Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Valdemarro
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: pt, 23 lis 2012 11:00
Płeć: Mężczyzna

Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: Valdemarro »

Jakiś czas temu (pewnie około roku) wysłałem do redakcji moje debiutanckie opowiadanko. Po kilku tygodniach, zniecierpliwiony brakiem odpowiedzi spróbowałem wrzucić je tutaj. Niestety moderator usunął wątek, tłumacząc to niepotrzebnym dublowaniem tekstu, który już znajduje się w rękach redakcyjnych oprawców. Minął rok i nie doczekałem się, niestety żadnego odzewu. Dlatego kolejne opowiadanko postanowiłem od razu walnąć na forum. Jako że nie jestem zbyt aktywnym forumowiczem i mogę się nie orientować we wszystkich zasadach (te, które znalazłem przeczytałem i przyjąłem do wiadomości) z góry przepraszam, jeśli którąś naruszyłem.

No dobra, możecie rozpoczynać lincz :)


Świat skończył się 5 czerwca 2019 roku, kilka godzin po zakończeniu Ramadanu. Nawet agencje wywiadowcze krajów uważających się za najpotężniejsze na świecie nie wiedziały o tym, że pieniądze irańskich i saudyjskich szejków naftowych nie idą wyłącznie na wykładane diamentami mercedesy i prywatne koncerty Jennifer Lopez. W tajnych, podziemnych laboratoriach niedaleko Isfahanu, setki naukowców przez wiele lat pracowało nad udoskonaleniem zasięgu rażenia broni jądrowej. Można śmiało powiedzieć, że kupując i zużywając ropę, Europa, Chiny i Ameryka Północna zapłaciły za własną zagładę.
Atak był tak niespodziewany, że ośrodki naziemne nie zdążyły zareagować. Na nieszczęście dla Arabów, setki głowic jądrowych umieszczono na okrętach podwodnych, pływających miedzy innymi po Morzu Śródziemnym. Uderzenie odwetowe zmiotło z powierzchni ziemi obszar nazywany niegdyś Bliskim Wschodem, dosyć poważnie zahaczając również o ten daleki.
Trudno ustalić, co działo się później, bowiem USA zostało zniszczone niemal w całości podczas pierwszego ataku. Ludzie nie mieli najmniejszej szansy w starciu z potęgą atomu. Ci, którzy przeżyli bombardowanie, umierali wskutek promieniowania. Przetrwał niecały promil ludności, szczęśliwcy którzy w momencie ataku przebywali głęboko pod ziemią, albo akurat sprzątali schron przeciwatomowy.
Kopuła była początkowo sztucznym mikrosystemem stworzonym w Górach Skalistych przez bogatych i wyjątkowo szurniętych ekologów. Gigantyczny, metalowo-szklany klosz, przykrywający prawie 30 hektarów ziemi powstał jako niezależny, samowystarczalny miniświat, mający udowodnić ludziom, że notoryczne sprawdzanie statusów na Facebooku i odbieranie SMSów nie jest im niezbędne do przetrwania. Kiedy spadły bomby Kopuła stała się azylem dla obsługi, niezbyt licznej okolicznej ludności oraz górników z pobliskiej kopalni.
W ciągu pięciu lat od pierwszego wybuchu populacja Kopuły zwiększyła się do około tysiąca osób. Powietrze i ziemia poza Kopułą zostały skażona śmiertelną dawką promieniowania, jednak wysyłanym co tydzień ekspedycjom ratunkowym niemal zawsze udawało się odnaleźć kogoś żywego, kto jakimś cudem przetrwał ukryty w piwnicy, lub prywatnym schronie. Ekspedycje te były niezwykłym przykładem heroizmu, gdyż oprócz skażenia, na każdego śmiałka który wyprawił się poza Kopułę, czyhały bandy śmiertelnie niebezpiecznych mutantów. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja.
Bill Wallace miał swój własny pogląd na rzeczywistość. Trafił pod Kopułę jako jeden z pierwszych ocalonych i dostrzegał coraz więcej luk w historyjkach wbijanych im do głów przez Naczelnika i funkcjonariuszy Straży. Właśnie dlatego siedział teraz razem z czterema kolegami w niewielkiej szopie, którą górnicy traktowali jako stołówkę i zamiast jeść obiad, tłumaczył wzburzonym głosem:
- Przecież to oczywiste! - każdy wykrzyknik podkreślał uderzeniem dłonią w stół. - Okłamują nas od samego początku! Nie ma żadnego skażenia, nie ma żadnych mutantów! Trzymają nas tu, bo potrzebują robotników do kopalni!
