt, 16 wrz 2005 14:35

Post autor: Rheged »

Złamię się ten raz jedyny i od dłuższego czasu coś napiszę w tym dziale.

Zrozumiałem. Ciekawie poprowadzony motyw wyobrażenia o śmierci a potem konfrontacji z rzeczywistością. Fantazje kobiety na temat umierania, jako płynnego odchodzenia wraz z kimś u boku, towarzyszem w ostatniej wędrówce, w porządku. Potem ceremoniał egzekucji, no fajnie.

Pierwszy minus - tekst wisi w próżni. Nie wiadomo o co poszło, kto jest kim, dlaczego właśnie tak, w ogóle nic. Suchy opis. Treść jest, fabuły żadnej.

Drugi minus - poetyckość w pierwszym fragmencie opowiadania może być (z zastrzeżeniami o których potem), za to w drugiej części, gdzie jest egzekucja, nie pasuje ani trochę. Pierwsza scena to jej wyobrażenie, fantazja, może być barwna, nawet podniosła, w końcu to jej marzenie o końcu. Ale potem, w rzeczywistości na pewno nie - sama egzekucja to aspekt brutalny i tak też trzeba było ją opisać. Powinny to być dwa fragmenty o śmierci, różniące się od siebie, w efekcie mamy jeden zupełnie bez sensu podzielony na dwa. Źle rozłożone proporcje.

Trzeci minus - zaimkoza.

Czwarty minus - styl jest niesamowicie hermetyczny. Sam tekst jest poetycki, ale Twój styl w ogóle. Można napisać opowiadanie będące liryczne bez używania nadmiernie rozbudowanych porównań w każdym zdaniu. Wytnij wszystkie porównania, zostaw mięso. Co Ci zostanie? Nic. A powinno zostać choćby wrażenie.

Moim zdaniem powinnaś poćwiczyć styl. Bo ewidentnie chcesz coś powiedzieć, ale jakbyś się jąkała, jeśli mnie rozumiesz. Celna metafora, pojedyncza, potrafi uczynić cały tekst fantastycznym. Nadmiar środków poetyckich i nie nadaje się do czytania.

Bo ten tekst nie nadaje się do czytania w takiej formie, choć pomysł jest całkiem niezły. To nic, że oklepany po stokroć. W końcu nie musi być oryginalny. Oryginalne musi być wykonanie.

Tyle ode mnie, powodzenia.
Emil 'Rheged' Strzeszewski
Pipe of the rising sun, Sympathy for the pipe
Pipe of the storm, Born to be pipe

Geoffrey

Post autor: Geoffrey »

Dzień dobry.

Też uważam, że tekst jest przeładowany poetyckością, że jego słabą stroną jest szczątkowa fabuła, że "wisi w powietrzu" i niewiele opowiada.
Ale ładnie wisi.

Według mnie wiele opisów i metafor jest bardzo udanych i celnych.
Trafiają do mnie bez problemu.
Czarownica pisze:
Little Mermaid pisze:Pochylił się nad jej szeleszczącym cieniem jak nad suknią, którą jeszcze chciałby z niej zdjąć.
Znaczy się, o co chodzi? „Jeszcze chciałby”, czyli że co, wciąż ma na to zdejmowanie sukni ochotę? Czy może samo pochylanie się mu nie wystarcza i nie dość, że się pochyla, to na dodatek zdejmować chce? No bo ja nie rozumiem.
Już jest naga, a pochylił się tak, jakby chciał zdjąć z niej jeszcze cień.
Czarownica pisze:
Little Mermaid pisze:Ciemność pełzała mu u stóp jak wierny sługa, choć nigdy nie zdobyłby się na to, by jej rozkazywać. Ufał jej raczej – tak jak ufa się ciepłu płomienia – i z wdzięcznością przyjmował schronienie, które ofiarowywała mu pod dachem swoich dłoni.
To wszystko bardzo ładne, nie mogę sobie jednak wyobrazić czegokolwiek, co pełza u stóp i jednocześnie chroni pod dachem swoich dłoni – że sobie tak zrymować pozwolę. Długie łapki ma ta ciemność :P
Teraz ciemność pełzła, a ufał jej, bo wcześniej już się chronił pod jej dachem.
Czarownica pisze:
Little Mermaid pisze:Pochylony, zanurzył twarz w lustrze czerni[1], płosząc wszystkie cienie[2] i cicho, jakby sam był cieniem, zbliżył się do postaci leżącej w mroku przy ścianie.
1. yyyy… w czym?
2. ciemność pełza bohaterowi u stóp, a ten cwaniak potrafi przy okazji wypłoszyć wszystkie cienie i to na dodatek zanurzając twarz w lustrze czerni. Czymkolwiek to ostatnie jest. Ja nie wiem, jak on to robi. Chuck Norris się chowa :P
A zasada jest prosta: jest ciemno, ergo nie ma światła, ergo, nie ma cieni. Ergo: niczego nie trzeba płoszyć.
W pomieszczeniu jest ciemno, ale nie aż tak, aby nie można było iść - bohater jakoś się porusza między odcieniami czerni (cieniami) i nie wpada na sprzęty.
Bohater zbliża się do strefy całkowitej czerni przy ścianie i przenika przez jej granicę, jak przez lustro. W tej czerni już nie ma cieni - są "spłoszone".
Zdanie chaotyczne, ale według mnie zrozumiałe.
Czarownica pisze:
Little Mermaid pisze:Jego dłonie dotknęły ciepła jej skóry.
Dłonie ciepła nijak nie dotkną. Poczuć ciepło mogą co najwyżej.
Wystarczy zmienić na: Dotknął jej ciepłej skóry. Przy odrobinie wysiłku, można się nawet tego „jej” pozbyć:
Wyciągnął dłoń, dotknął ciepłej skóry koniuszkami palców.
Skierowanie uwagi na "ciepło" zamiast "skóry" sugeruje, że wrażenie ciepła jest silniejsze, niż wrażenie dotyku.
Można napisać Jego dłonie poczuły ciepło jej skóry, ale ta wersja całkiem ignoruje dotyk, sugeruje, że jego dłonie natrafiły na ciepło po omacku.

Poetyckość ma tę zasadniczą zaletę, że nie zmusza do jedynie słusznej interpretacji.

Pozdrawiam !

