A któż wie co Ty możesz mieć na myśli, gdy inni wkoło trują i pieprzą?Kiedy piszę, że trują, to mam na myśli, że pieprzą, a kiedy mam na myśli, że pieprzą, to wcale nie mam na myśli, że jestem pieprzony.
Skoro nie tylko ja podejmuję ten temat i nie tylko na FF, to najwidoczniej istnieje taka potrzeba. I tłumaczę Ci, jak chłop krowie w rowie, że o owych kompleksach i problematyce nie tylko rozważają fantaści.Potrzeby osobiście nie widzę, ale jeśli Ty ją czujesz, to oczywiście możesz o tym rozmawiać. Tłumaczenie wszelkich niewygodnych dla fantastów zjawisk czyimiś kompleksami wydaje mi się jednak nie na miejscu. I takie zeszłosezonowe.
O ile pamięta, choroba ta nie nosi w sobie znamion fantasy. W czym więc problem? Równie dobrze mógłbyś podać przykład ,, Serca ciemności".W "Mieście ślepców" Saramago opisuje chorobę, która nie istnieje i chyba istnieć nie ma prawa. Oczywiście stanowi ona rzeczywisty element świata przedstawionego. Twierdzisz, że to jest książka fantasy? Albo ogólniej - fantastyka?
Otóż ,,Władca Pierścieni". W razie wątpliwości przeczytaj sobie listy Pana Tolkiena, albo porozmawiaj z córką jego polskiego przyjaciela. Władca Pierścieni, elementy fantasy w nim przedstawione mają wymiar wyłącznie metaforyczny, bo i cały ten świat jest jedną wielką, doskonale i przemyślanie wykreowaną metafora. Od geografii po mistykę. Twórczość Pratchetta?I prosiłbym o przykład w drugą stronę - książki powszechnie uznanej za fantastykę, gdzie element fantastyczny ma wymiar wyłącznie alegoryczny.
Stosowano praktyki magiczne, a nie magię. Zresztą to byłoby nawet zabawne. Jeśli jesteś fanatycznym ezoterykiem nie zamierzam wchodzić z Tobą w spór. Masz prawo do takich przekonań. Były to jednak praktyki magiczne, nie magia.Moim zdaniem chodziło jednak o magię. Racjonalizacja Leviego-Straussa nie zmienia faktu, że w tym plemieniu stosowano magię w najczystszej postaci.
Czemu? Spójność nie mam tutaj znaczenia. Człowiek opisujący spotkanie z ufoludkami może tak opisać rzeczywistość, iż owo spotkanie wyda się racjonalnym, tak jak w przykładzie który podałeś post wcześniej. Idąc Twoim tokiem rozumowania nie mamy pewności, czy Madderdin nie zwariował- uwierz mi, że schizofrenicy (z elementami manii) często nie biorą pod uwagę cudzego sprzeciwu, a w ich opowieściach świat przedstawiony, przypadkowe, realne osoby biorące w nich udział akceptują dziwne zjawiska, lub biorą w nich udział. Zupełnie jak u Gandalfa, Skywalker'a ,czy Madderdina.Jeśli nawiązujesz do narratora-wariata, to jednak nie. Współczesny facet, który opisuje spotkanie z ufoludkami, jest domniemanie popieprzony. Taki jego smutny los. Znaczy ufoludki w tym świecie, w którym on żyje, są elementem niespójnym. W świecie Madderdina wszystko jest spójne i nie ma podejrzenia o chorobę psychiczną bohatera, zatem oczywiście jest to fantastyka w czystej postaci. Tak jak Gandalf i Luke Skywalker, nie będziemy się przecież o to sprzeczać.
Moim zdaniem dywagowanie jakiego się dopuściłeś jest daleko idącą przesadzą. Świat przedstawiony jest taki, jak przedstawił nam narrator lub/i pisarz. Finis, moim zdaniem.