Zielonym trollom czasem jest niebiesko
Moderator: RedAktorzy
-
- Psztymulec
- Posty: 996
- Rejestracja: pn, 07 maja 2007 01:43
Raczej nie mam czasu, żeby się zebrać i coś rozsądnego napisać :)
Za linka muchos gracias, całkiem przyjemne granie. Kiedyś miałem słabość do takiego południowo-amerykańskiego grania. Zasłuchiwałem się w jednej płycie Lynyrd Skynyrd, tylko, cholera, nie pamiętam, której...
EDIT:
Nie! To było Gov't Mule, płyta Gov't Mule =)
Za linka muchos gracias, całkiem przyjemne granie. Kiedyś miałem słabość do takiego południowo-amerykańskiego grania. Zasłuchiwałem się w jednej płycie Lynyrd Skynyrd, tylko, cholera, nie pamiętam, której...
EDIT:
Nie! To było Gov't Mule, płyta Gov't Mule =)
-
- Psztymulec
- Posty: 996
- Rejestracja: pn, 07 maja 2007 01:43
Ponieważ czuję się niejako zobowiązany przez niewiema (a i wątek wypada wreszcie odświeżyć), linkuję dziś jeden kawałek - tylko jeden, ale za to jaki! =>
Miły pan nazywa się Rob Tognoni i przybywa do nas prosto z Australii - już o nim kiedyś wspominałem. Obok Bonamassy mój najulubieńszy gitarzysta bluesrockowy. Chłopaki grają zupełnie inaczej - Tognoni jest w swej bluesrockowości zdecydowanie bardziej rockowy - brzmienie ostrzejsze i surowsze, za to mniej melodyczne. Co kto lubi.
Red House - zna chyba każdy miłośnik gitarowego grania? Najlepszy cover evah ;) Od dźwięków, które Rob wydobywa z gitary tak mniej więcej od 5:30 do końca dostaję dreszczy =>
EDIT:
Ładnie podsumowanie, znalezione na Tubie: Ok, he needs a total haul regarding his clothes, but when he plays he's just AWESOME.
I jeszcze jeden znalazłem z tego samego koncertu:
Roosevelt & Ira Lee. Warte wzmianki: na basie Łukasz Gorczyca, na perkusji Tomek Dominik.
Miły pan nazywa się Rob Tognoni i przybywa do nas prosto z Australii - już o nim kiedyś wspominałem. Obok Bonamassy mój najulubieńszy gitarzysta bluesrockowy. Chłopaki grają zupełnie inaczej - Tognoni jest w swej bluesrockowości zdecydowanie bardziej rockowy - brzmienie ostrzejsze i surowsze, za to mniej melodyczne. Co kto lubi.
Red House - zna chyba każdy miłośnik gitarowego grania? Najlepszy cover evah ;) Od dźwięków, które Rob wydobywa z gitary tak mniej więcej od 5:30 do końca dostaję dreszczy =>
EDIT:
Ładnie podsumowanie, znalezione na Tubie: Ok, he needs a total haul regarding his clothes, but when he plays he's just AWESOME.
I jeszcze jeden znalazłem z tego samego koncertu:
Roosevelt & Ira Lee. Warte wzmianki: na basie Łukasz Gorczyca, na perkusji Tomek Dominik.
-
- Psztymulec
- Posty: 996
- Rejestracja: pn, 07 maja 2007 01:43
Wskrzeszę sobie mój ulubiony wątek.
Na miesiąc przed koncertem. Taka miła odmiana po niezliczonych kawałkach bezsensownego rzępolenia metalowych gitarzystów bez talentu i polotu (w innych tematach).
Na miesiąc przed koncertem. Taka miła odmiana po niezliczonych kawałkach bezsensownego rzępolenia metalowych gitarzystów bez talentu i polotu (w innych tematach).
- Harna
- Łurzowy Kłulik
- Posty: 5588
- Rejestracja: ndz, 05 mar 2006 17:14
Ja tam się na smerfnej muzyce nie znam, ale przypałętała się za mną ze Śląska zaraza zwana Owczarkiem i jego bandą. Od rana słucham w kółko albumu Trouble Is, w kolejce czekają następne. Takoż linkuję:
Blue on Black
True Lies
Somehow, Somewhere, Someway
Jakimś sposobem nie mogę znaleźć na YouTube (Long) Gone. Bu. No cóż, bez wątpienia pamięć mojego telefonu przez długi czas będzie cała w Owczarku :-)
Blue on Black
True Lies
Somehow, Somewhere, Someway
Jakimś sposobem nie mogę znaleźć na YouTube (Long) Gone. Bu. No cóż, bez wątpienia pamięć mojego telefonu przez długi czas będzie cała w Owczarku :-)
– Wszyscy chyba wiedzą, że kicający łurzowy kłulik to zapowiedź śmierci.
