Błądzenie / 11,6 k

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
RadekM
Sepulka
Posty: 8
Rejestracja: pn, 21 wrz 2009 17:36

Błądzenie / 11,6 k

Post autor: RadekM »

Jak w czterech porach roku u Vivaldiego czy Reymonta, jesień to najlepszy okres na zbiory.
Oto moje płody:


Nie chciałem być w tym miejscu. Czułem, że jestem z nim przywiązany, nawet zrośnięty. Chciałem coś zrobić. Oddalić się.
Pomyślałem sobie, że wezmę łódkę i popłynę gdzieś do jakiegoś zacisznego miejsca i zregeneruje swoje siły psychiczne. Wziąłem krem do opalania, książkę, okulary przyciemniające, dwa jabłka i ruszyłem. Gdy wsiadłem do łódki, zauważyłem leżący obok kajak.
- Tak – pomyślałem do siebie – to szybszy środek lokomocji – przeskoczyłem do kajaku. Chciałem odpłynąć w takie miejsce, aby ewentualnie stojąca osoba na brzegu nie widziała mnie. Dlatego popłynąłem kilkanaście metrów w prawą stronę w kierunku wdzierającego się w wodę cyplu, za którym nie będę widoczny. Gdy tam dopłynąłem okazało się, że na trzech pomostach z rzędu relaksowali się wędkarze. W otoczeniu rosły piękne wysokie trzciny, gdzie mógłbym przycumować i w samotności powygrzewać się, no ale przecież czy nie jest to za blisko tych wędkujących. Wiadomo, że oni zbytnio nie przepadają za towarzystwem, szczególnie, że byłem na wodzie i mógłbym straszyć im to, na co tak polują. Także zmuszony byłem popłynąć dalej. A dalej, gdy minąłem ostatni pomost z wędkarzem, skończyła się ściana trzcin, Brzeg był czysty, a przy brzegu rósł las, który zacieniał kilkumetrowy pas przybrzeżnej wody. Nie, to nie było najlepsze miejsce na relaksację. No to gdzie? Rozejrzałem się dookoła. Płynąć dalej? A może spróbować popłynąć w kierunku drugiego brzegu? I albo tam spróbować coś znaleźć, albo jeszcze kawałek dalej dobić do małej wysepki, jedynej na tym jeziorze? Był to dość duży dystans, ale myśl o tej wysepce wyzwoliła ze mnie dodatkowe siły i zacząłem odpychać się wiosłami od falującej od wiatru wody. Zacząłem dynamicznie wiosłować. Raz po raz, prawe i lewe wiosło zanurzałem w wodzie by silnie odpychać kajak ku przodowi. Osiągnąłem dość dużą prędkość i zamierzałem taką utrzymać jak najdłużej, bo płynąłem lekko pod wiatr. Pomyślałem, że każde zatrzymanie się, spowoduje, że zacznę dryfować w przeciwnym kierunku. Nie była to dobra sytuacja, ale pocieszałem się, że wracając będę miał już z wiatrem. Także nie jest tak źle. Właśnie teraz zapracowuję sobie na luksus w niedalekiej przyszłości. Pocieszałem się, bo czułem ból ramion. Jednak świadomość, że muszę dotrzeć do wyznaczonego przez siebie celu sprawiała, że nadal z tą samą dynamiką, lecz może już trochę mniejszą siłą płynąłem dalej. A że płynąłem dość szybko i pewnie niezbyt płynnie poruszałem wiosłem, raz po raz woda bryzgała na mnie, a wiejący wiatr powodował lekkie dreszcze na mojej skórze. Kaczki mijały mnie z daleka. Straszyłem je tym plaskaniem o wodę. Oddalały się ode mnie, by ponownie spokojnie dryfować sobie na powierzchni jeziora. Przede mną pojawił się łabędź. Majestatycznie unosił się na falach, a ja zmierzałem w jego kierunku. Zastanawiałem się, czy ominąć go, by mu nie przeszkadzać w jego życiu i potraktować go inaczej niż przed chwilą te biedne kaczkami, czy też nie zważając na niego płynąć po najkrótszej linii do brzegu wyspy? Pomyślałem, że ominę go, ale kiedy tylko uświadomiłem sobie to, ból w ramionach wydał się być jeszcze mocniejszy, dlatego szybko zracjonalizowałem swoją nową decyzję, że jednak płynę na niego, bo to on, łabędź jest stworzony do poruszania się po wodzie, a nie ja. Dlatego jemu będzie łatwiej zejść mi z drogi, niż mi jemu. A poza tym, gdybym płynął z wiatrem, to byłoby mi łatwiej, a tak nie mogę tracić żadnego ruchu na omijanie, bo to sprawi, że jeszcze bardziej będę zmęczony, a przecież miałem zrelaksować się tutaj. Tak oto rozmyślałem, i nagle aż zatrzęsło mnie od odkrywczej myśli.
- Co ja robię? To miał być przecież duchowy odpoczynek! Czas na zadumę czy refleksję! A ja płynę od jednego miejsca w drugie. Zakładam sobie jakieś cele, pokonuje je, potem wymyślam następne. Łabędź cieszy się życiem, a ja jak idiota podążam za jakimiś wyimaginowanymi zadaniami, które tworzę, chyba tylko po to, by zabić tę chwilę, w której jestem.