- Nie unoś się tak Bill, bo brygadzista przylezie. - Głosem rozsądku okazał się Jeff Nowitzki, jedyny, poza Billem, myślący członek brygady. Promieniowanie miało fatalny wpływ zwłaszcza na mózgi. Kopuła roiła się od dorosłych ludzi, mentalnie cofniętych do poziomu trzylatka. Pozostała trójka spiskowców była na tyle inteligentna, żeby zorientować się najpóźniej przy drugiej próbie, za który koniec kilofa należy złapać. Rozmawiając z nimi Wallace czasami miał wrażenie, jakby tłumaczył fizykę kwantową grupie wyjątkowo uprzejmych kurczaków.
- Po cholerę mieliby sobie zadawać tyle trudu, Bill? - spokojnie zapytał Jeff. - Budować gigantyczną Kopułę tylko po to, żeby wydobyć trochę węgla i rudy?
- Nie mam pojęcia, o co im chodzi. - Bill nie był człowiekiem łatwo zmieniającym zdanie. - Chociaż mam pewne podejrzenia. Wiecie doskonale, że niedawno zbajerowałem Christie z biblioteki.
Grupowy pomruk wyrażał zarówno podziw, jak i ogromną zazdrość. Wszelkie stosunki damsko męskie zostały surowo zakazane, gdy okazało się, że kobiety zapłodnione przez ocalonych rodziły potwornie zmutowane, zazwyczaj martwe dzieci, najczęściej również umierając podczas porodu.
- Christie ma dostęp do wszystkich zachowanych filmów, nawet tych nieocenzurowanych. Obejrzeliśmy sobie taki jeden, nielegalny film, żeby trochę podkręcić atmosferę. Opowiadał o klonach, które były hodowane na części zamienne. Wszyscy myśleli, że rozpieprzyli im świat, a oni są wybrańcami, którzy trafią na jakąś dziwną, cudowną wyspę. Rozumiecie o czym mówię?
- Bill, ale nam nikt nic nie obiecuje - odparł Jeff. Pozostała trójka przetwarzała ogrom przyjętych informacji i najwyraźniej nie szło im najlepiej. - Tyramy całymi dniami w kopalni, albo na farmie. Karmią nas byle czym, śpimy pod ziemią w opuszczonych szybach. Moje organy wewnętrzne ledwo wyrabiają normę. Naprawdę sądzisz że ktokolwiek chciałby sobie przeszczepić moją nerkę, albo twoją wątrobę?
- Pozwól na chwilę, Jeff. Niech chłopcy przemyślą sobie moje słowa.
Wyszli z przybudówki. Wallace dokładnie zamknął drzwi, zanim postanowił zacząć:
- Jeff, co ty odpierdalasz? Miałeś mnie wspierać i pomagać przekonać resztę.
- Po prostu wyrażam swoje wątpliwości, Bill - odparł Nowitzki. - A jeśli się mylisz i promieniowanie rzeczywiście istnieje?
- Powiedz mi w takim razie, jakim cudem przywożą kolejnych ocalonych? Jeśli promieniowanie jest takie silne, jak mówią, na powierzchni nie da się przeżyć nawet piętnastu minut. Niby jak ludzie przetrwali tam ponad pięć lat? A nawet jeśli mówią nam prawdę, to wolę zdechnąć, niż żyć jak kret. Mam już dosyć tego zasranego klosza i tej zasranej kopalni.
- Też mam dosyć, Bill. Jesteś pewny co do pozostałej trójki?
- O co ci chodzi?
- Chodzi mi o to, że gdyby w tej chwili wstawić do szopy jakąś dużą roślinę doniczkową, fikusa na przykład, to średni współczynnik IQ wyraźnie by się podniósł.
Wallace przyjrzał się pozostałym spiskowcom przez brudne okienko. Phil Mullen, potężny, czarnoskóry facet siedział wyprostowany jakby ktoś wsadził mu w zadek stylisko od kilofa, tępo wpatrując się w ścianę. Sam Peebles, równie wielki, wytatuowany blondyn bezustannie gmerał ręką w rozporku, jakby faktycznie spodziewał się znaleźć tam coś interesującego. Całości obrazu zatytułowanego "Poszukiwanie brakującego ogniwa" dopełniał Steven Cox, zarośnięty jak małpa góral, którego matka najprawdopodobniej przeżyła bardzo intymne chwile z niedźwiedziem grizzly.
- Posłuchaj Jeff, potrzebujemy młodych, silnych i zdecydowanych ludzi - odezwał się w końcu Bill. - Inteligencja nie przebije nam drogi na wolność.
- Dobra, co mam zrobić?
- Pogadaj z brygadzistą, żeby przydzielił całą naszą piątkę do otwarcia nowego szybu pojutrze. Widziałem w bibliotece dawne mapy Kopuły. Ten szyb biegnie kilka metrów od starej rury kanalizacyjnej, która miała wyprowadzać na zewnątrz wszystko, co nie pasowało do planu ówczesnych ekologów. Najprawdopodobniej nikt o niej nie wie, a jeśli wie, to ma to w dupie. Powinniśmy przebić się tam w ciągu sześciu godzin. To daje nam cztery godziny na ucieczkę.
- No dobrze Bill, mam nadzieję, że wiesz co robisz.
- Nie bój się, Jeff. I zapamiętaj, wolność jest jedyną rzeczą, o jaką tak naprawdę warto walczyć.

