O nauce historią zwanej
Moderator: RedAktorzy
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
- flamenco108
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 2229
- Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
- Płeć: Mężczyzna
Myślę, że historia pożyteczna nauka est, ale nie do układania płytek (choć i mój glazurnik też odsłonił mi parę aspektów z naszej historii okresu IIWŚ, o których nie wiedziałem, a o innych wiedziałem, ale zapomniałem). Są takie dziedziny, gdzie się przydaje i tyle. Zgadzam się z Margo, że współczesna (jak i jej wersje poprzednie) historia jest propagandą, powstaje wg reguł techniki reklamowej, które to rozwijają się równolegle. Niedawno wymyślono pojęcie "polityka historyczna", co świadczy o ogólnym uznaniu relatywności prawd zawartych w historycznych opracowaniach, jak i nawet tekstach źródłowych. Czyly z pewnością historia nie uczy nas o prawdzie, acz może stanowić pewien przyczynek, o ile mowa o wydarzeniach wystarczająco odległych (typu np. paleolit), że nie ma już zainteresowanych stron.
Co do wyższej moralności osób wykształconych, to śmiem wątpić - owszem, popełniają zapewne mniej błędów z niewiedzy, ale z głupoty tyle samo, albo mniej, ale gorszych (czymże jest ideologia, jak nie głupotą ubraną w wykształcone słówka?), za to z perfidii, z pewnością więcej.
Co do pożyteczności historii u np. informatyków, to znam to ze swojego podwórka: może powodować tylko więcej goryczy w pracy. Wiedza o historii tej technologii obnaża jej słabą jakość, ulotność, grubość oszukańczej reklamowo-marketingowej warstwy, która do samej technologii nic nie ma (vide dla wiedzących: Active Directory, Kerberos i LDAP) - zamiast odczuwać satysfakcję z wdrażania pożytecznych i technologicznie zaawansowanych rozwiązań wiemy tylko, że uruchamiamy coś znanego od lat, tylko pod nową nazwą i za o wiele większe pieniądze sprzedane. Bo decyzje i tak podejmuje ktoś komu te sprawy wiszą.
Ale jeżeli popatrzymy na historię jak na drogę, a nie cel, czyli jeżeli historii uczyć się bezustannie, poszerzać horyzonty, szukać wiedzy z wielu punktów widzenia, wtedy, uważam, naprawdę magistra vita est.
Co do wyższej moralności osób wykształconych, to śmiem wątpić - owszem, popełniają zapewne mniej błędów z niewiedzy, ale z głupoty tyle samo, albo mniej, ale gorszych (czymże jest ideologia, jak nie głupotą ubraną w wykształcone słówka?), za to z perfidii, z pewnością więcej.
Co do pożyteczności historii u np. informatyków, to znam to ze swojego podwórka: może powodować tylko więcej goryczy w pracy. Wiedza o historii tej technologii obnaża jej słabą jakość, ulotność, grubość oszukańczej reklamowo-marketingowej warstwy, która do samej technologii nic nie ma (vide dla wiedzących: Active Directory, Kerberos i LDAP) - zamiast odczuwać satysfakcję z wdrażania pożytecznych i technologicznie zaawansowanych rozwiązań wiemy tylko, że uruchamiamy coś znanego od lat, tylko pod nową nazwą i za o wiele większe pieniądze sprzedane. Bo decyzje i tak podejmuje ktoś komu te sprawy wiszą.
Ale jeżeli popatrzymy na historię jak na drogę, a nie cel, czyli jeżeli historii uczyć się bezustannie, poszerzać horyzonty, szukać wiedzy z wielu punktów widzenia, wtedy, uważam, naprawdę magistra vita est.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
A błędy te same...
