F 66

tu rozmawiamy na tematy związane z publikacjami w Fahrenheicie

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

F 66

Post autor: flamenco108 »

Para nauka i obok - zacznę od tekstu rubensa (swoją drogą gratulacje, od razu w dwóch działach!) nt. literatury.

Chociaż zaczął się straszliwie, przekonał mnie, żeby zakończyć lekturę. Rubens przedstawia w artykule podejście relatywistyczne do rozumienia, nie tylko interpretacji treści w sztuce. W trakcie lektury pojawiło się kilka pytań do Derridy, lubo Barthesa:
- Czy artykuły, w których postulują oni zanik "autora" również należy tak interpretować (czyli zgodnie z moim własnym doświadczeniem oraz zdolnością rozumienia i przeżywania)?
- Czy autor nie jest czytelnikiem, a zatem czy nie ma prawa do interpretacji własnego tekstu?
- Czy ten sposób pojmowania tekstu nie implikuje braku pytań do autora, a zatem brak możliwości dialogu?

Z jednej strony spostrzeżenia trafne, bo przecież rzeczywiście tak jest, że sztukę pojmuje się zgodnie z własną konstrukcją, czyli "piękno jest w oku patrzącego". Z drugiej strony takie podejście od razu implikuje pewien sposób tworzenia - pajęczy właśnie, pełen odsyłaczy, sugestii, niedomówień, wszystkiego, czym żywi się wyobraźnia. W ten sposób tylko można trafić w szeroki target, a poza tym sprawić, że odbiorca (czytelnik) będzie miał wrażenie, że zrozumiał.

I tu się rodzi kolejne pytanie:
- Czy czytelnicy chcą dostawać teksty bezinterpretacyjne, bardziej stanowiące kanwę niż obraz?
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Awatar użytkownika
rubens
Fargi
Posty: 437
Rejestracja: sob, 23 lut 2008 00:00

Post autor: rubens »

Barthes'em nie jestem (a propos, zapomniało mi się apostrofów w tekście, mea culpa), Derridą tym bardziej, raczej gdzieś pomiędzy nimi się umieszczam jeśli chodzi o zainteresowania i poglądy. Niemniej jednak, spróbuję jakoś wyłożyć mój sposób widzenia na Twoje, świetnie z resztą, pytania.
Pytanie 1: I tak, i nie. Barthes popełnił swego czasu tekst znamienity, a może raczej powiem - dwa teksty (bo ten drugi też będzie ważny za niedługo) - pierwszy to "Przyjemność tekstu", drugi "Światło obrazu". Pierwszy odnosi się rzecz jasna do literatury, drugi do sztuki malarskiej i fotografii, tak czy owak - oba mówią o tym samym - przedstawiają bardzo ciekawe podejście do tematu interpretacji. W "Przyjemności tekstu" Barthes mówi wyraźnie, że to, jak się komuś czyta, to czy komuś coś się podoba, zależy tylko i wyłącznie od niego. Istnieją chwyty bardziej i mnie oddziałujące na czytelniczą świadomość (suspensy, przeskoki akcji - w powieściach kryminalnych na przykład), jednak - przyjemność odczuwa się jednostkowo, wręcz egoistycznie - czytając na swój sposób, samemu. Drugi tekst, ciekawszy o tyle, że Barthes nie zna się na fotografii - jest raczej jego albumem zdjęć, które go poruszają. Próbuje on, wzorem fenomenologów, dojść do tego co jest fotograficznego w fotografii, co ją cechuje, czym jest jej eidos.
PO CO TEN PRZYDŁUGI WSTĘP?! A no po to, żeby pokazać Tobie, flamenco, że Barthes pisze swoje teksty z perspektywy siebie i tylko siebie. Jest wyraźnym, naznaczonym obecnością pozaliteracką (cholernie sławny w USA i Francji był, bestia jedna) autorem. Nie jest jednak Autorem - nie jest absolutem, który waruje nad swoim tekstem, który gwarantuje jego dobre odczytanie - z jego koncepcji bierzesz tyle, ile chcesz - ramę ustalił, ale co w środku znajdziesz, to Twoje. Dlatego jego teksty to eseje, a nie rozprawy. Wolne myśli, zabawne wtrącenia, wyraźnie gawędowy język. Naprawdę polecam Barthes'a - nawet do poduchy.
Pytanie 2: Autor jest czytelnikiem i ma pełne prawo interpretacji własnego tekstu. Pokaż mi jednak, który autor swe teksty interpretuje? Czy te pojęcia w ogóle do siebie pasują? Czesio Miłosz (nie on jeden oczywiście) miał kiedyś taką fazę, że komentował własne teksty, czasem wręcz, choć próbował i próbował, dochodził do kompletnej reinterpretacji, do zmiany sensu, do znajdowania w teksie czegoś, czego tam chyba nie było. Różnie to zostało odebrane przez krytykę...
Pytanie 3: Oczywiście, że nie! Pytać i rozmawiać możesz zawsze. Problem w tym, czy pytasz "Co pan miał na myśli, autorze, pisząc to i tamto, bo ja tam na przykład widzę to i owo?" lub "Co pan miał na myśli, autorze, bo ja tam widzę to i tamto, czy ja to DOBRZE widzę, czy to pan chciał powiedzieć?". Koncepcja Barthes'a - dla mnie - jest takim odwróceniem pytania - co autor miał na myśli - u niego brzmi ono raczej - co autorowi udało się tak naprawdę powiedzieć. Dialog polega na wymianie racji dwu stron, a nie popieraniu racji jednego. Dialog to dwa głosy, nie jeden, zunifikowany.
Niecierpliwy dostaje mniej.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