***

Pracowali na pełnych obrotach od samego rana. Kiedy tylko brygadzista poszedł opieprzać inne zespoły zmienili całkowicie kierunek kucia. Wszyscy zaufali Billowi. Facet dysponował charakterem, który działał zarówno na inteligentów, jak i na bezmyślnych operatorów kilofa. Jednak nawet niesamowita charyzma potrafi przegrać z cholernie twardą ścianą. Mięśnie paliły żywym ogniem, ręce omdlewały, pot spływał strumieniami, zalewając oczy.
- Bill, musimy zrobić przerwę! - krzyknął Nowitzki. - Rdzeń świdra jest za gorący!
- Nie ma czasu na przerwy, do kurwy nędzy! - Wallace wrzucający urobek do wózka nawet się nie obejrzał.
Jeff wyłączył maszynę i zeskoczył na dno szybu. Przywódca dopadł do niego natychmiast i złapał za kombinezon. W oczach płonęło mu czyste, niczym nie zmącone szaleństwo.
- Wiercimy dalej - wysyczał. - Jesteśmy już blisko. Czuję to.
- A ja czuję, że za dwie minuty świder się stopi - odpowiedział spokojnie Jeff. - Musimy go schłodzić, inaczej będziesz dalej wiercił własną fujarą. Christine mówiła, że jest duża i twarda, ale nie wiem, czy to wystarczy.
Bill uspokoił się trochę, chociaż w jego wzroku wciąż było więcej zwierzęcia, niż istoty ludzkiej. Puścił kumpla i popatrzył na pozostałą trójkę. Sam, Phil i Steven, którzy wspomagali świder kilofami sapali jak podniecone lokomotywy. Było oczywiste, że w tym tempie nie pociągną dłużej niż maszyna.
- Pięć minut przerwy - mruknął w końcu. - I polejcie świder wodą.
- Nie powinniśmy marnować wody, Bill - Nowitzki jak zwykle wykazał rozsądek. - Będziemy jej potrzebować na zewnątrz.
- Jeśli świder się stopi nigdy nie dotrzemy na zewnątrz, Jeff. Zostały nam tylko dwie godziny. Nie możemy czekać, aż sam ostygnie.
- Bill, według twoich obliczeń już dawno powinniśmy się przebić. Musiałeś się pomylić. Może dajmy sobie spokój z tym wszystkim i wracajmy?
Wallace pomimo zmęczenia zerwał się na nogi.
- Wracajmy? - wrzasnął. - Niby ku**a dokąd? Myślisz, że nie zauważą bocznego chodnika? Co im powiesz? Że ci się kierunki pojebały? Nie mamy dokąd wracać, Jeff. Możemy się przebić, albo zdechnąć, innych opcji nie ma.
Złapał za leżący obok kilof i z furią cisnął nim w fedrowaną ścianę. Uderzenie odłupało kawał skały i osypało siedzącego obok Stevena czerwonym pyłem. Przez chwilę wszyscy wpatrywali się w przerażonego przelatującym narzędziem Coxa.
- Cegła... - szepnął Nowitzki. - Przebiliśmy się, Bill!
Wykucie otworu w miękkiej warstwie cegieł zajęło piętnaście minut. We wszystkich uciekinierów wstąpiły nowe siły, więc nie zawracali sobie głowy odpalaniem świdra. Rura ściekowa bardziej przypominała tunel i była na tyle szeroka, że mogli poruszać się niemal wyprostowani. Po kilkuset metrach w oddali zamajaczyło niepewne światło.
- Chłopaki, to chyba wylot tunelu. - Wallace wydawał się podniecony jak sześciolatek w Boże Narodzenie. - Plan jest taki. Sam, Phil i Steven, bierzecie kilofy i idziecie przodem. Ja i Jeff ubezpieczamy tyły.
Phil z wysiłkiem zmarszczył czoło.
- Myślałem, że idziemy razem - podzielił się wreszcie efektem intensywnej pracy umysłowej.
- Co wam mówiłem o myśleniu, chłopcy? - zapytał z uśmiechem Bill. - Nie porywajcie się na zadania, które was przerastają. Dołączymy do was jak tylko się upewnimy, że nikt nie idzie naszym tropem.
Trójce mięśniaków najwyraźniej wystarczyło takie wyjaśnienie, bo bez dalszego marudzenia ruszyli w stronę wylotu.
- Dlaczego puściłeś tych tumanów przodem? - zaciekawił się Jeff. - Myślałem, że nie możesz się doczekać wolności.
- Cholera wie, co jest na zewnątrz. Może w opowieściach Strażników jest ziarno prawdy. - Wallace usiadł wygodnie, opierając się o półkolistą ścianę. - Poza tym wyjście może być chronione. Jeśli ktoś ma wyjść prosto pod lufy karabinów Straży, to wolę żeby to byli oni, a nie my.
- Wiesz co, Bill? W piekle jest już przygotowane specjalne miejsce, wyłącznie dla ciebie.
- Wiem o tym Jeff. Tron.