Ciekawe, czego ich uczy ta historia? :P
Wanderleju, otóż właśnie, najwyraźniej, nauczyciel do bani, na własnych błędach się nie uczy => to i uczniowie marnie wypadają. Nauczyciela wina. Historyczne powiedzonko jest to przecież, że po owocach poznacie. "Doświadczenie jednostki i zbiorowości" poniosło je przez pokolenia i do dziś jest stosowane, jako jedna z metod weryfikacji (choćby efektów działań reklamowych).
No, po owocach poznaję, po owocach, Wanderleju. :P
edit: No, dobra, możemy ciągnąć tę grę w skojarzenia i przepychanki retoryczne wieść w nieskończoność, ale mam nową propozycję (ciekawszą, jak mi się zdaje).
Pokażcie mi, obrońcy historii, jak to działa w praktyce. Ta nauka życia z historii wzięta. Tu i teraz stwierdzam, że z historii niczego się nie nauczyłam => w życiu nie zdarzyło mi się żadne doświadczenie, zdarzenie, które mogłabym wskazać i powiedzieć: w tym momencie bez znajomości historii nie mogłabym sobie poradzić lub wtedy podjęłam decyzję, wybór, działanie, etc. bazując na swojej wiedzy historycznej. Pokażcie mi, że historia była Wam potrzebna i/lub przydatna. Osobiste doświadczenie. I niech to nie będzie gra terenowa lub odtworzenie bitwy pod Grunwaldem, lecz życiowa rzecz - coś istotnego personalnie.
Mnie się nie zdarzyło - no, ale jestem kobietą. Mam za sobą ewolucyjny mechanizm wytworzony przez tysiące lat niemyślenia (intuicję, znaczy) oraz pojmowanie czasu, jako stałej teraźniejszości.
Pokażcie, że jest inaczej i że historia naprawdę czegoś Was nauczyła i skorzystaliście z tych nauk w życiu. Zgodnie z przysłowiem - historia vitae magistra est. Co Wy na to? :)))
Ciekawe, czego ich uczy ta historia? :P
Wanderleju, otóż właśnie, najwyraźniej, nauczyciel do bani, na własnych błędach się nie uczy => to i uczniowie marnie wypadają. Nauczyciela wina. Historyczne powiedzonko jest to przecież, że po owocach poznacie. "Doświadczenie jednostki i zbiorowości" poniosło je przez pokolenia i do dziś jest stosowane, jako jedna z metod weryfikacji (choćby efektów działań reklamowych).
No, po owocach poznaję, po owocach, Wanderleju. :P
edit: No, dobra, możemy ciągnąć tę grę w skojarzenia i przepychanki retoryczne wieść w nieskończoność, ale mam nową propozycję (ciekawszą, jak mi się zdaje).
Pokażcie mi, obrońcy historii, jak to działa w praktyce. Ta nauka życia z historii wzięta. Tu i teraz stwierdzam, że z historii niczego się nie nauczyłam => w życiu nie zdarzyło mi się żadne doświadczenie, zdarzenie, które mogłabym wskazać i powiedzieć: w tym momencie bez znajomości historii nie mogłabym sobie poradzić lub wtedy podjęłam decyzję, wybór, działanie, etc. bazując na swojej wiedzy historycznej. Pokażcie mi, że historia była Wam potrzebna i/lub przydatna. Osobiste doświadczenie. I niech to nie będzie gra terenowa lub odtworzenie bitwy pod Grunwaldem, lecz życiowa rzecz - coś istotnego personalnie.
Mnie się nie zdarzyło - no, ale jestem kobietą. Mam za sobą ewolucyjny mechanizm wytworzony przez tysiące lat niemyślenia (intuicję, znaczy) oraz pojmowanie czasu, jako stałej teraźniejszości.
Pokażcie, że jest inaczej i że historia naprawdę czegoś Was nauczyła i skorzystaliście z tych nauk w życiu. Zgodnie z przysłowiem - historia vitae magistra est. Co Wy na to? :)))
So many wankers - so little time...
