Małgorzata pisze:Gesualdo, ale piękno jest kwestią społecznie umowną. :P
Owszem, w przypadku ludzkiej twarzy lub mowy ciała, barwy głosu, etc. - to jest odruchowe, instynktowne => sygnały afektywne, symetria ciała (szczególnie twarzy), tworzą komunikat atrakcyjności. Jednak cała reszta, to już środowiskowa jest.
W przypadku muzyki - owszem, czuły słuch czy pamięć dźwięków jest wrodzona, ale to jeszcze nie znaczy, że osobnik obdarzony słuchem absolutnym będzie wrażliwy na piękno muzyki. I jakiej muzyki? Tego właśnie będzie go uczyć środowisko (w całokształcie zewnętrznych wpływów).
Mówiąc o wrażliwości na piękno, mocno uogólniłem. Chodziło mi raczej o pewne uwarunkowanie psychiczne, które sprawia, że bardziej doceniamy pewne aspekty rzeczywistości. Niektórzy ludzie np. rodzą się estetami, innych zadowala jedynie żarcie, spanie i… no właśnie. Znów uogólniam, ale wywiązałaby się bardzo długa dyskusja.
To, o czym Ty mówisz, ja właśnie nazywam gustem, który kształtuje między innymi środowisko. I jak najbardziej się z Tobą zgadzam. Owszem, tutaj kwestia jest dość płynna, gdzie kończą się uwarunkowania, a zaczynają cechy nabyte. Można oczywiście przyjąć wersję, że przy narodzinach jesteśmy białą kartą (
tabul rasa i te sprawy). Wiadomo natomiast, że gust wraz z biegiem lat i doświadczeniem może się cyzelować, doskonalić (bądź wprost przeciwnie).
Co do słuchu muzycznego, to ja tą sprawę widzę tak. Po pierwsze mała dygresja: słuch absolutny wcale nie jest najwyższą formą słuchu muzycznego i w odbiorze wielu dzieł może wręcz przeszkadzać. Co do wrażliwości na muzykę, to myślę, że trzeba ustalić, czego w niej szukamy. Prawdziwe arcydzieła skonstruowane są w taki sposób, że można je słuchać na różnych poziomach odbioru. W warstwie głębokiej nie obędzie się bez gruntownej wiedzy na temat historii i kultury muzyki. Muzyka jest bogata w sensy. Nauka, która bada wielkie Teksty kulturowe, zawarte w muzyce, to hermeneutyka. Taki odbiór dzieła również dostarcza przyjemności, bardziej tej intelektualnej.
Wrażliwość barwowa pomaga np. w delektowaniu się sonorystyczną stroną muzyki. Pisałem wcześniej o przyzwyczajeniach słuchowych. Podaję przykład: niektóre współbrzmienia odbierane są przez większość ludzi za przyjemne. Większość z tych „miłych” należy do tzw. konsonansów. Wyobraźmy sobie współbrzmienie dwóch dźwięków o zbliżonej, ale nie identycznej wysokości. Dla niektórych będzie to bardzo przykre. Dźwięki będą gryzły się ze sobą, częstotliwości nawzajem znosić i zakłócać. Dla mnie jednak takie współbrzmienie będzie sto razy bardzie intrygujące, ponieważ nasłuchałem się już milionów utworów tzw. „łatwych i przyjemnych”. Zaczynam szukać czegoś innego i gdzie indziej znajduję przyjemność…. no właśnie, przecież muzykę można odbierać czysto zmysłowo, sensualnie. Znów podchodzimy do niej od innej strony. Nie szukamy głębokich sensów, nie chcemy, by wzbudziła w nas uczucia (np. „Słyszysz, kochanie? To nasz kawałek. Pamiętasz, jak się poznaliśmy…?), nie mamy zamiaru wyjść na parkiet i się troszeczkę pobujać. Chcemy podelektować się po prostu brzmieniem.
Znów dochodzimy do definicji piękna, a raczej Piękna. Wszystko jest po prostu względne. Słuch muzyczny pomaga w odbiorze muzyki, lub nie ma najmniejszego znaczenia.
No-qanek pisze:
Gesualdo pisze:
Uwierz mi, czasami czternasta nuta zagrana o 1/8 tonu za wyżej może wywrzeć niesłychane wrażenie i stanowić o niezwykłości wykonania.
A możesz to jakoś poprzeć przykładem? Bo mi się wydaje, że hiperbolizujesz.