O, przypomniałeś mi, Rubensie, że jest takie opracowanie "Utwór literacki jako dialog" - o odbiorze i interpretacji dzieła literackiego. Dotyczył poezji, ale poruszał kwestie dość ogólne: granicy między tym, co "Autor chciał powiedzieć" i "co czytelnik przeczytał" oraz "co czytelnikowi się wydaje, że przeczytał". Tam właśnie jest wyraziste mocno rozdzielenie między intencją nadawczą Autora i odbiorem Czytelnika. Jak tytuł wskazuje - jest to myślenie o utworze jako nieustannym ortodialogu między jego twórcą i odbiorcą. :P
Żebym jeszcze umiała sobie przypomnieć, kto to napisał! :(((
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
flamenco108
ZakuŻony Terminator
Posty: 2229
Rejestracja: śr, 29 mar 2006 00:01
Płeć: Mężczyzna

Post autor: flamenco108 »

No, to teraz o artykule barona "Czarna elektryczna magia". Jak zwykle, ciężko humaniście odnieść się do tezy sformułowanej przez fachowca: z elektryfingancją styczność miałem od dziecka (jak każdy), ale też przez Ojca - inżyniera-elektryka, specjalistę od urządzeń wysokich mocy. Pamiętam, że kiedyś nawet w pracy toczyliśmy spór o reklamowane nam tajemnicze urządzenie, które coś tam potrafiło robić w sieci komputerowej. Brak konsensusu skłonił mnie do przesłania zapytania Ojcu mojemu, który w kilku zdaniach, mniej więcej tak samo przystępnie (z wiekiem coś mu się stało i przestał bełkotać po inżyniersku), wypunktował wynalazek z reklamy na śmietnik.

Tutaj baron podobnie punktuje broń wycelowaną w elektronikę. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to wyczytane jeszcze w latach 90-tych u Clancy'ego rakiety (Hellfire?) niszczące stacje radarowe. Z opisu wynikało, że walili tam kombinacją broni niszczącej oraz wyzwalającej impuls elektromagnetyczny. Może fantazjował, nie wiem. Pomysł z produkcją broni "elektromagnetycznej" o tyle wydaje się dziwny, że jedynym celem, na który mogłaby mieć wyłączność, są centra obliczeniowe: zanim muszą przekazać wyniki obliczeń, muszą najpierw je obliczyć. Zniszczenie maszyn liczących przekreśla proces. Jednakowoż wszelkie jednostki wojskowe, sprzęt i ludzie korzystają z elektroniki głównie w celu komunikacji - a przecież radio można zagłuszyć, a kable przeciąć.