- flamenco108
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 2229
- Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
- Płeć: Mężczyzna
Dedukając z postów, Twoja niegdysiejsza profesja, czyly copywriter jest nieco ahistoryczna, więc trudno oczekiwać bezpośredniego przełożenia. Jednakowoż albowiem, historia stanowić musi część istotną Twojego bagażu wiedzy, żeby dobrze robić czy to w lekramie, czy to w redakcji tekstów - w końcu musisz wyłapywać błędy i niedoróbki, abo pisać teksty, które mają jakieś odniesienie do rzeczywistości, która jest jakby, jakoby, efektem przeszłości, przy czem po części jest rezultatem historii pisanej, bo wbijanej do głów w szkołach, czyly kształtującej nieukształtowaną świadomość młodzieży.Małgorzata pisze: Pokażcie mi, obrońcy historii, jak to działa w praktyce. Ta nauka życia z historii wzięta. Tu i teraz stwierdzam, że z historii niczego się nie nauczyłam => w życiu nie zdarzyło mi się żadne doświadczenie, zdarzenie, które mogłabym wskazać i powiedzieć: w tym momencie bez znajomości historii nie mogłabym sobie poradzić lub wtedy podjęłam decyzję, wybór, działanie, etc. bazując na swojej wiedzy historycznej. Pokażcie mi, że historia była Wam potrzebna i/lub przydatna. Osobiste doświadczenie. I niech to nie będzie gra terenowa lub odtworzenie bitwy pod Grunwaldem, lecz życiowa rzecz - coś istotnego personalnie.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.
- Feline
- Kurdel
- Posty: 756
- Rejestracja: pt, 01 sie 2008 11:06
Doświadczenia zawodowe, indywidualne w konkretnych sytuacjach, OK. Pozostaje jeszcze kwestia "myślenia historycznego" (przeciwieństwa "myślenia histerycznego" ;) w kontekście ogólniejszym - takiego myślenia, które pozwala nie ulegać łatwo owczym pędom, wstrzymuje, przynajmniej w jakiejś części, przed przyswajaniem przesądów i uprzedzeń, wdawaniem się w podejrzane imprezy (np. polityczne, woniejące analogiami z czymś, co już było i kończyło się fatalnie). Czyli - pewna orientacja historyczna dająca szansę na bardziej przejrzysty odbiór rzeczywistości.
- kiwaczek
- szuwarowo-bagienny
- Posty: 5629
- Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54
- Atsa
- Mamun
- Posty: 177
- Rejestracja: pt, 31 paź 2008 15:39
Moje historyczne serce się kraja (albo może lepiej tnie?) ;P
Dobra, wtrącę się.
Od razu mówię, że piszę jako osoba przesiąknięta historią, z rodziny historyków i archeologów.
W czym pomogła mi historia? Powiem tak, utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach. To właśnie historia daje mi świadomość tego kim jestem, historia mojej rodziny, kraju, miasta i czego by tam nie była kształtuje moją osobowość i charakter. Kim bym była bez tego? Lalką?
Mój Dziadek dzięki historii, dzięki temu, że się nią zainteresował zwiedził naprawdę kawał świata, dzięki historii mógł przewidzieć zachowania ludzi, których spotykał na swojej drodze (np. plemion w Afryce). Z kolei ja dzięki poznaniu historii mojego Dziadka, sama pragnę coś zrobić, zobaczyć.
No a co do sposobu przekazywania historii. Też czasami mam dość siedzenia w szkole i słuchania, ale jeśli mogę wziąć do ręki łuk i postrzelać to mam z tego i radochę i wiedzę i zdrowie. ;D
Dobra, wtrącę się.
Od razu mówię, że piszę jako osoba przesiąknięta historią, z rodziny historyków i archeologów.
W czym pomogła mi historia? Powiem tak, utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach. To właśnie historia daje mi świadomość tego kim jestem, historia mojej rodziny, kraju, miasta i czego by tam nie była kształtuje moją osobowość i charakter. Kim bym była bez tego? Lalką?
