Powinienem chyba sprostować, Neulargerze. Nie wypowiadałem się na temat wymaganego poziomu wiedzy, bo nie nie wiem, jak wyglądała matura w latach 60-tych, czy 70-tych. Chodziło mi bardziej o znaczenie dyplomu. Dla przykładu powiem, że mam w rodzinie 3 księgowe po maturze, wszystkie trzy były głównymi księgowymi w dużych firmach, lecz później musiały zostać zdegradowane, gdy weszły nowe przepisy mówiące, że główny księgowy musi mieć wyższe wykształcenie. Moja luba ukończyła z wyróżnieniem ekonomię ze specjalizacją finansową (stypendia, końcowa ocena bdb, praca mgr na bdb). Pracy jako księgowa dostać nigdzie nie mogła, bo ludzie z działów kadr narzekali, że ma tylko jeden fakultet.neularger pisze:A ta matura z ~1970, to jest mniej warta, niż świadectwo ukończenia szkoły podstawowej sprzed lat sześćdziesięciu.Iwan pisze:E tam wyższe wykształcenie. W Polsce każdy ma wyższe, o wartości mniejszej niż zwykła matura jakieś 40 lat wcześniej. Pewnie gdybyśmy przeszli się po kasach w Tesco, przekonalibyśmy się, że połowa kasjerów ma wyższe wykształcenie.
Tak, tak... ;)
Moja teza nie brzmi, że poziom nauczania czy wymaganej wiedzy się obniżył, tylko tego, jak bardzo się zdewaluował dyplom ukończenia studiów. Kiedyś magister był naukowcem, specjalistą, a teraz jest kim? Dla przykładu moja uczelnia to był Uniwesytet Szczeciński, Wydział Nauk Ekonomicznych i Zarządzania. Dzięki agresywnej polityce ekspansji studiów zaocznych na okoliczne miasta w całym województwie, dziekan chwalił się swego czasu, że to jest największy wydział w całej Polsce, dziennych i zaocznych słuchaczy miał ponad 10,000. Wtedy się nad tym nie zastanawiałem, ale oznaczało to, że co roku na rynek pracy województwa Zachodniopomorskiego trafiało 2000 absolwentów ekonomii tylko z tego jednego wydziału jednej uczelni. Dyplom okazał się wart mniej niż papier toaletowy - za śliski i za gruby.