– Hmm, dla nas znaczy coś całkiem odmiennego – szczęśliwe potomstwo...
© Wojciech Świdziniewski, Kłopoty w Hamdirholm
Wzrúsz Wirúsa!
– Hmm, dla nas znaczy coś całkiem odmiennego – szczęśliwe potomstwo...
© Wojciech Świdziniewski, Kłopoty w Hamdirholm
Wzrúsz Wirúsa!
- niewiem
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 319
- Rejestracja: wt, 27 gru 2005 14:13
- Harna
- Łurzowy Kłulik
- Posty: 5588
- Rejestracja: ndz, 05 mar 2006 17:14
A mnie właśnie ten wokal ujął. Owczarek wygląda jak chłopię z boysbandu albo country boy, nie podejrzewałam go o taki głos :-) Początek True Lies miotał mną wczoraj po ścianach, a ponieważ Zielone rozpaczało, że za Bonamassą tak nie szaleję, to dla równowagi słuchałam też When The Sun Goes Down. Szkoda, że tego nie zagra na koncercie, miałby łurzowe szaleństwo w trzecim rzędzie ;-)
– Wszyscy chyba wiedzą, że kicający łurzowy kłulik to zapowiedź śmierci.
– Hmm, dla nas znaczy coś całkiem odmiennego – szczęśliwe potomstwo...
© Wojciech Świdziniewski, Kłopoty w Hamdirholm
Wzrúsz Wirúsa!
– Hmm, dla nas znaczy coś całkiem odmiennego – szczęśliwe potomstwo...
© Wojciech Świdziniewski, Kłopoty w Hamdirholm
Wzrúsz Wirúsa!
- niewiem
- ZakuŻony Terminator
- Posty: 319
- Rejestracja: wt, 27 gru 2005 14:13
-
- Psztymulec
- Posty: 996
- Rejestracja: pn, 07 maja 2007 01:43
Najwyższy czas na mały thread necromancy, tym bardziej, że jest dobra okazja.
Moja nowa fascynacja - Rory Gallagher. Jak niektórzy twierdzą, THE most underrated guitarist ever, i twierdzą tak nie bez powodu - na przykład na naszym wspaniałym forum o gościu nie wspominano ani razu. Podobno w The Rolling Stones Magazine zapomnieli o nim przy okazji kompilowania listy 100 najbardziej wpływowych gitarzystów w historii muzyki, co stanowi najlepszy dowód na to, że wspomniany magazyn nadaje się li tylko do podcierania tyłka (chociaż zdecydowanie za drogo wychodzi).
Ale po kolei. Zaczęło się od Philby na Planet Rock (Top Priority, 1979). Rewelacyjny kawałek. Gdyby kogoś zastanawiało ciekawe brzmienie gitary - mnie zastanawiało - to od razu mówię, że Gallagher gra w tym kawałku na elektrycznym sitarze (kto ciekaw, niech gugla).
Potem to już poszło z górki. Mój jedyny i niepowtarzalny Kłulik zaopatrzył mnie w kolejne cztery albumy Rorego, a ja sam nabyłem drogą kupna DVD. Bardzo ciekawe i elektryzujące brzmienia słuchać w Moonchild z najlepszego moim zdaniem albumu studyjnego Rorego, Calling Card z 1976. Mamy na tym forum zatrzęsienie fanów muzyki metalowej i jej popłuczyn - możecie posłuchać, od kogo wasi idole zrzynają riffy.
Oczywiście Rory by się tutaj nie pojawił, gdyby nie miał bluesowego serca do grania (podobno wszyscy od bluesa wychodzą, ale moim zdaniem prędzej czy później również do niego wracają ;) Slumming Angel, Fresh Evidence 1990. Nie jest to na pewno "sztandarowy" utwór Rorego, ale wydaje mi się, że świetnie obrazuje jego dojrzałość artystyczną - świetny efekt uzyskany za pomocą minimalnych środków. Te solówki, choć krótkie i pozbawione fajerwerków, są przecudnej urody; za pomocą niewielu nut mówią to, na co inni potrzebują dziesięciominutowego napieprzania po gryfie.
I na koniec perełka z Irish Tour '74. A Million Miles Away - tym razem bez zbędnego komentarza.
Niniejszym rzucam trollowe wyzwanie - każdy, kto uważa się za fana muzyki gitarowej (a nikt taki pewnie tu nie trafi) i nie poświęci chwili uwagi Roremu, jest cieciem.