Mój Dziadek dzięki historii, dzięki temu, że się nią zainteresował zwiedził naprawdę kawał świata, dzięki historii mógł przewidzieć zachowania ludzi, których spotykał na swojej drodze (np. plemion w Afryce). Z kolei ja dzięki poznaniu historii mojego Dziadka, sama pragnę coś zrobić, zobaczyć.
No a co do sposobu przekazywania historii. Też czasami mam dość siedzenia w szkole i słuchania, ale jeśli mogę wziąć do ręki łuk i postrzelać to mam z tego i radochę i wiedzę i zdrowie. ;D
Nieokiełznany wulkan imaginacji.
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Konkret, Atso, konkret. To, co mówisz, jest ogólnikiem, który nie ma dla mnie żadnego przełożenia na pojęcie, do czego mi się historia może przydać.
Zawodowo - nigdy nie stworzyłam reklamy nawiązującej do historii, nigdy też takiej nie zaproponowałam, jako dyrektor kreatywny czy spec od komunikacji (a to jedyne zastosowanie praktyczne historii w reklamie, jakie potrafię sobie wyobrazić). Jako redaktor - jestem też jak ten robol od płytek => wiem, jak poprawiać błędy i strukturę, znam metody, nie ich historię, ewolucję, etc. Teoria literatury to moja baza danych, nie historia literatury, a tak naprawdę podstawą jest instynkt, umiejętność widzenia struktur tekstu.
Obie profesje są dla mnie ahistoryczne. Znaczy, Flamenco, próbujesz na siłę znaleźć związek, IMAO. :P
Chodziło mi o argument, nie o wrażenia. O doświadczenie jednostkowe, życiowe. O jeden epizod z życia - nie o nastawienie. Nastawienie, jak widać, może być historyczne lub nie. A mnie interesuje, jak w praktyce działa to doświadczenie historyczne. To, co Ciebie, Atso, trzyma przy zdrowych zmysłach - powiedz konkretnie, kiedy i jak Cię utrzymało?
Bo tak, to równie dobrze możemy wrócić do gry w półsłówka i skojarzenia. :P
Zawodowo - nigdy nie stworzyłam reklamy nawiązującej do historii, nigdy też takiej nie zaproponowałam, jako dyrektor kreatywny czy spec od komunikacji (a to jedyne zastosowanie praktyczne historii w reklamie, jakie potrafię sobie wyobrazić). Jako redaktor - jestem też jak ten robol od płytek => wiem, jak poprawiać błędy i strukturę, znam metody, nie ich historię, ewolucję, etc. Teoria literatury to moja baza danych, nie historia literatury, a tak naprawdę podstawą jest instynkt, umiejętność widzenia struktur tekstu.
Obie profesje są dla mnie ahistoryczne. Znaczy, Flamenco, próbujesz na siłę znaleźć związek, IMAO. :P
Chodziło mi o argument, nie o wrażenia. O doświadczenie jednostkowe, życiowe. O jeden epizod z życia - nie o nastawienie. Nastawienie, jak widać, może być historyczne lub nie. A mnie interesuje, jak w praktyce działa to doświadczenie historyczne. To, co Ciebie, Atso, trzyma przy zdrowych zmysłach - powiedz konkretnie, kiedy i jak Cię utrzymało?
Bo tak, to równie dobrze możemy wrócić do gry w półsłówka i skojarzenia. :P
So many wankers - so little time...
- baron13
- A-to-mistyk
- Posty: 3516
- Rejestracja: sob, 11 cze 2005 09:11
Po mojemu, co już do znudzenia przypominam pamięć historyczna jest chyba tak naprawdę jedyną przewagą kultury śródziemnmorskiej. Do znudzenia bitwa w dolinie Otumby, Cortez z 20 konnych razem 180 ludzi, bez broni palnej przeciw ponoć liczącej 200 tysięcy armii Azteków. Cezar porównywał się do Aleksandra Macedońskiego. Z reklamą chyba faktycznie nie ma to nic wspólnego :-)