Przestałem wiosłować. Kajak zwolnił, po czym zatrzymał się. Następnie ustawił się bokiem do wiatru i zaczęło mnie powoli dryfować.
- To nie ma sensu – mruknąłem do siebie, spojrzałem w kierunku wyspy, do której zostało mi zaledwie około stu metrów – Nie płynę tam – podjąłem decyzję, niejako w buncie przeciwko samemu sobie jeszcze sprzed chwili.
Rozłożyłem się wygodnie i leżałem w kajaku. Uspokoiłem się i zacząłem ponownie rozglądać się wokół siebie. W trzcinach przy wyspie stała łódka. Nie, ona nie stałą. Ona ruszała się. Płynęła w rzadszej części trzcin. To znaczy ktoś nią powoli wiosłował. I nie był to ktoś, a mój stary znajomy.
- O nie, tego nie mogę pominąć – powiedziałem sam do siebie, poprawiłem się w kajaku i zacząłem ponownie płynąć i zbliżać się do niego.
- Witaj – z radością krzyknąłem.
- Witam – odniosłem wrażenie, że odrzekł trochę oschle, ale nie zrażałem się:
- Co za niespodzianka, że cię spotykam.
- I każesz ponownie witać się, choć sam tego nie robisz.
- Jak to nie robię? Przecież powiedziałem „witaj”
- Właśnie.
- A ty usłyszałeś i odpowiedziałeś.
- Powiedzmy, że odniosłem się do twojej prośby, czy też rozkazu. Właściwie to, co to było?
- Jakiej prośby, jakiego rozkazu? – dopytywałem, bo nie rozumiałem.
- Krzyczysz, żebym cię witał. Słowo „witaj” nie jest powitaniem, a raczej dyspozycją dla kogoś, aby witał. Jesteśmy na wodzie, ty w kajaku, a ja w łódce. To powiedzmy tak samo, jakbym zamiast powiedzieć „spływam”, powiedział „spływaj”.
Załapałem, o co chodzi i zaśmiałem się.
- Rzeczywiście. Witam, to w pierwszej osobie, czyli „ja witam cię”. Nie pomyślałem o tym. Jakoś tak z przyzwyczajenia powiedziałem „witaj”. Ale przecież wiele osób mówi właśnie w ten sposób.
- Tak. Mówią innym, co mają robić. I nie dotyczy to tylko powitania.
- A czego jeszcze?
Zastygł i pewną chwilę siedział nieruchomo. Szybko zreflektowałem się, że ponownie, a w zasadzie cały czas zadaję mu tylko pytania. Czyli nic nie daję, a tylko ciągle biorę. Już miałem odezwać się, lecz uprzedził mnie w tym.
- Połknąłem tę wyspę – spojrzał na trzciny i drzewa rosnące na niej - Całą.
A ja spojrzałem z większym skupieniem na niego, bo wydawało mi się, że staruszek zamajaczył. On jednak dalej kontynuował tym samym poważnym tonem.
- Jestem naturą, a ona jest mną. Wszystko, co żywe, jest. Wszystko, co martwe, nie jest.
- Gdzie? To znaczy gdzie jest, a gdzie nie jest?
- W tym słowie, które wypowiedziałeś, nie jest.
- A co jest w tym słowie?
- Intelekt.
- To chyba dobrze, że intelekt.
- Dobrze, jeśli zamierzasz dotrzeć do końca ślepej uliczki, ale z każdym krokiem jesteś coraz bardziej przerażony. Nie zbliżysz się do jej końca, chociaż wydaje ci się, że to uda ci się. Poza tym za każdym razem myślisz, że jesteś już blisko, dlatego brniesz dalej. Czym dłużej brniesz, tym dłuższa droga powrotna. Organicznie zakończysz żywota będąc w ślepej uliczce, gdzie nie ma wody ani nadziei na ogień życia. Są ruiny i brudna czarna ziemia. Intelekt to wyłapuje, bo musi określić, co dobre i złe. Oddzielić ziarna od plew. Sprecyzować jasną i ciemną stronę. Znaleźć początek i koniec. Ale nic mu po tym, bo w ciemnej i ślepej uliczce ludzie trzymają się za ręce. Socjologicznie żyjesz. Jak puścisz je wszystkie zawrócisz w konwencjonalnym znaczeniu. Biologicznie ożyjesz z martwoty. Opuścisz ślepą uliczkę. Poczujesz swoją pierwotną, fundamentalną wolę. – zatrzymał głos, spojrzał mi głęboko w źrenice, po czym błyskotliwym ruchem swojego wiosła uderzył w moje. Lekko ściskałem je, dlatego nie miało problemu z wyzwoleniem się z mojego uchwytu. Poleciało na kilka metrów od kajaka. On na powrót usiadł w łódce, podpłynął do mojego wiosła, wciągnął je na łódkę i opłynął.