***

Obawy Wallace'a okazały się niepotrzebne. Kiedy pół godziny później wyszli na powierzchnię, zachodzące słońce prawie ich oślepiło, a zimny wiatr niemal odebrał oddech. Pod Kopułą jedynym, naturalnym ruchem powietrza były bąki puszczane przez kolegę z górnej pryczy. Różnica okazała się ogromna. Bill czuł ogarniającą go euforię, mimo że krajobraz nie nastrajał optymistycznie. Wznoszące się dokoła szare, pozbawione jakiejkolwiek roślinności hałdy niebezpiecznie przypominały postnuklearną pustynię.
Wallace widział, że w umysły jego towarzyszy powoli wkrada się zwątpienie. "Najwyższy czas wygłosić mowę" - pomyślał. Układał ją sobie w głowie tysiące razy, z myślą o tej chwili.
- Poczekajcie - ruchem ręki zatrzymał towarzyszy i wdrapał się na najbliższy pagórek. Zdawał sobie sprawę, że oświetlony zachodzącym słońcem i z wiatrem tańczącym we włosach musi wyglądać jak autentyczny, starożytny heros. Dokładnie o taki efekt mu chodziło.
- Bracia! - długo myślał nad tym, jak zacząć, w końcu podjął decyzję. Co prawda nie poczuwał się do pokrewieństwa z małpiszonami pokroju Steve'a, ale słowo "towarzysze" wydało mu się zbyt komunistyczne.
- Dzisiejszy dzień przejdzie do historii! Przyszłe pokolenia będą go wspominać jako dzień, w którym ludzkość wreszcie zrzuciła kajdany! Dzień, w którym pięciu śmiałków napluło w twarz niewolniczej władzy i wydostało się na powierzchnię!
Jeff przysłuchiwał się temu patetycznemu bełkotowi z ironicznym uśmiechem na twarzy, jednak pozostała trójka pochłaniała słowa przywódcy z szeroko otwartymi ustami.
- Niedługo wrócimy po naszych braci, żeby zaświadczyć o kłamstwach Straży i poprowadzić rewolucję! Dzisiaj, po wielu latach cierpień i wyzysku! Odzyskaliśmy! WOOOOLNOOOOŚĆ!
Dokładnie 16 sekund później, zanim jeszcze przebrzmiało echo, zza hałdy wyskoczył olbrzymi, wyglądający jak krzyżówka goryla z niedźwiedziem mutant i odgryzł Wallace'owi głowę.

***

- Wszystko poszło zgodnie z planem, kapitanie Clarkson? - Naczelnik siedział w obrotowym fotelu z nogami nonszalancko opartymi o krawędź biurka.
- Tak, panie naczelniku. - W przeciwieństwie do przełożonego, kapitan Straży wydawał się wyjątkowo spięty.
- Jakie straty?
- Jeden zabity, pozostałej czwórce udało się wrócić. Z naszą pomocą, oczywiście. Przesłałem mailem zapis video.
- Doskonale. - Naczelnik przeciągnął się z widoczną rozkoszą, zupełnie jak kot, który przed chwilą osierocił mysią rodzinę.
Kapitan przestąpił z nogi na nogę i chrząknął.
- O co chodzi, Clarkson? Mówcie śmiało.
- Nie popieram takich metod, panie naczelniku - przełamał się strażnik. - Przecież to było praktycznie morderstwo.
Naczelnik popatrzył uważnie na podwładnego, opuścił nogi i zmarszczył brwi.
- Posłuchajcie mnie uważnie, Clarkson. To nie jest przedszkole, tylko więzienie, a nasi podwładni to zwyrodnialcy najgorszego sortu. Mordercy, gwałciciele, nawet hipsterzy. Nie zapominajcie o tym. Wiem, że po czyszczeniu wydają się niewinni i nieporadni jak dzieci, ale to nadal prawomocnie skazani przestępcy. Jeszcze dwadzieścia lat temu połowa z nich smażyłaby się na krześle elektrycznym.
- Przecież są inne metody, panie naczelniku. Wymazywanie pamięci jest coraz skuteczniejsze, a liczba pacjentów nieodwracalnie upośledzonych maleje z roku na rok.
- Czyszczenie jest skomplikowane i cholernie drogie, Clarkson, a społeczeństwo nie chce już dofinansowywać więzień. Przy obecnym współczynniku regresji wspomnień musielibyśmy czyścić każdego więźnia co pół roku. Zdajecie sobie sprawę, ile by to kosztowało podatników?
- Gdy chodzi o ludzkie życie, pieniądze nie powinny...
- To było pytanie retoryczne. - Naczelnik nie miał zamiaru wysłuchiwać przemowy kolejnego obrońcy praw człowieka.
- Nawet pan, kapitanie powinien pojąć, że przy tak częstym czyszczeniu, w przeciągu pięciu lat pilnowalibyśmy stada warzyw. Chyba nie zależy nam na hodowaniu większej ilości warzyw, prawda? A przynajmniej nie takich, które chodzą na dwóch nogach i ślinią się bez przerwy.
Naczelnik wstał i zaczął przechadzać się po gabinecie. Zawsze głęboko wierzył, że jest stworzony do przywództwa, które w jego mniemaniu opierało się przede wszystkim na tłumaczeniu ludziom, dlaczego się mylą.
- Jesteśmy pierwszym, i jak na razie jedynym zakładem karnym w tym kraju, który nie tylko zarabia na siebie, ale w dodatku przynosi zyski. Nigdy byśmy tego nie osiągnęli, gdybym szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Opowieści naszej szczęśliwie uratowanej czwórki przyniosą o wiele lepszy efekt, niż tysiące czyszczeń. Przez następne kilka lat nikt nawet nie pomyśli o ucieczce. Wszyscy będą przekonani, że potworne mutanty rzeczywiście istnieją i czyhają tylko na to, żeby wyżreć im śledziony.
- A tak właściwie, to skąd pan wytrzasnął tego stwora? - Kapitan został już najwyraźniej przeciągnięty na słuszną stronę, potrzebował jedynie wyjaśnienia kilku nieścisłości.
- Misiek? To dzieło naszego genetyka, doktora Morse'a, albo jak lubimy go nazywać, doktora Moreau. Daliśmy mu wolną rękę, jeśli chodzi o eksperymenty genetyczne. Na początku ogrom możliwości nieco go przytłoczył, ale powoli wychodzi na prostą. Nie próbuje już tworzyć krzyżówek nosorożca z żyrafą. Biedne stworzenie zaryło łbem w ziemię i za żadne skarby świata nie umiało się wydostać. Pewnie przez te patykowate nogi...
- A co mam napisać w raporcie i informacji dla rodziny?
- Prawdę, kapitanie. Skazaniec poniósł śmierć w trakcie próby ucieczki z więzienia. Jakieś pytania?
- Nie, panie naczelniku, wszystko jasne.
- No i o to nam wszystkim chodzi, kapitanie. Cieszę się, że nie muszę dłużej marnotrawić pańskiego czasu.
Po wyjściu kapitana naczelnik postanowił na spokojnie obejrzeć zapis z akcji. Wyprostowana sylwetka Billa, rozwiane włosy, twarz w połowie oświetlona słońcem i uniesiony tryumfalnie kilof coś mu przypominały. Zminimalizował okno z zapisem video i otworzył plik tekstowy.
- William Wallace - przeczytał na głos i zaśmiał się ponuro. - Z takim nazwiskiem nie mógł skończyć inaczej.