Awatar użytkownika
Czarownica
ZakuŻony Terminator
Posty: 1495
Rejestracja: pn, 14 sie 2006 20:48

Post autor: Czarownica »

No, do mnie to nadal nie przemawia. Bardzo mi smutno z tego powodu.
<gollum bunny mode on> Świeże mięsssko, hyhyhyhy... Dopsie, dopsie... >:-] Tak, tak, trzeba pisssać, wysssyłać, tak, tak, trzeba, rozwijać sssię, tak, tak... Bałdzo dopsssie, ssskarby, dopsssie... <gollum bunny mode off> - by Harna

Offek

Post autor: Offek »

Sam pomysł nie jest zbyt oryginalny, ale wart zainteresowania, o ile by do niego dorastała forma. Zgadzam się jednak z oceną Rhegeda, że tekst jest przemetaforyzowany i po oczyszczeniu z ornamentyki może niewiele z niego zostać.
Parę konkretów dodam do tej ogólnej oceny, bo może się na coś Autorce przydadzą.
Już z początkiem opowiadania moja wyobraźnie musiała się pozmagać, bo odebrała poniższy obraz poetycki jako bardzo niespójny.
Little Mermaid pisze:Pochylił się nad jej szeleszczącym cieniem jak nad suknią, którą jeszcze chciałby z niej zdjąć. Ciemność pełzała mu u stóp jak wierny sługa, choć nigdy nie zdobyłby się na to, by jej rozkazywać. Ufał jej raczej – tak jak ufa się ciepłu płomienia – i z wdzięcznością przyjmował schronienie, które ofiarowywała mu pod dachem swoich dłoni.
Pochylony, zanurzył twarz w lustrze czerni, płosząc wszystkie cienie i cicho, jakby sam był cieniem, zbliżył się do postaci leżącej w mroku przy ścianie.
Skoro w pierwszym zdaniu występuje porównanie sugerujące, że On pochyla sie nad Nią, to czemu dopiero po kilku zdaniach zbliża się do Niej? Autorka mi "każe" "skakać" od cienia do kobiety, utożsamiać kobietę z ciemnością, sypie porównaniami i metaforami itd., a przy tym nagromadzeniu środków poetyckich można się w tej przestrzeni zagubić.
Powoli badał jej skórę – język drobnych zagłębień i chropowatej gładkości...
Czarownica już o tym pisała. Oksymoron ładny, ale już język przywołuje we mnie skojarzenia negatywne raczej. O "zamkniętych twarzach" i wspomnieniu głosu, który On przecież właśnie słyszy też pisała Wiedźma. :)
Zaskoczony czas unosił się nad nimi jak bańka piany morskiej. Wciąż wiał wiatr.
Wcześniej ocean, następnie bańka piany morskiej i... wciąż wiał wiatr.
Wcześniej go nie ma, więc czemu wciąż? Może sobie oczywiście i wiać, ale niech mi Autorka nie każe przyglądać się zastygniętej bańce piany morskiej we wcześniejszym zdaniu. Albo staje czas, albo gna do przodu z wiatrem.
To tekst poetycki, ale właśnie dlatego każde słowo jest tu istotne i na wagę złota (i one dopiero muszą być o czymś - to do rubensa ;), mimo że Czytelnik ma większą swobodę interpretacji, jak słusznie zauważył Geoffrey.
Ręka cofnęła się szybko i tylko ona poczuła, jak przed ułamek sekundy, który dla niej zatrzymał się jak kropla na brzegu liścia, musnęła jej krótko ostrzyżonych włosów.
"Musnęła" (kogo? co?) jej krótko ostrzyżone włosy. I jak zauważył Rhegeda - brutalna egzekucja, a tu słodka kropla na listku.
Mężczyzna podniósł wysoko topór, na którego ostrzu słońce zagrało swoją pierwszą poranną melodię.
Znowu ten bolesny kontrast, topór nad głową i poranna melodia słońca. Dopuszczalny, gdyby Autorka chciała nadać testowi wydźwięk ironiczny, ale wcześniej ani śladu ironii w tekście.

Do oceny ogólnej dodam jeszcze, że nie wiem, jakie teksty chce Autorka pisać w przyszłości, ale mimo wielu wad tego tekstu, uważam, że pewien potencjał poetycki posiada, bo można znaleźć tu parę udanych metafor i porównań. Ale daleka droga przed Autorką, oj daleka.

pozdrawiam
Offek

Abusia

Post autor: Abusia »

Łooo... Wysłałam to samo dwa razy, teraz zmieniam. Piszesz, Syrenko, że to nienowe opowiadanie? To wyślij jakieś bardziej współczesne. Zobaczymy, jak się zmienił styl, metafory ;))
Łupssss... I jeszcze zmieniłam nie po kolei. To się nazywa antytalent techniczny...
Ostatnio zmieniony pt, 23 maja 2008 20:53 przez Abusia, łącznie zmieniany 2 razy.

Abusia

Post autor: Abusia »

Łooo...
Co za opowiadanie!<twarz zastygła w wyrazie niemego zdumienia i tkwiąca tak przez dziesięc minut>
A teraz szczery komentarz.
Po pierwszym przeczytaniu mi się spodobało, choc poezji nie lubię. Ale ten utwór jest po prostu ŁADNY.
Niestety, tylko tyle.
Już nie wspominam o daleko posuniętej zaimkozie, wytkniętej Ci chyba przez wszystkich - o nią nietrudno, kiedy się nie ochrzciło jakoś bohaterów. Nawet brak szczególnie porywającej acji też nie jest problemem, ba!, ostatnio bardzo lubię takie historie, które nie przyciągają jedynie natłokiem wydarzeń, a nie mają do powiedzenia niczego więcej poza samą fabułą (nie ma to jak drugie dno ;) ). Jednak po głębszym wczytaniu się w tekst (ładny, podkreślam) okazało się, niestety, że to, co jest takie ładne, nie ma wielkiego sensu. Właściwie to nie ma prawie żadnego.
O co właściwie chodzi w tej lirycznej bajeczce? Zastanawiałam siepół dnia i mi wyszło, że są dwie możliwości:
a) czyjś sen (kogo, jeszcze się nie domyśliłam - faceta albo facetki), po którym następuje powrót do przykrej rzeczywistości;
b) scena... hmm... sypialniana opisana z wdziękiem, po której okazuje się, że sypiacz ma zabic sypiaczkę.
Która opcja jest poprawna?
Wszystko to przez te zgubne metafory i porównania (aż nazbyt barwne). Jakie konkretnie mam do nich zarzuty pisac nie będę, bo ubiegła mnie Czarownica (jak pech, to pech), Offek też miała sporo racji, więc nie będę po nich powtarzac.
I jeszcze jedno, a nawet dwa: ten tekst w "" to normalny dialog czy gadanina telepatyczna? Bo wygląda na to drugie.
Końcowa scena (ta z toporem) ciekawie zdynamizowałaby opowieśc, gdybyś się tak nad nią nie rozwodziła przenośniami, a potraktowała bardziej na sucho. Byłby taki plusik, Syrenko droga.
I jeszcze raz podkreślam, że to bardzo ładne było :)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Wiecie co? A ja sobie tak myślę, że jednak sprawdzę ten tekst. Proza poetycka? Znaczy, wolność językowa dla Autora i wolność interpretacji dla odbiorcy? To ja sobie pointerpretuję, a raczej – przetłumaczę na moje. Ponieważ każdy, kto czyta prozę poetycką, jakoś ją sobie tłumaczy na swoje. A poza tym, przecież prozę poetycką też ktoś redaguje, prawda?