Siedziałem bez ruchu. Byłem w szoku. Nie wiedziałem, co się stało. Czy to, co przed chwilą przeżyłem, w ogóle wydarzyło się? Chciałem krzyknąć, ale bałem się. Chciałem wstać, ale czułem się ciężki jak kamień. Nic nie zrobiłem. Zastygłem. Łzy same napłynęły mi do oczu. Leciały ciurkiem. Nic nie widziałem, co jest dookoła mnie. Poczułem gorąco wewnątrz siebie. Zatrzęsło mnie. Poczułem ból. Nieokreślony. Bez pozycji, chociaż gdzieś wewnątrz tułowia. Silny, lecz głuchy. Trwał bardzo krótką chwilę. Zelżał. Poczułem się lepiej. Lżej. Swobodniej. Otworzyłem oczy. Siedziałem w kajaku dryfującym na wodzie w niewielkiej odległości od wyspy. Zdjąłem spodenki i wskoczyłem do wody. Płynąc wpław i odpychając przed sobą kajak kierowałem się na brzeg wysepki. Woda była ciepła i płynęło mi się przyjemnie. Poczułem pod nogami zarośla. Jeszcze dwa odepchnięcia i moje nogi dotknęły gruntu. Stanąłem i wyciągnąłem kajak na ląd. Zdjąłem mokre kąpielówki i zostałem bez ubrania. Chciałem założyć spodenki. Pochyliłem się do kajaka, by je sięgnąć, ale z tyłu usłyszałem jakieś głosy. Odwróciłem się. Na polanie za krzewami stała kobieta z mężczyzną. Byli nadzy. Dotykała go dłonią po piersi. On stał nieruchomo. Zamarłem. Czy mnie widzą? Zgarbiłem się i odruchowo stanąłem bokiem. Zastanawiałem się czy mnie widzą nagiego, ale przecież to ja widziałem ich nagich. Oni mnie nie widzieli, co też to nie paraliżowało ich. Mnie natomiast, którego nie widział nikt, od patrzenia umysł zablokował się sam oraz całe ciało. Nie wiedziałem, czy mam nadal patrzyć, czy może uciekać, choć nie miałem dokąd. Czy podejść do nich i przywitać się? Czy ubrać się? A może pozostać rozebranym? Nie zrobiłem nic. Nadal stałem skurczony i nieświadomie czekałem, co wydarzy się. Nie co ja wydarzę, tylko co mi się wydarzy. Stojąc tak pokurczony, wystraszony i przerażony sytuacji, w jakiej się znalazłem, pojąłem, że zawsze czekam na to coś z zewnątrz. A jak to coś jakimś trafem już przydarzy się, to najczęściej uciekam. Teraz nie uciekłem, bo nie miałem jak, dlatego wykazałem najbardziej aktywną ze swoich postaw. Po prostu nie robiłem nic. Pierwszy raz nie wycofałem się. Nie uciekłem. Nie zrobiłem nic aktywnego, nic twórczego, ale sama bierność w tej sytuacji przerastała mnie. Nie potrafiłem pojąć, czy tkwię we śnie, czy na jawie. Czy żyję, czy nie. Byłem, ale bierny. Czułem, że jestem bliski postawienia kroku w przód. Zaktywizowania swojego życia. Przejścia z postawy pasożytniczej w twórczą. Byłem naprawdę bliski tego. Jednakże stałem w tej samej pozycji cały czas i nie mogłem się ruszyć. W tym samym czasie widziałem jak oni dotykają się po całych swoich ciałach. Robią to dłońmi, ustami, tułowiami, nogami, wszystkimi częściami swoich ciał. Patrzyłem i widziałem splot ciał drżących i pulsujących. Wyglądali tak, jakby byli pokryci klejem i nie mogli odłączyć się od siebie. Ich ciała wiły się, jak gdyby ktoś naprzemiennie polewał ich gorącą i zimna wodą. Momentami miałem wrażenie że są jednością, że ich ciała połączyły się ze sobą, że ona jest nim, a on jest nią. Jeszcze bardziej skurczyłem się, niemalże przyklęknąłem, głowę spuściłem w dół. Mój wzrok nie sięgał już do nich. Widziałem piasek pod swoimi stopami, widziałem swoje stopy i nogi. Całe drżały. Było mi zimno. Szczęka zaczęła mi dygotać. Chciałem się położyć, na ziemi. Poczuć jej ciepło i ogrzać się od niej. Już ukląkłem na jedno kolano, gdy wtedy poczułem ciepłą, nawet gorącą dłoń na ramieniu. Poczułem, jak to ciepło rozpłynęło się po mnie. Wstałem. Wyprostowałem ciało. Podniosłem głowę. Zobaczyłem tę kobietę przed sobą. Patrzyła na mnie, głęboko w moje źrenice. Dłonią dotknęła mojego policzka, po czym powoli przesunęła ją w tył głowy. Palce wplątały się w moje włosy. Drugą dłonią delikatnie dotknęła mojego brzucha. Musnęła go, a gorąco, które wlało się do mnie, ożywiło mnie. Nachyliła się ku mnie i swoimi ustami dotknęła moich. Po czym puściła mnie. Uśmiechnęła się. Mężczyzna stał dwa kroki za nią. Patrzył na mnie radosną twarzą. Odwrócili się i odeszli. Stałem wyprostowany jakiś czas.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Autorze, zdajesz sobie sprawę, że nie piszesz po polsku?
jestem z nim przywiązany
Ledwie początek, a już wiadomo, że frazeologia nie zaszczyci nas swoją obecnością.
Pomyślałem sobie, że wezmę łódkę i popłynę gdzieś do jakiegoś zacisznego miejsca i zregeneruje swoje siły psychiczne.
Ortografia zresztą również.
Za to zaimkozę widać wyraźnie.

