Lafcadio pisze:
Ja chyba rozumiem bardziej Orbitowskiego. Bo w zasadzie nie musi to trzymać według niego wysokiego poziomu, ale ja bym na patrzył z drugiej stronie. Masa uprawnionych lubi robić inkwizycję na autorach.
Widzisz, ja mogę rozumieć i argumenty i podejście rzekomego Orbitowskiego, lecz nie zmienia to pewnych istotnych niuansów. Otóż gdy ja sobie piszę to potem mogę to co napisałem źle oceniać. Dlaczego? Bo przeszło mi publikowanie. Czasami dam Fahrenheitu, ale wiem, że w chwili w której coś się publikuje, daje się mandat do oceniania czytelnikowi, a samemu owo prawo oceny własnego tekstu się traci. Taka konstrukcja świata jest. Tekst po publikacji zaczyna żyć własnym życiem. Każdy kto przeczyta, dokłada do tekstu własną interpretację, a jeśli za twą publikację weźmie się jakiś dziennikarz, który napisze coś od siebie - jego idee, przyklejone do tekstu właściwego, również idą w świat i infekują wyobraźnię czytelników. Słowem - tekst przestaje być własnością autora w takim sensie w jakim był jego, gdy powstawał czy był redagowany. Żyje własnym życiem (a czasem życie owo potrafi przybrać formy odrażające, jak karaluch albo larwa muchy plujki). Ciężko więc, by autor w dalszym ciagu oceniał ten tekst po swojemu. Całkowita tyrania czytelnika. Totalna.
Może za jakiś czas doczekamy się rebelii pisarzy, domagających się zwrócenia im skradzionych przez kulturę tekstów?
:)