Uprzedzam, że nie będę się starała nadać temu przekładowi stylu spójnego, a nawet wręcz przeciwnie – wygładzenie stylu mogłoby zaciemnić znaczenia zdań. Coś takiego nazywało się kiedyś „literka” – taka translatorska surówka. I moja próba przekładu też będzie literką.

Kolorem pozwolę sobie zamieścić (z braku lepszego określenia) tłumaczenie, dla odróżnienia od uwag różnych, jakie nachodziły mnie w trakcie czytania i przekładania. Postanowiłam, że zrozumiem ten tekst. Za wszelką cenę.

No, to do dzieła!
Pochylił się nad jej szeleszczącym cieniem jak nad suknią, którą jeszcze chciałby z niej zdjąć.
Pochylił się nad cieniem, który szeleścił i miał kształt sukni.
Szeleszczący cień. Cóż, to fantastyka jest. Zapewne dlatego nie powinnam pytać, gdzie jest suknia (czy inny przedmiot o zbliżonym kształcie), która rzuca ten cień. Może to zresztą jest postać jakaś, która po ciemku wygląda, jak cień (dlatego szelest słychać, postać się rusza, szeleści ubranie, które tajemniczy bohater chce zdjąć z postaci, która wydaje się cieniem).
A może ten cień, to po prostu suknia była. I dlatego szeleścił! Tylko dlaczego bohater chciał ją zdjąć, przecież już zdjęta była?
Ciemność pełzała mu u stóp jak wierny sługa, choć nigdy nie zdobyłby się na to, by jej rozkazywać.
Rzucał cień, ale nigdy nie chciał go animować/nie chciał nim sterować (nie jestem pewna, czy tak. Nie chciał wydawać cieniowi poleceń?).
Cień/ciemność (?) obdarzony świadomością i inteligencją wystarczającą, by rozumieć polecenia człowieka, nie jest niczym dziwnym w fantastyce. Wygląda na to, że tajemniczy bohater ma na usługach cień, co znaczy, że posiada moc (magiczną, jak mi się wydaje) władania cieniem.
Ufał jej raczej – tak jak ufa się ciepłu płomienia – i z wdzięcznością przyjmował schronienie, które ofiarowywała mu pod dachem swoich dłoni.
Lubił ciemność (tę, która pełzała mu u stóp, więc może to był cień bohatera tego tajemniczego?), bo mógł się w niej schronić.
Wynika z tego, że ciemność jest istotą niematerialną.
Pochylony, zanurzył twarz w lustrze czerni, płosząc wszystkie cienie i cicho, jakby sam był cieniem, zbliżył się do postaci leżącej w mroku przy ścianie.
Pochylony, skrył twarz w odbiciu cienia (w gładkim cieniu?) i cicho jak cień zbliżył się do osoby leżącej przy ścianie.
Tu mam trudność, ponieważ nadal pozostały wątpliwości. Nie umiem sobie wyobrazić, czym jest odbicie cienia lub czy można określić cień, jako gładki i lśniący (szczególnie, że niematerialna to istota), ale dam Autorce licentia poetica.
Nijak jednak nie potrafię sobie zwizualizować, co właściwie robi tajemniczy bohater. Wkłada głowę w cień i w ten sposób wypłasza inne cienie – zapewne istoty niematerialne żyjące dziko. A potem podchodzi do ściany. Nareszcie wiadomo, że bohater znajduje się w pobliżu budynku lub wewnątrz jakiegoś pomieszczenia (pojawia się lokacja) i nie jest tu sam. Domyślić się można, że osoba pod ścianą leży.
Wcześniej zatem to, nad czym się pochylał, nie było osobą, lecz cieniem osoby. Tak się, psiakrew, zastanawiam, z której strony pada światło, że te cienie tak skaczą, a jeszcze szeleszczą... I skąd światło? Bohater nie wlazł ze światłem żadnym, bo na pewno pojawiłaby się jakaś ładna metafora. A bohater poruszał się w cieniu i ciemność pełzała mu u stóp.
Jego dłonie dotknęły ciepła jej skóry.

Dotknął ciała. Było żywe.
Dokonałam tu generalizacji. Ale chyba należy mi się licentia translatica?
Zgubiły się w lesie hebanowych włosów, w które wplatał kwiaty księżycowych odblasków.
Wsunął dłonie w czarne włosy oświetlone blaskiem księżyca.
Należy tu zwrócić uwagę na owe kwiaty. Wygląda to na przenośnię, niemniej składnia sugeruje, że tajemniczy bohater posiada, oprócz zdolności władania cieniem, umiejętności fryzjerskie – potrafi wpleść we włosy kwiaty. Interpretacja zdaje mi się cokolwiek zabawna, jednak później w tekście wzmianka o kwiatach pojawi się ponownie, zatem należy liczyć się z możliwością, że jednak tajemniczy bohater (jak się dowiemy na końcu – mężczyzna) jest fryzjerem (fryzjerem amatorem, hobbystą, bo zawód, jak się okaże, ma inny).
Zsunęły się na czoło, oczy, policzki, podbródek – delikatnie badając ich kruchą topografię, jak ślepiec przemierzający nieznaną mu krainę – choć przecież wędrował nią już tyle razy…
Delikatnie, choć po omacku, dotknął czoła, oczu, policzków, podbródka – robił to już wiele razy.
Wynika z tego, że tajemniczy bohater i postać pod ścianą się znali. Rozumiem, że bohater nie rozpoznał w pierwszej chwili, ponieważ było ciemno. Ale po ciemku dostrzegł, że włosy tej drugiej osoby (domyślnie – na podstawie dalszej części tekstu – kobiety) są czarne. Chociaż może należy założyć, że bohater to wiedział, ponieważ on i kobieta się znali.