Przeczytałam pierwszy akapit, Autorze. Językowo jest marnie.

edit: Zmieniłam zdanie po przeczytaniu całości. Językowo jest koszmarnie.
Frazeologia jest Ci nieznana, Autorze, składnia i logika wypowiedzi szwankuje niemal w każdym zdaniu. Powtórzenia i nadopisy - u Ciebie są normą. Ortografa mogę uznać za literówkę, przypadek (wątpliwości na korzyść Autora).
Co i tak nie ma znaczenia.
Ponieważ ten tekst i tak nie jest napisany po polsku.
Na ile mogę intuicyjnie oceniać - jest napisany po angielsku, za to z zastosowaniem polskiej leksyki.

I, rzecz jasna, to nie jest utwór. Nie wiadomo, o co chodzi. O czym Twój narrator bredzi, Autorze? O czym jest ten tekst?
Fabuła zmierza donikąd, zakończenia brak. Bełkotliwy słowotok to jest li tylko.

Jak się zmuszę do drugiego czytania, rozwinę swoje tezy na przykładach. Na razie muszę odpocząć. Przebijanie się przez Twój język, Autorze, niepomiernie mnie zmęczyło...
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
lernakow
Mamun
Posty: 194
Rejestracja: pn, 24 sie 2009 12:16
Płeć: Mężczyzna

Re: Błądzenie / 11,6 k

Post autor: lernakow »

RadekM pisze:jesień to najlepszy okres na zbiory.
Tylko te zbiory jakieś nienajlepsze.
Czułem, że jestem z nim przywiązany
Związany.
Pomyślałem sobie
Bo zwykle myślisz komuś?
wezmę łódkę i popłynę gdzieś do jakiegoś zacisznego miejsca
W jakieś zaciszne miejsce.
Wziąłem krem do opalania, książkę, okulary przyciemniające, dwa jabłka i ruszyłem.
Po co ta lista? Nigdzie się później do tego nie odwołujesz.
przeskoczyłem do kajaku
Do kajaka. Po co pisałeś o łódce?
Poza tym to nieładnie tak zajumać kajak.
Chciałem odpłynąć w takie miejsce, aby ewentualnie stojąca osoba na brzegu nie widziała mnie.
Fatalne zdanie z tą ewentualnie stojącą osobą.
w kierunku wdzierającego się w wodę cyplu, za którym nie będę widoczny. Gdy tam dopłynąłem okazało się, że na trzech pomostach z rzędu relaksowali się wędkarze.
Cypla. Chyba nie znasz tego jeziora, skoro nie wiesz, że za cyplem są trzy pomosty, na których mogą ewentualnie stać osoby.
mógłbym straszyć im to, na co tak polują
Myśliwi polują, wędkarze łowią.
Także zmuszony byłem popłynąć dalej.
Tak, że. Co zresztą też razi w narracji.
skończyła się ściana trzcin, Brzeg był czysty,
Chyba "brzeg"?
zacząłem odpychać się wiosłami od falującej od wiatru wody. Zacząłem dynamicznie wiosłować.
Czym się różni wcześniejsze odpychanie od późniejszego wiosłowania? I skąd w kajaku wiosła? Powinno być jedno (później zresztą okazuje się, że było jedno).
A że płynąłem dość szybko i pewnie niezbyt płynnie poruszałem wiosłem,
To zwykle nie idzie w parze.
potraktować go inaczej niż przed chwilą te biedne kaczkami
Co to jest kaczkami? Pastrami z kaczki?
Dlatego jemu będzie łatwiej zejść mi z drogi, niż mi jemu.
Niż mnie jemu. Zresztą zdanie i tak zbyt zawiłe.
Zakładam sobie jakieś cele, pokonuje je, potem wymyślam następne.
Nie zakładasz i nie pokonujesz. Pływasz szukając miejsca. I opisujesz to ze szczegółami, choć niczego to nie wnosi.
zaczęło mnie powoli dryfować.