Pojawia się jednak pytanie natury SF, czyli żołnierze przyszłości, wyposażeni w egzoszkielet dodający siły, o zmysłach sztucznie wyostrzonych, o niemal 100% celności, zsynchronizowani z wymyślnym sprzętem przenoszonym na sobie, obok siebie, a także wspomagającym z wielkich odległości - a to wszystko dzięki współczesnej i przyszłej elektronice. I tutaj praca nad bronią niszczącą elektronikę zapewne doczeka się wszelkich grantów, bo naukowcy dający nadzieję generałom, że ich wychuchane cacuszka za miliardy, które przekazali swoim szeregowym żołnierzom nie popsują się (a te u wroga, wyprodukowane w tej samej zapewne fabryce, przeciwnie) warta jest każdych pieniędzy. Mnie tylko do głowy przychodzi wspomnienie z pobytu w Mongolii, kiedy na stepie szerokim pstrykaliśmy zdjęcia (step+horyzont+niebo w różnych wariantach) - ja stareńkim, mechanicznym Zenitem, a kolega frymuśną elektroniką (kliszowcem, ale już wyposażonym w różne takie tam, to był rok '98). Mój aparat przetrwał wszelkie przeciwności losu, a jego, niestety, nie. Czyli do zniszczenia wymyślnej techniki wystarczył wiatr i drobny piach. Może powinni pójść tą drogą? Niechże będzie to granat pyłowy, a pył ten naładowany elektrostatycznie (dla świętego spokoju generałów na przykład)... Może zadziała?

Ponieważ zastosowanie coraz wymyślniejszej techniki zwiększa efektywność broni, ale też zapewne jej podatność na drobne awarie, grantów na badania z dziedziny SF (bo skoro na chłopski rozum pomysł jest fantastyczny, to o jakie badania tu chodzi?) na pewno nie zabraknie.
Nondum lingua suum, dextra peregit opus.

Awatar użytkownika
baron13
A-to-mistyk
Posty: 3516
Rejestracja: sob, 11 cze 2005 09:11

Post autor: baron13 »

Akcja antyradarowa odbywała się już przed D-day. Polegała na bombardowaniu stacji. W Wietnami Amerykanie zastosowali rakiety chyba shrike odpalane z jakiś 30 km antyradarowe. Po prostu duże bum i po sprawie.

Awatar użytkownika
Darth_Franek
Pćma
Posty: 236
Rejestracja: ndz, 19 paź 2008 21:59
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Darth_Franek »

rubens pisze:B Barthes popełnił swego czasu tekst znamienity, a może raczej powiem - dwa teksty (bo ten drugi też będzie ważny za niedługo) - pierwszy to "Przyjemność tekstu", drugi "Światło obrazu".
Ten drugi jest już ważny. Przynajmniej dla antropologów kultury ;). Trzeci i chyba nie mniej ważny, to zbiór tekstów pt "Mitologie".

Co do Autor umarł, niech żyje autor!, autora-autora, autor-czytelnik Darth Franek chce powiedzieć, że przeczytał ... tfu... odczytał... znaczy odnalazł sam siebie... tfu? ... miał przyjemność w czytaniu... tfu... tworzeniu... tekstu ... i tak dalej ;).

Bardziej po ludzku - fajnie podane literaturoznawstwo ;) a i jednocześnie kulturoznawstwo.

Co do praktycznego ujęcia tematu - zanim jeszcze zdecydowałem się podjąć studia i poznać co nieco w kontekście interpretacji, interpretantów i interpretatorów, wracałem po raz drugi, trzeci, czwarty do ulubionych książek i autorów. Gdzieś przed 40ką wyraźnie zaczęła mi się kształtować koncepcja literatury żyjącej doświadczeniem czytelnika. Czytelnika może nie od razu autora, ale czytelnika interpretatora. W trakcie studiów wykrystalizowała mi się owa myśl w jedno zdanie: "Czytając dobrze znane teksty, czytałem zupełnie nowe książki". Tak było z Paragrafem 22, Śniadaniem Mistrzów, Mistrzem i Małgorzatą, Czaroksiężnikiem z Archipelagu. W czasie poznawania myśli kulturoznawczej i literaturoznawczej w konsewkencji zaprowadziło mnie to do uznania fantastyki jako wstępu do kulturoznawstwa czy też antropologii popularnej. Ale to już inna historyjka.
"...nikt nie zna ścieżek gwiazd..."
-------------------------------------------------------
Oszołomy wszystkich światów łączcie się !

