Ale ten świat na zewnątrz, to może być choćby przyjaciel, ulubiona knajpa, księgarnia lub choćby miejsce w parku lub nad rzeką, do którego czasem chodzi się na chwilę, by pomyśleć, lub przez chwilę przestać myśleć. Odbierz sobie wszelkie drobnostki, układające się w ten "zewnętrzny" świat, a rzeczywiście (po jakimś czasie), to Cię zeżre...nosiwoda pisze:Orbit tu chyba rzadko zagląda, ale....No i mam niejaki problem z tym zdaniem. Bo niby rozumiem, co chciałeś powiedzieć, ale nie zgadzam się z pierwszym zdaniem. Z tym nieszczęściem, znaczy. Owszem, ja też potrzebuję czasem być sam, wybrudzić się popiołem z ogniska na działce, zjeść klopsy ze słoika i ogólnie UPODLIĆ SIĘ, BO NIE UMYJĘ ZĘBÓW (:P). Ale czy to jest aż własny świat i czy jestem nieszczęśliwy, gdy nie mogę pojechać? Chyba nie. Domyślam się, że piszesz po części o konwentach i wyjazdach z okazji fantastycznych, one pewnie pełnią rolę tego zewnętrznego świata. Tak więc zasadniczo się zgadzam, tylko ta kwestia nieszczęścia wydaje mi się nieco przesadzona.Ludzie, którzy są razem, a nie mają własnego świata na zewnątrz, są nieszczęśliwi. Trzeba czasem pobyć gdzieś samemu, by mieć z czym wrócić i zobaczyć swojego partnera na nowo.
Z drugiej strony, równie ważny wydaje mi się własny kącik "wewnątrz". Bo niby każdy jest do pewnego stopnia samotny, ale czasem, dzieląc z kimś życie, tracimy dostęp do tego miejsca. Widzimy drzwi, słyszymy wypływającą zza nich ciszę, ale nie umiemy ich otworzyć.
Tak sobie myślę...