Kajak zaczął dryfować. Ty zacząłeś dryfować. Ale w stronie biernej to nie występuje.
Rozłożyłem się wygodnie i leżałem w kajaku.
Leżałeś wygodnie w kajaku? Chyba widzieliśmy w życiu różne kajaki.
To znaczy ktoś nią powoli wiosłował.
Wiosłować można wiosłami. W łódce. Nie łódką.
- I każesz ponownie witać się, choć sam tego nie robisz.
Dlaczego ponownie? Raz mu kazał, co skończyło się przydługim i niepotrzebnym wywodem starego znajomego.
- Połknąłem tę wyspę – spojrzał na trzciny i drzewa rosnące na niej - Całą.
I to jest jedyny element fantastyczny, jaki znalazłem w tym tekście. Czy znany jest Ci profil forum Fahrenheita?
staruszek zamajaczył
Nie wiedziałem, że jest staruszkiem. Opisałeś jabłka i krem do opalania, a nie podałeś istotniej informacji o starym znajomym w chwili, gdy go spotykamy.
- W tym słowie, które wypowiedziałeś, nie jest.
W którym słowie?
Czym dłużej brniesz, tym dłuższa droga powrotna.
Im dłużej. Ale staruszek tak bredzi, że może niepotrzebnie czepiam się drobiazgów.
błyskotliwym ruchem swojego wiosła uderzył w moje
A może błyskawicznym?
Silny, lecz głuchy
Głuchy ból?
Pochyliłem się do kajaka, by je sięgnąć,
Po nie sięgnąć.
Nie co ja wydarzę, tylko co mi się wydarzy.
Tylko tak, bo podmiot liryczny wybitnie niewydarzony.
wykazałem najbardziej aktywną ze swoich postaw. Po prostu nie robiłem nic.
Wiosłowanie było bardziej aktywną postawą.
Stałem wyprostowany jakiś czas.
A potem co?

Tekst bez końca i bez sensu. Trochę (właściwie dużo) marnego filozofowania, dużo (właściwie mnóstwo) błędów językowych. Opuściłem literówki i powtórzenia, parę rzeczy pewnie przegapiłem krojąc tekst. Nie znasz języka, którego używasz. Jego związków frazeologicznych, odmian, zasad. Dużo, dużo czytaj, zanim znów weźmiesz się za pisanie.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Obiecałam, że rozwinę poprzednią wypowiedź, no - to niniejszym rozwijam.

Zacznę od końca, czyli kwestii starej jak literatura. O co chodzi?
To, co się dzieje w tekście, wygląda następująco:
1. Z przyczyn nieznanych narrator nie chce być tam, gdzie jest, więc juma kajak i spływa na wyspę.
2. Po drodze widzi polujących wędkarzy, a także kaczki i łabędzia oraz starca w łódce.
3. Ma miejsce dialog, po którym starzec, nakazuje narratorowi, by się przebudził z życia „socjologicznego” (cokolwiek to znaczy, bo z wypowiedzi starca wynika, że narrator ma też biologicznie zmartwychwstać) i zabiera wiosło narratora, a narratora ogarnia słabość.
4. Narrator nie poddaje się słabości, płynie „na piechotę” do brzegu, holując kajak.
5. Narrator podgląda parę nudystów, jak uprawiają seks na łonie natury.
6. Para nudystów nie oburza się, lecz zachowuje się przyjaźnie wobec narratora (pewnie ekshibicjoniści), po czym odchodzi.
7. Narrator stoi.

Jest jakaś szansa, że początek i koniec są ze sobą powiązane?
Bo na konkluzję, która mogłaby wyniknąć z tego, co przeczytałam, nie liczę, rzecz jasna. Nie pytam zatem o myśl nadrzędną, nie pytam nawet o cel tego, co zostało mi opowiedziane. Chcę tylko wiedzieć, co właściwie zostało mi opowiedziane?
Zrobiłam plan prosty, żeby poszukać związków, ale związków nie ma. Nie ma początku (Dlaczego narrator nagle zapragnął udać się w inne miejsce? W ogóle – gdzie jest narrator, gdzie się znajduje? Dlaczego ukradł kajak, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem?) – nie ma zawiązania fabuły. Nie ma też końca w fabule. Wszystko, co pomiędzy, jest opisem zdarzeń prostych: narrator płynie, po drodze spotyka faunę i starca, dopływa. Co z tego wynika – nie wiadomo.
Oczywiście, pewnie należy to interpretować jakoś. Najlepiej jako strumień świadomości lub tekst oniryczno-filozoficzny. Z drobnych zdarzeń (niekoniecznie zwyczajnych – o czym świadczy niepewność narratora, czy to jawa, czy sen), w których uczestniczy narrator, wynikają głębokie jak Rów Mariański przemyślenia wzmiankowanego narratora o sobie i swoim wnętrzu oraz całym ciele i wszystkich członkach (znaczy, częściach tego ciała, bez skojarzeń brudnych proszę! :P). A także o życiu narratora. Co prawda, nie mam pojęcia, jakie było życie narratora, nie wiem zatem, czy nastąpił w nim przełom, ale pewnie miało być o tym przełomie właśnie. Że z postaw biernych (ucieczka - sic!), narrator przejdzie na postawy czynne (stanie i garbienie się).
Pomijając sprzeczności, porażająca jest głębia owych rozmyślań o istnieniu i nieistnieniu (Rhegeda mogłoby to rozbawić – on się doktoryzuje z filozofii).
Przebacz, Autorze, ale prościutkie to, naiwniutkie i porażająco infantylne. Ale to już mój gust, ocena subiektywna, nie będę zatem jej bronić. Zaatakuję tę kwestię z flanki – stylistycznie. Za chwilę.
Szczerze mówiąc, mam to głęboko w nosie przemyślenia w tekście, ponieważ nie dałeś mi poznać narratora, Autorze. Koleś tylko papla, jak to płynie, jak to macha wiosłem, etc. Nudzi mnie do niemożliwości tym szczególarstwem, którego zrozumieć nie potrafię i nie chcę. Oczywiście, winny jest język (kulawy, to mało powiedziane). Lernakow już o języku powiedział. Wszystkiego nie mógł. Ja również nie mogę. Gdyby naprawdę wziąć się za korektę, poprawienia wymagałoby każde zdanie. I to nie jest złośliwość, Autorze. To fakt.