Zresztą ja nie tego nie chcę rozkładać na techniczne czynniki, tylko powiedzieć, że nadzwyczajnego słuchu do arcydzieł nie trzeba mieć.
Tak jak i lupy do utworów literackich ;-)
Najpierw potraktujmy Twój przykład literalnie. Jeśli podczas wykonywania opery śpiewaczka, w trakcie tutti (gra cała orkiestra i jest ogólnie głośno) zaśpiewa idealnie czysto, nie będzie w ogóle słyszalna. Nie ma takiej siły, żeby się przebiła. Jeśli jednak zaśpiewa trochę wyżej (nieczysto), osiągnie znacznie lepszy efekt, więc wykonanie będzie na wyższym artystycznie poziomie. W końcu wokal jest najważniejszy w operze.
Twierdzisz, że nie trzeba mieć nadzwyczajnego słuchu, by rozpoznać arcydzieło. Być może. Nie wiem. Bardzo chciałbym znaleźć jakiś uniwersalny klucz, który pozwoli mi stwierdzić co jest, a co nie jest arcydziełem. Utwory, które były niezwykle popularne w czasie, kiedy powstały, bardzo często zostawały później zapomniane. Historia zweryfikowała ich wartość. Wiadomo też, że prawdziwa sztuka może spotkać się z brakiem zrozumienia. Nie odpowiem więc Tobie, co trzeba mieć, by rozpoznać arcydzieło, bo jestem na to po prostu za głupi.
Odniosę się jeszcze do Twojego pytania. Żeby ocenić wykonanie, trzeba mieć skalę porównawczą. Nie potrafię tak od razu stwierdzi, czy było wybitne, czy tylko bardzo dobre. Są oczywiście pewne obiektywne cechy, które od razu można uznać za „złe”. Nieczysta gra, problemy rytmiczne itd. Mogę również stwierdzić, czy wykonawca jest dobry, ale tylko dlatego, że słyszałem już setki (a przynajmniej jednego) wykonawców przed nim.
Jeśli znasz dobrze utwór, masz rozeznanie co do różnych wykonawców, zaczynasz szukać czegoś więcej. Przykład: słyszałam nagranie koncertu skrzypcowego Brahmsa w wielu dobrych i świetnych wykonaniach (Nigel Kennedy, Joshua Bell, Arthur Grumiaux, Aaron Rosand, Jasha Heifetz). Słuchając któregoś z nich mogę stwierdzić: „Ale tę frazę to Bell zagrał po mistrzowsku. A tutaj, jaki piękny wślizg do czwartej pozycji zrobił Kennedy.” Mam również nagranie Ilii Konovalova. Średniej jakości (fatalne, źle poustawiane mikrofony, ogólne zastrzeżenia do reżyserii dźwięku). Nowosybirsk Orchestra też nie należy do czołówki. Sam skrzypek? Niezły. Trochę siermiężne wykonanie, ale intryguje pewną surowością. W trzeciej części jest taki moment, że solista w ułamku sekundy wjeżdża do wysokiej pozycji. Żaden z wymienionych powyżej sławnych wirtuozów nie zrobił tego tak… fajnie. Używam tego zwrotu, by podkreślić, iż jest to tylko moja opinia. Ten moment koncertu w wykonaniu Konovalova strasznie mi się podoba.
To był tylko przykład. Po prostu w pewnym momencie zaczynamy przyglądać się szczegółom. Szukamy diabła, który w nich tkwi. Nie jest to fascynacja natury naukowej, tylko estetycznej. Nie chodzi o mędrca szkiełko i oko.
Wspomniałeś o literaturze. Porównałbym to do zastosowanej przez autora metafory, tak dla nas fajnej/ciekawej/śmiesznej, że aż bekamy z ukontentowania. Żywe opisy, ciekawe dialogi. Drobne elementy, które pozwolą nam uwierzyć, że postać nie jest zrobiona z tektury, tylko z żywych tkanek. To samo tyczy się fabuły. To również jest kwestia oczytania, wyrobionej opinii, gustu. Niektórym ludziom wystarczy tani chłam i też będą zadowoleni. Nie odbieraj tego pejoratywnie. Czasami nawet chłam jest fajny, jeśli podejdziemy do niego z dystansem.
Uwaga. Proszę nie dopuścić się nadinterpretacji. Nie starałem się wartościować muzyki i w żadnym razie nie sądzę, że np. klasyka jest boska, a pop to chłam. W tym przypadku mam bardzo liberalne poglądy. Dużo by o tym pisać.