<koniec akapitu>
Deszcz, jak nieproszony gość, zastukał w kamienny parapet.
Deszcz zastukał w kamienny parapet.
Jeszcze prościej: zaczęło padać. Trywialne, czyż nie?
Ale przynajmniej można bezpiecznie założyć, że miejsce akcji istnieje – to komnata (znowu domysł na podstawie dalszej części tekstu) w zamku.
I tak zimne i wilgotne powietrze ochłodziło się jeszcze bardziej.
Powietrze, wcześniej zimne i wilgotne, teraz się jeszcze bardziej ochłodziło.
Pojawia się również informacja o klimacie. Może to Anglia jest – zimno i pada.
On jednak wiedział, że dzisiaj oboje nie będą czuli tego chłodu. Nie dziś w nocy.
Tłumaczenie zbędne.
Kiedy przesunął dłonią po idealnej krzywiźnie jej szyi, aż wystraszył elfy śpiące w zagłębieniu pod jej obojczykiem, poczuł jej uśmiech.
Kiedy przesunął dłonią po szyi kobiety, wystraszył żyjątka w zagłębieniu jej obojczyka. Poczuł, że (kobieta – dod. tłum.) się uśmiecha.
Nie widział uśmiechu kobiety => było ciemno. Bardzo. Ale żyjątka widać? Elfy, znaczy. Zastanawiam się, co za elfy to mogą być? Świetliki? Ćmy? Muchy? Boję się dalszych domysłów, ponieważ obecność żyjątek na skórze wskazuje na elementarne braki higieny. Ale tajemniczy bohater nie przejmuje się tym ani trochę. Może zapach go nie drażni (przyzwyczajony jest ten mężczyzna, sam też higieną się nie przejmuje?), a po ciemku nie widzi przecież, co się kobiecie na skórze wylęgło...
A może to nie były żyjątka, tylko coś pod dotykiem bohatera uniosło się ze skóry kobiety? Puder, brokat? Znaczy, śpi w makijażu? To też źle świadczy o higienie osobistej. Wizja żyjątek podoba mi się bardziej, daje więcej możliwości interpretacyjnych.
W ciemności uśmiech ten był dla niego jak niewidoczny płomień świecy, który ogrzewał go i jednocześnie przyciągał jak ćmę.
W ciemności nie widział tego uśmiechu, ale dla niego (bohatera - dod. tłum.) był ciepły i pociągający.
Zdecydowanie, w świetle informacji z poprzedniego zdania, tajemniczy bohater ma nieco nieortodoksyjne skłonności. Ale to prawdopodobnie nadinterpretacja. Skoro sam się nie myje, to nie przeszkadza mu, że jego kochanka jest też mocno niedomyta...
Zastanawiam się, kiedy się dzieje akcja tego tekstu. Pewnie w jakimś uniwersum quasi-barokowym (nie średniowiecze, ponieważ średniowiecze było dość czyste, wbrew powszechnym przekonaniom).
Powoli badał jej skórę – język drobnych zagłębień i chropowatej gładkości, wyczuwalny jedynie pod opuszkami palców.
Przesuwał opuszkami palców po skórze kobiety – wyczuł regularne zagłębienia (zagłębienia układające się w wyraźny wzór) i chropowatość.
Prawdopodobnie kobieta miała blizny (nie wiadomo dokładnie, gdzie), które tworzyły regularny kształt (kółko, krzyżyk, koniczynkę, pacyfę, swastykę? Napis w alfabecie Braille’a? Nie zostało to doprecyzowane przez Autorkę, niestety). Chropowatość skóry kobiety była natomiast wyczuwalna tylko opuszkami palców. Tu nieco niezrozumiale jest, ponieważ opuszki palców zwykle nie są najwrażliwszym receptorem zmysłu dotyku (język jest bardziej wrażliwy, na przykład), ale tajemniczy bohater, który ma na usługach cień i zna się na fryzjerstwie, może mieć bardzo wrażliwe opuszki palców, czemu nie? Można dać Autorce licentia poetica. A na pewno trzeba dać, jeżeli chodzi o ów język zagłębień. Zakładam, że nie należy tu myśleć o organie, który zwykle znajduje się w buzi, ale o kodzie.
Nie spieszył się, podziwiając ją i czcząc jak najcenniejszy klejnot, który właśnie miał utracić.
Nie spieszył się, podziwiając ją (po raz ostatni – chyba...).
Trochę to porównanie skóry do klejnotu naciągane, ale co tam – licentia poetica, skóra to niezwykle ważna jest rzecz. (Skóro, ochrono moja, ty jesteś jak zdrowie, ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił...) Łał! Ten tekst mnie inspiruje!
Delikatnie uniósł ją i objął ramionami, zamykając wokół niej magiczny krąg, chroniący ich przed całym światem.
Podniósł kobietę ostrożnie i objął mocno.
Dochodzi tu jeszcze element magiczny – tajemniczy bohater mógł rzucić czar (przecież miał władzę nad cieniem, nie wspominając o fryzjerstwie i wrażliwych palcach).
Ujął ją za dłoń i poprowadził w deszcz i noc – poza kamienne mury, poza uśpioną ziemię i gwieździste niebo.
Wziął ją (kobietę zapewne, choć Autorka podmiotami specjalnie się nie przejmuje) za rękę i wyprowadził z zamku w zaświaty (nie jestem pewna, ale poza niebo i ziemię, to chyba w zaświaty?)
Tu zaczyna się prawdziwa fantastyka – para bohaterów opuszcza świat „realny” (dla tego tekstu realny) i przechodzi gdzieś dalej/indziej, zapewne w inny wymiar, nadprzyrodzony, nierealny, oniryczny. W zaświaty. Albo w sen. Znaczy, któreś z bohaterów zasypia. Może oboje zasypiają i śnią ten sam sen. Nic dziwnego w fantastyce.
Wydaje mi się również, że nastąpił tu skrót myślowy lub porządek opisu został zachwiany, ponieważ, jak wskazuje zdanie poprzednie, bohater bierze kobietę na ręce, tymczasem teraz prowadzi ją za rękę. Może się zmęczył noszeniem...?
Minęli zdziwiony księżyc i zaspaną kometę, której puszystym ogonem owinęli się jak szalem.