Choćby stężenie powtórzeń – zarówno prostych (wyrazowych), jak i redundancji.
Jednak świadomość, że muszę dotrzeć do wyznaczonego przez siebie celu sprawiała, że nadal z tą samą dynamiką, lecz może już trochę mniejszą siłą płynąłem dalej. A że płynąłem dość szybko i pewnie niezbyt płynnie poruszałem wiosłem (...)
Powtórzenie proste.
A dalej (ciach!), skończyła się ściana trzcin, Brzeg był czysty, a przy brzegu rósł las, który zacieniał kilkumetrowy pas przybrzeżnej wody.
I jeszcze jedno. Zresztą, w tym akurat zdaniu pojawia się również inny problem: las zacieniał pas wody, pas wody zacieniał (wodę), czy brzeg zacieniał pas?
Raz po raz, prawe i lewe wiosło zanurzałem w wodzie by silnie odpychać kajak ku przodowi
płynąłem dość szybko i pewnie niezbyt płynnie poruszałem wiosłem
Redundancja. I na dodatek ze sprzecznością w tle, jak mi się zdaje.
Nie wspomnę, ile razy przypominasz mi, Autorze, że narrator płynie (po wodzie - czyli nadopis), ma wiosło i kajak, etc.

Zresztą, pal licho powtórzenia. Do bólu i zgrzytania zębami doprowadza mnie składnia, Autorze. W Twoim języku nie ma rytmu, melodii. Technicznie rzecz ujmując, każdy jednosylabowy wyraz na końcu zdania, to zaburzenie rytmu, ponieważ łamie to naturalną akcentację polszczyzny (paroksytoniczną zwykle). Takie przełamanie „melodii” języka może być środkiem wyrazu – sposobem na zwrócenie uwagi, podkreślenie ważnej treści w tekście. U Ciebie jednak wygląda to raczej na przypadek – niewprawność w używaniu języka. Twoje zdania nie są płynne.
Przykłady, jak niepotrzebnie złamany został rytm:
Byłem naprawdę bliski tego
Oni mnie nie widzieli, co też to nie paraliżowało ich.
Pomijając inne błędy i niezręczności – najbardziej rzuca się w oczy właśnie nienaturalność rytmu przez umieszczenie wyrazu jednosylabowego w wygłosie wypowiedzi, gdzie intonacja winna opadać łagodnie, a nie urywać się w przydechu.
Prosta inwersja zapobiega:
... ich nie paraliżowało...
...tego bliski...

I tak, nie przez przypadek używam określeń dotyczących języka mówionego. Wypowiedź literacka naśladuje mowę, choć nie zawsze potoczną – nie masz "ucha do języka", nie słyszysz rytmu i melodii wypowiedzi, a przynajmniej nie wynika to z prezentowanego tekstu. Te kwestie, które pozornie nie wiążą się z pismem, ponieważ dotyczą odbioru na słuch, są jednak postrzegane również w piśmie. Zawierają się w zagadnieniach dotyczących stylu. Tu jednak stylu nie warto zgłębiać – na Twoim poziomie językowym, Autorze, zagadnieniem o wiele istotniejszym jest poprawność.
Poprawna odmiana (kiedy cypla, kiedy cyplu, kajaka-kajaku, etc.), poprawne związki wyrazowe (przywiązany do, ale związany z...), leksyka (miejsce na relaksację, ból bez pozycji?). A to zaledwie przysłowiowy wierzchołek góry lodowej...