Awatar użytkownika
rubens
Fargi
Posty: 437
Rejestracja: sob, 23 lut 2008 00:00

Post autor: rubens »

Pokuszę się o odpowiedź w takim razie.
To moje "za niedługo" raczej tyczyło się tego, iż mam w zamiarze (oczywiście przy dobrych wiatrach i motywacji) kontynuować wątek literacki w swoich rozważaniach, które niestrudzenie będę słał do FH. Oczywiście, jeśli i kiedy powstaną.
"Światło obrazu" o tyle będzie, czy raczej JEST ważne, że można rozważania Barthes'a o zdjęciach odnieść spokojnie do tekstów, do całych książek nawet. Ale - tak jak pisałem - może "za niedługo", kiedyś tam.
Niecierpliwy dostaje mniej.

Ief Gnaw Deer

Post autor: Ief Gnaw Deer »

Może to co teraz czynię jest zwykłym odgrzewaniem kotleta, ale przybyszom często nie pozostaje nic innego, jeśli spóźniają się na obiad. Więc piszę bez względu na sytość gospodarzy...

...A piszę akurat tutaj, bo, mając wolne chwile, od czasu do czasu zerkam w stare numery Fahrenheita, poczytując sobie to, co najbardziej mnie w nich interesuje, a więc publicystykę i para-naukę. W tym numerze, jak już wyżej była mowa, ukazał się tekst "Czarna elektryczna magia", o który chciałem zahaczyć.

Jak już gdzieś wspominałem, jestem po elektrycznym, więc zagadnienie dość mi bliskie, lecz właśnie - w trakcie lektury nasunęło mi się parę spostrzeżeń. Myślą przewodnią jest potencjalny wpływ szybkozmiennego pola elektromagnetycznego (gasnącego) na obwody odbiorcze (przede wszystkim elektroniczne - czyli całkiem sporą część - jako najbardziej narażone). Autor na początku stawia tezę o braku elementarnej wiedzy elektrycznej (przywoływana niedouczona nauczycielka najpewniej całkiem niedawno była jeszcze panią od biologii i z prądem elektrycznym miała do czynienia tyle co przeciętny jej użytkownik). Dalej jest o stawianiu elektrostatyki przed "resztą elektryki" w szkołach i na uczelniach. Tutaj, paradoksalnie, dziwi mnie zdziwienia Autora - tym bardziej, że powody takiego stanu rzeczy sam podał w tekście. Tak więc z jednej strony pierwsze "odkrycia" w dziedzinie elektryczności miały miejsce jeszcze w starożytnej Grecji i Babilonii (samo słowo "elektron" pochodzi z greckiego i oznaczało bursztyn) i dotyczyły właśnie elektrostatyki, jako najłatwiejszej do zaobserwowania. Autor pisze też, że nie znamy właściwych mechanizmów, które rządzą elektrostatyką. Jednak elektrostatyka została opisana najwcześniej z dziedzin elektryczności, a modele, jakimi się obecnie posługujemy, są wystarczająco dokładne by za ich pomocą można było opisywać rzeczywistość i wykorzystywać je do obliczeń na poziomie precyzyjnych i nowoczesnych technologii. "Poznanie absolutne" w tym względzie nie jest jej jak na razie potrzebne - modele spełniają swoją rolę. Tak więc elektrostatyka "powstała" najwcześniej, a jej modele dobrze spełniają swoją rolę. Do tego dodałbym, że modele te nie są skomplikowane (a nawet są proste) i nie wymagają matematyki na zbyt wysokim poziomie, więc to też ich zaleta. Problemy opisu "właściwych zjawisk" powinny martwić przede wszystkim fizyków. I tu pada kolejne istotne słowo...

Fizyka. Autor prezentuje wybitnie fizyczne podejście do tematu. Nie wiem jak odbierają ten tekst osoby bez wykształcenia technicznego, ale odnoszę wrażenie, że treść stoi w jawnej sprzeczności z próbą jasnego wyłuszczenia sprawy. (Bo chyba nie bez powodu na początku była mowa o ludzkiej niewiedzy elektrycznej). Otóż biorąc za pretekst dla tekstu zagadnienie wątpliwej skuteczności broni elektromagnetycznej, Autor, aby wyjaśnić „elektryczność”, za bardzo zagłębia się w fizykę, gdyż to samo można wyjaśnić bez zbędnego odwoływania się do „kwantowych cudów” i fizykalnych podstaw przewodnictwa. Przyznam, że chociaż w ciągu paru lat o elektryczności zdążyłem się trochę dowiedzieć, wyjaśnienia Autora wydają mi się niejasne. Oczywiście jestem tu nieobiektywny (choćby z racji wykształcenia), ale połączenie „fizykalności” z potocznością daje, według mnie, dość mętny efekt. Jeśli dodać do tego zbyt dużą liczbę „prostych przykładów” i raczej chaotyczne skakanie z tematu na temat, w efekcie po przeczytaniu całości właściwie nic z niego nie wyniosłem, bo wszystko zlewało się w bezładną masę. Dlatego powątpiewam w walory edukacyjne tekstu. A jeśli takowych on nie posiada, jakieś trzy czwarte jego objętości jest zbędne. Natomiast kwestię zabezpieczenie odbiorników za pomocą strefowej ochrony przeciwprzepięciowej i ekranowaniu (nie mówiąc o nieelektronicznej budowie) można było wyjaśnić dużo szybciej i przejrzyściej.