Minęli księżyc i kometę, przebili się przez jej ogon.
W tym drugim świecie też jest księżyc (może ten sam, ale z drugiej strony widziany?) i bohaterowie mogą latać w przestrzeni kosmicznej. Poza tym, skala się zmieniła, albo ta kometa malutka była, skoro jej ogon mógłby posłużyć za szal. Oceniam, że tak do 2 metrów miał ogon tej komety.
Przeskakując z jednego marzenia na drugie, przekroczyli rzekę snu, a kiedy znaleźli się po drugiej stronie, wiedział już, że są bezpieczni.
Skacząc po marzeniach przeskoczyli rzekę snu (dalej przekład niepotrzebny).
Tu jest onirycznie i nie da się przełożyć łatwo. Marzenia są jak kamienie (przypuszczam), a rzeka snu, to pewnie Lete (w bardzo dalekim odniesieniu, rzecz jasna, bo Lete, to rzeka zapomnienia, ale znowu – licentia poetica). Za rzeką jest bezpiecznie.
Nie wiadomo, o jakie zagrożenie chodzi, ale podejrzewam, że może chodzić o stwierdzenie paraboliczne takie – że życie to ryzyko. Wtedy przejście w zaświaty, na drugą stronę, jest symbolicznym opisem tęsknoty, pragnieniem powrotu do łona, ukryciem się, by poczuć się bezpiecznie. No, dobra, zniosło mnie na manowce interpretacyjne.
Ale jest brzydki błąd stylistyczny w tym zdaniu.
Nie wypuszczał jej jednak z kręgu, który wokół niej utworzył, jakby stanowił on magiczny amulet, którego za nic na świecie nie można było uszkodzić.
Nadal obejmował mocno kobietę i był przekonany, że tego uścisku nic nie rozewrze.
Tak chciałam tylko zauważyć, że tajemniczy bohater stale ściska kobietę i to coraz mocniej. Pewnie ją dusi, chociaż może nieświadomie.
Porównanie uścisku ramion do amuletu – nie bardzo zrozumiałe. Czy chodzi o to, że ramiona bohatera miały magiczną moc?
Jakby ich ciała zanurzone w mroku były punktem centralnym całego wszechświata i wszystkich jego czarów.
Stali w ciemności i czuli się, jakby się znajdowali w centrum wszechświata i jego czarów.
Nie mam pojęcia, jak mam przełożyć te czary, może bardziej archaicznie na dziwa. Może też chodzi o piękno wszechświata (ale co bohaterowie mogą o tym wiedzieć, jest ciemno przecież)? Jednak archaizacja nie pasuje, ponieważ pada tu sformułowanie naukowe: punkt centralny wszechświata. Może zatem winno się przełożyć: w centrum wszechświata i jego fenomenów. Nie, żeby to wiele więcej wyjaśniało, ale nieźle brzmi.
Dziękował za każdy jej oddech i obejmował ją coraz mocniej i mocniej, obawiając się, że ciemność może mu ją odebrać.
Był wdzięczny, że kobieta żyje i mocniej ją obejmował, jakby się bał, że ją straci.
Fantastyka to jest, więc przejście w zaświaty nie musi oznaczać śmierci.
Zauważyć należy jednak, że tajemniczy bohater ściska jeszcze mocniej kobietę. Powinna się już zacząć dusić, jak mi się wydaje.
„Chcę ci coś pokazać.”
Nie bardzo wiadomo, kto to mówi, ale przypuszczam, że tajemniczy bohater, jako że kobieta się dusi, ale się nie skarży – widać nie może.
Czuła ciepło jego twarzy w zagłębieniu na swoim barku.
Położył twarz (czoło?) na jej barku (prawdopodobnie – między łopatkami, sądząc po sformułowaniu: „w zagłębieniu&#8221).
Do tego momentu zakładałam odruchowo, że kobieta i tajemniczy bohater stali twarzami do siebie. Niemniej, okazuje się, że nie. Nie wpływa to znacząco na informację, że bohater dusił w uścisku kobietę, stojąc za jej plecami. Jak pochylił głowę, to musiał pewnie trochę ten uścisk poluzować, albowiem kobieta nareszcie może się odezwać.
„Boję się.”
O, właśnie! Odezwała się!
W tej ciszy wspomnienie jej głosu było jak oaza spokoju.
W ciszy zabrzmiał spokojny głos kobiety.
Może źle przetłumaczyłam. Może głos kobiety był po prostu cichy (to by było logiczne bardziej). Nie wyobrażam sobie bowiem, żeby kobieta, która się boi, mówiła to głosem spokojnym. Chyba że kłamie, ale wtedy marna z niej aktorka... Znaczy, to sprzeczne jest mocno.
„Nic ci tutaj nie grozi.”
Usłyszała cichy szum. Z początku daleki, potem coraz bliższy i głośniejszy.
„To jest wolność.”
Zrobiła kilka kroków, a fale zaczęły omywać jej stopy.
„Wiesz, że…”
„Nic nie mów...”
Nie wiem, kto co mówi, ale można to wydedukować, jeżeli się założy, że do strachu przyznaje się kobieta. Wtedy tajemniczy heros ją uspokaja (jak na herosa przystało). A potem kobieta słyszy zbliżający się dźwięk (szum) i rozpoznaje, że to wolność. Szum wolności? Dziwne ma skojarzenia, ale za skojarzenia nikt nie odpowiada.
Zanurzyła się w jego oceanie, a woda otoczyła ją błękitną czułością.
Kobieta weszła do morza, które należało do niego (mężczyzny zapewne), zanurzyła się. Woda była ciepła i błękitna, fale niewielkie.
Ponieważ kobieta najpierw usłyszała coraz wyraźniejszy szum, a dopiero potem przeszła parę kroków, założyć trzeba, że to morze zbliżyło się do niej. No, fantastyka to jest. Albo przypływ był...?
Należy również zauważyć, że niepostrzeżenie zmieniły się warunki otoczenia. Było ciemno, ale teraz jest jasno (widać, że woda jest błękitna). Ponieważ Autorka użyła stwierdzenia „czułość”, zakładam więc, że odczucia kobiety po zanurzeniu były pozytywne (nic dziwnego, pewnie w życiu się nie zanurzyła w wodzie, skoro na skórze zalęgły się jej żyjątka, pasożyty prawdopodobnie), to woda musiała być raczej ciepła (tak z +20-25 stopni C, optymalna temperatura do pływania rekreacyjnego), temperatura otoczenia zbliżona do temperatury wody (nie nastąpił wstrząs termiczny), fale nieduże (do 0,5 m). Woda jest czysta, bo niebieska. Warunki jak na Ziemi – atmosfera podobna, światło słoneczne o tej samej długości fali.
A tajemniczy bohater jest właścicielem oceanu. No, fantastyka. Świeży pomysł, zazwyczaj spotykam się z właścicielami ziemi w tekstach, ale czemu nie? Poza tym, to jest morze w zaświatach, niewielki więc z niego pożytek, biznesu turystycznego nie da się rozkręcić z uwagi na trudności z dotarciem...
Przestała być sobą, stała się częścią migotliwego kołysania i nieważkości.
Kobieta położyła się na wodzie i rozpuściła się w niej.
Tu może trochę dałam się ponieść. Może kobieta po prostu położyła się na wodzie i tak leżała. Pływać raczej nie umiała (nawet się nie myła, więc tym bardziej nie zanurzała się w zbiornikach większych od balii lub wanny), przypuszczam więc, że poziom zasolenia wody był wysoki.
A jednak liczył na cud i otrzymał go.
Jednak ta kobieta się rozpuściła, inaczej po co bohater liczyłby na cud? Chciał ją odzyskać. I udało się. Chociaż nie wiem, jak? Tu, jak mi się zdaje, powinna nastąpić modlitwa/prośba o cud, która zostaje spełniona. Albo może bohater nadludzkim wysiłkiem woli sprawił, że kobieta znowu się ucieleśniła?
Niejasne. Ale się udało.
Zaskoczony czas unosił się nad nimi jak bańka piany morskiej.
Czas był zaskoczony i był bańką piany morskiej.
Wnioskuję, że ten proces ucieleśnienia rozpuszczonej kobiety miał coś wspólnego z manipulacjami biegiem czasu. I powstała czasowa bańka. Z fantasy przechodzimy w SF. Autorka gra konwencjami, jak widać.
Wciąż wiał wiatr.
„Dziękuję…”
Chcę tylko zwrócić uwagę, że wcześniej nie było mowy, że wiatr wiał, zaczął wiać, zerwał się, etc. Znaczy, nieciągłość w opisie wystąpiła.
Nie powinna poczuć tych kilku kropel więcej.
Poczuła dodatkowe krople, choć nie powinna ich czuć.
Kobieta nadal znajduje się w wodzie, w tym oceanie, którego właścicielem jest tajemniczy bohater, ale czuje jeszcze dodatkowe krople wilgoci. Mocno to pokrętne, kompletnie dla mnie niejasne. Ciekawe jednak, dlaczego poczuła krople, których czuć nie powinna? Zakaz jakiś był? Zaraz się to wyjaśni.
Ale ich sól była inna, gdy torowała sobie drogę w dół jej ramienia.
Smakowały solą, ale inną, co wyczuła przez ramię (przez skórę ramienia?)
Po tym, jak w wodę się obróciła i z wody powstała, kobieta zyskała nowe zdolności, nadludzkie. Np. jej skóra ma zdolność wyczuwania smaku.
Była gorąca – choć tak samo słona.
Sól była gorąca, choć smakowała normalnie.
Sprzeczność, bo wcześniej smakowała inną solą.
Odwrócił szybko głowę.
Fale kołysały ją do snu.
Tu dodać należy, że albo sól jest upostaciowiona, albo kobieta składa się teraz z soli. Trochę to zagmatwane. Oczywiście, gdyby Autorka doprecyzowała podmiot tego zdania...