Wspomniałam o infantylności i uproszczeniach w przemyśleniach narratora. Może zawinił tu wyłącznie mój gust. Ale niedopasowanie językowe, stylistyka, nie są tylko sprawą gustu. Jak obiecałam, ugryzę zatem kwestię uproszczeń ze strony językowej, nie moją sprawą jest przecież oceniać, czy głębia jest, czy jej nie ma. Ale...
Osiągnąłem dość dużą prędkość i zamierzałem taką utrzymać jak najdłużej, bo płynąłem lekko pod wiatr. Pomyślałem, że każde zatrzymanie się, spowoduje, że zacznę dryfować w przeciwnym kierunku. Nie była to dobra sytuacja, ale pocieszałem się, że wracając będę miał już z wiatrem. Także nie jest tak źle. Właśnie teraz zapracowuję sobie na luksus w niedalekiej przyszłości.
Rozumiem, że zdanie wyboldowane odnosi się do sytuacji opisanej i podsumowanej w zdaniu podkreślonym.
Zasadniczo jednak, po co to pogrubione zdanie się pojawia? Tak myśl ogólna, brzmiąca lepiej w poradnikach NLP-marketingowych, tutaj ni przypiął ni przyłatał – ponieważ nie ma żadnego potwierdzenia w... yyy... fabule(?). Nie ma znaczenia dla opisanego toku zdarzeń. Na dodatek jest mocno nadęte to zdanie, jak mi się zdaje. Sukces? Co w tym aż tak wielkiego lub wzniosłego, że musiało zostać podkreślone tak mocno? Określenie na wyrost – wszak chodzi zaledwie o dopłynięcie do brzegu i to w warunkach raczej sprzyjających (no, umówmy się, Autorze, wiatr w dziób, to jeszcze nie potworny szkwał, który zmusza do ciężkich zmagań z wodą i wiatrem – wtedy można by ewentualnie jakoś obronić ów „sukces” stylistycznie).
Nadal stałem skurczony i nieświadomie czekałem, co wydarzy się. Nie co ja wydarzę, tylko co mi się wydarzy.
Skoro narrator mówi, że czeka, to – niestety – ma świadomość tego, co robi. Zresztą, jaka jest różnica między czekaniem świadomie i nieświadomie? Do tego narrator czekał, co się wydarzy => nie rozumiem wyboldowanego doprecyzowania: w języku polskim nie występuje opozycja, że narrator się wydarza-narratorowi się (coś) wydarza. Pomijając nawet kwestię znaczeń wyrażeń: ktoś się wydarzył (zwykle: z negacją) i coś się wydarzyło (komuś).
Narrator w tekście jest spersonalizowany, pierwszoosobowy – zatem jemu się może najwyżej coś przydarzyć, skoro już mowa o leksyce i frazeologii.
Krótko rzecz ujmując: wyboldowany fragment to zwyczajny bełkot.
Stojąc tak pokurczony, wystraszony i przerażony sytuacji [sytuacją – czyli widokiem pary uprawiającej seks], w jakiej się znalazłem, pojąłem, że zawsze czekam na to coś z zewnątrz.
Kolejne niedopasowanie (i nie, nie zapytam, czym jest owo "coś" – wolę nie wiedzieć). Tłumacząc na moje, sytuacja wygląda tak: narrator widzi obściskującą się nagą parę i naraz doznaje filozoficznego objawienia, że zawsze czekał na jakieś zdarzenie, które (jak wynika z dalszego ciągu) zmusi go do aktywności w życiu.
Zestawienie cokolwiek komiczne.
A jak to coś jakimś trafem już przydarzy się, to najczęściej uciekam. Teraz nie uciekłem, bo nie miałem jak, dlatego wykazałem najbardziej aktywną ze swoich postaw. Po prostu nie robiłem nic.
Zwyczajna, najnormalniejsza w świecie sprzeczność. Podkreślony fragment stwierdza, że narrator reaguje czynnie, aktywnie => zwiewa, gdzie pieprz rośnie, gdy coś (nie pytam, co – nie chcę wiedzieć) się zdarzy. A tu nagle okazuje się, że jego najbardziej „aktywna” postawa, to bierność.
Pewnie miał być tu komizm jakiś. Niestety, nie wyszedł. Utopił się w bełkocie.

Niejasności i niedopasowanie konkluzji (zdarzenie-podsumowanie/reakcja narratora) wywołują we mnie wrażenie, że mam do czynienia z naiwnym, infantylnym uproszczeniem i płycizną treści.
Oczywiście, może był to tekst humorystyczny. Niestety, z braku poczucia humoru, nie jestem w stanie tak go odebrać. A na poważnie – wychodzi mi tylko bełkot. Bełkot może i śmieszny jest, jednak nie w dużych dawkach.

Zastanawiam się, Autorze, czy polszczyzna na pewno jest Twoim językiem rodzimym?
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
lernakow
Mamun
Posty: 194
Rejestracja: pn, 24 sie 2009 12:16
Płeć: Mężczyzna

Post autor: lernakow »

Dopiero teraz doczytałem tytuł: Błądzenie. Może błędy były po prostu środkiem wyrazu, uzasadnieniem i rozwinięciem tytułu?

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Znaczy, to było językowe błądzenie? Zamierzony bełkot?
Nie wierzę... :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Keiko
Stalker
Posty: 1801
Rejestracja: wt, 22 sty 2008 16:58

Post autor: Keiko »

Małgorzata pisze: Zastanawiam się, Autorze, czy polszczyzna na pewno jest Twoim językiem rodzimym?
To było pytanie, które zadałam sobie po przeczytaniu. Czy Autor uczył się j. polskiego od urodzenia czy 3-4 lata na kursie. Bo nie wierzę, że można skończyć podstawówkę i tak operować słowem. Nie wierzę i nie chcę wierzyć :X

edit. Powiedzcie mi, że to jakaś gwara. Proszę.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Nie znam się na gwarach, dialektach, żargonach, slangach i podobnych, niestety, Keiko.
Jednak prezentowany tekst podczas lektury brzmi mi całkiem znajomo - gdyby był po angielsku, nie miałabym problemu z odbiorem. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Niezależnie od języka - fabularnie jest do bani.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Millenium Falcon
Saperka
Posty: 6212
Rejestracja: pn, 13 lut 2006 18:27