Moja nowa fascynacja - Rory Gallagher. Jak niektórzy twierdzą, THE most underrated guitarist ever, i twierdzą tak nie bez powodu - na przykład na naszym wspaniałym forum o gościu nie wspominano ani razu. Podobno w The Rolling Stones Magazine zapomnieli o nim przy okazji kompilowania listy 100 najbardziej wpływowych gitarzystów w historii muzyki, co stanowi najlepszy dowód na to, że wspomniany magazyn nadaje się li tylko do podcierania tyłka (chociaż zdecydowanie za drogo wychodzi).
Ale po kolei. Zaczęło się od Philby na Planet Rock (Top Priority, 1979). Rewelacyjny kawałek. Gdyby kogoś zastanawiało ciekawe brzmienie gitary - mnie zastanawiało - to od razu mówię, że Gallagher gra w tym kawałku na elektrycznym sitarze (kto ciekaw, niech gugla).
Potem to już poszło z górki. Mój jedyny i niepowtarzalny Kłulik zaopatrzył mnie w kolejne cztery albumy Rorego, a ja sam nabyłem drogą kupna DVD. Bardzo ciekawe i elektryzujące brzmienia słuchać w Moonchild z najlepszego moim zdaniem albumu studyjnego Rorego, Calling Card z 1976. Mamy na tym forum zatrzęsienie fanów muzyki metalowej i jej popłuczyn - możecie posłuchać, od kogo wasi idole zrzynają riffy.
Oczywiście Rory by się tutaj nie pojawił, gdyby nie miał bluesowego serca do grania (podobno wszyscy od bluesa wychodzą, ale moim zdaniem prędzej czy później również do niego wracają ;) Slumming Angel, Fresh Evidence 1990. Nie jest to na pewno "sztandarowy" utwór Rorego, ale wydaje mi się, że świetnie obrazuje jego dojrzałość artystyczną - świetny efekt uzyskany za pomocą minimalnych środków. Te solówki, choć krótkie i pozbawione fajerwerków, są przecudnej urody; za pomocą niewielu nut mówią to, na co inni potrzebują dziesięciominutowego napieprzania po gryfie.
I na koniec perełka z Irish Tour '74. A Million Miles Away - tym razem bez zbędnego komentarza.
Niniejszym rzucam trollowe wyzwanie - każdy, kto uważa się za fana muzyki gitarowej (a nikt taki pewnie tu nie trafi) i nie poświęci chwili uwagi Roremu, jest cieciem.
- rubens
- Fargi
- Posty: 437
- Rejestracja: sob, 23 lut 2008 00:00
-
- Psztymulec
- Posty: 996
- Rejestracja: pn, 07 maja 2007 01:43
W ramach powrotu do przeszłości - znów bardziej rockowo niż bluesowo - udało mi się znaleźć świetny kawałek znanego wszystkim zespołu Free, w którym słychać - i widać - niesamowite vibrato Kossoffa. Smacznego!
-
- Psztymulec
- Posty: 996
- Rejestracja: pn, 07 maja 2007 01:43
Zielone trolle w niebieskie kropki napisały dziś o Tattoo Gallaghera, ale na blogu, gdzie się ze swoim marudzeniem przeniosły. I tam będą kontynuować, więc zapraszają.
- Harna
- Łurzowy Kłulik
- Posty: 5588
- Rejestracja: ndz, 05 mar 2006 17:14
Odświeżam sobie a muzom ;-)
Ostatnie dwa miesiące utwierdziły mnie w afekcie. Miłość ma najświeższa zwie się Derek Trucks, a konkretnie The Derek Trucks Band. Slide, niesamowita różnorodność, świetne wokale i zajemnóstwo absolutnie pozytywnej energii. Smaszno.
Mój osobisty numer jeden, czyli Sahib Teri Bandi-Maki Madni
I Wish I Knew (How It Would Feel To Be Free)
Revolution
Maybe This Time
Herbie Hancock and The Derek Trucks Band
Ostatnie dwa miesiące utwierdziły mnie w afekcie. Miłość ma najświeższa zwie się Derek Trucks, a konkretnie The Derek Trucks Band. Slide, niesamowita różnorodność, świetne wokale i zajemnóstwo absolutnie pozytywnej energii. Smaszno.
Mój osobisty numer jeden, czyli Sahib Teri Bandi-Maki Madni
I Wish I Knew (How It Would Feel To Be Free)
Revolution
Maybe This Time
Herbie Hancock and The Derek Trucks Band
– Wszyscy chyba wiedzą, że kicający łurzowy kłulik to zapowiedź śmierci.
– Hmm, dla nas znaczy coś całkiem odmiennego – szczęśliwe potomstwo...
© Wojciech Świdziniewski, Kłopoty w Hamdirholm
Wzrúsz Wirúsa!
– Hmm, dla nas znaczy coś całkiem odmiennego – szczęśliwe potomstwo...
© Wojciech Świdziniewski, Kłopoty w Hamdirholm
Wzrúsz Wirúsa!