Jak już wspominałem na początku, są to luźne uwagi i spostrzeżenia, jakie przyszły mi do głowy w trakcie i po lekturze tekstu. Zdaję sobie sprawę, że ktoś to może uznać za „czepialstwo” ale cóż... Może po prostu czegoś zupełnie innego oczekiwałem po tym tekście?

Awatar użytkownika
baron13
A-to-mistyk
Posty: 3516
Rejestracja: sob, 11 cze 2005 09:11

Post autor: baron13 »

Ief Gnaw Deer z uwagą przeczytałem Twoje uwagi. Raczej nie o to chodziło by wytłumaczyć jak się zabezpiecza urządzenia elektroniczne. No ale to problem dla mnie. Przemyślę jak dalej pisać. Dziękuję !

Lasekziom
Kadet Pirx
Posty: 1215
Rejestracja: ndz, 21 wrz 2008 12:49

Post autor: Lasekziom »

1. Imho trudno jest wymagać od fizyka po uniwersytecie (edit. nawet nie patrząc na tytuły naukowe), by opowiadał o zjawiskach fizycznych bez odwoływania się do praw fizyki i mówienia o nich w sposób stricte techniczny. ( XD )
2. Elektrostatyka a elektryka.
Dla nas, technicznych raz coś strzela raz coś płynie i to są 2 światy. Dla fizyka widzącego mechanizmy prowadzące do tych przemian (de facto niemalże identyczne) jest to jedno i to samo.
3. To że kiedyś coś zaobserwowano i stwierdzono, że działa to nie znaczy, że wiadomo o tym wszystko (patrz odwieczny konflikt matematycy - fizycy) i tak samo jest z elektrostatyką.
4. "Poznanie absolutne" jest przydatne bo nasza obecna wiedza jak mniemam po przeczytaniu artykułu barona, opiera się na uproszczeniach i przybliżeniach. Nie będziemy w stanie w pełni rozwinąć technologii jeśli nie będziemy wiedzieć wszystkiego.
Tu pojawia się konflikt elektrycy-elektronicy jako odtwórcy-innowatorzy.
A poza tym ten artykuł nie opisywał podstaw elektryczności, tylko poszerzał ludzkie o nim pojęcie (tak przynajmniej ja to zrozumiałem).
5. A mnie ten artykuł się spodobał.
Nie był przesadnie naukowy, więc dało się go czytać. Wypowiedź była rzetelna i odkrywcza (nie miałem pojęcia o wpływie właściwości elektrycznych na inne właściwości fizyczne) i zwracała uwagę nie na fizyczne aspekty elektrostatyki, ale na magiczną dziedzinę fizyki jaką jest elektrostatyka (wszystko zależy od tego z jakim podejściem zaczniesz czytać).
Ale fajnie, że zwróciłeś na to uwagę akurat dzisiaj bo miałem przysiąść do egzaminu z kwantów i elektry, a po lekturze tego artykułu nauka wydaje mi się ciekawsza.

Awatar użytkownika
baron13
A-to-mistyk
Posty: 3516
Rejestracja: sob, 11 cze 2005 09:11

Post autor: baron13 »

Właściwie zawsze tak zwana popularyzacja jest dla mnie sprawą mniej ważną. Tu chciałem na przykładach pokazać jak się tworzą pewne stereotypy i jak się one mają do "rzeczywistości". Np: taki rozdział elektrostatyka-elektryczność. Fizyka jest jedna i było by bardzo kiepsko, jakby był rozdział na elektrostatykę i "zwykłą" elektryczność. Ale taki podział istnieje w sposobie pisania. Elektrostatyka jest traktowana jako "prostsza" elektryka. Poniekąd racja. Poniekąd niebezpieczne, bo np dlaczego elektryzuje się ebonitowa pałeczka albo kocie futro nie bardzo wiadomo. Współczesna "maszyna elektrostatyczna" jak pisałem jest skomplikowaną maszynerią. To nie jest maszyna elektrostatyczna, tylko z wyglądu ją przypomina. W efekcie obraz świata, jaki się wynosi z takiej edukacji to trochę "cygaro dla potrzeb filmu".