Post autor: Millenium Falcon »

Małgorzata pisze:Jednak prezentowany tekst podczas lektury brzmi mi całkiem znajomo - gdyby był po angielsku, nie miałabym problemu z odbiorem. Przynajmniej tak mi się wydaje.
A wiesz, ze masz rację? Aż z ciekawości przeczytałam kawałek. Akurat w tej chwili tłumaczę i gdybym przekładała "słowo w słowo" tekst angielski na polski, to tak by to właśnie wyglądało...
ŻGC
Imoł Afroł Zgredai Padawan
Scissors, paper, rock, lizard, Spock. - Sheldon Cooper

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Post autor: neularger »

Akurat w tej chwili tłumaczę i gdybym przekładała "słowo w słowo" tekst angielski na polski, to tak by to właśnie wyglądało...
Bo to test jest, nowego, rewolucyjnego softu do translacji.
Autor napisał tekst po angielsku, wrzucił do translatora i mu takie coś wyszło... :)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Zatem test dowiódł nadal wyższości ludzkiego tłumacza nad kontekstowym translatorem automatycznym. :P
Program wpada na strukturach płytkich. Każdy wpada, ale człowiek rzadziej. :)))
So many wankers - so little time...

RadekM
Sepulka
Posty: 8
Rejestracja: pn, 21 wrz 2009 17:36

Post autor: RadekM »

Pewnego ranka rżenie konia zbudziło pana. Zorientowawszy się, że nadeszła pora karmienia, przygotował karmę według najlepszego przepisu, jaki znał. Koń z ogromnym apetytem zjadł obrok, po czym położył swoje cielsko na trawie, aby odpocząć po posiłku.
Wieczorem wstąpiła w niego energia, dlatego radośnie biegał po padoku i skakał przez przeszkody, wzbijając w powietrze kłęby pyłu. Po pokonaniu wielu z nich przystanął, podniósł ogon i wypróżnił się…

Lasekziom
Kadet Pirx
Posty: 1215
Rejestracja: ndz, 21 wrz 2008 12:49

Post autor: Lasekziom »

Przeczytałem końcówkę i zupełnie niezależnie od mojej wili nasunął mi się wniosek, co by o tym powiedział Freud...
Moje wrażenia po przebrnięciu przez tekst:
Jakoś tak mi przypomina Ferdydurke. Masa abstrakcji, zero sensu (tytuł bardzo wiernie oddaje treść).
Opisujesz wiele nieistotnych szczegółów, (chyba) mając nadzieję, że będzie to budować klimat.
edit.
RadekM pisze:Pewnego ranka rżenie konia zbudziło pana. Zorientowawszy się, że nadeszła pora karmienia, przygotował karmę według najlepszego przepisu, jaki znał. Koń z ogromnym apetytem zjadł obrok, po czym położył swoje cielsko na trawie, aby odpocząć po posiłku.
Wieczorem wstąpiła w niego energia, dlatego radośnie biegał po padoku i skakał przez przeszkody, wzbijając w powietrze kłęby pyłu. Po pokonaniu wielu z nich przystanął, podniósł ogon i wypróżnił się…
WTF?
Napisanie tego postu ma jakiś sens, czy po prostu w ten sposób rozwijasz swoją kreatywność?

Awatar użytkownika
No-qanek
Nexus 6
Posty: 3098
Rejestracja: pt, 04 sie 2006 13:03

Post autor: No-qanek »

A mi to zupełnie nie przypomina Ferdydurkę.
Bo Gombrowicz raczej nie pisał o tym, jak to bohater pakuje torbę i pływa z jednego miejsca w drugie, choć nie ma to znaczenia dla fabuły.
"Polski musi mieć inny sufiks derywacyjny na każdą okazję, zawsze wraca z centrum handlowego z całym naręczem, a potem zapomina i tęchnie to w szafach..."

Awatar użytkownika
hundzia
Złomek forumowy
Posty: 4054
Rejestracja: pt, 28 mar 2008 23:03
Płeć: Kobieta

Post autor: hundzia »

RadekM pisze:Pewnego ranka rżenie konia zbudziło pana. Zorientowawszy się, że nadeszła pora karmienia, przygotował karmę według najlepszego przepisu, jaki znał. Koń z ogromnym apetytem zjadł obrok, po czym położył swoje cielsko na trawie, aby odpocząć po posiłku.
Wieczorem wstąpiła w niego energia, dlatego radośnie biegał po padoku i skakał przez przeszkody, wzbijając w powietrze kłęby pyłu. Po pokonaniu wielu z nich przystanął, podniósł ogon i wypróżnił się…
Wydaju mi się, że ten Ałtoru dostał to, czego chcial i dał wam znać, co o tym sądzi :P
Wzrúsz Wirúsa!
Wł%aś)&nie cz.yszc/.zę kl]a1!wia;túr*ę

ODPOWIEDZ