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: neularger »

Tak, to ja wywaliłem tamten tekst. Fakt, mieliśmy i mamy plany w stosunku do tamtego tekstu, ale nie jestem w stanie powiedzieć kiedy się ziszczą. W ramach eee... zadość... no w ramach jakich wiadomo... :)
się przyjrzę tekstowi. I poproszę jeszcze kogoś... :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Juhani
Laird of Theina Empire
Posty: 3103
Rejestracja: czw, 18 lis 2010 09:04
Płeć: Mężczyzna

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: Juhani »

Pamiętam, było takie całkiem niezłe opowiadanie. Szybko zniknęło z powodu przyjęcie przez Redakcję.
W sumie to tutaj też jest niezłe, gdyby przeszło przez niewielką (naprawdę) wyżymaczkę. Chyba za mało mam uwag, żeby się nad nim znęcać.

Valdemarro
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: pt, 23 lis 2012 11:00
Płeć: Mężczyzna

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: Valdemarro »

neularger pisze:Tak, to ja wywaliłem tamten tekst. Fakt, mieliśmy i mamy plany w stosunku do tamtego tekstu, ale nie jestem w stanie powiedzieć kiedy się ziszczą. W ramach eee... zadość... no w ramach jakich wiadomo... :)
się przyjrzę tekstowi. I poproszę jeszcze kogoś... :)

W takim razie czekam z niecierpliwością na uwagi :)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: Małgorzata »

No, to ja się przyczepię. :P
To jest opowiadanie. GIT.
Język jest poprawny. GIT.

A teraz, gdy asertywności stało się zadość, pozwolę sobie przejść do problemów. Bo mam parę problemów.
Po pierwsze, z językiem. A nawet dokładniej - z językiem dialogów. Nie wiem, Autorze, ale mnie nie przekonałeś, że mam do czynienia z więźniami najgorszego sortu. Ich język jest za grzeczny. Skoro już jeden z Twoich bohaterów nie waha się przed "pojebało", to nie widzę przeszkód, żeby i grubsze słowa padły zamiast eufemizmów. Nie, nie jestem zwolenniczką rzucania na prawo i lewo mięsem w tekście, ale tutaj by pasowało, jak mi się zdaje, do charakterystyki postaci. Znaczy, nie lękaj się, Autorze. :P
Po drugie, początek. Początek obiecywał wiele - świat się skończył, dokładna data => bardzo ładny chwyt. Ale to zmyłka (dym w oczy, pic-fotomontaż). Wiem, że taki był zamysł. Ale i tak pozostawił we mnie rozczarowanie.
Może problemem jest koncepcja. Znaczy, koncepcję znam - czytałam podobne opowiadania (co najmniej dwa lub trzy, dawno temu, jedno na pewno w "Krokach w nieznane"). Nie, nie stawiam zarzutu o plagiat, nie w tym rzecz - konwergencja pomysłów jest typowa dla fantastyki, pasożytnictwo koncepcyjne również. I nie w tym rzecz, że nie mogłeś mnie zaskoczyć => trudno. Rzecz w tym, że po takim opowiadaniu spodziewałam się jednak czegoś głębszego. Na początek uderzyłeś mocno, Autorze, końcem świata, potem pęd do wolności też rozwijał się nieźle (choć uczestnicy grzeczni jak pensjonarki), a potem sprowadziłeś rozwiązanie do trywialnej pogawędki klawiszów.
Rozumiesz, co próbuję powiedzieć? Gdzieś na końcu zgubiłeś to, co obiecywałeś wcześniej - głębsze przemyślenia niż tylko kapitalistyczne rozważania o więziennictwie i wykręcenie legendy Wallace'a (nie widzę w tym próby polemiki, żeby była jasność, tylko zabawę z motywem).
Ten utwór jest dla mnie tak na pół kreatywnego gwizdka. Taki przezroczysty. Jak Twój język.
Znaczy, to nie są komplementy.
Więcej odwagi, Autorze.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: neularger »