<koniec części I – tak przetłumaczyłam krzyżyki>
Obudził ją promień, który jak szpieg słońca przebiegł jej po twarzy.
Słońce zaświeciło jej w twarz i obudziła się.
Znaczy, ten ocean i rozpuszczenie się, to sen był. To porównanie promienia słońca do szpiega miałoby uzasadnienie, gdyby bohaterka się ukrywała. A przecież się nie ukrywa...
Nie chciała otwierać oczu, bała się, że nie potrafi stawić temu czoła. Kamienne ściany ciągle miały jeszcze słony zapach.
Polazłam do kuchni i wsadziłam nochal do słoika z solą, ale wyczułam tylko lekki zapach chloru. Nie wiedziałam, że zapach chloru = słony zapach. Jeżeli to miała być metafora – że zapach morza było czuć, to niespójna cokolwiek.
Ale nagle weszło dwóch mężczyzn, szeroko otwierając drzwi, tak, że uderzyły o ścianę,
Tu nie trzeba przekładu.
jak policzek wymierzony drzemiącej jeszcze ciszy.
...z głośnym trzaskiem.
Przeczytawszy całe zdanie uznałam, że jest w nim pewna niezdarność obrazowania. Drzwi zostały pchnięte tak mocno, że aż trzasnęły o ścianę. A ci dwaj tak sobie po prostu weszli? Raczej wdarli się, wpadli może?
Wzdrygnęła się. Mężczyźni mieli kaptury zsunięte na plecy, mogła więc przyjrzeć się ich twarzom.
Bohaterka się ledwie wzdrygnęła, chociaż drzwi rąbnęły w ścianę i wpadło do pomieszczenia dwóch mężczyzn, a ona właśnie się obudziła. Ja spadłabym pewnie z łóżka w podobnej sytuacji. I wrzasnęłabym. Nie wiem, czy przyjrzałabym się twarzom intruzów, ani też przeanalizowała, że te fałdy na ramionach, to kaptury zsunięte na plecy (jak można zobaczyć kaptur zsunięty na plecy, skoro osobnik stoi przodem do patrzącego? – to mnie zastanawia jeszcze). Pewnie z wrzaskiem cisnęłabym w intruzów poduszką i papuciem, albo wazonikiem lub lampką z szafki nocnej, a potem dopiero sprawdziłabym, czy ja ich znam. No, ale ja choleryczna jestem. Może bohaterka jest flegmatyczką?
Były one jednak zamknięte jak nieczytane książki o złych zakończeniach.