Lasekziom
Kadet Pirx
Posty: 1215
Rejestracja: ndz, 21 wrz 2008 12:49

Post autor: Lasekziom »

I mnie właśnie zawsze takie niesnaski/nieporozumienia interesowały.
:)

Ief Gnaw Deer

Post autor: Ief Gnaw Deer »

Heh, ja mam raczej typowo technologiczne podejście do świata. To znaczy owszem, interesuję się fizycznymi podstawami (bo inaczej tego nazwać nie można), jakie rządzą danym zjawiskiem, ale bardziej skupiam się na zagadnieniu, do czego ono może się przydać i jak je najefektywniej wykorzystać. Bo niewątpliwie istnieje podział, nawet jeśli nie do końca jednoznaczny, między Nauką a Technologią.

Opisywanie wolta, jako napięcia powstałego przy przepływie ładunku jednego kulomba, spowodowanego pracą jednego dżula jest dość abstrakcyjne. To znaczy formalnie jest to zrozumiałe dla mnie, lecz poza tym trudno to ugryźć z którejkolwiek strony.

Może w przyszłości powstanie jedna wspólna nauka (w co jednak mocno powątpiewam), lecz nawet jeśli tak się stanie, to modele z użycia nie znikną, mogą się co najwyżej zmienić (na bardziej dokładne). Lasekziom, chyba nie doceniasz ich przydatności. Wzięcie pod uwagę wszystkich czynników wpływowych (w jakimkolwiek stopniu) na zjawisko, w celu jego wykorzystania, mija się z celem, gdyż nakład czasu i pracy, jaki trzeba by poświęcić na rozwiązanie zagadnienia stałby się zbyt duży. Jeśli model opisuje rzeczywistość ze zgodnością rzędu 0,998-9, to dla większości celów technologicznych i użytkowych wartość ta jest bardzo satysfakcjonująca. Zgodność całkowita ("poznanie absolutne") może właściwie w ogóle nie dać widocznie lepszych rezultatów końcowych, podczas gdy nakład pracy dla wykorzystania "modelu rzeczywistego" jest dużo większy. I właściwie to miałem na myśli.
baron13 pisze:W efekcie obraz świata, jaki się wynosi z takiej edukacji to trochę "cygaro dla potrzeb filmu".
Jednak już wyniesienie takiego "cygara" jest czymś pozytywnym. Może poniższe stwierdzenie jest trochę brutalne, ale raczej prawdziwe. Zbyt dużo jest zagadnień na świecie, by można było je wszystkie poznać. Większości ludziom w ogóle znaczna część wiedzy nie jest na nic potrzebna, bo naprawdę na nic się przydaje wiedza, czy danym zjawiskiem rządzi przewodnictwo jonowe czy elektronowe (nie mówiąc o dokładnych ich znajomości). Ważne, by wiedzieć "z czym to się je" i "jak się z tym obchodzić". No, gorzej, gdy i tej wiedzy nie staje...

Lasekziom
Kadet Pirx
Posty: 1215
Rejestracja: ndz, 21 wrz 2008 12:49

Post autor: Lasekziom »

Ief Gnaw Deer pisze:Lasekziom, chyba nie doceniasz ich przydatności.
NIE-doceniam czy PRZE-ceniam?
Wybacz, pogubiłem się.

Ief Gnaw Deer

Post autor: Ief Gnaw Deer »

Lasekziom pisze:"Poznanie absolutne" jest przydatne bo nasza obecna wiedza jak mniemam po przeczytaniu artykułu barona, opiera się na uproszczeniach i przybliżeniach. Nie będziemy w stanie w pełni rozwinąć technologii jeśli nie będziemy wiedzieć wszystkiego.
Na tej podstawie wywnioskowałem, że nie doceniasz modeli.

ODPOWIEDZ