Ja się wtrącę na krótko. :)
- Przecież to oczywiste! - każdy wykrzyknik podkreślał uderzeniem dłonią w stół. - Okłamują nas od samego początku! Nie ma żadnego skażenia, nie ma żadnych mutantów! Trzymają nas tu, bo potrzebują robotników do kopalni!
- Nie unoś się tak Bill, bo brygadzista przylezie. - Głosem rozsądku okazał się Jeff Nowitzki, jedyny, poza Billem, myślący członek brygady. Promieniowanie miało fatalny wpływ zwłaszcza na mózgi. Kopuła roiła się od dorosłych ludzi, mentalnie cofniętych do poziomu trzylatka. Pozostała trójka spiskowców była na tyle inteligentna, żeby zorientować się najpóźniej przy drugiej próbie, za który koniec kilofa należy złapać. Rozmawiając z nimi Wallace czasami miał wrażenie, jakby tłumaczył fizykę kwantową grupie wyjątkowo uprzejmych kurczaków.
Wyboldowane fragmenty stoją ze sobą w sprzeczność. I nie byłby to błąd, gdyby drugi fragment nie był częścią narracji. Znaczy, jak mam to rozumieć - narrator kłamie? Przecież nie ma żadnego promieniowania - to po pierwsze. Po drugie - część więźniów to mięśniaki o inteligencji ameby. Oficjalnie dlatego, że promieniowanie, ale przecież WW nie wierzy w to wyjaśnienie, ale kontr wersji nie podaje, a Jeff wygodnie nie pyta.
To w sumie szczegół, ale na takich szczegółach zwyczajowo jedzie fabuła.

I końcówka, czyli rozmowa naczelnika z kapitanem. Ta scena wydaje mi się nieco sztuczna, wysilona.
Kapitan nie może być nowaczkiem, skądś ten stopień kapitański ma - zatem o zwyczajach w więzieniu powinien wiedzieć. Dalej, ze scenki nie wynika, iż mamy do czynienia z jakąś nowością, eksperymentem, przeciwnie można odnieść wrażenie, że takie "ucieczki" są powtarzane co jakiś czas, więc naprawdę nie ma powodów fabularnych dla których ów kapitan miałby być taki zielony.
Jest, oczywiście, powód pozafabularny - czytelnik. Niestety, jego nie można liczyć... :)
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Valdemarro
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: pt, 23 lis 2012 11:00
Płeć: Mężczyzna

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: Valdemarro »

Dzięki za uwagi, no i przede wszystkim, za przeczytanie mojego tekstu. Dyskusja autora z czytelnikiem nie ma, według mnie, większego sensu, bo pierwszego wrażenia i tak się nie zmieni. Tak czy owak, chciałbym odpowiedzieć na kilka zarzutów :)

Małgorzato,

1. Język dialogów. Przyznaję się bez bicia, że nie jestem zwolennikiem nadmiaru bluzgów zarówno w życiu prywatnym, jak i w literaturze, jednak tutaj brak soczystych dialogów jest spowodowany czymś innym. Przestępcy w moim opowiadaniu zostali poddani "czyszczeniu" umysłów (inaczej Kopuła zamieniłaby się szybko w świat opisany w "Ucieczce z Nowego Jorku"), więc zachowanie i słownictwo odbiega nieco od typowych, więziennych standardów. Po drugie, nie każdy przestępca jest napakowanym dresem siedzącym za "dziesionę". Takich pod Kopułą raczej nie było. Każdy behawiorysta potwierdzi, że spory odsetek prawdziwych zbrodniarzy, czy seryjnych morderców, to ludzie wykształceni i kulturalni. Nie ulegajmy stereotypom :)

2. W pierwotnej wersji opowiadanie kończyło się zupełnie inaczej. Apokaliptyczna wizja miała okazać się prawdziwą, a naczelnik z kapitanem rozmawiali o naturze ludzkiej i jej niepowstrzymanym dążeniu do wolności, nawet pomimo niebezpieczeństwa i oczywistych faktów. I tutaj muszę się przyznać, że stchórzyłem. Bałem się, że nie dam rady wyjść poza patos i pompatyczne frazesy, więc zdecydowałem się zakończyć tekst prościej i bardziej rozrywkowo. Mea culpa...

Neulargerze,

1. Przecież narrator kłamie od samego początku. Cały opis Armageddonu okazuje się kłamstwem. Chciałem uniknąć dodawania przy każdym zdaniu kwestii w rodzaju "Tak im wmawiano" "W to kazano im wierzyć" itp. Być może w dalszej części zabrakło tego typu przypomnienia.

2. WW nie wierzy w promieniowanie, ale nigdzie nie mówi, że nie wierzy w sam atak. Zasadniczo, nie jest też do końca pewny swoich teorii, ma tylko silne przeczucie i potwierdzone przez kilka faktów podejrzenia. W końcu sam mów: "Nie mam pojęcia, o co im chodzi"

3. W założeniach, niewiedza i oburzenie kapitana miało świadczyć o tym, że akcja "ucieczka" była przeprowadzona po raz pierwszy, jako alternatywa do kosztownych "czyszczeń". Jak widać, założenia autora, a odbiór przez czytelnika to dwie, zupełnie różne sprawy... Kolejna rzecz, nad którą muszę popracować :)

Jeszcze raz dziękuję za uwagi i poświęcony czas. Poważnie mówię, nie jest to tylko włażenie w dupsko ;) A gdyby ktokolwiek z forumowiczów zechciałby również podzielić się swoją opinią (może być krótko, w skali dobre/obleci/do bani) będę niezwykle zobowiązany :)

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: neularger »

A gdyby ktokolwiek z forumowiczów zechciałby również podzielić się swoją opinią (może być krótko, w skali dobre/obleci/do bani) będę niezwykle zobowiązany
Autorze, nikt nie może ocenić Twojego opowiadania w skali o jakiej wspomniałeś, bo to są warsztaty, a nie konkurs. Regulamin tego wręcz wyraźnie zabrania.
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: Małgorzata »

Autorze, to są warsztaty. Tutaj rozmowa o tekście jest jak najbardziej zasadna, ale też dlatego właśnie tępimy opiniowanie bez uzasadnienia swojego zdania.

