Akurat mam jeszcze pod ręką Barańczaka (dziś albo jutro oddaję do bibioteki), więc zacytuję
relewantnie:
Czy [...] nie jest prawdą oklepany aforyzm, zgodnie z którym przekłady są albo piękne, albo wierne?
Co do mnie, pozorna błyskotliwość tego aforyzmu zawsze była dla mnie przykładem, jak idiotyczne są wszystkie przysłowia, gdy się im bliżej przyjrzeć. Skąd w nas ta męsko-szowinistyczna pewność, że piękna kobieta z zasady nie jest wierna? Albo że kobieta wierna jest tylko dlatego wierna, że nie jest piękna? Osobiście znam sporo kobiet, które są i piękne, i wierne: jakoś jedno drugiemu nie przeszkadza. I znam sporo tłumaczeń poezji (nie, nie tylko swoich własnych), którym również jakoś się udało pogodzić te dwie cechy.
Itd. bardzo ciekawie, m.in. o stopniowalności wierności, ale nie mam czasu przepisywać. (wyd. a5, Kraków 2004, str. 16)
Nie piszę tego, żeby próbować zamknąć Barańczakiem dyskusję. Ot, opinia, z którą się zgadzam. Nie zgadzam się za to z traktowaniem kogokolwiek jako wyroczni, jakiejkolwiek książki jako "biblii dla tłumaczy" itd. Teorię tłumaczenia trzeba znać, ale tak naprawdę z tych wszystkich tez w praktyce często niewiele wynika. Ja też lat temu 7 czy 8 jako młody studencik translatoryki ukułem sobie zgrabny aforyzm, jak to 'przekład ma brzmieć tak, jak brzmiałby oryginał, gdyby autor stworzył go w języku przekładu' czy jakoś tak. Takich złotych myśli (w teorii przekładu zowie się je strategiami, 'aprołczami' itd.) można stworzyć na kopy, i niewiele z tego wynika, bo zaraz przyjdzie ktoś, kto elokwentny wywód równie elokwentnie zaneguje. Sam przygotowując się do magisterium z przekładu trafiłem na solidną krytykę tez Baker; nie pomnę już, gdzie i o co chodziło, bo rzecz była poza obszarem zainteresowania mojej pracy. Zresztą akurat do Baker nie mam jakichś szczególnie wielkich zastrzeżeń, głównie dlatego, że podpiera się praktyką, a nie wyłącznie teoretyzuje w zachwycie nad własną mądrością, niemniej do Biblii "In Other Words" bardzo daleko. Venutiego "The Translator's Invisibility" ktoś czytał? Jego przeciwstawianie 'domestykacji' 'foreignizacji' idzie w poprzek aforyzmów o "wywoływaniu u czytelnika docelowego wrażeń takich samych jakich doświadcza czytelnik oryginału", bo wg Venutiego przekład ma przede wszystkim komunikować obcość oryginału (nie wspominając o szaleństwach przekładu, jakie postulował bodaj Nabokov - totalna dosłowność, przypisy na prawie całą stronę itd.). Na to Hejwowski (całkiem sympatyczna książka "Kognitywno-komunikacyjna teoria przekładu") mówi veto i postuluje powrót do staroświeckiej koncepcji wierności. Itd. Koniec końców na biurku podczas pracy nie przyda się ani Baker, ani Newmark, ani Nida, ani Barańczak nawet (choć o interpretacji poezji można się z "Ocalone w tłumaczeniu" dowiedzieć niesamowicie dużo) tylko np. praktyczny do bólu "Poradnik tłumacza" Arkadiusza Belczyka. Podsumowując - teorie przekładu warto znać, ale żeby którąkolwiek wyznawać - Boże broń!
Małgorzata pisze:Tak, to z Eco, na pewno. Tylko skąd dokładnie?!
Veicolare? z "W poszukiwaniu języka uniwersalnego" - polecałaś mi niedawno :-)