Kobieta nie umiała odczytać wyrazu tych twarzy.
Porównanie jest paskudne, ponieważ insynuuje nierzetelną krytykę. Bo skąd wiadomo, że zakończenie książki jest złe, skoro książka nie została przeczytana?
Zamykać twarz – to kolokwializm, zazwyczaj występujący wyłącznie w formie imperatywu: „zamknij twarz/zamknij mordę” – czyli: milcz. Wynika, że mężczyźni milczeli. Nie wiem, jak się to ma do niemożności odczytania wyrazu ich twarzy. No, ale może twarze mieli beznamiętne i milczeli.
Nie odzywali się.
O, dobrze kombinowałam!
A to powtórzenie informacji jest zatem.
Wkrótce jej hebanowe włosy leżały obcięte na kamiennej posadzce jak zagubione wspomnienie.
Obcięli jej włosy. Obcięte włosy były czarne i spadły na podłogę.
Zwrócić uwagę należy na częste występowanie w uniwersum Autorki umiejętności fryzjerskich u mężczyzn.
Odruchowo podniosła dłoń i pogładziła się po pokrytym teraz tylko miękkim meszkiem karku.
Chociaż nie wszyscy są tak utalentowani, jak tajemniczy bohater, który wplata kwiaty we włosy ukochanej. Ci za to umieli obcinać na jeża.
Mężczyźni popchnęli ją w stronę drzwi. Wychodząc odwróciła się na chwilę, aby zobaczyć więdnące księżycowe kwiaty.
...aby spojrzeć na obcięte włosy.
Tu mała trudność w translacji. Gdy pojawiły się kwiaty na początku tekstu, uznałam, że to metafora jest mówiąca, że księżycowe światło rzucało refleksy na włosy kobiety, więc przypuszczam, że teraz też chodzi o włosy, które leżały obcięte na podłodze. Ale może również chodzi o to, że tajemniczy bohater wplótł we włosy kobiety kwiaty, a dwaj mężczyźni podczas strzyżenia kobiety, nie wyjęli tych kwiatów. Zaskakujący nieco szczegół, że kobieta spała z kwiatami we włosach. No, ale nie myła się, więc może nie powinno mnie zaskakiwać, że nie wyjmowała też ozdób z włosów. Znaczy, nie czesała się również zapewne. Może dlatego w tym świecie mężczyźni mają obsesję na punkcie fryzjerstwa?
„Jak motyle na śniegu.”
Włosy były ciemne, dlatego kontrastowały z barwą posadzki. Bo kwiaty chyba były jasne? A może posadzka była ciemna i to kwiaty kontrastowały? Przyznaję, że nie mam pojęcia...
Czarnych (ciemnych?) motyli nie znam, ale licentia poetica. Prawdopodobnie to ćmy miały być - tak metaforycznie.
Przestrzeń na zewnątrz pełna była światła i hałasów, które osaczyły ją z drapieżną agresywnością.
Na zewnątrz było jasno, panował hałas. Bohaterka słyszała agresywne okrzyki.
W sumie, to nie wiem, czemu Autorka informuje po raz kolejny, że jest bardzo jasno – że to słoneczny dzień, wskazuje moment przebudzenia bohaterki.
Krążyły wokół niej jak stado oszalałych z głodu wilków, pozbawiając ją i tak już słabnącej woli.
Agresywne okrzyki odebrały jej wolę. (nie wiem, czego – walki, przetrwania?).
Sądząc po użyciu porównania do watahy głodnych wilków, to pewnie chodzi o jedno i drugie. A może chodziło o chęć ucieczki? Ale to nie wola, znaczy, że nadinterpretowałam tu moja...
Kilka kroków było wiecznością zawieszoną nad przepaścią bez dna.
Przejście kilku kroków trwało wieczność. Kobieta miała uczucie, jakby szła nad bardzo głęboką przepaścią.
Czyli, najprościej: kobieta się bała.
„Zatrzymać się, zatrzymać.”
Potknęła się.
Ktoś ją przytrzymał. Jakaś ręka ścisnęła jej ramię aż do bólu. Spojrzała na pobielałe kostki dłoni tuż obok swojej twarzy. Ręka cofnęła się szybko...
To wygląda, jakby ta ręka była sama, bez reszty ciała. Taka ręka, jak z „Rodziny Adamsów”. Znaczy śmieszno-straszna.
...i tylko ona poczuła, jak przed ułamek sekundy, który dla niej zatrzymał się jak kropla na brzegu liścia, musnęła jej krótko ostrzyżonych włosów.

...i tylko ręka poczuła przez ułamek sekundy, że musnęła krótko ostrzyżone włosy. (podejrzewam, że można dodać zdanie, że ręka się na ułamek sekundy zatrzymała).
Byłoby dobrze, gdyby ręka przyczepiona była do jakiegoś człowieka, ale licentia poetica, bo to pewnie synekdocha jest.
Podniosła głowę. Twarz mężczyzny skrywał ciemny kaptur.
Tak jakby mógł coś ukryć.
Uklękła.
Mężczyzna podniósł wysoko topór,
Tu nie trzeba tłumaczyć.
na którego ostrzu słońce zagrało swoją pierwszą poranną melodię.
Ostrze odbiło poranne promienie słońca.
Nie wiem, czemu Autorka znowu powtarza, że jest ranek. Wiadomo, przecież bohaterka się obudziła, gdy wzeszło słońce i zaświeciło jej w oczy. To już trzeci raz.
Położyła głowę.
Topór zadrżał – ale ona już tego nie widziała.
Zamknęła oczy. Czuła, że tonie.
„Szybciej.”
„Wybacz.”
„Tłumaczenie” obnażyło raczej słabą historyjkę, w której kompletnie nie wiadomo, o co chodzi. W nocy przychodzi kat do kobiety (która jest zapewne jego kochanką, a w każdym razie – znają się jakiś czas oboje), potem kobiecie się śni, że jest z katem nad morzem – może to symboliczne odniesienie do seksu (ocean, woda). Rano kobieta zostaje pojmana i ścięta przez kata, z którym spotkała się w nocy. Świat przedstawiony jest raczej mało zarysowany lub sugerowany – oprócz tego, że mężczyźni maja obsesję na punkcie fryzjerstwa. Kobieta mieszka (lub przebywa) w zamku (nie w więzieniu, bynajmniej) i jest kat.
Dlaczego została ścięta? Egzekucja jest karą, za co zatem ukarano Bogu ducha winną kobietę? Może za brak higieny osobistej...
Bohaterka została ścięta przez swojego kochanka.

Ten tekst zapewne miał być poruszający, dramatyczny, wzniosły...
Jest tragiczny, Autorko. W tym potocznym znaczeniu.

Patetycznie-poetycznie-onirycznie. Przy tym elementarne błędy, o których wspomniali przedpiścy.
I, jakże inaczej, obowiązkowo występujący bezimiennie: hiper-super tajemniczy bohater, równie tajemnicza kobieta, sen, co jest śmiercią w morzu, ale jednak snem - proroczym, epizody zawieszone w próżni (fabularnej). Tak na oko, to są wyszmacone bardzo motywy, chciałam zauważyć. Szczególnie obecność bohaterów - onego i onej (dobrze, że nie Onego i Onej) - zrodzonych z afektacji Autorskiej, okrutnie mnie irytuje.

Ale przede wszystkim – ten tekst jest napisany niezrozumiale. I nie chodzi o to, że odbiorca nie rozumie, co czyta. Chodzi o to, że Ty, Autorko, nie rozumiesz, co piszesz. Piętrzysz zlepki słów, które boję się nazwać środkami wyrazu, upajasz się brzmieniem zdań, nie przejmując się ich spójnością, wewnętrzną logiką. Poetycko mówiąc: sens utonął we krwi torturowanych porównań i zamordowanych metafor.

Stwierdzenie, że to proza poetycka było dyplomatycznie rzecz ujmując semantycznym nadużyciem. Poetyzować trzeba ostrożnie, ponieważ to trudny jest styl, wymagający kreatywności, ale również myślenia i językowej precyzji. Wbrew pozorom, poezja i proza poetycka nie są pozbawione treści, jak Twój twór. Sądzę, że chciałaś, Autorko, mieć wymówkę na wypadek, gdyby okazało się, że ten tekst nie nadaje się do czytania.