Pozwolę sobie zatem pociągnąć dalej.
Ad.1. Nie chodziło mi o odniesienie do schematów z klawiszami, osadzonymi i grypserą. Chodziło mi o to, że opis postaci i ich ogłada językowa nie pasują mi do tego, co powiedział o naczelnik. Czyszczenie to, jak mi wynika z lektury, modyfikacja pamięci => osadzeni dostają fałszywe wspomnienia. Charakter, temperament muszą zostać (ze względów literackich choćby -> bo jak byś logicznie uzasadnił różnice osobowości Wallace'a, Jeffa, innych?) => zapewne mnóstwo cech, które zaprowadziły osobników do tego wyjątkowego więzienia*. Stawiałabym, że m.in. skłonność do agresji. I teraz wystarczy dodać otoczenie "warzywne", z którym nie można się porozumieć wyszukanie... Stawiam, że osobnik, który używa tylu wykrzykników w rozmowie i zarazem dysponuje (jeszcze) zasobem leksykalnym wykraczającym poza sto słów, byłby na krawędzi samobójstwa lub morderczego szału - a to zawsze przejawia się w języku. Otoczenie wpływa na nasz język nie tylko wtedy, gdy się uczymy mówić. :P
Na dodatek w rozmowie Wallace'a i Jeffa padają słowa grubsze, bo sytuacja jest emocjonalna. A w sytuacji o wiele bardziej stresującej (realizacja planu ucieczki) przejawiają wyraźną ogładę językową. Z temperamentem Wallace'a? :P

Ad.2. Ostrożność wobec patosu jest jak najbardziej słuszna, bo patos jest niezwykle niebezpieczny literacko. Ale - jak i wulgaryzmy - wzniosłość ma obywatelstwa prawo w języku. Początek obiecywał więcej. Skoro chciałeś się wycofać z patosu, należało zmienić całą układankę, nie tylko zakończenie => żeby nie było widać. :)))



___
*to nie znaczy, że wierzę w genetyczną skłonność do przestępstwa :P
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
neularger
Strategos
Posty: 5230
Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
Płeć: Mężczyzna

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: neularger »

1. Przecież narrator kłamie od samego początku. Cały opis Armageddonu okazuje się kłamstwem. Chciałem uniknąć dodawania przy każdym zdaniu kwestii w rodzaju "Tak im wmawiano" "W to kazano im wierzyć" itp. Być może w dalszej części zabrakło tego typu przypomnienia.
Niezupełnie. Spójrzmy jak to leci:
Świat skończył się 5 czerwca 2019 roku (...)Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja.
Bill Wallace miał swój własny pogląd na rzeczywistość
.
Wyciąłem cały opis świata przedstawionego, zostawiając tylko rzeczy najistotniejsze. Początek i zakończenie. Boldem zaznaczyłem dystans narratora do przekazywanych informacji, dodatkowo podkreśliłem stosunek postaci do przekazywanych informacji. Ta końcówka zmienia wymowę całego fragmentu, wygląda to teraz tak jakby narrator relacjonował oficjalną ideologię, nie rozstrzygając czy jest ona prawdziwa czy nie. Tę "sugestię narracyjną" należało utrzymać przez całe opowiadanie. Ale cóż - nie wyszło.

2. WW nie wierzy w promieniowanie, ale nigdzie nie mówi, że nie wierzy w sam atak. Zasadniczo, nie jest też do końca pewny swoich teorii, ma tylko silne przeczucie i potwierdzone przez kilka faktów podejrzenia. W końcu sam mów: "Nie mam pojęcia, o co im chodzi"
Po pierwsze (boldem) - do opowiadań/nowelek/powieści nie dołącza się nakręcanych figurek autora, które by wytłumaczyły co i jak, w tym miejscu w którym czytelnika opadają wątpliwości, lub kiedy coś powinno być napisane a nie jest, bo autoru się nie chciało. Innymi słowy - założenie boldem z tekstu nie wynika. Wręcz przeciwnie - Bill wydaje się przeciętnie inteligentnym człowiekiem, a taki człowiek wie, że atak nuklearny wiąże się z następczym promieniowaniem. Skoro miał być atak i nie miało być promieniowania, to trzeba o tym napisać i jakoś to wyjaśnić, bo kłóci się to z ogólnie dostępną wiedzą na temat skutków eksplozji bomb atomowych.
I jeszcze jedno Autorze, kiedy musisz tłumaczyć swoją postać, to na pewno nie jest dobrze.