Wierz mi, Autorko, nie ma w tym tekście śladu wartości artystycznych, śladu myśli głębszej, nie ma nawet sensu czy logiki

Mówiąc prosto, Mała Syreno, Twój tekst, to bełkot.

Na dodatek, ponieważ pojawiły się głosy Komentujących, że (u)twór da się czytać, a nawet że to ładny tekst jest, bełkot ten jest wyjątkowo niebezpieczny.

Ci, którzy pochwalili, najwyraźniej przestraszyli się, że może, może w tym tekście jest jakaś wartość, która im umknęła, i jeżeli stwierdzą, że nie rozumieją tekstu, wyjdą na idiotów i zostaną wyśmiani przez grono redaktorskie czy innych Komentujących.

Rhegedzie, Geoffreyu, Offku, Abusiu, Karlo, Hundzio – powinniście się wstydzić. Nie chcę nawet myśleć, że naprawdę spodobał się Wam ten bełkot.
Boże mój, ile prawdy jest w baśni Andersena...!

Rubensie, Hito, Czarownico, Tenshi, Elantari – nie lękajcie się!
Nauczcie się mówić otwarcie:
TO JEST BEŁKOT.
Powtórzyć, proszę!
Śmiało!

Gratuluję Wam czytelniczej czujności.
Specjalne gratulacje dla Tenshi – postawiłaś prawidłowe pytanie do tekstu, zareagowałaś tak, jak powinien reagować dobry czytelnik, dobry krytyk, dobry redaktor. Tak trzymaj!
Czarownico - łapanka dobra. Nie bój się mocno wyrażać wniosków i ocen, które płyną z sekcji Autorskiego języka.

I jeszcze na koniec coś z komentarzy (proszę wybaczyć piętrowe cytowanie).
Geoffrey pisze:
Czarownica pisze:
Little Mermaid pisze:Pochylił się nad jej szeleszczącym cieniem jak nad suknią, którą jeszcze chciałby z niej zdjąć.
Znaczy się, o co chodzi? „Jeszcze chciałby”, czyli że co, wciąż ma na to zdejmowanie sukni ochotę? Czy może samo pochylanie się mu nie wystarcza i nie dość, że się pochyla, to na dodatek zdejmować chce? No bo ja nie rozumiem.
Już jest naga, a pochylił się tak, jakby chciał zdjąć z niej jeszcze cień.
Ale KTO jest nagi, Geoffreyu? KTO? Przecież bohater tajemniczy dopiero później podejdzie do tej osoby, co leży pod ścianą. Tak z pięć zdań później...

edit: poprawione cytowanie.
Ostatnio zmieniony ndz, 17 sie 2008 23:53 przez Małgorzata, łącznie zmieniany 1 raz.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
baron13
A-to-mistyk
Posty: 3516
Rejestracja: sob, 11 cze 2005 09:11

Post autor: baron13 »

Zerknąlem poczytałem. Albowiem w prozie rozrywkowej nic tak mnie nie katuje jak dosłowność i brak poezji, czy środków wyrazu w rozdzaju przenośni lub przerzutni, jak wolał K. Brusikiewicz. Nieszczęście gdy usiłujemy uderzać w górne tony. Trza mieć talent by nie tylko nie fałszować ale nie zlecieć na twarz czyli mordę i nie potłuc się. 99 % produkcji rozrywkowych kładzie może nie tyle brak humoru, co przynajmniej dystansu do tego co się opisuje. Pamiętam z innego poletka próby w dziedzinie tzw bujdałki taternickiej ludzi którzy poniekąd do dramatu i górnych tonów mieli znacznie większe uprawnienia, bo oni się wspinali, a nie wspinają, bo znaczna część pospadała i nie żyje. No i też, choć historie były o wiele bardziej chropawe, choć po prostu prawdziwe, gdzie był dystans dało się czytać, gdzie autora porwało, szło w banał.
Autorze , na litość boską, nie opisuj miłości najczystszej, największej nieśmiertelnej, uczuć największych nie wal patosem, jak na akademii pierwszomajowej, czy innym kościelnym święcie, Autorze, twoim zadaniem jest nie powalenie odbiorcy pięknem ducha, ale zwyczajne zabawienie go jakąś interesującą historią. Na przykład o tym jak jeden facet wraca z wojny trojańskiej do domu, aże ma na pieńku z Posejdonem, to mu to nie bardzo wychodzi. Weź że autorze przykład z Homera, może Ernesta Hemingwaya że Santiago choć nie może bo mu się lwy śniły, a na gwiazdy polować nie musiał a może kto dzban wina w tawernie za opowieść postawi. Za patos medal można dostać, ale nie dzban wina. Ot, co. A mnie się widzi, że dzban największą nagrodą jest i basta.

Edit:

Pomyślałem sobie że sprawa jest poważniejsza i wymaga odpowiedzi nie tylko emocjonalnej (czyli złośliwej) ale takiej która da się zrozumieć.
Po pierwsze Zgadzam się się całkowicie z Margo, tekst jest WYPADKIEM.

Po drugie: Stało się co się stało zapewne z powodu nagminnie popełnianego błędu w okolicznościach debiutu czy pobliża. Autor pisząc myśli o recenzentach. W przypadku kierowania tekstu do fanowskiej strony internetowej mamy faktycznie sytuację charakterystyczną dla konkursu literackiego, poetyckiego, coś takiego. Publiczność która jest ustawiona na pewną tematykę i sytuację konkursu, To znaczy nie rozerwania się ale oceniania jak podczas zawodów sportowych w tańcach na lodzie. Trzeba więc trafić w gusta a najlepiej zbić z pantałyku i zaprezentować coś co coenić trudno. Obawiam się, że taka jest geneza tekstu. Jest zamazany trudny w założeniu do oceny.

Po trzecie. Na podstawie wypadku trudno ocenić, co autor potrafi.

Po czwarte. Droga Autorko. Wymyśl opowieść, która zaintrygowała by uczestników darcia pierza. Coś tym stylu jak chłop pocałował diabła w du... myśląc, że próbuje, czy aby mu soli w worku na piasek nie zmienili. Na przykład tak. Pomyśl sobie, że mają Cię słuchać z uwagą dwie trzy minuty, wymyśl coś na taką okoliczność. Nikt potym nie da nagrody, nikt nie orzeknie o talencie czy jego braku. Wyobraź sobie, że jesteś członkiem tej ferajny, ba, jesteś zawodowym opowiadaczem i po raz kolejny masz zainteresować słuchaczy. Po prostu.

Zablokowany