3. W założeniach, niewiedza i oburzenie kapitana miało świadczyć o tym, że akcja "ucieczka" była przeprowadzona po raz pierwszy, jako alternatywa do kosztownych "czyszczeń". Jak widać, założenia autora, a odbiór przez czytelnika to dwie, zupełnie różne sprawy... Kolejna rzecz, nad którą muszę popracować :)
Autorze, bez gadania o różnicach w odbiorze, to nie ten poziom subtelności. Wystarczy kontrolować co się pisze. Proszę:
- Nie popieram takich metod, panie naczelniku - przełamał się strażnik. - Przecież to było praktycznie morderstwo.
(...)
- Posłuchajcie mnie uważnie, Clarkson. To nie jest przedszkole, tylko więzienie, a nasi podwładni to zwyrodnialcy najgorszego sortu. Mordercy, gwałciciele, nawet hipsterzy. Nie zapominajcie o tym. Wiem, że po czyszczeniu wydają się niewinni i nieporadni jak dzieci, ale to nadal prawomocnie skazani przestępcy. Jeszcze dwadzieścia lat temu połowa z nich smażyłaby się na krześle elektrycznym.
- Przecież są inne metody, panie naczelniku. Wymazywanie pamięci jest coraz skuteczniejsze, a liczba pacjentów nieodwracalnie upośledzonych maleje z roku na rok.
- Czyszczenie jest skomplikowane i cholernie drogie, Clarkson, a społeczeństwo nie chce już dofinansowywać więzień. Przy obecnym współczynniku regresji wspomnień musielibyśmy czyścić każdego więźnia co pół roku. Zdajecie sobie sprawę, ile by to kosztowało podatników? [Czyszczenie jest mało skuteczne, drogie i nikt nie chce za nie płacić - przyp. mój]
(...)
Naczelnik wstał i zaczął przechadzać się po gabinecie. Zawsze głęboko wierzył, że jest stworzony do przywództwa, które w jego mniemaniu opierało się przede wszystkim na tłumaczeniu ludziom, dlaczego się mylą.
- Jesteśmy pierwszym, i jak na razie jedynym zakładem karnym w tym kraju, który nie tylko zarabia na siebie, ale w dodatku przynosi zyski. Nigdy byśmy tego nie osiągnęli, gdybym szastał pieniędzmi na prawo i lewo. [Przynosimy zyski, bo nie szastamy pieniędzmi - przyp. mój]
Taaa. Jesteśmy informowani o nieortodoksyjnej i taniej metodzie trzymania więźniów w ryzach (fingowane ucieczki), potem informuje się nas o drogim czyszczeniu i niechęci do wspierania budżetu więzienia z budżetu centralnego i na koniec informacja o tym, że więzienie przynosi zyski. A ze złożenia tych informacji ma mi wyjść, że więzienie osiągało zyski w jakiś tam inny sposób, a owa nieortodoksyjna metoda jest czymś nowym... Doprawdy, Autorze?
Swoją drogą skoro więzienie osiąga ciągle osiąga zyski, to po co zajmować się jakimiś tam nieprawdziwymi ucieczkami i finansować do tego szalonego genetyka?
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką.
- by Ebola ;)

Valdemarro
Sepulka
Posty: 4
Rejestracja: pt, 23 lis 2012 11:00
Płeć: Mężczyzna

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: Valdemarro »

Przepraszam, że odpowiadam po tak długim czasie, ale trochę się u mnie działo ostatnimi czasy...

Małgorzato,
Ad. 1. Moja wizja Billa i Jeffa była taka, a nie inna. Zbrodniarze, ale w miarę kulturalni. Nie chciałem im bez przerwy wkładać kurew w usta, bo po prostu tego nie lubię. Jeśli to podważa wiarygodność postaci, to trudno...
Ad. 2. Masz absolutną rację, poszedłem na łatwiznę... Pewnie dlatego, że jestem niepoprawnym leniem.

Neularger,
Ad. 1. "Sugestia narracyjna" miała obowiązywać przez cały, niezbyt (w sumie) długi tekst. Naprawdę nie chciałem bez przerwy przypominać, że to wszystko może być kłamstwem. Najwyraźniej nie zasiałem ziarna zwątpienia ze skutecznością, jakiej się spodziewałem...
Ad. 2. WW nie może być pewny niczego, no bo niby jak? Pewne fakty budzą jego wątpliwości, a cała reszta jest wyłącznie zlepkiem domysłów, przypuszczeń i sugestii pozostawionych przez obejrzane filmy. Przynajmniej tak to chciałem oddać...
Ad. 3.Założenie było takie, że po czyszczeniu więźniowie robią to, co im się każe. Czyszczenie jest drogie, ale opłacalne, pod warunkiem, że otrzymujemy trwale zresocjalizowanego więźnia. Niestety, okazuje się, że wspomnienia wracają, a wyczyszczeni ludzie zaczynają samodzielnie myśleć. Dlatego trzeba wykombinować coś, co będzie mniej kosztowne i utrzyma rentowność więzienia. Coś niekoniecznie legalnego, lub moralnego, ale efektywnego. I zasadniczo o to mi chodziło :)

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Re: Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort

Post autor: Małgorzata »

Ad.1. Jak zaznaczyłam, generalnie się zgadzam, żeby nie mnożyć bluzg nadaremno. Usiłowałam jednak wskazać (nie wyszło, przepraszam), że skoro już Twój bohater użył (i nie było to mnożenie nadaremno), konstrukcja postaci wymaga, aby w użył znowu w sytuacji jeszcze bardziej napiętej. Ponieważ ten brak konsekwencji/spójności wpływa na wiarygodność postaci - niezależnie od użytego w charakterystyce elementu (tu: bluzg).

Ad.2. Lenistwo jest git - pozwala panować nad kreatywnością. Niestety, nie sprawdza się tam, gdzie tkwi diabeł i doskonałość => na szczegółach. :)))
So many wankers - so little time...

ODPOWIEDZ